Rok temu, po wakacjach nad Bałtykiem opublikowałem analogiczny
raporcik znad polskiego morza. Czym się fotografuje, jakie aparaty są modne, a
jakich nie widać? Czy zainteresowanie poszczególnymi kategoriami cyfrówek wygląda
tak, jak wynikałoby to z internetowych dyskusji? Zajrzyjcie tam: LINK.
Dziś, świeżo po powrocie z wakacji spiszę co zobaczyłem nad
innym europejskim morzem.
Czeskim, czyli którym? Nie, nie chodzi mi o „Adriatyk, ocean
gorący”, na którym Czechy… ten, tego… panowały w ramach Austro-Węgier. I nie,
nie mam na myśli ani Bałtyku, ani Morza Czarnego z wizji Prokopa Małego o
„Czechach od morza do morza” (A. Sapkowski „Boży wojownicy”). Chodzi mi o Morze
Tyrreńskie, a konkretnie jego sardyńskie wybrzeże, gdzie w pierwszej połowie
lipca język czeski był słyszany niemal tak samo często jak włoski. Trochę bardziej
niż polski i francuski, bo niemiecki, rosyjski, czy też skandynawskie w tym
rejonie praktycznie nie występowały.
Czym więc fotografują na wakacjach Czesi ze sporymi
włosko-polsko-francuskimi przyległościami?
Zupełnie innymi aparatami niż Polacy rok temu na zachodnim
wybrzeżu polskiego Bałtyku. Duże kompakty z superzoomami? Zero koma ćwierć
sztuki na dziesięć tysięcy turystów. Napisałbym, że zero koma nul, ale
ostatniego dnia dwutygodniowych wakacji, rzutem na taśmę pojawił się jeden
Nikon, chyba P900. Bezlusterkowce? No, tu z ręką na sercu mogę napisać: Ani
Ciut Ciut! Naprawdę! Gdy przez pierwszych kilka dni nie dostrzegłem ani
jednego, zacząłem dokładnie przyglądać się turystom z aparatami. Lecz ani w
Cala Gonnone, gdzie stacjonowałem, ani w kilku miastach i miasteczkach, które
zwiedziłem, nie dane mi było napotkać choćby sztuki. Ciekawe, prawda?
Za to, w odróżnieniu od Polski, widać było nieco kieszonkowych kompaktów. Jednak wśród nich tylko pojedyncze „małpki”, a znaczącą większość
stanowiły wyrafinowane konstrukcje z większymi matrycami, ekranami na przegubie
itp. Z tego co udało mi się dostrzec, prym wiodły Nikony.
By zakończyć kwestię braków sprzętowych, wspomnieć muszę o
statywach. W Polsce napotykałem je często, a na Sardynii nie ma ich, wymiotło! Fakt, że
większość turystów przyleciała tam samolotami, jest marnym
usprawiedliwieniem.
Skoro więc nie bezlusterkowce, nie kompakty, to co? Oczywiście lustrzanki. I to wcale niemało. Pół na
pół Nikonami i Canonami, bo Pentaxa nie widziałem ani jednego. Podobnie jak SLT
Sony. Pełnych klatek baaardzo niewiele, ale za to sporo modeli z wyższej półki
APSC, np. Nikonów D7xxx.
W sumie widać liczbowo, no, w każdym razie
zauważalnością, Nikon górą.
Pojedynczo pojawiały się też „analogi”. Niektórymi z nich naprawdę
fotografowano, choć akurat ten ze zdjęcia obok z pewnością służył wyłącznie
jako elegancki gadżet. Niestety, nie udało mi się sfotografować go bardziej en
face, ale zapewniam, że stan zapaskudzenia filtra znacznie przekraczał stopień pogięcia jego pierścienia. Ale aparacik był zacny: klasyczny, zgrabny Olympus OM-1 z dokręcaną
stopką flesza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz