środa, 9 sierpnia 2017

Canon 6D Mark II - naprawdę ENTRY-level?

Źródło: Canon
     Gdy aparat został ogłoszony półtora miesiąca temu, jakoś się nim szczególnie nie przejąłem. Nowa matryca? Świetnie! Ekran na pełnym przegubie? Jeszcze lepiej! 6,5 klatki/s? No, „piątki” mają się czego bać! W sumie lustrzanka bardzo dobrze prezentująca się jako najtańsza w linii pełnoklatkowych EOSów. No właśnie, najtańsza…
     Bo dopiero teraz przyszło mi do głowy zainteresować się jej ceną. Prawie 9500 zł! Pojechali! Przecież za dziesięć tysięcy nadal można kupić EOSa 5D Mark III. A 6D czeka na chętnych za jedyne sześć tysięcy.

     Skąd w Canonie wzięli te 9 tysięcy!? Przecież 6D tuż po ogłoszeniu kosztował… no właśnie, ile? Kojarzy mi się wartość poniżej 8000 zł. Sugerowana amerykańska cena „dwójki” to 1999 USD, podczas gdy poprzednika… ciekawe, 2099 USD. Może kurs dolara istotnie skoczył w ciągu pięciu lat? Nie, teraz siedzi w okolicach 3,6, a wówczas było 3,4. Nawet jeśli w najbliższych tygodniach sklepowa cena 6D II spadnie do 8999 zł, to i tak będzie to bardzo drogo, jak na najtańszego pełnoklatkowca.

Dwa gniazda zgrabnie przesunięte do przodu.
Lecz HDMI może przeszkadzać w obracaniu ekranu.
     Kto więc poleci na nowego Canona? Racja, jest ten gibany, dotykowy ekran – pierwszy w pełnoklatkowych EOSach. Na jego intencję przesunięto do przodu gniazda wężyka i mikrofonu, by nie gryzły się z obróconym w bok i do poziomu ekranem. 
     6,5 klatki/s w serii to więcej niż w 5D III. Ciekaw jestem rzeczywistej częstości serii w „szóstce”. Podejrzewam, że te sześć i pół to wartość dobrana przez canonowski marketing tak, by w katalogach i tabelkach aparat prezentował się gorzej niż 5D IV ze swoimi siedmioma klatkami.
     Są uszczelnienia, jest 45 krzyżowych pól ostrości, no i ta zupełnie nowa matryca 26 Mpx. Wszystko to nie pachnie żadnym entry-level, a całkiem niezłym poziomem zaawansowania. Czyżby?



Źródło: Canon
      No właśnie, gdy zajrzeć pod podszewkę, przestaje być pięknie. 45 pól ostrości – racja, ale zajmujących wyłącznie środek kadru. Tylko jedno gniazdo na kartę pamięci, i to UHS-I. Filmowanie 4K? Ha, ha! Do tego dochodzi niewymienna matówka i wątpliwości, czy w układzie celownikowym mamy szklany pryzmat, czy układ luster. Canonowskie źródła sprzeczają się w tej kwestii.



     Ogólnie rzecz biorąc, wcale to nie wygląda na lustrzankę dla początkujących w pełnej klatce. Ani technicznie, ani cenowo. Raczej jest to aparat dla tych, co nie potrzebują wyrafinowania „piątki”, a wystarcza im poziom niżej. Ale ruch Canona, pokazującego tę dość zaawansowaną i wcale nie tanią lustrzankę, daje nadzieje na pojawienie się PRAWDZIWEGO entry-level. Kosztującego 6000 zł, z nieuszczelnionym korpusem, nieruchomym ekranem, strzelającego 3 klatki/s, z dwunastoma polami AF, nie wyposażonego w żadne kosztowne gadżety, ale za to w – mam nadzieję, że dobrze działającą – matrycę z nowej szóstki. Na razie w sklepach leży jeszcze, nieźle wpasowujący się w ten schemat, poprzednik, ale kiedyś będzie należało go zastąpić czymś równie tanim. Czy Canon poczeka na ruch Nikona z następcą D610, aparatu w końcu już czteroletniego, czy może zaatakuje pierwszy? I kiedy?

2 komentarze:

  1. Oby coś te ceny w dół troszeczkę, bo już mi dolary w oczach tęczują od aktualnych kwot.
    Poprzednia szóstka, z którą miałem sporo do czynienia, a nawet tak się unowocześniłem że strzelałem nią zdjęcia z platformy wiszącej na 30 metrach na dźwigu, z przesyłem przez Wi-Fi na ziemię (to dla fotodinozaura był szok), jest dla mnie dzisiaj wręcz idealnym entry lewelem- nic mi w niej nie przeszkadza, a właśnie kosztuje w okolicach 6000,-. Mogła by po prostu pozostać w sprzedaży i wszyscy byliby zadowoleni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta druga "szóstka" bardziej patrzy na kolejnego następcę 5D3. Rozwiniętego w trochę innym, mniej reporterskim, kierunku.

      Usuń