Zminiaturyzować aparat jest łatwo. Nawet pełnoklatkowiec
może być nieduży, czego świetnym przykładem są bezlusterkowe „siódemki” Sony.
Ale żeby tworzyć malutkie obiektywy, przydaje się nieduża matryca. Stąd właśnie
system Micro 4/3 przewodzi w konkurencji budowy małogabarytowych szkieł.
Niestety nie jest tak pięknie, jak to Olympus kiedyś obiecywał, że obiektywy –
wówczas jeszcze 4/3, a nie Micro 4/3 – będą mniejsze i jaśniejsze od tych
przeznaczonych do aparatów APSC i małoobrazkowych. W rzeczywistości one są
mniejsze ALBO jaśniejsze. Weźmy takiego 25/1.2 , a z dawnych czasów 35-100/2 – toż
to olbrzymy! Tak, wiem, ten drugi to nie optyka Micro 4/3, a 4/3, ale też się
liczy. Jednak gdy maksymalny otwór względny mamy na typowym poziomie, gabaryty
obiektywów mogą być znikome. Nie tak dawno testowałem zestaw panasonicowych
zoomów 12-32 mm i 35-100 na równie malutkim Lumiksie GM5 LINK.
Teraz więc coś z Olympusa.
Trzydziestka makro? Co to za ogniskowa?! Nie taka bez sensu,
bo to w końcu kąt widzenia małoobrazkowych 60 mm. Micro-Nikkorów na przykład. Olympus
M.Zuiko Digital ED 30 mm F3.5 Macro łączy funkcjonalność makro z w miarę
standardową ogniskową. To niby trochę więcej niż typowe 50 mm, jednak dawniej
ogniskowe 55 i 58 mm wcale nie były takie rzadkie w standardach. Jeśli dołożymy
aktualną modę na fotografowanie Heliosami, można przyjąć, że i 60 mm łapie się
na podstawową optykę.
Gorzej ze światłem, zwłaszcza że według popularnych obecnie
przekonań, mniejsza głębia ostrości jest lepsza od większej głębi ostrości. A
f/3.5 przy matrycy 4/3 cala obejmuje ostrością wszystko stąd aż do wieczności. W
każdym według wspomnianych przekonań. Trochę racji w tym jest, w „fotografii
ogólnej” na płyciutką głębię ostrości trudno liczyć. Jednak wraz ze zbliżaniem
się do zakresu makro, najpierw zauważymy że głębia wcale nie jest za duża,
potem uznamy, że bez f/11 ani rusz, a w końcu zaczniemy narzekać, że przysłony
nie da rady przymknąć bardziej niż do f/22.
Niewątpliwą – teoretyczną w każdym razie – zaletą ciemnych
stałek, jest możliwość uzyskania wysokiej jakości obrazu w całym kadrze już dla
otwartej przysłony. Równomierna ostrość, brak aberracji, winietowania,
dystorsji… tego należałoby się po trzydziestce Olympusa spodziewać. Zobaczymy
co tam wyjdzie na zdjęciach.
Wytęż wzrok i znajdź na zdjęciu przednią soczewkę obiektywu.
Ma ona średnicę zaledwie 13 mm i, jeśli chodzi o system Micro 4/3, byłaby
rekordzistką w tym względzie, gdyby nie fakt, że Olympus ma w ofercie obiektyw,
choć formalnie to rybiooczny kapturek na aparat, 9 mm f/8, z jeszcze mniejszą
przednią soczewką.
Za to soczewka tylna wypełnia całą wewnętrzną średnicę
bagnetu.
Długość obiektywu też nie jest taka mała. Bo choć ogniskowa
niby dość krótka, jasność nieduża, to konstruktorzy postarali się uzyskać
wyjątkowo wysoką skalę odwzorowania przy zastosowaniu wewnętrznego ogniskowania.
Stąd zespoły soczewek muszą mieć się gdzie poruszać i z obliczeń wyszło, że obiektyw
musi być długi. Ale bez paniki, to tylko 60 mm. Maksymalna średnica obiektywu
wynosi 56 mm, ale jej nie reprezentuje pierścień ostrości, a fragment obudowy przy
bagnecie – ten z naniesionymi informacjami o minimalnej odległości ostrzenia i
maksymalnej skali odwzorowania. Dla uzupełnienia danych katalogowych dodam
jeszcze, że średnica gwintu filtrów wynosi 46 mm, a obiektyw ma masę 128 g.
Choć obiektyw niepozorny, pod względem budowy optycznej nie
ma czego się wstydzić. Zauważyć to można już czytając jego oficjalną nazwę: Olympus
M.Zuiko Digital ED 30mm F3.5 Macro. Ogniskowa zaledwie 30 mm, a już widać, że
jest soczewka ED, czyli wykonana ze szkła o niskiej dyspersji! Ba, gdy
spojrzymy do schematu jego części optycznej, zorientujemy się, że ta soczewka
jest nie tylko niskodyspersyjna, a niskodyspersyjno-asferyczna. Na dokładkę są jeszcze dwie asferyczne, w tym jedna, przednia, to DSA, czyli dwustronnie
asferyczna.
Deklarowana maksymalna skala odwzorowania wynosi aż 1,25×. W
rzeczywistości jest ona nawet wyższa, mi wyszło, że to 1,37×. By długością
klatki w aparacie małoobrazkowym objąć zaledwie to 12,6 mm, potrzeba skali
odwzorowania ok. 2,8×. Pięknie, prawda? Tak, ale nie do końca. Chcąc uzyskać z
pomocą makrówki Olympusa tak duże powiększenie, musimy ustawić obiekt w
odległości… centymetra od przodu obiektywu. No, niech będzie, że półtora. Ale żeby
było śmieszniej, Olympus w opisie obiektywu chwali się tą wadą: „Minimalna
odległość od fotografowanego obiektu wynosi zaledwie 14 mm.” Jak tam wpuścić
światło? Ciężko, chyba, że ograniczymy się do obiektów oświetlanych wyłącznie
od tyłu.
Dopóki jednak nie fotografujemy z odległości mniejszej niż
kilka centymetrów liczonych od przodu obiektywu, a światło pada w miarę z boku,
a nie zza naszych pleców, to nie jest źle. Mała średnica olympusowskiej
trzydziestki staje się ogromną jej zaletą.
Pierścień ostrości to ważny
element optyki makro. Ten z olympusowskiej trzydziestki jest szeroki i bardzo
wygodny w obsłudze. Opór stawia lekki i szlachetnie płynny. To niby nic
dziwnego, gdyż nie porusza on bezpośrednio mechanizmem ostrzenia – po drodze
jest silnik. Jednak chwała konstruktorom obiektywu, bo przecież opór mogli zaprojektować
jako jeszcze lżejszy, ale bezpłciowy.
Obiektyw należy do klasy Premium, czyli środkowej z trzech
klas optyki Micro 4/3 Olympusa. Klasa Premium, czyli niemal obowiązkowo brak
uszczelnień – 30/3.5 macro nie jest tu wyjątkiem. Cena? No, ujdzie: 1300 zł. Ale
patrząc na skalę cen obiektywów Olympusa, nie jest źle. Tańsze są tylko
pojedyncze ciemne zoomy oraz stałka 17/2.8. No dobra, portretówkę 45/1.8 też można
kupić kilkadziesiąt złotych taniej.
To jak tam z jakością zdjęć? Rozdzielczość jest bardzo dobra już
od pełnej dziury. Brzegi kadru przy f/3.5 prezentują się ciut bardziej miękko niż centrum, ale i tam
widać 2400 lph, czyli w zasadzie maksimum tego, co można wydobyć z
16-megapikselowej matrycy Olympusa. Konkretnie, z przetwornika OM-D E-M5 II,
pracującego w trybie standardowym, bez wykorzystywania funkcji „przesuwania
pikseli”. Przymykanie przysłony powoduje szybciutką poprawę naroży klatki i dla
f/4 niczym nie odróżniają się już one od środka. Stan błogości trwa
prawie do f/8, gdzie zaczynają być widoczne pierwsze ślady (powtarzam: ślady)
dyfrakcyjnego spadku rozdzielczości. Wyraźniejsze są przy f/11, ale i ta
wartość nadaje się do używania. W odróżnieniu od f/16, przy której degradacja
szczegółów obrazu jest znacząca i zupełnie nieużywalnej f/22. Tak to należy
oceniać gdy porównujemy rozdzielczość zdjęć wykonywanych przy różnych
przysłonach. Ale gdy w plenerze trudzimy się nad jakimś mikromotywem, walcząc o
każde pół milimetra głębi ostrości, owo teoretycznie zupełnie bezużyteczne f/22
może okazać się wybawieniem. Jednak w innych sytuacjach, gdy dbamy o jak najwyższą
rozdzielczość obrazu, nie przymykajmy przysłony bardziej niż f/5.6.
Motyw do testu rozdzielczości obrazu dla różnych przysłon. Wycinki obok. |
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Zresztą ta wartość okazuje się optymalnym przymknięciem dla
trzydziestki Olympusa. Po pierwsze z powodu śladów bocznej aberracji
chromatycznej. Wiadomo, że obiektyw ma prawo tę wadę wykazywać, ale wiadomo
jeszcze lepiej, że duża część cyfrówek automatycznie i bezśladowo ją usuwa. A
tu, na zdjęciach jest. Słaba i z rzadka tylko ujawniająca się w okolicach
pełnej dziury i zazwyczaj tylko przy niedużych odległościach ostrzenia, ale jednak. Dobrze,
że przymykanie przysłony szybko ją likwiduje. Co prawda jeszcze nie przy f/4,
ale przy f/5.6 już na 100% jej nie będzie.
Podobnie jak winietowania. Dla otwartej przysłony nie jest ono słabe, ale że przejście od środka do rogów klatki odbywa się
płynnie, to wcale tak bardzo nie przeszkadza. Użycie f/4 trochę pomaga, a przy
f/5.6 o winietowanie możemy się zupełnie nie obawiać.
Tak jak i o dystorsję, której brak. Obiektywy makro
przyzwyczajają nas od zawsze do braku zniekształceń tworzonego obrazu, więc
wierzę, że i trzydziestka Olympusa odziedziczyła tę umiejętność. A może aparat coś
tam poprawia cyfrowo? Nie wnikałem.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Jednak na pewno nie koryguje dwóch wad, których opis
zostawiłem na koniec. Zresztą nie słyszałem, by komukolwiek udało się opracować
system cyfrowego ich usuwania lub choćby osłabiania. Chodzi o osiową aberrację
chromatyczną i spadek jakości obrazu przy zdjęciach pod światło. Ta osiowa AC
mocno mnie zdziwiła, bo ani obiektyw długi, ani jasny. A aberracja jest, choć
przyznaję, że widać ją tylko przy makro. Wystarczy ustawić dystans ostrości
rzędu pół metra, a osiowej AC ani śladu. By dobrze ją wam pokazać, wykonałem
klasyczny test na czarno-białym druku. Wada nie jest silna nawet przy otwartej
przysłonie, niemniej bardzo powoli słabnie wraz z jej przymykaniem.
Dla odmiany, wraz z ze zmniejszaniem otworu przysłony,
pogarsza się sytuacja przy zdjęciach pod ostre światło. Przeważnie, przymykanie
poprawia kontrast, ale wyraźniejsze (i mniejsze) stają się ewentualne bliki.
W
przypadku tego M.Zuiko trochę sprawdza się tylko ta druga sprawa, gdyż bliki, a
właściwie to smugi światła, są po przymknięciu lepiej widoczne. Ale już z
kontrastem nic się nie zgadza, bo ten przy otwartej przysłonie jest najlepszy.
Dziwne, ale – niestety – prawdziwe.
Plastyka obrazu? Oceńcie sami na publikowanych niżej
zdjęciach. Ja sam się nie czepiam, ale do mydlanego bokeh, które lubię, trochę
tej makrówce brakuje. Jednak całościowo nie jest źle. Obraz jest plastyczny, zasadniczo
ze spokojnymi, a nie nerwowymi nieostrościami. Choć takie też z rzadka
pojawiały się na zdjęciach.
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/11. |
Przysłona f/5.6. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/5.6. |
Przysłona f/11. |
Przysłona f/22. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/5.6. |
Przysłona f/11. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. Kadr leciutko przycięty z boku. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. Do maksymalnej skali odwzorowania jeszcze daleko. |
Przysłona f/5.6. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/3.5. |
Przysłona f/5.6. |
Przysłona f/11. |
Przysłona f/22. |
Spodobał wam się ten obiektyw? Mi tak, ale nie do końca. Zawiodłem
się na zdjęciach wykonywanych pod światło, a zdziwiła (bardziej niż przeszkadzała) aberracja chromatyczna, zwłaszcza osiowa. W ciemniej, krótkiej optyce makro nie
spodziewałem się jej. Może jest ona kosztem uzyskania bardzo dużej skali
odwzorowania? Bo ta naprawdę ucieszy tych, którzy jej potrzebują. I nie
przeszkadza im dystans roboczy fotografowania wynoszący wówczas nieco ponad
jeden centymetr. Rozdzielczość obrazu w całym kadrze bez zarzutu, dystorsji
brak, a winietowanie mało przeszkadza. W sumie obiektyw ciekawy, dla wielu
bardzo przydatny, ale na pewno nie rewelacyjny. Szkoda, bo trochę na to
liczyłem.
Podoba mi się:
+ pełna rozdzielczość obrazu już od f/3.5
Nie podoba mi się:
- mały dystans roboczy dla makro
- osiowa AC przy małych odległościach fotografowania
- zdjęcia pod światło
Zajrzyjcie też tu:
TEST: Panasonic – dwa mikroszkiełka do Micro 4/3
TEST: Bliziutko ideału, czyli Panasonic Lumix G80
TEST: Para reporterskich szkieł Panasonica
Olympus E-M10 II – co nowego, co fajnego? Wrażenia ze współpracy.
TEST: M.Zuiko 14-150 II, czyli olympusowski superzoom po nowemu
TEST: Panasonic 25 mm f/1,7 – tylko pochwalić!
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!
TEST: Olympus OM-D E-M5 Mark II Skok na megapiksele, czyli Olympus E-M5 Mark II w akcji
TEST: Olympus OM-D E-M10. Tanie może być piękne
Zajrzyjcie też tu:
TEST: Panasonic – dwa mikroszkiełka do Micro 4/3
TEST: Bliziutko ideału, czyli Panasonic Lumix G80
TEST: Para reporterskich szkieł Panasonica
Olympus E-M10 II – co nowego, co fajnego? Wrażenia ze współpracy.
TEST: M.Zuiko 14-150 II, czyli olympusowski superzoom po nowemu
TEST: Panasonic 25 mm f/1,7 – tylko pochwalić!
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!
TEST: Olympus OM-D E-M5 Mark II Skok na megapiksele, czyli Olympus E-M5 Mark II w akcji
TEST: Olympus OM-D E-M10. Tanie może być piękne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz