Spotkaliście się już z takim zjawiskiem? Nie, nie chodzi mi
o zoomy, które wydłużając się i skracając przy zmianie ogniskowej, wciągają i
„wydychają” powietrze. Racja, to też niemiłe zjawisko, ale ja nie o nim.
Określenie focus
breathing zwykło się stosować do zmiany pola widzenia obiektywu podczas
ustawiania ostrości. Można to jakoś wyrazić po polsku? Można. W polskim
oddziale Sony ukuto termin niestabilność
kąta widzenia, ale to za długie i zbyt formalne określenie do używania na
co dzień. Pozostałbym więc przy breathingu,
czy po prostu oddychaniu obiektywu.
Tej kalki używa Canon i jak na mój gust nie brzmi ona źle.
A skąd w ogóle sam efekt oddychania? Bierze się on z
konstrukcji obiektywów, dotyczy wyłącznie tych, korzystających z systemu
wewnętrznego ogniskowania. Czyli takich, w których, ustawianie ostrości nie
odbywa się jak za króla Ćwieczka, wspólnym ruchem całej konstrukcji optycznej
do przodu albo do tyłu, ale „nowocześnie”, wyłącznie jakimś środkowym, bądź
tylnym jej fragmentem. A taki ruch jednego lub więcej wewnętrznych członów
optyki, skutkuje zmianą rzeczywistej ogniskowej obiektywu, czyli w efekcie kąta
widzenia. Owa zmiana przekłada się na poszerzenie / zawężenie kadru po ruszeniu
pierścienia ostrości. Z mojego doświadczenia wynika, że zmniejszenie dystansu
ostrości częściej oznacza skracanie ogniskowej, a nie jej wydłużanie. To
skutkuje, oprócz poszerzania pola widzenia, także zmniejszeniem potencjalnej
maksymalnej skali odwzorowania. Czasem zmniejszenie tylko nieznaczne, czasem
bardzo wyraźne, wręcz widowiskowe. Świetnym przykładem znaczącego ograniczenia
„obiecanej” skali odwzorowania, jest pełnoklatkowy superzoom 28-300 mm Nikona. Porównam
go ze staruszkiem 200/4 Micro. Oba mają identyczną minimalną odległość
ostrzenia wynoszącą 0,5 m, ale Micro-Nikkor uzyskuje przy niej skalę
odwzorowania 1:1, a zoom… niecałe 1:3! Dodatkowo trzeba wziąć pod uwagę, że
superzoom jest półtorakrotnie dłuższy (300 mm vs. 200 mm), a Micro-Nikkor również
ma wewnętrzne ogniskowanie, więc może też coś „traci” na skali odwzorowania.
Po prawej para zdjęć z Tamrona 16-300 mm f/3.5-6.3, wykonanych przy ogniskowej 300 mm. Widać ogromną różnicę w skali odwzorowania pomiędzy zdjęciami z ostrością ustawioną na ∞ i minimalną dostępną odległość 0,39 m. Różnica w kadrach okazała się tak duża, że zupełnie inaczej zadziałał automatyczny balans bieli. A dlaczego zdjęcia nieostre? Cóż, nawet maksymalne dostępne przymknięcie przysłony (w tym wypadku f/40) nie dało szans na złapanie obiektu odległego od aparatu o ok. 1,5 m w głębię ostrości dla skrajnych ustawień skali odległości. Owe 1,5 m zostało przeze mnie dobrane celowo. Chodziło mi o podobny poziom nieostrości na obydwu kadrach.
Nie ma wyraźnej reguły, w jakich typach obiektywów problem „oddychania”
wystąpi, a jakich nie. Ja sam po raz pierwszy dostrzegłem to zjawisko ze 20 lat
temu podczas testowania jednego z pierwszych Tamronów 28-200 mm. Zauważyłem
wówczas, że przy odległościach ostrzenia poniżej 1 m, z jego 200 mm „pozostaje”
tylko 130 mm. Stąd później zwracałem uwagę na owo zjawisko w testach innych
superzoomów. Jednak w mediach fotograficznych problem rzadko był poruszany. To
zmieniło się za sprawą któregoś z Nikkorów 70-200 mm (chyba f/2.8 VR II),
wykazującego tę wadę w dość wyrazisty sposób. Od tamtej pory testów, porównań i
zestawień jest wyraźnie więcej.
Ale czy problem w ogóle wart jest wspominania? Przecież
rzadko kiedy kadr zdjęcia wybieramy przy mocno rozogniskowanym obiektywie, więc
lekka korekcja ostrości nie będzie miała dużego wpływu na szerokość pola
widzenia. Niby tak, lecz czasami chcemy skadrować obraz bardzo precyzyjnie i
wówczas może pojawić się problem. Zwłaszcza gdy okaże się że zoom wcale nie
jest zoomem, a zwykłym variofocalem. Wtedy
procedura wydłuża się: zmianę kąta widzenia po naostrzeniu próbujemy zmienić
zoomem, co powoduje zmianę ostrości, więc trzeba znowu ruszyć ostrość… itd.
Canon 24-70 mm f/2.8L USM, ogniskowa 70 mm, przysłona f/22, odległość fotografowania ok. 1 m. Różnica w skalach odwzorowania jest znacznie mniejsza niż w przypadku superzooma, a przy tym powiększenie obrazu rośnie dla mniejszych dystansów ostrości. Podobnie jak w przypadku Tamrona, odległość fotografowania dobrałem tak, by na obydwu zdjęciach uzyskać w miarę zbliżony stopień rozostrzenia. Ta sama zasada obowiązuje dla prezentowanych poniżej zdjęć z długiego zooma.
Ale przyznaję, dopóki fotografujemy, zjawisko to
rzeczywiście nie musi przyprawiać o silny ból głowy. Jednak gdy zaczynamy
filmować… o, tu sprawy zaczynają przybierać inny obrót. W filmie, przy ujęciu
ze zmieniającym się położeniem ostrości, wyraźna zmiana wielkości kadru już nie
przejdzie, bo zbyt łatwo ją zauważyć. Podobnie jak zmiana ostrości gdy jedziemy
zoomem. Sorry, transfokatorem. Słucham, że focus
puller? Niestety, taki gość nie zawsze jest pod ręką. I dlatego „filmowe”
wersje zoomów są znacznie droższe od fotograficznych. One po prostu muszą być
Prawdziwymi Zoomami (czyli mają obowiązek trzymać ostrość przy zmianie
ogniskowej) i nie mogą zmieniać ogniskowej podczas ostrzenia. Ich konstruktorzy
muszą więc nieźle kombinować, by zachowując system wewnętrznego ogniskowania,
zaprojektować go tak, by uniknąć oddychania. A uzyskanie pożądanych efektów
kosztuje, i to słono.
Canon 70-200 mm f/2.8L USM, ogniskowa 200 mm, przysłona f/32, odległość fotografowania ok. 3 m. Tu obraz wyraźnie się powiększa dla mniejszych odległości ostrzenia, choć zmiana skali odwzorowania i tak jest znacznie mniejsza niż w przypadku zooma Tamrona.
Publikowane tu przykładowe zdjęcia wykazują, że sytuacja może wyglądać bardzo różnie. Tamronowski
superzoom 16-300 mm f/3.5-6.3 pokazał co to jest głęboki oddech, ale już próby
z „25-400 mm” wbudowanym w Panasonica FZ1000 spaliły na panewce. On praktycznie
w ogóle nie oddycha! Może dlatego, że ten aparat jest dość mocny filmowo i pod
tym kątem zaprojektowano także jego optykę? Stąd też nie prezentuję zdjęć nim
wykonanych, bo nie ma co na nich oglądać. Za to oba sprawdzone przeze mnie pierwsze
wersje zoomów f/2.8 24-70 mm i 70-200 mm Canona, dla mniejszych odległości
zawężają swe pola widzenia. To w odróżnieniu od nikonowskich odpowiedników – w
każdym razie tych współczesnych, efekty oddychania których pokazano w filmiku
na Imaging Resource (poniżej). Choć już dołożona tam do zestawu portretówka 85/1.4,
wykazuje rozszerzanie kąta widzenia dla większych dystansów ostrości.
Krótko mówiąc, nie znamy dnia ani godziny. Co nie znaczy, że
„test na oddychanie” ma stać się podstawowym składnikiem sprawdzania każdego
obiektywu przed zakupem. Warto jednak wiedzieć, że takie zjawisko istnieje i
kiedy może okazać się dokuczliwe.
Ja i moi znajomi z pracy zawsze mówiliśmy na to "pływająca ogniskowa". A samo zjawisko... no cóż, chcemy mieć małe szkła o fajnych parametrach, to ten tego - coś za coś. :)
OdpowiedzUsuńHa, nie znałem tego wyrażenia. Dodam je do etykiet, bo a nuż jest popularne. Dzięki!
OdpowiedzUsuń