Owo wreszcie można
rozumieć wprost: Canony R5 i R6 „przeciekały” całymi miesiącami, a teraz
objawiły się w realu. Moja interpretacja jest nieco inna: po ponad półtora roku
doczekaliśmy się EOSów R zaprojektowanych nie na odwal się, nie po linii
najmniejszego oporu, a z uwzględnieniem realiów oraz wymogów rynku i
konkurencji. Mea culpa, sam w 2018
roku opublikowałem na blogu artykuł
sugerujący Canonowi i Nikonowi, że wystarczy by wypuścili aparaty na aby aby,
żeby tylko zniechęcić użytkowników swoich lustrzanek do zmiany barw klubowych na
rzecz Sony. Pomysł może i nie był najgorszy, byle obaj producenci zastosowali
by się do tej polityki, no i żeby do gry nie włączył się Panasonic. Niestety,
posypało się! Nikon oraz Panasonic pokazały po dwa aparaty. Na dokładkę szybko
pojawiały się kolejne Nikkory Z, a Panasonic obiecywał mnóstwo szkieł
produkowanych w aliansie z Sigmą i Leiką. To Canon okazał się Kopciuszkiem, z
jednym tylko modelem i skromną ofertą optyki. Miejscami wyrafinowanej i
ciekawej, ale jednak. EOS RP niewiele poprawił wizerunek Canona, już bardziej kolejne
obiektywy RF. Jednak i tak wszyscy czekali(śmy) na jego nowe bezlustrowce. I
się doczekaliśmy!
Po prawdzie, to już przed ich dzisiejszą, oficjalną
premierą, od strony technicznej nie stanowiły one większych zagadek. Stopniowe,
niewątpliwie celowe, nieoficjalne uwalnianie informacji o kolejnych szczegółach
spowodowało, że dziś w informacjach prasowych szukamy już tylko szczególików i
niuansów. Przepraszam, szukamy my, którzy jesteśmy ponadnormatywnie
zainteresowani tym sprzętem lub robimy to z przyczyn zawodowych. Pozostali,
czyli ci normalni, wiedzą że coś jest
na rzeczy, że podobno miały pojawić się jakieś nowe EOSy, ale nie byli na tyle wkręceni
w temat, by go wcześniej śledzić.
EOS R5 ma górny LCD, lecz brak mu typowego pokrętła PASM. |
Tak więc, od początku. Canon pokazał dwa modele, pod pewnymi
aspektami bardzo zbliżone do siebie, pod innymi wyraźnie różniące się. Co jest
wspólne lub w obu wygląda bardzo podobnie? Przede wszystkim ogólna idea
korpusów i ich obsługi. Pod tym względem EOSy R5 (to ten droższy, bardziej
zaawansowany) oraz R6 (dla ludu, ale tego bogatszego) nieco odeszły od stylu
modeli R i RP, a przyjęły conieco z lustrzanek serii 5D. Choć i elementy EOSów
6D dałoby się odszukać. Powodem jest ekran na bocznym przegubie, którego
obecność wyklucza, znaną z „piątek” kolumnę przycisków po lewej stronie tylnej
ścianki. Jednocześnie znikł dziwaczny paseczek sterujący M-Fn, obecny w EOSie
R. W jego miejscu pojawił się typowo „piątkowy” mikrojoystik. Natomiast czterokierunkowy
nawigator teraz jest już obrotowy i stanowi trzecie pokrętło. Dwa górne
pozostawiono bowiem na swoich miejscach – tak jak w EOSach R i RP.
Z tych dwóch modeli skopiowano pewne rozwiązanie, ale
indywidualnie: z R na R5, a z RP na R6. Chodzi o górny wyświetlacz, który w R5
jest obecny, a w R6 nie.
Różnice tkwią także wewnątrz zespołów, które wyglądają
identycznie lub prawie identycznie. Ekran EOSa R5 jest ciut większy (3,2 cala
vs. 3 cale), ale ważniejsze że prezentuje wyższą rozdzielczość – 2,1 mln
punktów w porównaniu z 1,6 mln w R6. Poważniejsza różnica tkwi w OLEDowym
wizjerze: niecałe 6 mln punktów vs. niecałe 4 mln.
Inaczej wyglądają też uszczelnienia obu modeli. Canon nie
deklaruje tu żadnych konkretów, a jedynie odnosi poziom bogactwa i skuteczności
uszczelnień do swoich lustrzanek. EOS R5 odpowiada pod tym względem EOSowi 5D
Mark IV, a R6 EOSowi 6D Mark II.
Wewnętrzne podzespoły zostały częściowo powtórzone. Choćby
migawka, która ma już pełnoprawną opcję migawki elektronicznej, nieobecną w
pierwszych dwóch modelach serii. Można też fotografować z elektroniczną
pierwszą kurtyną. Szkoda, że migawka elektroniczna nie umie odmierzać czasów
ekspozycji krótszych niż szczelinowa, czyli 1/8000 s. Zdjęcia seryjne można
strzelać nawet 12 klatek/s przy użyciu migawki mechanicznej lub 20 klatek/s
przy elektronicznej. To oczywiście z ustawianiem ostrości do każdego zdjęcia oddzielnie.
Właśnie, autofokus. Canon ma się czym tu pochwalić. Dual
Pixel CMOS AF II obsługiwany jest przez procesor DIGIC X, ten sam co w Canonie
1D X Mark III. Nie dziwi więc, ze system potrafi pracować już przy oświetleniu
-6 EV. To w EOSie R5, bo w R6 jest to -6,5 EV Pola autofokusa można ustawiać na
pełnych 100% kadru, w jednej z około 6 tysięcy pozycji ręcznie, i tysiącu
pozycji jeśli odbywa się to automatycznie.
Canon oczywiście chwali się wysoką skutecznością ustawiania
ostrości na samodzielnie rozpoznanych twarzach / oczach osób i głowach / oczach
psów, kotów i ptaków. Jak te deklaracje będą wyglądały w zderzeniu z
rzeczywistością oraz z umiejętnościami konkurentów, wyjdzie w testach.
Układ uszczelnień EOSa R6. |
Oba modele mają wbudowane moduły łączności WiFi: EOS R6 2,4
GHz, a R5 5 GHz. Dodatkowo, wyższy model można doposażyć transmiterem WFT-R10.
Przy okazji tych premier Canon zaprezentował nowy akumulator
ze znanej serii LP-E6. Nosi on oznaczenie LP-E6NH, ma pojemność 2130 mAh i jest
wstecznie kompatybilny ze wszystkimi modelami aparatów Canona korzystającymi z
LP-E6 i LP-E6N. Wyższa o kilkanaście procent pojemność cieszy, ale „zasięg”
nowych EOSów wykorzystujących ten akumulator już mniej. Dla EOSa R6 waha się on
od zaledwie 220 zdjęć przy korzystaniu z wizjera z ustawioną częstością
odświeżania 120 Hz do 490 zdjęć przy kadrowaniu przez ekran. Canon R5 osiąga
wyniki o mniej więcej 10% wyższe. A, akumulatory oczywiście można
ładować bez wyjmowania ich z aparatów.
Od tyłu oba Canony wyglądają bardzo podobnie. Tu widać EOSa R6, a poznać go najłatwiej po pokrętle automatyk na górnej pokrywie. |
To wszystko o czym napisałem to jedynie wstęp do clou programu,
czyli przetworników obrazu nowych EOSów. Mocno się one różnią, choć mają dwie
wspólne cechy. Raz, obsługuje je skuteczny i ambitny procesor DIGIC X. Dwa,
obie matryce są stabilizowane. No, taki numer w Canonie?! Piekło zamarzło! Owa
stabilizacja wcale nie została zaprojektowana na odczep się, a bardzo
porządnie. W każdym razie, Canon chwali się skutecznością jej działania na
poziomie aż 8 EV (!) gdy współpracują ze sobą stabilizacja matrycy oraz IS optyki
RF. Nie udało mi się znaleźć informacji o poziomie skuteczności samej
stabilizacji matrycy.
Przetwornik obrazu EOSa R5 liczy 45 mln pikseli. Wartość ta
wyszła Canonowi z obliczeń i rozważań jak by tu ugryźć filmowanie w 8K, czyli osiągnąć
okolice 8000 pikseli na szerokości matrycy. Chyba nie muszę pisać, że to
pierwszy przypadek użycia tej rozdzielczości filmowania w aparatach cyfrowych.
I znowu, nic na minimum, wszystko ma błyszczeć. Mamy więc zapis filmów 8K 30
klatek/s w 12-bitowych RAWach, i to na karcie pamięci, a nie zewnętrznym
rekorderze. Znajdzie się też 8K w 10-bitowym Canon Log albo HDR PQ oraz 4K 120
klatek/s. Wszystko oczywiście jest rejestrowane z całej szerokości matrycy,
czyli bez cropa. Zapis zdjęć i filmów odbywa się na kartach pamięci CFexpress
albo SD. Tak, mamy dwa sloty. CFe oczywiście są szybsze i to one predestynowane
są do zapisu filmów 8K. Karty SD, nawet najszybsze, nie pociągną takiego
strumienia danych. Zresztą i przy fotografowaniu CFe się przydadzą, gdyż znacznie
szybciej wchłaniają ciężkie pliki. Na przykład pozwalają zrobić serią 12
klatek/s aż 180 RAWów, podczas gdy karta SD zatyka się po „zaledwie” 100
strzałach.
Z kolei Canon EOS R6 wyróżnia się matrycą o niedużej
rozdzielczości. 20 Mpx… amator skrzywi się, bo chciałby mieć chociaż 24 Mpx. Z
drugiej strony, tę samą rozdzielczość, ba, ten sam przetwornik ma u siebie EOS
1D X Mark III. I świetnie się on tam sprawuje, dzięki czemu „jedynka” nie musi
się już wstydzić efektów wyciągania szczegółów z cieni, a wysokie czułości nie
stanowią problemu. EOS R6, przypominam, korzysta z tego samego procesora co
„jedynka”, więc wyniki powinny być równie dobre. Oczywiście w przypadku tego
aparatu nie ma mowy o rozdzielczości filmów 8K. Jest za to nadpróbkowane 4K 60
klatek/s oraz 120 klatek/s w Full HD. Mniejsze pliki i strumienie danych
spowodowały, że odpuszczono sobie karty CFe, pozostając przy tradycyjnym
standardzie SD. Oczywiście sloty kart są dwa i oba obsługują standard UHS-II.
I jeszcze dwie istotne informacje, na ile wyceniono te
aparaty. No, bez szaleństw, choć konkretnie. Sugerowana cena EOSa R5 wynosi
21650 zł, a w przypadku R6 jest to 12390 zł. Spodziewam się, że gdy „piątka”
trafi do sklepów (ma to się stać pod koniec lipca), szybko zjedzie do poziomu
19999 zł. Co wygląda zachęcająco, szczególnie biorąc pod uwagę niegdysiejsze
plotki o cenach z okolic 6k – 8k dolarów. EOS R6 ładnie by wyglądał w
towarzystwie ceny czterocyfrowej, ale uważam że na to się nie zanosi. W każdym
razie w ciągu pierwszego roku sprzedaży tego modelu,. Ma ona wystartować
miesiąc później niż EOSa R5. Ciekawe, bo jeszcze niedawno była mowa zarówno o
wcześniejszej premierze „szóstki”, jak i szybszym niż w przypadku „piątki”
wejściu na rynek.
W sumie oba modele prezentują się ciekawie. EOS R5 wabi
filmowaniem w 8K, i właśnie to jest podstawowy powód dla którego będzie się go
kupować. Bo jako narzędzie czysto fotograficzne, jest zbyt drogi. Canon R6 jest
znacznie lepiej wyważony, zarówno zestawem parametrów, jak i ceną. Jestem
przekonany, że to on będzie się znacznie lepiej sprzedawał. Łączy on bowiem (potencjalnie)
świetną matrycę, z przyzwoitym filmowaniem. Niezbyt duża rozdzielczość nie dla
każdego stanowi problem, szczególnie gdy dzięki takiemu manewrowi podnosi się
jakość zdjęć. Od razu przychodzi mi do głowy seria Sony A7s, mająca podobne
założenia konstrukcyjne. Stąd też wcale mnie nie dziwi zapowiadana na
najbliższe tygodnie premiera trzeciego wcielenia bezlustrowca z tej serii. Ciekawe,
co dołoży Sony żeby dołożyć Canonowi?
Właściwie to jestem bardziej zainteresowany stroną fotograficzną tych aparatów, a ta wygląda ciekawie. Mniej mnie interesuje filmowanie, choć informacje o przegrzewaniu się R5 w trybie 8K nie napawają optymizmem. W przypadku filmowców i szumofobów chyba warto poczekać na kolejnego Sony a7s i wtedy spokojnie zdecydować.
OdpowiedzUsuńDo R5 już ktoś wymyślił Peltiera z wiatraczkiem. Zobaczymy czy pomoże. Ogólnie, to R6 zbiera więcej pozytywnych opinii. Trochę tak jak u Panasa S1 vs. S1R i w Nikonie Z6 vs. Z7.
UsuńSony? Już za chwileczkę!
Canon ma patent na chlodzony konwerter, to wspanialy pomysl wdmuchiwac kurz i inny syf, tudziez wilgoc prosciutko do aparatu! Wynalazek godzien Nobla! :-)
UsuńBez obaw! Radiator niby jest wewnątrz obudowy, ale "tor optyczny" pozostaje szczelny. Metalowy wewnętrzny tubus ma za zadanie odbierać ciepło od bagnetu. Widać Canon postanowił do niego doprowadzać ciepło z matrycy.
Usuń"Pozwoliłoby to na cyrkulację chłodnego powietrza tuż obok czujnika i usunięcie gorącego powietrza z wnętrza samej komory" - jak sie usuwa powietrze z komory to co na jego miejsce? Chyba nie proznia? :-)No chyba ze to zly opis tego wynalazku na Fotopolis.
UsuńPróżnia słabo chłodzi. Lepsza byłaby woda. Tylko te problemy z załamaniem światła...
UsuńNie mam pojęcia skąd w artykule wziął się przepływ powietrza przy matrycy. Po obejrzeniu samego przekroju podłużnego można by mieć wątpliwości co do drogi przepływu powietrza, ale przekrój poprzeczny wyjaśnia już wszystko.
Wode to chyba polali na Fotopolis :-)
UsuńChłodzenie matrycy poprzez natrysk wody nie jest głupim pomysłem :-)
UsuńRynek jest juz nasycony, aparaty z najwyzszej polki powinny wytrzymac 3-4 lata nawet intensywnego uzytkowania, moim zdaniem zaden profesjonalny fotograf nie wymienia sprzetu dlatego ze ktos tam, gdzies tam, zrobil cos tam nowego, tylko wtedy kiedy musi. Takie zakupy sa dokladnie przemyslane. Dlatego mysle ze polityka Canona jest w koncu oparta na rzeczywistych faktach, rynek sie zmienil, nikt ze zdrowym rozsadkiem nie kupuje drogiego sprzetu z powodu mody. Brawo Canon!
OdpowiedzUsuń