czwartek, 9 lipca 2020

R5 i R6, czyli EOSy dwa. Wreszcie doczekaliśmy się.


     Owo wreszcie można rozumieć wprost: Canony R5 i R6 „przeciekały” całymi miesiącami, a teraz objawiły się w realu. Moja interpretacja jest nieco inna: po ponad półtora roku doczekaliśmy się EOSów R zaprojektowanych nie na odwal się, nie po linii najmniejszego oporu, a z uwzględnieniem realiów oraz wymogów rynku i konkurencji. Mea culpa, sam w 2018 roku opublikowałem na blogu artykuł sugerujący Canonowi i Nikonowi, że wystarczy by wypuścili aparaty na aby aby, żeby tylko zniechęcić użytkowników swoich lustrzanek do zmiany barw klubowych na rzecz Sony. Pomysł może i nie był najgorszy, byle obaj producenci zastosowali by się do tej polityki, no i żeby do gry nie włączył się Panasonic. Niestety, posypało się! Nikon oraz Panasonic pokazały po dwa aparaty. Na dokładkę szybko pojawiały się kolejne Nikkory Z, a Panasonic obiecywał mnóstwo szkieł produkowanych w aliansie z Sigmą i Leiką. To Canon okazał się Kopciuszkiem, z jednym tylko modelem i skromną ofertą optyki. Miejscami wyrafinowanej i ciekawej, ale jednak. EOS RP niewiele poprawił wizerunek Canona, już bardziej kolejne obiektywy RF. Jednak i tak wszyscy czekali(śmy) na jego nowe bezlustrowce. I się doczekaliśmy!

     Po prawdzie, to już przed ich dzisiejszą, oficjalną premierą, od strony technicznej nie stanowiły one większych zagadek. Stopniowe, niewątpliwie celowe, nieoficjalne uwalnianie informacji o kolejnych szczegółach spowodowało, że dziś w informacjach prasowych szukamy już tylko szczególików i niuansów. Przepraszam, szukamy my, którzy jesteśmy ponadnormatywnie zainteresowani tym sprzętem lub robimy to z przyczyn zawodowych. Pozostali, czyli ci normalni, wiedzą że coś jest na rzeczy, że podobno miały pojawić się jakieś nowe EOSy, ale nie byli na tyle wkręceni w temat, by go wcześniej śledzić.

EOS R5 ma górny LCD, lecz brak mu typowego pokrętła PASM.
     Tak więc, od początku. Canon pokazał dwa modele, pod pewnymi aspektami bardzo zbliżone do siebie, pod innymi wyraźnie różniące się. Co jest wspólne lub w obu wygląda bardzo podobnie? Przede wszystkim ogólna idea korpusów i ich obsługi. Pod tym względem EOSy R5 (to ten droższy, bardziej zaawansowany) oraz R6 (dla ludu, ale tego bogatszego) nieco odeszły od stylu modeli R i RP, a przyjęły conieco z lustrzanek serii 5D. Choć i elementy EOSów 6D dałoby się odszukać. Powodem jest ekran na bocznym przegubie, którego obecność wyklucza, znaną z „piątek” kolumnę przycisków po lewej stronie tylnej ścianki. Jednocześnie znikł dziwaczny paseczek sterujący M-Fn, obecny w EOSie R. W jego miejscu pojawił się typowo „piątkowy” mikrojoystik. Natomiast czterokierunkowy nawigator teraz jest już obrotowy i stanowi trzecie pokrętło. Dwa górne pozostawiono bowiem na swoich miejscach – tak jak w EOSach R i RP.

     Z tych dwóch modeli skopiowano pewne rozwiązanie, ale indywidualnie: z R na R5, a z RP na R6. Chodzi o górny wyświetlacz, który w R5 jest obecny, a w R6 nie.
     Różnice tkwią także wewnątrz zespołów, które wyglądają identycznie lub prawie identycznie. Ekran EOSa R5 jest ciut większy (3,2 cala vs. 3 cale), ale ważniejsze że prezentuje wyższą rozdzielczość – 2,1 mln punktów w porównaniu z 1,6 mln w R6. Poważniejsza różnica tkwi w OLEDowym wizjerze: niecałe 6 mln punktów vs. niecałe 4 mln.
     Inaczej wyglądają też uszczelnienia obu modeli. Canon nie deklaruje tu żadnych konkretów, a jedynie odnosi poziom bogactwa i skuteczności uszczelnień do swoich lustrzanek. EOS R5 odpowiada pod tym względem EOSowi 5D Mark IV, a R6 EOSowi 6D Mark II.

     Wewnętrzne podzespoły zostały częściowo powtórzone. Choćby migawka, która ma już pełnoprawną opcję migawki elektronicznej, nieobecną w pierwszych dwóch modelach serii. Można też fotografować z elektroniczną pierwszą kurtyną. Szkoda, że migawka elektroniczna nie umie odmierzać czasów ekspozycji krótszych niż szczelinowa, czyli 1/8000 s. Zdjęcia seryjne można strzelać nawet 12 klatek/s przy użyciu migawki mechanicznej lub 20 klatek/s przy elektronicznej. To oczywiście z ustawianiem ostrości do każdego zdjęcia oddzielnie.
     Właśnie, autofokus. Canon ma się czym tu pochwalić. Dual Pixel CMOS AF II obsługiwany jest przez procesor DIGIC X, ten sam co w Canonie 1D X Mark III. Nie dziwi więc, ze system potrafi pracować już przy oświetleniu -6 EV. To w EOSie R5, bo w R6 jest to -6,5 EV Pola autofokusa można ustawiać na pełnych 100% kadru, w jednej z około 6 tysięcy pozycji ręcznie, i tysiącu pozycji jeśli odbywa się to automatycznie.
     Canon oczywiście chwali się wysoką skutecznością ustawiania ostrości na samodzielnie rozpoznanych twarzach / oczach osób i głowach / oczach psów, kotów i ptaków. Jak te deklaracje będą wyglądały w zderzeniu z rzeczywistością oraz z umiejętnościami konkurentów, wyjdzie w testach.

Układ uszczelnień EOSa R6.
     Oba modele mają wbudowane moduły łączności WiFi: EOS R6 2,4 GHz, a R5 5 GHz. Dodatkowo, wyższy model można doposażyć transmiterem WFT-R10.
     Przy okazji tych premier Canon zaprezentował nowy akumulator ze znanej serii LP-E6. Nosi on oznaczenie LP-E6NH, ma pojemność 2130 mAh i jest wstecznie kompatybilny ze wszystkimi modelami aparatów Canona korzystającymi z LP-E6 i LP-E6N. Wyższa o kilkanaście procent pojemność cieszy, ale „zasięg” nowych EOSów wykorzystujących ten akumulator już mniej. Dla EOSa R6 waha się on od zaledwie 220 zdjęć przy korzystaniu z wizjera z ustawioną częstością odświeżania 120 Hz do 490 zdjęć przy kadrowaniu przez ekran. Canon R5 osiąga wyniki o mniej więcej 10% wyższe. A, akumulatory oczywiście można ładować bez wyjmowania ich z aparatów.

Od tyłu oba Canony wyglądają bardzo podobnie. Tu widać EOSa R6,
a poznać go najłatwiej po pokrętle automatyk na górnej pokrywie.
     To wszystko o czym napisałem to jedynie wstęp do clou programu, czyli przetworników obrazu nowych EOSów. Mocno się one różnią, choć mają dwie wspólne cechy. Raz, obsługuje je skuteczny i ambitny procesor DIGIC X. Dwa, obie matryce są stabilizowane. No, taki numer w Canonie?! Piekło zamarzło! Owa stabilizacja wcale nie została zaprojektowana na odczep się, a bardzo porządnie. W każdym razie, Canon chwali się skutecznością jej działania na poziomie aż 8 EV (!) gdy współpracują ze sobą stabilizacja matrycy oraz IS optyki RF. Nie udało mi się znaleźć informacji o poziomie skuteczności samej stabilizacji matrycy.

     Przetwornik obrazu EOSa R5 liczy 45 mln pikseli. Wartość ta wyszła Canonowi z obliczeń i rozważań jak by tu ugryźć filmowanie w 8K, czyli osiągnąć okolice 8000 pikseli na szerokości matrycy. Chyba nie muszę pisać, że to pierwszy przypadek użycia tej rozdzielczości filmowania w aparatach cyfrowych. I znowu, nic na minimum, wszystko ma błyszczeć. Mamy więc zapis filmów 8K 30 klatek/s w 12-bitowych RAWach, i to na karcie pamięci, a nie zewnętrznym rekorderze. Znajdzie się też 8K w 10-bitowym Canon Log albo HDR PQ oraz 4K 120 klatek/s. Wszystko oczywiście jest rejestrowane z całej szerokości matrycy, czyli bez cropa. Zapis zdjęć i filmów odbywa się na kartach pamięci CFexpress albo SD. Tak, mamy dwa sloty. CFe oczywiście są szybsze i to one predestynowane są do zapisu filmów 8K. Karty SD, nawet najszybsze, nie pociągną takiego strumienia danych. Zresztą i przy fotografowaniu CFe się przydadzą, gdyż znacznie szybciej wchłaniają ciężkie pliki. Na przykład pozwalają zrobić serią 12 klatek/s aż 180 RAWów, podczas gdy karta SD zatyka się po „zaledwie” 100 strzałach.



     Z kolei Canon EOS R6 wyróżnia się matrycą o niedużej rozdzielczości. 20 Mpx… amator skrzywi się, bo chciałby mieć chociaż 24 Mpx. Z drugiej strony, tę samą rozdzielczość, ba, ten sam przetwornik ma u siebie EOS 1D X Mark III. I świetnie się on tam sprawuje, dzięki czemu „jedynka” nie musi się już wstydzić efektów wyciągania szczegółów z cieni, a wysokie czułości nie stanowią problemu. EOS R6, przypominam, korzysta z tego samego procesora co „jedynka”, więc wyniki powinny być równie dobre. Oczywiście w przypadku tego aparatu nie ma mowy o rozdzielczości filmów 8K. Jest za to nadpróbkowane 4K 60 klatek/s oraz 120 klatek/s w Full HD. Mniejsze pliki i strumienie danych spowodowały, że odpuszczono sobie karty CFe, pozostając przy tradycyjnym standardzie SD. Oczywiście sloty kart są dwa i oba obsługują standard UHS-II.


     I jeszcze dwie istotne informacje, na ile wyceniono te aparaty. No, bez szaleństw, choć konkretnie. Sugerowana cena EOSa R5 wynosi 21650 zł, a w przypadku R6 jest to 12390 zł. Spodziewam się, że gdy „piątka” trafi do sklepów (ma to się stać pod koniec lipca), szybko zjedzie do poziomu 19999 zł. Co wygląda zachęcająco, szczególnie biorąc pod uwagę niegdysiejsze plotki o cenach z okolic 6k – 8k dolarów. EOS R6 ładnie by wyglądał w towarzystwie ceny czterocyfrowej, ale uważam że na to się nie zanosi. W każdym razie w ciągu pierwszego roku sprzedaży tego modelu,. Ma ona wystartować miesiąc później niż EOSa R5. Ciekawe, bo jeszcze niedawno była mowa zarówno o wcześniejszej premierze „szóstki”, jak i szybszym niż w przypadku „piątki” wejściu na rynek.

     W sumie oba modele prezentują się ciekawie. EOS R5 wabi filmowaniem w 8K, i właśnie to jest podstawowy powód dla którego będzie się go kupować. Bo jako narzędzie czysto fotograficzne, jest zbyt drogi. Canon R6 jest znacznie lepiej wyważony, zarówno zestawem parametrów, jak i ceną. Jestem przekonany, że to on będzie się znacznie lepiej sprzedawał. Łączy on bowiem (potencjalnie) świetną matrycę, z przyzwoitym filmowaniem. Niezbyt duża rozdzielczość nie dla każdego stanowi problem, szczególnie gdy dzięki takiemu manewrowi podnosi się jakość zdjęć. Od razu przychodzi mi do głowy seria Sony A7s, mająca podobne założenia konstrukcyjne. Stąd też wcale mnie nie dziwi zapowiadana na najbliższe tygodnie premiera trzeciego wcielenia bezlustrowca z tej serii. Ciekawe, co dołoży Sony żeby dołożyć Canonowi?

9 komentarzy:

  1. Właściwie to jestem bardziej zainteresowany stroną fotograficzną tych aparatów, a ta wygląda ciekawie. Mniej mnie interesuje filmowanie, choć informacje o przegrzewaniu się R5 w trybie 8K nie napawają optymizmem. W przypadku filmowców i szumofobów chyba warto poczekać na kolejnego Sony a7s i wtedy spokojnie zdecydować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do R5 już ktoś wymyślił Peltiera z wiatraczkiem. Zobaczymy czy pomoże. Ogólnie, to R6 zbiera więcej pozytywnych opinii. Trochę tak jak u Panasa S1 vs. S1R i w Nikonie Z6 vs. Z7.
      Sony? Już za chwileczkę!

      Usuń
    2. Canon ma patent na chlodzony konwerter, to wspanialy pomysl wdmuchiwac kurz i inny syf, tudziez wilgoc prosciutko do aparatu! Wynalazek godzien Nobla! :-)

      Usuń
    3. Bez obaw! Radiator niby jest wewnątrz obudowy, ale "tor optyczny" pozostaje szczelny. Metalowy wewnętrzny tubus ma za zadanie odbierać ciepło od bagnetu. Widać Canon postanowił do niego doprowadzać ciepło z matrycy.

      Usuń
    4. "Pozwoliłoby to na cyrkulację chłodnego powietrza tuż obok czujnika i usunięcie gorącego powietrza z wnętrza samej komory" - jak sie usuwa powietrze z komory to co na jego miejsce? Chyba nie proznia? :-)No chyba ze to zly opis tego wynalazku na Fotopolis.

      Usuń
    5. Próżnia słabo chłodzi. Lepsza byłaby woda. Tylko te problemy z załamaniem światła...
      Nie mam pojęcia skąd w artykule wziął się przepływ powietrza przy matrycy. Po obejrzeniu samego przekroju podłużnego można by mieć wątpliwości co do drogi przepływu powietrza, ale przekrój poprzeczny wyjaśnia już wszystko.

      Usuń
    6. Wode to chyba polali na Fotopolis :-)

      Usuń
    7. Chłodzenie matrycy poprzez natrysk wody nie jest głupim pomysłem :-)

      Usuń
  2. Rynek jest juz nasycony, aparaty z najwyzszej polki powinny wytrzymac 3-4 lata nawet intensywnego uzytkowania, moim zdaniem zaden profesjonalny fotograf nie wymienia sprzetu dlatego ze ktos tam, gdzies tam, zrobil cos tam nowego, tylko wtedy kiedy musi. Takie zakupy sa dokladnie przemyslane. Dlatego mysle ze polityka Canona jest w koncu oparta na rzeczywistych faktach, rynek sie zmienil, nikt ze zdrowym rozsadkiem nie kupuje drogiego sprzetu z powodu mody. Brawo Canon!

    OdpowiedzUsuń