sobota, 7 listopada 2015

TEST: Dobrze wymierzony - Tamron 45 mm f/1,8

     Z czym kojarzy się standard f/1,8? Z prostym, tanim szkiełkiem plastik-fantastik dla tych, którzy najniższym kosztem chcą zdobyć stałkę. I za kilkaset złotych mogą ją mieć. Ale już tego typu optyka f/1,4 traktowana jest zupełnie inaczej, pewnie dlatego, że wymaga wyłożenia półtora tysiąca złotych. Kupując taki obiektyw „zarabiamy” na jasności, ale pod względem jakości obrazu może być lepiej albo gorzej. Przełomem była Sigma 50/1,4 Art, dwukrotnie droższa od firmowej konkurencji, lecz produkująca świetny obrazek.

Tamron, swego 45 mm f/1,8 pokazał półtora roku po tej Sigmie. A już samo przyjrzenie się parametrom tego obiektywu wystarcza, by dostrzec, że dobrze ten czas wykorzystał.




      Tamron po prostu świetnie dobrał cechy nowej konstrukcji tak, by wstrzelić się w wymagania odbiorców niespełnione przez konkurencję. Najlepiej widać to w dwóch aspektach: uszczelnienia i stabilizacji obrazu. Żaden bowiem standard Canona, Nikona i Sigmy nie może się nimi pochwalić. Trochę lepiej wypadają Pentax i Sony, choć ten pierwszy (na razie) nie ma jeszcze pełnoklatkowej lustrzanki pod swoje 55/1,4, a drugi nie posiada w ofercie uszczelnionego standardu z bagnetem A, a jedynie FE.

45 mm, mniam! Już o tym na blogu wspominałem, ale powtórzę: bardzo
lubię fotografować takimi skróconymi standardami, o ogniskowej
zbliżonej do "normalnej" 43 mm, a nie do typowej 50 mm. T
estowany
tu obiektyw, wraz z jednocześnie zaprezentowanym 35/1,8,
należą do nowej linii tamronowskiej serii SP (Super Performance).
Wyróżnia je wzornictwo, co widać na zdjęciach, ale istotniejsza ma
być zdolność pełnego wykorzystywania możliwości przetworników
obrazu liczących nawet 50 mln pikseli. "Czterdziestkapiątka"
dostępna jest z mocowaniami do Canona i Nikona, a w niedalekiej
przyszłości pojawi się także wersja z bagnetem Sony A.
     Co się może w tym Tamronie nie podobać i co często-gęsto punktują forumowe marudy, to jasność. Racja, maksymalny otwór względny f/1,8 to o 0,7 działki mniej niż „szlachetne” f/1,4. Dla jednych to dużo, dla drugich mało. Jedni bez względu na wszystko potrzebują jak najjaśniejszej optyki, innym aż tak bardzo na tym nie zależy. Jeszcze inni wolą ciut ciemniej, bo wiedzą, że dzięki temu łatwiej zaprojektować obiektyw dający obraz wysokiej jakości, a przy tym obiektyw będzie mniejszy i lżejszy. W każdym razie od rzeczonej Sigmy, gdyż Tamron waży nieco ponad pół kilograma (Sigma ponad 800 g), i używa filtra 67 mm (Sigma 77 mm). Ach, gdzie te czasy, gdy „pięćdziesiątki” f/1,4 korzystały z filtrów 55 mm? Żeby nie było, Tamron ma w pełni metalową obudowę, więc tu nie oszczędzano. Wewnątrz obiektywu również postarano się o wysokie standardy. Soczewki zabezpieczono przeciwodblaskowo firmowymi warstwami eBAND i BBAR, a przednią soczewkę pokryto warstwą utrudniającą osadzanie się zabrudzeń i kropel wody.

Źródło: Tamron
     Wśród dziesięciu soczewek mamy jedną ze szkła o niskiej dyspersji i dwie asferyczne odlewane ciśnieniowo. Ogniskowanie oczywiście odbywa się wewnętrznie, a dzięki systemowi soczewek pływających udało się osiągnąć rekordowo małą minimalną odległość fotografowania wynoszącą zaledwie 29 cm. Płaszczyzna ostrości znajduje się wówczas 12 cm od przodu osłony przeciwsłonecznej, dzięki czemu dostęp światła pozostaje wystarczający. A zawsze możemy jeszcze zdjąć osłonę.

Minimalna odległość ostrzenia to zaledwie 0,29 m!
Poza optyką makro nie ma obiektywu o podobnej ogniskowej
potrafiącego ostrzyć z tak bliska. Do przejścia całej skali
wymagane jest pół obrotu pierścienia, z czego ucieszą się osoby
wymagające precyzji ręcznego ustawiania ostrości.
    Za automatyczne ustawianie ostrości odpowiada ultradźwiękowy, pierścieniowy silnik USD. Ten typ napędu oczywiście umożliwia ręczne przeostrzanie bez wyłączania autofokusa. USD pracuje mniej więcej tak cicho jak nikonowski SWM, na moje ucho ciut głośniej niż USM Canona – oczywiście biorąc pod uwagę obiektywy podobnego typu i gabarytów. Autofokus pracuje bardzo płynnie, a szybkością zbliżony jest do ultradźwiękowych konkurentów. Oznacza to, że „reporterskim” zakresie 1 m - ∞ ogniskowanie jest szybkie, ale gdy trzeba przejechać większą część skali ostrości, np. gdy autofokus pobłądzi, możemy stracić i sekundę. Może, jak w obiektywach makro, przydałby się limiter odległości? I jeszcze jeden aspekt działania autofokusa: celność. Przy współpracy obiektywu z testową lustrzanką, którą w tym przypadku był Canon EOS 5D Mark II, nie miałem żadnych problemów z front-, czy też backfocusem. Przed zabraniem się za zdjęcia testowe sprawdziłem to i okazało się, że Tamron „lubi się” z tym Canonem i nie wymaga żadnej mikrokalibracji. Jedno ale: tak sprawy się mają gdy pracowałem centralnym polem AF. Przełączenie się na boczne skutkowało niedużym, ale wyraźnie widocznym backfocusem. Jednak czy któregoś użytkownika 5DII to interesuje? Przecież tym aparatem i tak da się pracować wyłącznie środkowym sensorem.

Zabezpieczenie wnętrza obiektywu przed pyłem i wodą stanowi
5 uszczelek: przy przedniej soczewce, przy pierścieniu ostrości,
pomiędzy środkowym a tylnym członem obudowy oraz przy
bagnecie. Na prawym zdjęciu widać tę ostatnią z wymienionych.
      Wewnątrz obiektywu znajdziemy też układ stabilizacji obrazu VC, który od samego początku stosowania w optyce Tamrona, działał bardzo dobrze. Dane techniczne mówią o skuteczności na poziomie 3,5 działki czasu, co mnie niemile zdziwiło. Z moich doświadczeń wynika bowiem, że praktyczna skuteczność stabilizacji jest przeważnie o działkę mniejsza niż oficjalnie deklarowana. Czyli co, mielibyśmy wynik zaledwie 2,5 działki? Całe szczęście nie. W teście system VC wykazał się niemal dokładnie obiecywaną skutecznością, osiągając wyniki od 3 do 4 działek, w zależności od czasu naświetlania. Nie mogę też nie wspomnieć o jeszcze jednym osiągnięciu: w moich rękach, przy ekspozycjach rzędu 1 s, dzięki VC uzyskiwałem 40-50 % zupełnie nieporuszonych ujęć. No, to jest wynik!

Czytając napis "Designed in Japan", niemal każdy znawca sprzętu fotograficznego
od razu dopowiada sobie: czyli made in Vietnam, China, czy inna Tajlandia.
Do takich kłamstewek, czy też manipulacji przyzwyczailiśmy się już. Ale Tamron
pokazuje, że może być inaczej. Ta "czterdziestkapiątka" została nie tylko
zaprojektowana w Japonii, ale tam również wyprodukowana.
Świetny pomysł: podłużne przełączniki autofokusa i stabilizacji umieszczone pionowo.
Taki kształt i ustawienie pozwalają łatwiej na nie trafić – zaleta w porównaniu
z rozwiązaniami konkurencji. Obsługa w rękawiczkach? Żaden problem!
 Pierścień ostrości jest szeroki i ostro ząbkowany. Obraca się  lekko (ale nie za lekko)
i płynnie oraz wykazuje zaledwie symboliczny opór statyczny, dzięki czemu nie ma
problemów z precyzyjną ręczną korekcją ostrości. 

     No i czas na opis efektów pracy tego szkiełka. Ostrość obrazu prezentuje się naprawdę dobrze. Jasne, dla otwartej przysłony nie ma mowy o super wysokich osiągach, ale już użycie f/2, czyli symboliczne przymknięcie, daje zauważalną poprawę, a przejście na f/2,8 pozwala w centrum kadru osiągnąć właściwie maksimum. No, takie „pełne” maksimum to widzimy dla f/4-5,6, ale jak dla mnie i f/2,8 się na to określenie załapuje. Na brzegach klatki sprawy oczywiście mają się trochę gorzej, ale bez żadnej tragedii. Dla f/1,8 pasuje określenie „trójka z plusem”, ale nawet nie za sprawą mocno obniżonej rozdzielczości, a bocznej aberracji chromatycznej, która zabiera zdjęciom trochę ostrości. Ale i brzegi wyraźnie poprawiają się przy f/2, przy f/2,8 jeszcze trochę, ale optimum ich jakości przesuwa się (w porównaniu ze środkiem kadru) na zakres przysłon f/4-8. Dla 20-megapikselowego EOSa 5DII, granica działania dyfrakcji na przysłonie wypada dla przymknięcia nieco silniejszego niż f/8, no i rzeczywiście przy f/11 już zauważmy lekkie „mydełko”. Ale tej wartości nie ma co się bać, jest w pełni używalna. Jednak z f/16 już bym uważał.

Motyw na którym prezentuję ostrość obiektywu dla całego zakresu przysłon.
Wycinki pochodzą z nietkniętych JPEGów z aparatu (5DII, Picture Style: Standard),
stąd wyraźnie ciemniejsze wycinki z brzegów klatki dla f/1,8-2. Dla pełnej jasności:
pierwsza seria wycinków pochodzi z centrum kadru, druga z brzegów.



     Boczna aberracja chromatyczna o której wspomniałem, nie jest silna i widoczna być może przy mocno otwartej przysłonie. Użycie f/2,8 praktycznie likwiduje problem. Trochę oporniejsza, choć nawet przy f/1,8 wcale nie intensywna, jest osiowa aberracja chromatyczna, znikająca dopiero przy f/5,6. Ale i nią nie ma co się martwić.

Zdjęcie wykonane przy otwartej przysłonie i minimalnej odległości ogniskowania,
prezentuje maksymalną dostępną skalę odwzorowania 1:3,4. Powiększając je
dostrzeżemy aberrację chromatyczną - tu lepiej widoczną w jej osiowej "odmianie".

     Tak prezentują się na zdjęciu ostre strefy. A nieostrości? Nieźle, choć sporo zależy od odległości nieostrych obiektów i stopnia przymknięcia przysłony. Tak czy inaczej, 9-listkowa przysłona daje okrągłe (bądź prawie okrągłe) plamki stworzone z jasnych, nieostrych punktów. Plamki mają równą na swej powierzchni jasność, o „pierścionkach” nie ma mowy, więc bokeh mogę nazwać neutralnym. Nieostrości wyglądają miękko i spokojnie, ale z jednym wyjątkiem. Brzegi zdjęć wykonanych przy mocno otwartej przysłonie, tam gdzie buszuje aberracja chromatyczna, charakteryzują się w nieostrościach pewnym bałaganem i nerwowością. Sporo zależy od motywu, raz negatywne efekty są bardziej, raz mniej widoczne, wypada  tym pamiętać. W sumie jednak do plastyki obrazu nie mam większych zastrzeżeń.

Ten sam motyw (no, fotografowany z troszkę innych odległości), przy przysłonie f/1,8
(lewy kadr) i f/8 (prawy).

To był kadr pionowy, który przyciąłem z dołu i z góry prawie do kwadratu.
Przysłona f/5,6, odległość ustawiona tak, by było widać spore strefy nieostrości
zarówno przed, jak i za głębią ostrości. 
Seria czterech zdjęć, wykonanych kolejno dla przysłon f/1,8, f/2,8, f/5,6 i f/11.
Można prześledzić zmianę wyglądu nieostrości w poszczególnych planach.





     Równie pozytywnie odnoszę się do dystorsji tworzonej przez tego Tamrona. Jest to „beczka”, ale tak słaba, że nie ma co się nią martwić.
No, najwyżej przy fotografii reprodukcyjnej.







     Podobnie sprawy się mają przy zdjęciach pod światło. W obiektywie niby tylko 10 soczewek, niby mamy na nich wyrafinowane powłoki, ale nigdy nie wiadomo, co też obiektyw będzie wyczyniał, gdy mu ostre słońce zaświeci w buźkę. Tamron jednak nie przejmuje się takimi rzeczami i nawet w bardzo trudnych sytuacjach oświetleniowych, praktycznie nie tworzy blików. Musiałem mocno się natrudzić, by zmusić go do wyprodukowania pojedynczej, niewielkiej plamki światła. A i to tylko dzięki mocnemu przymknięciu przysłony. Brawo!

Wykonana seria zdjęć ze słońcem w obiektywie pokazała, że
obiektyw zdecydowanie nie lubi tworzyć blików. W tej sytuacji
stworzył tylko jeden, przy lewej krawędzi kadru. Trochę go widać
na prawym ujęciu (f/16), a pierwsze jego ślady można dostrzec na
lewym (f/5,6), lecz przy większych otworach przysłony nie
ma go ani śladu. Kontrast? No, trochę spada, ale tragedii nie ma.
Osłona przeciwsłoneczna jest dość wąska,
raczej głęboka, no i profilowana. Rzecz
nieczęsta w optyce standardowej.



















      Na koniec zostawiłem opis pewnej wady, która jest bardziej widoczna: winietowanie. Nie ma co kryć, przy otwarte przysłonie słabe to ono nie jest, choć jego plusem jest dość płynne ściemnianie kadru w kierunku naroży. W tym wypadku przymknięcie z f/1,8 do f/2 praktycznie w ogóle nie pomaga, ale już użycie f/2,8 znacząco poprawia sytuację. Jeszcze większym (i miłym) zaskoczeniem, jest fakt praktycznie całkowitej likwidacji winietowania już przysłoną f/4. A obserwując zdjęcia wykonane przy otwartej przysłonie, można by uznać, że będzie to wymagało skorzystania z f/8. Miła niespodzianka!

Lewe ujęcie wykonane zostało przy otwartej przysłonie, a dla f/2 efekt był identyczny.
Środkowe prezentuje wyraźną poprawę uzyskaną z pomocą f/2,8. Z kolei prawe
zostało wykonane przy f/4 i tu winietowania praktycznie już nie widać.
Dalsze przymykanie przysłony nie przynosi już w tym aspekcie widocznych efektów. 

      Obiektyw wypadł w teście tak jak się spodziewałem, czyli w sumie bardzo dobrze. Drobnych wad się nie ustrzegł, ale dotyczą one tylko mocno otwartej przysłony, gdyż już przymknięcie do f/2,8 (no, czasami do f/4) zapobiega problemom. To o jakości obrazu, a ją przecież wspierają pozytywy wynikające bezpośrednio z samej konstrukcji obiektywu. Solidność, uszczelnienia, dopracowana ergonomia, no i oczywiście skuteczna stabilizacja. Nie za pięknie? Jakaś łyżka dziegciu? No, jest jedna: cena. Obiektyw kosztuje bowiem prawie 3000 zł. Wiadomo, że wliczony jest w to „podatek od nowości”, wiadomo że obiektyw jest wyjątkowy, bo takim zestawem cech nie dysponuje żaden konkurent. Jeśli komuś potrzeba dokładnie takiego standardu, czyli stabilizowanego, uszczelnionego i produkującego wysokiej jakości zdjęcia, z radością kupi go i nie będzie żałował ani jednej wydanej na niego złotówki. Lecz konkurenci czyhają, kusząc wyższą jasnością lub niższą ceną. Fotografujący, którzy nie wymagają od obiektywów aż tyle, ile ten Tamron oferuje, raczej nie będą brali go pod uwagę. Choć gdyby jego cena po kilku miesiącach spadła do, powiedzmy, 2200-2500 zł, chętnych byłoby znacznie, znacznie więcej. Czego temu Tamronowi szczerze życzę!


Podoba mi się:
+ uszczelnienia i skuteczna stabilizacja
+ solidność konstrukcji
+ niewiele wad w tworzonym obrazie
+ 5 lat gwarancji

Nie podoba mi się:
- wyraźne winietowanie przy f/1,8-2
- cena


Zajrzyj też tu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz