Fot: Andrzej Pietraszek |
Ciekawa wystawa zdjęć w warszawskim Muzeum Ziemi, warta
obejrzenia zarówno od strony czysto fotograficznej, jak i historycznej. Zdjęcia
wykonane zostały podczas pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje Nepalu. Miała ona
miejsce w 1974 roku, a celem był dziewiczy Kangbachen. Niby nie ośmiotysięcznik
(ciut ponad 7900 m), ale na początek dobre i to, zwłaszcza że chodziło o
przetarcie szlaku w te góry. Zresztą świetnie się to przetarcie udało, biorąc pod uwagę
sukcesy polskich alpinistów w następnych latach, jak choćby zdobycie Kangchendzongi
(1978), czy zimowy Everest (1980).
Fot: Andrzej Pietraszek |
Fotografie autorstwa kilku z uczestników wyprawy prezentują
nie tylko góry i wspinaczkę, ale też dość oryginalną podróż członków wyprawy z
Polski do Nepalu. Część popłynęła tam statkiem ze Starem i niemal całym bagażem,
część poleciała samolotem, ale kilku pojechało dwoma Fiatami 125p
wypożyczonymi przez FSO. Widać mało im było samego wspinania się J
Zapraszam do obejrzenia wystawy, która czynna będzie do 23
grudnia. Tu, na blogu uzupełnię ją kilkoma zdjęciami, wykonanymi przez mojego
wujka, Andrzeja Pietraszka, który brał udział w wyprawie. Zdjęć tych na wystawie
nie znajdziecie, zresztą tam nie spodziewajcie się dużo koloru, bo zdecydowanie
przeważa czerń-biel. Cóż, tak się wówczas fotografowało. Ale wujek „od zawsze”
lubił slajdy, więc i w Himalajach miał je w aparacie. W jakim? Prawie na pewno
w Zorce 4, a film to najprawdopodobniej Orwo (Jego) Chrom UT-18. Niestety nie mam
dostępu do samych slajdów, a tylko do skanów, więc jedynie zgaduję. Ale oddanie
kolorów wskazuje na Orwo. Po 40 latach i tak wyglądają one wcale nienajgorzej.
Prezentuję skany w naturalnych barwach, bez żadnych korekt, ale wystarczy
choćby Auto Tone Photoshopa, by Orwo Chrom ’74 nie różnił się od Fujichrome’a
młodszego o 10-15 lat.
Fot: Andrzej Pietraszek |
Na samej wystawie kolorowych zdjęć jak na lekarstwo. Najprawdopodobniej
wykonał je etatowy fotograf wyprawy, Zbigniew Staszyszyn.
Oprócz tego że alpinistą, był on fotoreporterem CAFu, więc pracował na
„prawdziwym” sprzęcie i filmach nieosiągalnych wówczas w Polsce dla zwykłych
śmiertelników. Stąd pewna anegdotka. Z 10 lat po tej wyprawie, gdy już sam
mocno wdepnąłem w fotografię, wujek, który sam robił sporo zdjęć, a pod
Kangbachenem mógł obserwować profesjonalistę, przekazał mi swoje
spostrzeżenia dotyczące sposobu jego pracy. Między innymi zwierzył mi się, co
musiał na co dzień oglądać: „Staszyszyn, gdy musiał na chwilę przerwać zdjęcia
i nie mógł trzymać aparatu w rękach, ani powiesić na szyi, odkładał go na
skałę! Paweł, rozumiesz? HASSELBLADA! NA SKAŁĘ!” Taki Hassel był dla
mieszkańców PRLu niewyobrażalnie, wręcz kosmicznie drogim aparatem, więc
zgorszenie wujka było jak najbardziej na miejscu. Ale tak mi jego opowiadanie
utkwiło w pamięci, że gdy teraz sam kładę aparat na czymś twardszym niż trawa,
czy drewniana podłoga, słyszę w głowie: HASSELBLADA! NA SKAŁĘ!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz