Źródło: Fujifilm |
Czy to chęć samodzielnego błyśnięcia, czy może obawy, że na
targach utoną w zalewie innych nowości, pewne produkty fotograficzne postanawiają
pojawić się w trybie indywidualnym. Tak jak miało to miejsce ostatnio w
przypadku kilku cyfrówek, zaprezentowanych w dość krótkiej przerwie pomiędzy
targami CES i CP+. Na tyle długo po CES, by wszyscy przeszli do porządku
dziennego nad Nikonami D5 i D500, a na tyle przed CP+, by jeszcze nie wystąpiła
przetargowa gorączka dotycząca pełnoklatkowego Pentaxa i tego co tam jeszcze ma się
pokazać.
Źródło: Fujifilm |
Najmniej cierpliwości wykazało Fuji, które już tydzień po
CES ogłosiło flagowego X-Pro2. To nowość i nie nowość, bo przed premierą
przeciekły – albo i „przeciekły” – do sieci zarówno zdjęcia aparatu, jak i jego
dane techniczne. Ale w nich sporo ciekawostek. Po pierwsze Fuji wreszcie
wyskoczyło z 16 megapikseli i to od razu na poziom 24 Mpx. Oczywiście w
technologii X-TRANS (w wersji III), czyli z układem filtrów barwnych tak
pokombinowanym, że mora przez nie się nie przedrze. Unowocześniono hybrydowy
wizjer oraz powiększono ekran – ten niestety nadal nie jest ani dotykowy, ani
odchylany. Ale bardzo ucieszyło mnie przesunięcie go do lewej krawędzi aparatu
i umieszczenie wszystkich przycisków tak, by można je było obsługiwać prawym
kciukiem. A, pojawił się też mikrodżojstik do wyboru pól AF. Aparat ma
metalową, uszczelnioną obudowę. Co jeszcze ważnego? Dwa sloty kart pamięci, ale
– ciekawostka! – standard UHS-II obsługuje tylko jeden z nich. Migawki tylko
pozazdrościć: mechaniczna do 1/8000 s, a elektroniczna do 1/32000 s. W serii
(maks. 8 klatek/s) możemy zrobić do 32 RAWów. Podobno podwyższono sprawność
autofokusa (trzeba będzie sprawdzić!), a już na pewno zwiększono liczbę pól AF
– jest ich ponad ćwierć tysiąca, w tym 77 (zajmujących 40% kadru) popartych
detekcją fazy. Zmieniono układ menu (mam nadzieję, że na lepsze) oraz dodano My
Menu. Sugerowana cena: 7800 zł. Ech!
Źródło: Olympus |
Niecałe dwa tygodnie po Fuji, ze swoim PENem-F wystrzelił
Olympus. Wreszcie nie brakuje wizjera, jest też spodziewana matryca 20 Mpx produkcji
Sony, ta sama co w Panasonicu GX8. Dotykowy ekran umocowano na „pełnym”
przegubie – rzecz nieznana dotychczas w PENach. Styl aparatu jest bardzo
tradycyjno-metalowy, rzeczywiście pachnący latami 60-tymi i oryginalnym
Olympusem PEN-F. Na górze mamy sporo pokręteł, w tym obrotowy wyłącznik, nawiązujący
do wyłączników Olympusów OM, ale mi kojarzący się też z pokrętłem zwijania
filmu w dalmierzowcach. Tyle, że nie znaleziono miejsca dla wbudowanej lampy. Oryginalne
pokrętełko z przodu służy przełączaniu filtrów efektowych – nie można tam było
wrzucić jakiejś bardziej pożytecznej funkcji? Czego brakuje? Najskromniejszego
choćby gripa (Richard Franiec już zaciera ręce), uszczelnień, filmowania 4K,
autofokusa z detekcją fazy. Stąd serie zdjęć to teoretycznie 10 klatek/s, ale
przy ciągłym AF jedynie 5 klatek/s. I nie wróżę im sukcesów. Poziom trzymają: migawka
(1/8000 s mechaniczna i 1/16000 s elektroniczna) oraz stabilizacja (skuteczność
5 działek czasu). Nie zabrakło trybu Hi-Res, czyli rejestracji obrazów o
rozdzielczości 50 Mpx. Cena? 7000 zł. Uff!
Źródło: Sony |
Sony ze swoją premierą wytrzymało aż do pierwszych dni
lutego. Co pokazało? Oczywiście następcę A6000. Ten aparat tworzono tak długo,
że prawa do oznaczenia A6100 uległy przedawnieniu i stąd A6300. Dokładnie to
samo spotkało Nikona D400. Co ciekawego znajdziemy w A6300? Nie, matrycy nie
napompowano do 36 Mpx, co prorokowali niektórzy. Po staremu mamy 24 Mpx,
podobno w nowym wcieleniu. Filmowców ucieszy odczyt sygnału z całej klatki i
downsampling do 4K. Innych zachwyci 11 klatek/s (8 klatek/s z podglądem na
żywo) oraz superszybki autofokus z niemal pół tysiącem pól z detekcją fazy pokrywających
ogromną część kadru. No, tak po prawdzie to powierzchniowo „tylko” 2/3 kadru, ale w celowniku prezentuje się efektownie. Reszta w zasadzie po staremu.
Poprawiono wizjer, ale ergonomii praktycznie nie ruszono, co oczywiście oznacza
brak dotykowego ekranu. Podejrzewana cena korpusu na półce sklepowej to 5500-5600 zł. Brzmi ona znacznie bardziej zachęcająco niż ceny Fuji i Olympusa.
Źródło: Canon |
Czy to już wszystko? No, prawie. Jest jeszcze Canon. I to
flagowy, ale znacznie mniej popularny od opisanych wcześniej, bo zdecydowanie
przeznaczony dla profesjonalistów EOS-1D X Mk II. Czym on się chwali? Przede
wszystkim seriami 14/klatek/s (16 klatek/s w Live View) liczącymi do 170 RAWów,
czyli ciut gorzej niż D5. Ale bije go filmami, gdyż umie rejestrować 4K 60p
oraz Full HD 120p. Maksymalna czułość nowej, choć nadal 20-megapikselowej, matrycy
jest zaledwie sześciocyfrowa, a nie siedmiocyfrowa jak u konkurenta. Ale na
matrycy działa Dual-Pixel AF, w aparat wbudowano GPS, a jedno z gniazd pamięci
obsługuje karty CFast. Drugie to CF. Na ekranie możemy dotykowo ustalać pozycję
aktywnego pola AF – ale tylko to.
Źródło: Sony |
Ale na samych puszkach fotograf nie pociągnie. Bez szkła ani
rusz. I tu coś nowego się znajdzie. Sony, jednocześnie z A6300, zaprezentowało (nareszcie!)
pełnoklatkowe zoomy FE f/2,8 (24-70 i 70-200 rzecz jasna) z nowej serii GM (G
Master). Uzupełnieniem tego dłuższego są nowe telekonwertery 1,4× i 2×. A na
deser Sony dorzuciło portretówkę 85/1,4. Natomiast Fuji ogłosiło świetnie
prezentującego się „katalogowo” długiego zooma 100-400 mm. Światło f/4,5-5,6, uszczelnienia,
a wewnątrz 6 niskodyspersyjnych soczewek, dwa liniowe silniki AF i stabilizacja
o superskuteczności 5 działek czasu. A, jeszcze jedno: do bezlusterkowych Fuji
wiosną będziemy już mogli dołączyć firmowy flesz EF-X500. Nie wiem jak on
będzie świecił, ale na pewno zwycięży w konkursie na najbardziej
kanciasty sprzęt foto. Zakończę informacją z polskiego podwórka. Właśnie ogłoszono
cenę długo oczekującej na sklepową premierę Tokiny 24-70/2,8. Można już ją
kupić, a cena sugerowana to zaledwie 4300 zł. Czyli ta Tokina od razu jest
gotowa konkurować z analogicznym Tamronem. Bardzo ciekaw jestem ich porównania.
Co ten Tamron soli takie ceny? Cztery i pół koła za brzydki obiektyw bez czerwonego paska i to bez stabilizacji? Ja za trójkę mam Canona 24-70 f4 ale ze stabilizacją...
OdpowiedzUsuńTamron rzeczywiście nie ma czerwonego paska, ale ma f/2,8, stabilizację, no i jest do kupienia za 3,5 kzł. Co kto lubi...
UsuńTokinie rzeczywiście brak stabilizacji, przy sugerowanej cenie 4300, na półce pewnie od razu będzie 3999, no i to 2,8. Tokiny kiedyś miewały czerwony pasek (gdy zawierały szkło SD), ale potem poszły w złoto i czerwień chyba przestała pasować. Pzdrw