poniedziałek, 1 lutego 2016

TEST: Kolejna fajna stałeczka, Nikkor 24/1,8

     Znowu stałka? I znowu f/1,8? Czy ja nie przesadzam? Ale gdy w ręce trafia obiektyw o którym słyszałem dużo dobrych rzeczy, trudno mi się było powstrzymać, by go nie przetestować.
     Gdy w grudniu korespondowałem z agencją, która w imieniu polskiego Nikona „rozdaje” sprzęt do testów, zapytano mnie, który z akurat dostępnych nowych obiektywów chciałbym wypożyczyć: stabilizowanego 24-70/2,8, czy 24/1,8? A ja bez namysłu odpowiedziałem: oba! I natychmiast przypomniał mi się rok 1985, gdy będąc po raz pierwszy w życiu na Zachodzie, odwiedziłem dział fotograficzny w paryskim Fnacu. Na zakup tam czegokolwiek oczywiście nie było mnie stać, ale zafascynowały mnie kolorowe sterty leżące na półkach za sprzedawcą. Niewiele więc myśląc poprosiłem o prospekty, a sprzedający trzeźwo zapytał mnie: które? Ja, lekko zdziwiony, odpowiedziałem natychmiast: wszystkie! I dostałem ich "pięćset" kilo, które potem przez dwa tygodnie taszczyłem w plecaku, ale ów skarb wcale mi nie ciążył. Ani to, że w tym Fnacu zrobiłem wiochę. Teraz więc też nie czułem zażenowania, biorąc od Nikona wszystko co miał na składzie.

     Pierwszy z wziętych w posiadanie obiektywów, Nikkor 24-70/2,8 VR wyszedł w teście jak wyszedł (LINK), ale miałem niemal pewność, że stałka zaprezentuje się lepiej. I to pomimo, że wcale nie sprawia ona dobrego pierwszego wrażenia. Ot, kolejny, mocno plastikowy obiektyw, na dokładkę kłujący napisem „Made in China” na osłonie przeciwsłonecznej. Szurający pierścień ostrości też nie wzbudza zachwytu, podobnie jak konieczność używania filtrów o średnicy aż 72 mm. Jasność f/1,8 jakoś nie konweniuje z tak dużą średnicą, nawet gdy mamy świadomość, że chodzi o optykę szerokokątną. I to wcale nie tanią, bo tego Nikkora, jeśli tylko pochodzi z polskiej dystrybucji, nie sposób kupić za mniej niż 3300 zł. Niby nikonowski 24/1,4 kosztuje dwukrotnie więcej, ale już Sigma (ech, ona wszędzie się wciśnie!) jest do kupienia za 3000 zł. Czyli mniej niż testowany tu Nikkor, przy jasności wyższej o 0,6 działki, oraz – jak niosą słuchy – wysokiej jakości tworzonego obrazu. Ale żeby nie było tak pięknie, autofokus tej Sigmy nie należy do gigantów prędkości działania, podczas gdy ten w Nikkorze 24/1,8 jest szybciutki. 

     Drugą kwestią wartą wspomnienia jest ta różnica maksymalnych otworów względnych. Okazuje się ona pozorna, gdyż (jak zmierzyli w DxOMark) Nikkor przepuszcza dokładnie tyle światła, ile deklaruje jego jasność, czyli charakteryzuje się transmisją T1,8. To bardzo pożądana, ale niestety rzadko spotykana cecha. Natomiast Sigma trzyma się zdecydowanie w dolnej strefie stanów średnich i jej transmisja światła jest o ponad pół działki przysłony gorsza od obiecywanej przez otwór f/1,4. Stąd przewaga nad Nikkorem topnieje do pomijalnie niskiej wartości 0,1 działki. Zresztą wspominany już Nikkor 24/1,4 też nie jest wzorem „realnej” jasności, mając transmisję na poziomie T1,6, co oznacza przewagę nad ciemniejszym bratem wynoszącą tylko ok. 0,3 EV. W ten sposób prysły mity wysokiej jasności konkurentów…

     Bardzo podoba mi się idea poszerzania rodziny stosunkowo tanich AF-S Nikkorów f/1,8G. Jest ich już 7: pełnoklatkowe 20, 24, 28, 35, 50, 85 mm oraz DXowy 35 mm. Zestaw prawie pełen, jeszcze tylko setka by się przydała. Na 135 mm nie ma co liczyć, bo to byłaby już zupełnie inna klasa optyki, także cenowo. Obecne konstrukcje kosztują bowiem od nieco ponad 700 zł za 50 mm i 35 mm DX, do okolic 3000 zł za dwa widzące najszerzej. A hipotetyczny Nikkor 135/1,8 wyskoczyłby z ceną dwukrotnie wyżej.

     Wracajmy do testowanej dwudziestkiczwórki. Używa się jej przyjemnie, gdyż autofokus działa błyskawicznie i cichutko, a współpracując z testową puszką (D810) nie ma tendencji do błędnego ustawiania ostrości. Pierścień ostrości może i szura, lecz jest szeroki i wygodnie się go obsługuje. Zauważyłem leciutki luz przy jego obrocie, który teoretycznie może powodować kłopoty z precyzyjnym ręcznym ostrzeniem. Ale praktyka tego nie potwierdziła. A precyzję ogniskowania wspiera przekładnia zwalniająca. Minimalny dystans ostrości to 0,23 m, co oznacza że płaszczyzna ostrości leży wówczas nieco ponad 6 cm od przodu osłony przeciwsłonecznej. Ryzyko zasłaniania kadru przed światłem jest więc duże, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to obiektyw szerokokątny.

Źródło: Nikon
     Jeśli chodzi o konstrukcję optyczną, Nikkor 24/1,8 składa się z 12 soczewek. Wśród nich są dwie asferyczne i dwie z niskodyspersyjnego szkła ED. Niektóre soczewki pokryte zostały nanokrystalicznymi warstwami przeciwodblaskowymi. Siedem odpowiednio ukształtowanych listków ma tworzyć kolisty otwór przysłony. Pomimo niewielkiej minimalnej odległości fotografowania, konstruktorzy nie wykorzystali soczewek pływających, po nikonowsku zwanych systemem CRC. Za wewnętrzne ustawianie ostrości odpowiedzialny jest tylna grupa soczewek, poruszana falowym silnikiem SWM.


Kadr do testu ostrości obrazu w centrum
i na brzegach. Wycinki widać obok i poniżej.
Ostrość środka kadru dla pełnego zakresu przysłon.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Ostrość brzegu kadru dla pełnego zakresu przysłon.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
     Co do ostrości zdjęć... hm, spodziewałem się trochę lepszych rezultatów, zwłaszcza na brzegach kadru. Ale nie, nie ma co tragizować, bo ten Nikkor zachowuje się tak jak przystało na optykę klasy średniej. Otwarta przysłona zauważalnie mydli, przy f/2 właściwie nic lepiej, lecz f/2,8 wyraźnie poprawia sytuację w centrum klatki. Dalszy znaczący postęp widzimy dla f/4, ale szczegółowość obrazu osiąga maksimum przy f/5,6. Ciągnie się ono aż do f/8, lecz – zgodnie z przewidywaniami – przy f/11 widać już lekki, „dyfrakcyjny” spadek ostrości. Ale wyraźnie gorzej jest dopiero przy najsilniejszym dostępnym przymknięciu przysłony, czyli f/16.
     Brzegi kadru wykazują podobnie szybki wzrost szczegółowości, tyle że startuje ona od niższego poziomu. No, przy f/1,8-2 rzecz nie wygląda zbyt ciekawie, ale jakiejś wielkiej tragedii nie ma. Rozdzielczość poprawia się równo i płynnie aż do f/4, a wyraźniej zauważalny jest skok na f/5,6. Potem drugi na f/8 i lepiej już nie będzie. Tyle, że przy f/11 nadal jest równie dobrze, a spadek osiągów na brzegach kadru zauważalny jest dopiero przy f/16.
     Podsumowując, optymalne przymknięcie to f/5,6-8, a jeśli bardzo zależy nam na brzegach, to f/8.

     Ślady, ale zaledwie ślady podłużnej aberracji chromatycznej widać przy otworach przysłony większych niż f/4. Podobnie rzecz wygląda jeśli chodzi o boczną AC. To oczywiście tylko jeśli uprzemy się wywołać RAWy w programie ignorującym korekcję aberracji chromatycznej realizowaną przez aparaty Nikona. Bo w przypadku gdy ta korekcja zostanie użyta, wady tej nie ma ani troszkę.

     Nieostrości prezentują się ładnie, ale zdziwił mnie kanciasty otwór przysłony. I to pomimo, że producent chwali się ukształtowaniem listków przysłony mającym zapewnić kolistość jej otworu.







 
 




     Dystorsja? Owszem, taka raczej średnia: 1,6-procentowa „beczka”. Nieco wąsowata, więc do jej skutecznego usuwania przyda się korzystanie programu znającego jej profil.


     Z winietowaniem niby jest gorzej, ale tylko gdy rzecz oceniamy przy przysłonie zupełnie otwartej bądź przymkniętej nie mocniej niż o 2/3 działki. Bo już dla f/2,8 widzimy znaczną poprawę – ściemnienie naroży zmniejsza się wówczas z początkowej wartości przekraczającej 2 EV, do 1 EV. Przy wielu motywach ten stopień korekcji już wystarcza i to pomimo że winietowanie jest dość ostre, czyli ściemnia obraz tylko przy samych rogach klatki. Użycie f/4 praktycznie likwiduje problem zmniejszając ściemnienie do 1/3 EV.

Tak prezentuje się ściemnienie okolic rogów zdjęć dla poszczególnych wartości przysłony.

     Zdjęć pod światło nie musimy się obawiać. Nie mogę co prawda napisać, że ten Nikkor jest zupełnie odporny na słońce świecące mu w twarz, jednak negatywne efekty takich działań są mizerne. Co widać na zdjęciach poniżej. Ot, malutki ostry blik w centrum zdjęcia, gdy przysłona jest mocniej otwarta albo podobny, położony bliżej źródła ostrego światła przy mocnym przymknięciu. Temu drugiemu może towarzyszyć większa, słabo wyróżniająca się plama światła na brzegu zdjęcia przeciwległym źródłu światła. Czyli prawie bardzo dobrze. 

Przy zdjęciach pod światło nie ma powodów do narzekania.

     I co, mamy kolejną stałeczkę-bajeczkę? Tak, ale pod warunkiem, że przyjmiemy za prawdziwą zasadę o ziarnie prawdy obecnym w każdej bajce. Tym razem chodzi o ziarno gorzkiej prawdy, dotyczącej ostrości obrazu na brzegach kadru. A konkretnie o osiąganie wysokiej jakości dopiero po solidnym przymknięciu przysłony. Gdyby następowało to przy f/5,6 lub szybciej (ech, marzenia!), nie czepiałbym się. Ale w tym Nikkorze przysłonę musimy przymknąć o ponad 4 działki, by uzyskać maksymalną rozdzielczość. Trochę dużo, ale grunt, że jeśli potrzebujemy, to możemy ją uzyskać. Reszta cech i parametrów jakościowych obiektywu cieszy albo co najmniej nie budzi jakichkolwiek zastrzeżeń. O aberracji chromatycznej ten Nikkor wie bardzo niewiele, dystorsję ma niedużą, winietowanie – choć bardzo wyraźne przy f/1,8 – szybko znika wraz z przymykaniem przysłony, a pod światło obiektyw sprawuje się (prawie) bardzo dobrze. Autofokus jest szybki i precyzyjny, a plastikowa powierzchowność jest do przełknięcia. Cena też. W sumie kawałek fajnego szkła.


Podoba mi się:
+ całokształt

 Nie podoba mi się:
- ostre brzegi dopiero przy f/8

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz