czwartek, 20 lipca 2017

Moim okiem: Raport sprzętowy znad czeskiego morza

     Rok temu, po wakacjach nad Bałtykiem opublikowałem analogiczny raporcik znad polskiego morza. Czym się fotografuje, jakie aparaty są modne, a jakich nie widać? Czy zainteresowanie poszczególnymi kategoriami cyfrówek wygląda tak, jak wynikałoby to z internetowych dyskusji? Zajrzyjcie tam: LINK.
     Dziś, świeżo po powrocie z wakacji spiszę co zobaczyłem nad innym europejskim morzem.


     Czeskim, czyli którym? Nie, nie chodzi mi o „Adriatyk, ocean gorący”, na którym Czechy… ten, tego… panowały w ramach Austro-Węgier. I nie, nie mam na myśli ani Bałtyku, ani Morza Czarnego z wizji Prokopa Małego o „Czechach od morza do morza” (A. Sapkowski „Boży wojownicy”). Chodzi mi o Morze Tyrreńskie, a konkretnie jego sardyńskie wybrzeże, gdzie w pierwszej połowie lipca język czeski był słyszany niemal tak samo często jak włoski. Trochę bardziej niż polski i francuski, bo niemiecki, rosyjski, czy też skandynawskie w tym rejonie  praktycznie nie występowały.

    Czym więc fotografują na wakacjach Czesi ze sporymi włosko-polsko-francuskimi przyległościami?
     Zupełnie innymi aparatami niż Polacy rok temu na zachodnim wybrzeżu polskiego Bałtyku. Duże kompakty z superzoomami? Zero koma ćwierć sztuki na dziesięć tysięcy turystów. Napisałbym, że zero koma nul, ale ostatniego dnia dwutygodniowych wakacji, rzutem na taśmę pojawił się jeden Nikon, chyba P900. Bezlusterkowce? No, tu z ręką na sercu mogę napisać: Ani Ciut Ciut! Naprawdę! Gdy przez pierwszych kilka dni nie dostrzegłem ani jednego, zacząłem dokładnie przyglądać się turystom z aparatami. Lecz ani w Cala Gonnone, gdzie stacjonowałem, ani w kilku miastach i miasteczkach, które zwiedziłem, nie dane mi było napotkać choćby sztuki. Ciekawe, prawda?
     Za to, w odróżnieniu od Polski, widać było nieco kieszonkowych kompaktów. Jednak wśród nich tylko pojedyncze „małpki”, a znaczącą większość stanowiły wyrafinowane konstrukcje z większymi matrycami, ekranami na przegubie itp. Z tego co udało mi się dostrzec, prym wiodły Nikony.
     By zakończyć kwestię braków sprzętowych, wspomnieć muszę o statywach. W Polsce napotykałem je często, a na Sardynii nie ma ich, wymiotło! Fakt, że większość turystów przyleciała tam samolotami, jest marnym usprawiedliwieniem.

     Skoro więc nie bezlusterkowce, nie kompakty, to co? Oczywiście lustrzanki. I to wcale niemało. Pół na pół Nikonami i Canonami, bo Pentaxa nie widziałem ani jednego. Podobnie jak SLT Sony. Pełnych klatek baaardzo niewiele, ale za to sporo modeli z wyższej półki APSC, np. Nikonów D7xxx.
     W sumie widać liczbowo, no, w każdym razie zauważalnością, Nikon górą.


     Pojedynczo pojawiały się też „analogi”. Niektórymi z nich naprawdę fotografowano, choć akurat ten ze zdjęcia obok z pewnością służył wyłącznie jako elegancki gadżet. Niestety, nie udało mi się sfotografować go bardziej en face, ale zapewniam, że stan zapaskudzenia filtra znacznie przekraczał stopień pogięcia jego pierścienia. Ale aparacik był zacny: klasyczny, zgrabny Olympus OM-1 z dokręcaną stopką flesza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz