wtorek, 7 lipca 2020

Zrób to sam, czyli pasek do aparatu za złotówkę


     Znaczy, pasek za złotówkę, bo aparat może być droższy. No, i o wiele celniejsze byłoby określenie „paseczek”. Nie jest to bowiem pasek na szyję czy ramię, ani nawet pasek nadgarstkowy, a pasek na… palec. Jeden palec. Choć jak ktoś się uprze, to i na dwa.
     Nie dość że tani, to wyjątkowo łatwo i szybko go sobie zrobić. Gdy już kupimy i mamy w ręku surowiec, wystarczy pięć sekund i paseczek gotów. Idę o zakład, że niektórzy uwiną się z produkcją w trzy sekundy. Wystarczająco zachęciłem?

     Przyznaję, idea takiego paska nie jest moja. Pomysł ściągnąłem od firmy Cosyspeed, której torbę i ichni Fingercamstrap testowałem trzy lata temu. Nie dość, że testowałem, to pochwaliłem. Z czasem doszedłem jednak do wniosku że pomysł, choć świetny, to jednak wymaga dopracowania. Albo inaczej: rzecz można rozwiązać prościej, taniej, a przy okazji zwiększając wygodę oraz elastyczność, czy precyzyjniej wszechstronność zastosowań paska.
  
Oryginalny Fingercamstrap produkcji Cosyspeed.

     Dobra, od początku. Skąd pomysł, by aparat nosić, czy też mocować do siebie w tak niepewny sposób? Po pierwsze, taki pasek w zasadzie nie służy do noszenia na nim sprzętu, a wyłącznie do asekuracji. Po drugie, używany jest w sytuacjach, gdy aparatu nie wieszamy na długim pasku / szelkach, na szyi / ramieniu, a "mocujemy go" do dłoni. 
     Rozwiązaniem analogicznym jest pasek nadgarstkowy, którego ja osobiście nie lubię. Albo inaczej: nie znalazłem rozwiązania, w którym taki pasek był jednocześnie komfortowy i bezpieczny. Jeśli otaczał nadgarstek luźno, to stosunkowo łatwo się zsuwał, więc nie gwarantował bezpieczeństwa w razie puszczenia aparatu. A jeśli był ciasny, to odłożenie sprzętu wymagało pomocy drugiej dłoni. Która czasami była zajęta.
     Pewnego rodzaju kompromisem jest dość ciasna pętla wykonana ze śliskiego sznura. Ale ona ma nieregulowaną długość, więc trzeba ją dobrać / wyprodukować indywidualnie, biorąc pod uwagę wymiary dłoni, aparatu i sposób jego trzymania.
     OK, są też obejmy dłoni. One jednak wymagają mocowania w dwóch punktach, czyli do uszka paska oraz gniazda statywu, które może okazać się piętą achillesową tego rozwiązania. Niekiedy tkwi tam płytka statywowa, do której – bywa – nie da rady przymocować obejmy. Czasem pod aparatem mamy przykręcony uchwyt do zdjęć w pionie, który ma nam zapewnić wygodę trzymania przy takich kadrach. A tu pod dłoń włazi nam mocowanie obejmy. Niemiłe!

Paseczek służy przede wszystkim asekuracji. Na tym zdjęciu występuje już moja wersja.

     Stąd pomysł króciutkiego paseczka na palec, na który wpadli w Cosyspeed, przyjąłem z entuzjazmem. Fingercamstrap jest prosto i łatwo mocowany w jednym punkcie, czyli w uszku / trójkąciku po prawej stronie aparatu. Poza tym daje gwarancję, że wypuszczony przypadkiem dłoni sprzęt nam nie upadnie, a regulacja długości pozwala dopasować go do konkretnego aparatu i użytkownika. Co w takim razie mi się nim nie spodobało?
     Poszło o dwie kwestie. Pierwsza, mniej istotna, to ograniczona regulacja długości. W podlinkowanym wcześniej teście napisałem, że długość Fingercamstrapa „regulowana jest w sporym zakresie”. I nadal podtrzymuję tę opinię. Tyle że im paseczek mocniej wydłużamy, tym krótszy jest odcinek dzięki któremu części paska trzymają się razem i stanowi on pętlę. A konieczność powiększenia pętli paseczka wynika nie tylko z grubszych palców fotografa, ale też z ponadnormatywnych gabarytów aparatu, a konkretnie gripa. Stąd nieco uogólniając: im aparat cięższy (bo większy), tym Fingercamstrap słabiej trzyma się kupy, a więc tym gorszą asekurację stanowi. Nieciekawa perspektywa!

Najczęściej używam go z Panasonikiem FZ1000. 

     Podejrzewam, że może być wam trudno zrozumieć o czym piszę, bo przecież do tej pory nie było ani słowa o konstrukcji paseczka. Teraz najwyższa na to pora, szczególnie że właśnie w tym aspekcie zgłaszam najistotniejszą uwagę do Fingercamstrapa. Jest on bowiem pętelką trzymającą się na rzepy. Proste jak rzep, prawda? Tyle, że Cosyspeed zaprojektowało i wykonało paseczek zgodnie z klasycznymi zasadami konstrukcji, czyli „tak jak pani w szkole uczyła”. Z jednej strony to dobrze, ale ja widzę drugą stronę, i uważam że zrobili to po linii najmniejszego oporu. Fingercamstrap składa się bowiem z paska właściwego, po jednej stronie którego przyszyty jest rzep z „haczykami”, a po drugiej rzep „pętelkowy”. Efekt? Grube to jest! Szczególnie, że twórcy nie pomyśleli o zastosowaniu rzepa o możliwie najniższym profilu. W efekcie miedzy palcami trzeba zmieścić nawet cztery warstwy tworzące pasek, dające grubość dobrych kilku milimetrów. To często mocno przeszkadza, a każdym razie powoduje dyskomfort.
     Twórcy Fingercamstrapa próbowali oszczędzić na grubości, nie pokrywając „paska właściwego” dwoma warstwami rzepa na całej długości. Jednak nie dało to istotnie pozytywnych efektów, gdyż na pewnym odcinku i tak mamy cztery warstwy. Jednocześnie pokrycie rzepami tylko części paska zmniejszyło zakres regulacji długości pętli.

     No dobra, poznęcałem się już nad Fingercamstrapem, najwyższa pora pochwalić się co sam wymyśliłem. Po fakcie przyszło mi do głowy, że postąpiłem zgodnie z wbijanymi mi do głowy zasadami myślenia w moim wyuczonym zawodzie, czyli logistyce. Logistycy tym różnią się od transportowców, że ci drudzy kombinują jak coś przetransportować, natomiast logistycy wymyślają jak uniknąć transportu, przeładunków, magazynowania. Idealny projekt systemu transportowego w ich wykonaniu wygląda tak, że nie występują tam żadne z wymienionych czynności.
     Aż tak bardzo nie udało mi się paseczka odchudzić, jednak dwie z jego trzech warstw wykosiłem z projektu. Została jedna, w postaci niskoprofilowego, dwustronnego rzepa. Ucinamy kawałek, robimy pętlę przechodzącą przez trójkącik na pasek, sczepiamy, i już! W sumie, to pod leadem artykułu mogłem napisać dwa ostanie zdania i wszystko byłoby jasne.

Z małoobrazkową lustrzanką? Owszem, choć mocowanie paseczka na takim jak tu
uszku, nie daje takiego komfortu użytkowania jak w przypadku ruchomych trójkącików.

     Moje rozwiązanie ma jedną wadę, o której napiszę dalej. Zalet jest znacznie więcej. Raz, paseczek jest cieniutki. Ma zaledwie nieco ponad dwa milimetry grubości, a jeśli zdecydujemy że na pewnych odcinkach ma on tylko jedną warstwę, to jest on tam dwukrotnie cieńszy.
     Dwa, obie strony paska są czepliwe na całej swej długości, co zwiększa zakres regulacji.
     Trzy, ta regulacja nie jest nawet konieczna, bo nie ma żadnego problemu z wykonaniem sobie kilku pasków, do różnych aparatów bądź kombinacji sprzętu. Powodem jest symboliczna cena surowca, circa pięć złotych za metr. A że na paseczek potrzeba około 20 cm rzepa, wychodzi tytułowa złotówka za sztukę.

     Wada? „Haczykowata” strona rzepa jest niemiła w dotyku. W rozwiązaniu Cosyspeed jest ona cała lub znacznej części przyczepiona do swej miękkiej „połowy”, więc jej nie dotykamy. Natomiast u mnie stanowi ona całość zewnętrznej albo wewnętrznej strony pętli. Jednak, co ważne: ową ostrość w dotyku czuje się dobrze podczas testowego obmacywania paska, ale już przy fotografowaniu praktycznie się jej nie zauważa. Pod warunkiem, że pętlę zawinie się miękką stroną do wewnątrz. To właśnie wnętrze częściej styka się z palcem, więc warto pasek zawinąć w taki sposób.
 
Pętlę tworzę w taki właśnie sposób, miękką stroną do wewnątrz. Prawie cała pętla
składa się z dwóch warstw taśmy, a pozostawiona "przerwa" 1-3 mm powinna
znajdować się przy mocowaniu paska. 

     Oczywiście wcześniej należy kupić surowiec, czyli dwustronny rzep niskoprofilowy o szerokości 10 mm. Wbijcie tak brzmiące hasło w wyszukiwarce Allegro, a bez problemu znajdziecie sprzedających. Możecie też poszukać szerzej, stosując hasła w rodzaju taśma rzep dwustronna lub rzep do kabli. Bo właśnie porządkowanie wiązek kabli jest najczęstszym zastosowaniem dwustronnych taśm z rzepem. Obok niskoprofilowy funkcjonuje też określenie rzep niski. Warto poszukać sprzedającego, który sprzedaje rzepy o profilach różnej wysokości, by mieć pewność, że to co się kupuje naprawdę jest tym „niskim”, a nie „średnim” nazwanym „niskim”. Deklarowana grubość, czy też wysokość nie powinna przekraczać 1,5 mm. Nie będę wrzucał linków do konkretnych aukcji, czy witryn sklepów, gdyż one w każdym momencie mogą stać się nieaktualne.
     Grubość to jedno, szerokość 10 mm, drugie. Tyle właśnie mają końcówki typowych pasków do aparatów i do tej szerokości przystosowane są uszka w aparatach oraz pełniące analogiczną rolę chromowane trójkąciki. Trzecie, to długość. Ile kupić? Radziłbym co najmniej ze dwa metry. W zależności od aparatu i sposobu jego trzymania, moje paski mają 18-23 cm. Dwa metry starczą na wiele prób, a później na kilka docelowych pasków.


     Surowiec mamy, czas na „produkcję”. Potrzebne są nożyczki, a przydać się też może linijka. Przymierzając pasek, wcale nie musimy (choć możemy) od razu odcinać go od taśmy. Zrobimy to dopiero gdy dobierzemy długość. Ja preferuję pętle mające na prawie całym obwodzie dwie warstwy rzepa. Prawie całym, gdyż dla zapewnienia maksymalnie dużej ruchomości paska, w miejscu gdzie przechodzi on przez uszko / trójkącik, ma on tylko jedną warstwę. Połączenie dwóch warstw na niemal całej pętli zapewnia bardzo wysoką pewność połączenia rzepa. Nawet jeśli kawałek się odczepi, reszta mocno trzyma. A tam gdzie pętla „wisi” na palcu, warstwy są do siebie samoczynnie dociskane.

     Pętle mogą mieć różną długość. Ja staram się stosować jak najmniejsze, byle nie za małe. To na tej samej zasadzie, co maksymalne skracanie liny asekuracyjnej przy wspinaczce. Im krótsza, tym mniej polecisz. Oczywiście nie można przesadzać, gdyż często ciut większa pętla pozwala na korzystanie z dwóch sposobów chwytu aparatu. Dotyczy to przede wszystkim aparatów z dużym gripem. Palec wskazujący umieszczony w pętli czuje się tam naturalnie, a poza tym wówczas tylko jeden sąsiedni palec ma kontakt z nieprzyjemną stroną rzepa. Jeśli natomiast pętla będzie nieco większa, włożony do niej duży palec może pełnić nie tylko funkcję asekuracyjną w razie wypadnięcia aparatu z dłoni. Przy pewnej długości paseczka, można go napiąć na palcu, tworząc sztywny „trójkąt” palec – grip – pasek. Pozwala to w ogóle nie obejmować aparatu dłonią, gdyż on „sam” się w niej zapiera. Zwiększa to swobodę palca wskazującego oraz – szczególnie – kciuka, dzięki czemu mogą one swobodniej buszować po elementach sterujących aparatu.

     Spójrzcie na zdjęcie obok. Zauważcie, że moja dłoń wcale nie obejmuje gripa. Pasek napięty między uszkiem, a dużym palcem powoduje, że aparat swoim ciężarem dociska się do palców i nie wymaga trzymania go. Dzięki temu kciuk może zająć się wyłącznie obsługą elementów sterujących.
     Oczywiście, taki grzmot jakim jest canonowska „piątka” z zoomem 24-70/2.8, stanowi już spore wyzwanie dla palca  i jego mięśni. Jednak w przypadku lżejszego sprzętu nie spodziewajmy się jakichkolwiek trudności.

     Wytrzymałość? Trwałość? Bez obaw! Zdarzało mi się wieszać na pasku dwukilowy zestaw małoobrazkowej lustrzanki z zoomem 70-200/2.8. No, mało komfortowe to było, ale jako asekuracja zdawało egzamin. Choć przyznaję, utrzymanie na jednym palcu lecącej tak dużej masy byłoby trudne. Niemniej analogiczna para, ale z zoomem 24-70/2.8 zupełnie mnie nie niepokoi.
     Kwestia wytrzymałości wygląda równie zachęcająco. Najstarszy mój paseczek ma dwa lata, jest regularnie zakładany do aparatu i używany, i nie widać po nim żadnych uszkodzeń ani zużycia. Przyznaję, pracuje on ze sprzętem lżejszym niż małoobrazkowy, więc nie jest narażony na znaczne obciążenia.
     Oczywiście, pasek często zakładany i zdejmowany szybciej traci na przyczepności, choć sam nie zauważyłem wyraźnie zwiększonej chęci rozłażenia się. Natomiast jeśli taki paseczek założony jest na stałe, warto przyglądać się jego miejscu na którym wisi aparat. Przy najmniejszym śladzie naderwania pasek należy wymienić. Wiem, to ostrzeżenie w stylu amerykańskiego „szampana nie należy otwierać korkociągiem”, ale wspominam o tej możliwości naderwania, gdyż rzecz łatwo przegapić, a wówczas łatwo o nieszczęście.

Do Olympusa E-M10 III pasuje nieduża pętelka, wykonana z 18 cm taśmy.

     I tym optymistycznym akcentem dotarliśmy do końca. Polecam wam moją wersję rozwojową Fingercamstrapa, nawet jeśli nie do używania, to chociaż do spróbowania. Bo a nuż, wcześniej czy później przyda się w konkretnej sytuacji lub do konkretnego sprzętu. Koszt niewielki, a w razie co, jeśli zupełnie nie podpasuje, to pozostały kawałek rzepa z pewnością nada się do opanowania wiązki szalejących kabli komputerowych. Trzecia opcja, to oryginalny Fingercamstrap albo spotykane czasem jego kopie. Może nie będziecie wobec niego mieli takich zastrzeżeń jak ja? Dawniej dostawało się go za free w komplecie z którąkolwiek torbą Cosyspeed, teraz chyba już nie ma tak dobrze. Ale zawsze możecie go kupić oddzielnie. Jednak nie liczcie na cenę 1 zł J

2 komentarze:

  1. Ja bym jeszcze w celu ochrony aparatu przed podrapaniem dal miedzy ten trojkacik i aparat podkladke ze skory. Szczegolnie w Olympusie, bo aparatu pod taka nazwa juz sie raczej nowego nie kupi - to juz niestety przeszlosc i warto ja zachowac w idealnym stanie. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, taka skórka to dobra rzecz. Choć akurat oba aparaty z trójkącikami, które fotografowałem na potrzeby artykułu, mają na nich plastikowe nakładki.

      Usuń