Źródło: Canon |
Gdy aparat został ogłoszony półtora miesiąca temu, jakoś się
nim szczególnie nie przejąłem. Nowa matryca? Świetnie! Ekran na pełnym
przegubie? Jeszcze lepiej! 6,5 klatki/s? No, „piątki” mają się czego bać! W
sumie lustrzanka bardzo dobrze prezentująca się jako najtańsza w linii
pełnoklatkowych EOSów. No właśnie, najtańsza…
Bo dopiero teraz przyszło mi do głowy zainteresować się jej
ceną. Prawie 9500 zł! Pojechali! Przecież za dziesięć tysięcy nadal można kupić
EOSa 5D Mark III. A 6D czeka na chętnych za jedyne sześć tysięcy.
Skąd w Canonie wzięli te 9 tysięcy!? Przecież 6D tuż po
ogłoszeniu kosztował… no właśnie, ile? Kojarzy mi się wartość poniżej 8000 zł. Sugerowana
amerykańska cena „dwójki” to 1999 USD, podczas gdy poprzednika… ciekawe, 2099
USD. Może kurs dolara istotnie skoczył w ciągu pięciu lat? Nie, teraz siedzi w
okolicach 3,6, a wówczas było 3,4. Nawet jeśli w najbliższych tygodniach
sklepowa cena 6D II spadnie do 8999 zł, to i tak będzie to bardzo drogo, jak
na najtańszego pełnoklatkowca.
Dwa gniazda zgrabnie przesunięte do przodu. Lecz HDMI może przeszkadzać w obracaniu ekranu. |
Kto więc poleci na nowego Canona? Racja, jest ten gibany,
dotykowy ekran – pierwszy w pełnoklatkowych EOSach. Na jego intencję
przesunięto do przodu gniazda wężyka i mikrofonu, by nie gryzły się z obróconym
w bok i do poziomu ekranem.
6,5 klatki/s w serii to więcej niż w 5D III. Ciekaw jestem rzeczywistej
częstości serii w „szóstce”. Podejrzewam, że te sześć i pół to wartość dobrana
przez canonowski marketing tak, by w katalogach i tabelkach aparat prezentował
się gorzej niż 5D IV ze swoimi siedmioma klatkami.
Są uszczelnienia, jest 45 krzyżowych pól ostrości, no i ta
zupełnie nowa matryca 26 Mpx. Wszystko to nie pachnie żadnym entry-level, a całkiem
niezłym poziomem zaawansowania. Czyżby?
Źródło: Canon |
No właśnie, gdy zajrzeć pod podszewkę,
przestaje być pięknie. 45 pól ostrości – racja, ale zajmujących wyłącznie
środek kadru. Tylko jedno gniazdo na kartę pamięci, i to UHS-I. Filmowanie
4K? Ha, ha! Do tego dochodzi niewymienna matówka i wątpliwości, czy w układzie
celownikowym mamy szklany pryzmat, czy układ luster. Canonowskie źródła
sprzeczają się w tej kwestii.
Ogólnie rzecz biorąc, wcale to nie wygląda na lustrzankę dla
początkujących w pełnej klatce. Ani technicznie, ani cenowo. Raczej jest to
aparat dla tych, co nie potrzebują wyrafinowania „piątki”, a wystarcza im
poziom niżej. Ale ruch Canona, pokazującego tę dość zaawansowaną i wcale nie
tanią lustrzankę, daje nadzieje na pojawienie się PRAWDZIWEGO entry-level. Kosztującego
6000 zł, z nieuszczelnionym korpusem, nieruchomym ekranem, strzelającego 3
klatki/s, z dwunastoma polami AF, nie wyposażonego w żadne kosztowne gadżety,
ale za to w – mam nadzieję, że dobrze działającą – matrycę z nowej szóstki. Na
razie w sklepach leży jeszcze, nieźle wpasowujący się w ten schemat,
poprzednik, ale kiedyś będzie należało go zastąpić czymś równie tanim. Czy
Canon poczeka na ruch Nikona z następcą D610, aparatu w końcu już czteroletniego,
czy może zaatakuje pierwszy? I kiedy?
Oby coś te ceny w dół troszeczkę, bo już mi dolary w oczach tęczują od aktualnych kwot.
OdpowiedzUsuńPoprzednia szóstka, z którą miałem sporo do czynienia, a nawet tak się unowocześniłem że strzelałem nią zdjęcia z platformy wiszącej na 30 metrach na dźwigu, z przesyłem przez Wi-Fi na ziemię (to dla fotodinozaura był szok), jest dla mnie dzisiaj wręcz idealnym entry lewelem- nic mi w niej nie przeszkadza, a właśnie kosztuje w okolicach 6000,-. Mogła by po prostu pozostać w sprzedaży i wszyscy byliby zadowoleni.
Ta druga "szóstka" bardziej patrzy na kolejnego następcę 5D3. Rozwiniętego w trochę innym, mniej reporterskim, kierunku.
Usuń