wtorek, 9 lutego 2016

Nowości międzytargowe

Źródło: Fujifilm
     Czy to chęć samodzielnego błyśnięcia, czy może obawy, że na targach utoną w zalewie innych nowości, pewne produkty fotograficzne postanawiają pojawić się w trybie indywidualnym. Tak jak miało to miejsce ostatnio w przypadku kilku cyfrówek, zaprezentowanych w dość krótkiej przerwie pomiędzy targami CES i CP+. Na tyle długo po CES, by wszyscy przeszli do porządku dziennego nad Nikonami D5 i D500, a na tyle przed CP+, by jeszcze nie wystąpiła przetargowa gorączka dotycząca pełnoklatkowego Pentaxa i tego co tam jeszcze ma się pokazać.

Źródło: Fujifilm
     Najmniej cierpliwości wykazało Fuji, które już tydzień po CES ogłosiło flagowego X-Pro2. To nowość i nie nowość, bo przed premierą przeciekły – albo i „przeciekły” – do sieci zarówno zdjęcia aparatu, jak i jego dane techniczne. Ale w nich sporo ciekawostek. Po pierwsze Fuji wreszcie wyskoczyło z 16 megapikseli i to od razu na poziom 24 Mpx. Oczywiście w technologii X-TRANS (w wersji III), czyli z układem filtrów barwnych tak pokombinowanym, że mora przez nie się nie przedrze. Unowocześniono hybrydowy wizjer oraz powiększono ekran – ten niestety nadal nie jest ani dotykowy, ani odchylany. Ale bardzo ucieszyło mnie przesunięcie go do lewej krawędzi aparatu i umieszczenie wszystkich przycisków tak, by można je było obsługiwać prawym kciukiem. A, pojawił się też mikrodżojstik do wyboru pól AF. Aparat ma metalową, uszczelnioną obudowę. Co jeszcze ważnego? Dwa sloty kart pamięci, ale – ciekawostka! – standard UHS-II obsługuje tylko jeden z nich. Migawki tylko pozazdrościć: mechaniczna do 1/8000 s, a elektroniczna do 1/32000 s. W serii (maks. 8 klatek/s) możemy zrobić do 32 RAWów. Podobno podwyższono sprawność autofokusa (trzeba będzie sprawdzić!), a już na pewno zwiększono liczbę pól AF – jest ich ponad ćwierć tysiąca, w tym 77 (zajmujących 40% kadru) popartych detekcją fazy. Zmieniono układ menu (mam nadzieję, że na lepsze) oraz dodano My Menu. Sugerowana cena: 7800 zł. Ech!

Źródło: Olympus
     Niecałe dwa tygodnie po Fuji, ze swoim PENem-F wystrzelił Olympus. Wreszcie nie brakuje wizjera, jest też spodziewana matryca 20 Mpx produkcji Sony, ta sama co w Panasonicu GX8. Dotykowy ekran umocowano na „pełnym” przegubie – rzecz nieznana dotychczas w PENach. Styl aparatu jest bardzo tradycyjno-metalowy, rzeczywiście pachnący latami 60-tymi i oryginalnym Olympusem PEN-F. Na górze mamy sporo pokręteł, w tym obrotowy wyłącznik, nawiązujący do wyłączników Olympusów OM, ale mi kojarzący się też z pokrętłem zwijania filmu w dalmierzowcach. Tyle, że nie znaleziono miejsca dla wbudowanej lampy. Oryginalne pokrętełko z przodu służy przełączaniu filtrów efektowych – nie można tam było wrzucić jakiejś bardziej pożytecznej funkcji? Czego brakuje? Najskromniejszego choćby gripa (Richard Franiec już zaciera ręce), uszczelnień, filmowania 4K, autofokusa z detekcją fazy. Stąd serie zdjęć to teoretycznie 10 klatek/s, ale przy ciągłym AF jedynie 5 klatek/s. I nie wróżę im sukcesów. Poziom trzymają: migawka (1/8000 s mechaniczna i 1/16000 s elektroniczna) oraz stabilizacja (skuteczność 5 działek czasu). Nie zabrakło trybu Hi-Res, czyli rejestracji obrazów o rozdzielczości 50 Mpx. Cena? 7000 zł. Uff!

Źródło: Sony
    Sony ze swoją premierą wytrzymało aż do pierwszych dni lutego. Co pokazało? Oczywiście następcę A6000. Ten aparat tworzono tak długo, że prawa do oznaczenia A6100 uległy przedawnieniu i stąd A6300. Dokładnie to samo spotkało Nikona D400. Co ciekawego znajdziemy w A6300? Nie, matrycy nie napompowano do 36 Mpx, co prorokowali niektórzy. Po staremu mamy 24 Mpx, podobno w nowym wcieleniu. Filmowców ucieszy odczyt sygnału z całej klatki i downsampling do 4K. Innych zachwyci 11 klatek/s (8 klatek/s z podglądem na żywo) oraz superszybki autofokus z niemal pół tysiącem pól z detekcją fazy pokrywających ogromną część kadru. No, tak po prawdzie to powierzchniowo „tylko” 2/3 kadru, ale w celowniku prezentuje się efektownie. Reszta w zasadzie po staremu. Poprawiono wizjer, ale ergonomii praktycznie nie ruszono, co oczywiście oznacza brak dotykowego ekranu. Podejrzewana cena korpusu na półce sklepowej to 5500-5600 zł. Brzmi ona znacznie bardziej zachęcająco niż ceny Fuji i Olympusa.

Źródło: Canon
     Czy to już wszystko? No, prawie. Jest jeszcze Canon. I to flagowy, ale znacznie mniej popularny od opisanych wcześniej, bo zdecydowanie przeznaczony dla profesjonalistów EOS-1D X Mk II. Czym on się chwali? Przede wszystkim seriami 14/klatek/s (16 klatek/s w Live View) liczącymi do 170 RAWów, czyli ciut gorzej niż D5. Ale bije go filmami, gdyż umie rejestrować 4K 60p oraz Full HD 120p. Maksymalna czułość nowej, choć nadal 20-megapikselowej, matrycy jest zaledwie sześciocyfrowa, a nie siedmiocyfrowa jak u konkurenta. Ale na matrycy działa Dual-Pixel AF, w aparat wbudowano GPS, a jedno z gniazd pamięci obsługuje karty CFast. Drugie to CF. Na ekranie możemy dotykowo ustalać pozycję aktywnego pola AF – ale tylko to.


Źródło: Sony
     Ale na samych puszkach fotograf nie pociągnie. Bez szkła ani rusz. I tu coś nowego się znajdzie. Sony, jednocześnie z A6300, zaprezentowało (nareszcie!) pełnoklatkowe zoomy FE f/2,8 (24-70 i 70-200 rzecz jasna) z nowej serii GM (G Master). Uzupełnieniem tego dłuższego są nowe telekonwertery 1,4× i 2×. A na deser Sony dorzuciło portretówkę 85/1,4. Natomiast Fuji ogłosiło świetnie prezentującego się „katalogowo” długiego zooma 100-400 mm. Światło f/4,5-5,6, uszczelnienia, a wewnątrz 6 niskodyspersyjnych soczewek, dwa liniowe silniki AF i stabilizacja o superskuteczności 5 działek czasu. A, jeszcze jedno: do bezlusterkowych Fuji wiosną będziemy już mogli dołączyć firmowy flesz EF-X500. Nie wiem jak on będzie świecił, ale na pewno zwycięży w konkursie na najbardziej kanciasty sprzęt foto. Zakończę informacją z polskiego podwórka. Właśnie ogłoszono cenę długo oczekującej na sklepową premierę Tokiny 24-70/2,8. Można już ją kupić, a cena sugerowana to zaledwie 4300 zł. Czyli ta Tokina od razu jest gotowa konkurować z analogicznym Tamronem. Bardzo ciekaw jestem ich porównania. 

2 komentarze:

  1. Co ten Tamron soli takie ceny? Cztery i pół koła za brzydki obiektyw bez czerwonego paska i to bez stabilizacji? Ja za trójkę mam Canona 24-70 f4 ale ze stabilizacją...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tamron rzeczywiście nie ma czerwonego paska, ale ma f/2,8, stabilizację, no i jest do kupienia za 3,5 kzł. Co kto lubi...
      Tokinie rzeczywiście brak stabilizacji, przy sugerowanej cenie 4300, na półce pewnie od razu będzie 3999, no i to 2,8. Tokiny kiedyś miewały czerwony pasek (gdy zawierały szkło SD), ale potem poszły w złoto i czerwień chyba przestała pasować. Pzdrw

      Usuń