sobota, 7 maja 2022

TEST: Panasonic Lumix S 24–105 mm F4 MACRO O.I.S. – spacerowa klasyka

     Zacząć chciałbym od przeprosin za sporą przerwę w publikacjach na blogu. Spiętrzyło się kilka problemów techniczno-terminowych, i postanowiłem że z kolejnymi tekstami poczekam do całkowitego ich rozwiązania, zamiast kombinować półśrodkami. Teraz już wszystko gra i buczy, a artykuły będą ukazywały się regularnie. Zaczynam od testu, który przeleżał "w szufladzie" ze dwa miesiące. Co zresztą dobrze widać na zdjęciach. 

     Tytułowy „spacer” jeszcze pasuje do panasonicowego zooma 24-105 mm, bo już „spacerek” nie bardzo. Z taką niezobowiązującą przechadzką nijak nie kojarzy się 700 g żywej wagi tego szkła. Zresztą 12 cm długości i średnica gwintu na filtry 77 mm też nie. Ale nie ma co narzekać, bo konkurencja od Canona i Sony prezentuje się pod tymi względami identycznie. Taki jest, jak widać, aktualny trend w „spacerówkach”, czy też „szkłach do kotleta”, jeśli ktoś woli. 
     Chcemy mieć lżej? Skorzystajmy z niedużych aparatów: Canona RP, Sony A7C lub Panasonica S5. Mi jednak strzeliło do głowy zrobić test na 47 megapikselach, i skorzystałem z Lumixa S1R. Przyszło mi nosić niemal 1,8 kg, ale przyznam, że wolę wygodny, choć trochę za duży i za ciężki aparat, niż za mały. Tak, piję do Sony A7C, bo EOS RP pod względem ergonomii sprawdził się przyzwoicie w moim teście canonowskiego RF 24-105/4.
     Tak więc, jasne już jest, że testowany obiektyw to spory i raczej ciężki… ten, no… instrument.

     Gdyby to był instrument dęty, miałbym problem z kwalifikacją: drewniany on, czy blaszany? Ale skoro mamy do czynienia z instrumentem optycznym, kłopot znika – panasonicowy 24-105 to bez wątpienia instrument plastikowy. Mi to nie przeszkadza, a nawet jeśli, to nie z powodu poczucia mniejszej solidności, a gorszego odprowadzania ciepła z aparatu. Sigmy z mocowaniem L i przylegającymi do niego metalowymi tylnymi członami obudowy zachowują się pod tym względem znacznie lepiej.

     Teraz sobie przypomniałem, że poza drewnianymi i blaszanymi, są też instrumenty dęte klawiszowe. Może Lumix zalicza się do nich? Nie, też nie. Na jego obudowie nie ma bowiem żadnego przycisku. Są za to trzy suwaczkowe przełączniki: AF↔MF, wyłącznik stabilizacji, blokada wysuwu zooma z pozycji „24 mm”. Ten ostatni nie przydawał mi się podczas testu, natomiast pozostałych dwóch używałem, a obsługiwało mi się je bardzo wygodnie. Są kanciaste tak jak lubię, wystają z obudowy obiektywu tyle ile trzeba, ale nic więcej, poza tym łatwo na nie trafiać palcami i nie stawiają zbyt dużego oporu.


     Z pierścieniami nie ma już tak pięknie. Co prawda same wchodzą pod palce, są wystarczająco szerokie, a ich gumowe nakładki drobno, lecz wystarczająco głęboko rowkowane. Jednak problemem jest nieco zbyt duży, jak na mój gust, opór stawiany przez pierścień ogniskowych. W samym dole zakresu jest on wyraźnie mniejszy, ale w okolicach 35 mm skokowo rośnie, i do pierścienia trzeba się już dobrze przyłożyć żeby go obracać. Tyle dobrego, że opór jest płynny, i nie ma problemu z dokonaniem bardzo nieznacznej zmiany kąta widzenia.

     Do obsługi pierścienia ustawiania ostrości nie mam uwag. Może niektórzy woleliby napotykać nieco mniejszy jego opór, ale mi pasuje taki jak jest. Mniejszy dawałby zbyt silny kontrast z konkretnym oporem ruchu pierścienia ogniskowych.
     Pierścień funkcyjny? Pierścień przysłony? Nie, nic z tych rzeczy. W małoobrazkowych szkłach Panasonica nie liczmy na takie ułatwienia. Standardowy 50 mm f/1.4, w którym przysłonę można przełączać na obiektywie, jest tu wyjątkiem,

     Optyczne wnętrze obiektywu to 16 soczewek ułożonych tak jak widzicie poniżej na schemacie. Kolorami wyróżnione są dwie soczewki asferyczne, dwie niskodyspersyjno-asferyczne, dwie normalnie niskodyspersyjne ED oraz jedna bardziej niskodyspersyjna, czyli UED.


     9-listkowa przysłona przymyka się maksymalnie do f/22, minimalny dystans ostrości to 0,3 m, a dane techniczne obiecują możliwość uzyskania podejrzanie wysokiej maksymalnej skali odwzorowania 1:2. Zupełnie nie dziwi więc deklaracja MACRO w nazwie obiektywu. Wiadomo, 1:2 to jeszcze nie żadne prawdziwe makro, lecz w zoomie taka wartość to spore osiągnięcie. W sumie to Panasonic mógłby podawać nawet jeszcze ładniej wyglądające 1:1,9 – tyle wyszło w moim teście. Przyznaję, wykonałem go przede wszystkim po to by sprawdzić czy Panasonic nie kantuje, ale wyszło że w rzeczywistości prezentuje się on tu wręcz ciut lepiej niż katalogowo.

Makro 1:2, nieźle!

     Liniowy silnik krokowy służący do napędu układu ustawiania ostrości ma szanse robić to szybko, ale do tego potrzebne jest wystarczająco silne oświetlenie. Nie to, że silne, ale już w średnio jasnych wnętrzach czuje się zmniejszoną szybkość ostrzenia. Przyznaję jednak, że bardziej mi przeszkadzał kontrastowy charakter autofokusa. Może nie to że często, ale zbyt często ustawianie ostrości zaczynało się jazdą nie w tę stronę co trzeba. A to przecież DFD, i co jak co, ale sam początek ostrzenia powinien być bezbłędny. Od początku kibicuję Panasonicowi i jego systemowi Depth-From-Defocus, ale im dłużej ten system jest unowocześniany, tym jakoś mniej podoba mi się jego działanie.


     Na plus ustawiania ostrości zaliczę bezszelestność, która spodoba się używającym tego obiektywu do filmowania. Oni docenią też zupełny brak efektu oddychania, czyli zmiany kąta widzenia przy zmianie ustawionego dystansu ostrości.


     Jeszcze jednym optyczno-mechanicznym układem tego zooma jest system stabilizacji optycznej O.I.S. (Optical Image Stabilizer). Współpracuje on nierozłącznie ze stabilizacją matrycy aparatu tworząc razem z nią działający w pięciu osiach (właściwie: w pięciu stopniach swobody) system Dual I.S. Producent deklaruje wysoką skuteczność jego działania wynoszącą 6 działek czasu. Tłumacząc z marketingowego na nasze, spodziewać się należy skuteczności na poziomie nie wyższym niż 5 działek. Tak w każdym razie mówi moje doświadczenie.


     Sprawdziło się ono i tym razem, gdyż obiektyw i Lumix S1R „wyprodukowali” skuteczność na poziomie 4 działek w teście na ogniskowej 30 mm i 4-5 działek dla 105 mm. Wyniki to bardzo przyzwoite, a dla 105 mm wręcz więcej niż dobre. Jedna istotna uwaga: jeśli nie jest to konieczne, nie próbujmy fotografować z ręki z wyłączoną stabilizacją. Podczas testu zarejestrowałem 20-40% lekko ruszonych zdjęć już przy czasach ekspozycji będących odwrotnością ogniskowej, a więc niby całkiem bezpiecznych. Wiadomo, matryca 47 Mpx powoduje, że zasada odwrotności ogniskowej nie może być traktowana jak wyrocznia. Myślę jednak, że do wyniku testu dołożyły się też drgania pochodzące od migawki. Tak czy inaczej, stabilizację włączajmy kiedy się tylko da, a wówczas na nierozmazane zdjęcia możemy liczyć z 90-procentową pewnością jeśli ekspozycja nie przekracza 1/6 s dla długich ogniskowych zooma, i 1/4 dla krótkich. Tak w każdym razie Dual I.S. pracował w moich rękach.

Jakość zdjęć

     Dziś w tej klasie optyki z jakością może być świetnie, może być dobrze, czasami być może nijako. Bo żeby taki obiektyw zanotował wyraźną wpadkę, czy wręcz wpadki, nie liczyłbym. Nie te czasy, a bardziej: nie te kasy. O jakie konkretnie pieniądze chodzi? W momencie publikacji artykułu najniższe ceny nówek z polskiej dystrybucji, pochodzą z okolic 5700 zł. To spora kwota, biorąc pod uwagę, że analogiczny Sony FE jest o półtora tysiąca złotych tańszy, a uchodząca za najlepsze na rynku szkło 24-105/4 lustrzankowa Sigma, aż o dwa tysiące. Słabym pocieszeniem jest fakt, że Canon ceni się jeszcze bardziej. Jego zoom lustrzankowy wymaga zapłacenia ok. 6300 zł, a bezlustrowy 6500 zł. Łeb w łeb z Panasem idzie Nikon ze swoim 24-120/4 S, ale podobne – choć starusieńkie – jego szkło lustrzankowe trzyma cenę taką jak Sony. Widać więc, że u Panasonica nie jest tanio, ale też część konkurentów nie pozostaje w tyle w kwestii drenowania naszych kieszeni podczas zakupu takich obiektywów.

     OK, do rzeczy, opis jakości obrazka zaczynam od kwestii szczegółowości obrazu. Na pierwszy rzut oka, szału nie ma. Drugi rzut uświadamia, że chodzi nie tyle o brak szczegółów, a ostrości. Wystarczy ciut wyostrzyć zdjęcia, a wyglądają one znacznie lepiej. Nie, rozdzielczości (czyli szczegółowości) im nie przybywa, ale przyjemniej się ogląda. Co jednak nie znaczy, że szał objawia się w stu procentach. Nie, nie ma tak dobrze! Tego szału jest, powiedzmy, z 70%.

     Przy najkrótszej ogniskowej środek kadru cieszy oko, ale brzegi już nie bardzo. Optymalne dla nich przymknięcie przysłony, czyli f/8 wcale nie daje istotnej poprawy w stosunku do pełnej dziury. A jednocześnie f/8 oznacza już leciutki „dyfrakcyjny” spadek szczegółowości w środku kadru.
     Wydłużenie zooma do 28-35 mm oznacza poprawę jedynie o tyle, że brzegi uzyskują – wcale nie takie piękne – maksimum, już przy f/5.6, który to otwór staje się optymalny dla całego kadru. I warto z tego przymknięcia korzystać, gdyż w odróżnieniu od 24 mm, centrum klatki dla otwartej przysłony wypada zauważalnie gorzej niż dla przymkniętej o działkę.
     Ogniskowa 50 mm pogłębia ten trend, czyli środek klatki aż prosi się o przymknięcie. Ciekawiej natomiast wyglądają brzegi – nie takie brzydkie przy f/4, a jeszcze zyskujące przy f/5.6.
     Niestety, długi koniec zooma, czyli ogniskowe 70-105 mm, przy pełnej dziurze nie zachwycają już na całej powierzchni kadru. Dobre to, że przymknięcie do f/5.6 bardzo wyraźnie pomaga. A przy 105 mm i do f/8 nie mogę się przyczepić.
     W sumie brak mi powodów do głośnego narzekania, ale bez dwóch zdań obiektyw mógłby pod względem szczegółowości obrazu pracować lepiej.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 24 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 35 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 50 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 70 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 105 mm. Wycinki poniżej.

Środek kadru w dolnym rzędzie, brzeg w górnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Dodam jeszcze dwa słowa o funkcji korekcji dyfrakcji. Pochwaliłem sposób jej działania w teście panasonicowego standardu 50 mm f/1.4 Pro, lecz przy zoomie 24-105 miałem odmienne odczucia. Zamiast eleganckiego likwidowania mydełka pojawiającego się przy niedużych otworach przysłony, widziałem brutalne, sztuczne wyostrzanie obrazu. Nie mam pojęcia skąd ta różnica. Może to sprawka innego firmware’u (standard testowałem na "wczesnym" S1R), a może uznano że zoom 24-105 mm wymaga tak silnych korekt? Tak czy inaczej, zalecałbym wyłączenie tej korekcji, a zastąpienie jej odpowiednim ręcznym wyostrzeniem obrazu podczas obróbki zdjęcia. Unsharp Mask dobrze daje sobie z tym radę.

     Konstruktorzy obiektywu nie poskąpili starań przy korygowaniu aberracji chromatycznej. Jej osiowej odmiany rzecz jasna brak, co nie dziwi dziwnym w obiektywie o jasności f/4. Jednak słabiutka, bądź wręcz zerowa poprzeczna AC jest już bardzo miłą niespodzianką. Z początku nabrałem się nawet biorąc nieskorygowane cyfrowo RAWy za wersje poprawione, choć z troszkę zbyt słabo skorygowaną AC. Okazało się jednak, że były to pliki nietknięte żadnymi korekcjami.

Ogniskowa 24 mm, otwarta przysłona, bez korekcji winietowania.

     Z winietowaniem już mniej pięknie. Ale też nie ma „obaw”, że weźmiemy nietknięte RAWy za zdjęcia z usuniętym ściemnieniem naroży kadru. Widać to szczególnie dla najkrótszych ogniskowych, na zdjęciach których nie liznęła też korekcja dystorsji. Jej usuwanie polega na rozciąganiu zdjęcia za jego rogi, więc pierwotnie nie szkodzi im ostre, mechaniczne winietowanie. Przecież ono i tak zniknie. Racja, ono znika, ale to nie zawsze wystarcza, potem wypada jeszcze cyfrowo rozjaśnić peryferia kadru. O ile to nam jest potrzebne. Bo wcale nie zawsze musi, jako że ściemnienie obrzeży klatki, dla ogniskowych ze środka zakresu narasta dość płynnie. Więc, pomimo że winietowanie wcale nie jest słabe, nie zawsze musi przeszkadzać. W dole oraz na górze zooma warto użyć funkcji cyfrowej korekcji, ale i ona nie zawsze daje radę jeśli fotografujemy pełną dziurą. Szczególnie przy 24 mm warto ją wspomóc przymknięciem przysłony do f/5.6. Zresztą ten otwór usuwa ściemnienie rogów klatki na tyle skutecznie, że korekcja cyfrowa niewiele już pomaga.

Ogniskowa 104 mm, przysłona f/4. Lewe zdjęcie bez korekcji, prawe z korekcją.

Ogniskowa 24 mm. Lewe zdjęcie to otwarta przysłona z włączoną korekcją,
środkowe z wyłączoną, prawe - f/5.6 z wyłączoną.

     Natywna dystorsja przeszkadzać może wyłącznie przy najkrótszych ogniskowych, ale pod warunkiem że uprzemy się oglądać zdjęcia w programie potrafiącym zajrzeć za zasłonę obowiązkowej korekcji dystorsji. W menu Lumixów nie znajdziemy jej, są tam jedynie korekcje dyfrakcji i winietowania. Korekcja dystorsji jest włączona na stałe, co ma sens wziąwszy pod uwagę jak potężną beczkę produkuje ten obiektyw w samym dole zakresu ogniskowych. Inna sprawa, że wydłużanie zooma szybko tę dystorsję likwiduje, a przy tym w górze zakresu wcale nie zamienia się ona w poduszkę.
     Jeszcze uzupełnienie: charakter i wielkość dystorsji pozostają niezmienne przy zmianach odległości ostrzenia.

Najkrótsza ogniskowa. Tak wygląda "natywna",
czyli niekorygowana cyfrowo dystorsja. 

     Widzicie że do tej pory panasonicowy zoom 24-105 mm f/4, choć może nie błyszczał jakoś szczególnie, to jednak trzymał jakiś tam poziom. Teraz to się zmieni, i wcale nic chodzi o wzniesienie się na wyżyny jakości optycznej. Wręcz przeciwnie, obiektyw wpada w dołek. Głęboki dołek. Zdarza mu się to za każdym razem przy zdjęciach pod ostre światło.

     Niewielkie znaczenie ma tu używana ogniskowa, trochę większe wielkość otworu przysłony, ale efekty są podobne: kontrast mocno spada, bliki się mnożą. Nie będę dłużej znęcał się słownie na tym szkłem, niech zdjęcia mówią same za siebie. 

Ogniskowa 24 mm, przysłona f/4. Słońce schowane za pałacem oraz na widoku.
Identyczne, manualne ustawienia ekspozycji, więc zmiana jasności w kadrze
to wyłącznie sprawka utraty kontrastu. 

Jak wyżej, ale ogniskowa 50 mm i przysłona f/8. 

Jak wyżej, ale ogniskowa 32 mm, przysłona f/8.

     Plastyka nieostrości czasem cieszy, lecz bywa że martwi. I to chyba nawet częściej. Póki nieostrości są mocne lub dość mocne i nie ma w nich drobiazgów, niedużych bardzo jasnych elementów, wszystko prezentuje się nieźle. Lecz gdy nieostrości są lekkie, to w gałęziach robi się nerwowo i mnożą się one. Z kolei jasne punkty zamieniają się w obrączki, a jeśli nie, to nabierają cebulowatego charakteru. Żeby nie oczekiwać (niemiłej) niespodzianki w każdym wykonanym zdjęciu, warto z wyprzedzeniem myśleć co umieszczamy w tle. Zresztą obejrzyjcie to sami na zdjęciach, które publikuję poniżej.

Ogniskowa 50 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 70 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 73 mm, otwarta przysłona. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 105 mm, przysłona f/5.6. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 50 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 96 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, przysłona f/10.

Ogniskowa 105 mm, otwarta przysłona.

Ogniskowa 105 mm, przysłona f/11.

Ogniskowa 36 mm, przysłona f/8.

     Przyznam, że trochę zawiodłem się na tym zoomie. Nie to, że spodziewałem się rewelacji, ale jak wspomniałem wcześniej, liczyłem że zadziała zasada „płacisz - masz!” Niestety tym razem tak się nie stało. No, w każdym razie nie w pełni. O ile szczegółowość jakoś przełknę, winietowanie skoryguję cyfrowo, dystorsję podobnie, a aberracji chromatycznej nie uświadczę, to z blikami pod światło wręcz przeciwnie. Czyli: uświadczę, nie przełknę, ani nie skoryguję. Przy tych blikach oraz spadku kontrastu pod światło blakną problemy z wyglądem (niektórych) nieostrości.
     Obiektyw lepiej prezentuje się w zakresie ergonomiczno-eksploatacyjnym, ale tu szczerze mogę pochwalić jedynie bardzo wysoką maksymalną skalę odwzorowania 1:2. Skuteczność stabilizacji to już „tylko” poziom dobry, obsługa pierścieni w zasadzie też, choć wolałbym by opór pierścienia zooma był stały w całym zakresie ruchu.
     Brak pierścieni i przycisków funkcyjnych jednym nie wadzi, innych denerwuje. W wypadku tego zooma zaliczałem się raczej do tej pierwszej grupy, niemniej zasadniczo (obiektywnie, znaczy) ową nieobecność muszę skrytykować.

     W sumie szkoda, bo w przypadku wcale-nie-tak-egzotycznego szkła za dobrze ponad pięć tysięcy złotych liczyłem na więcej. Wysoka cena nie zagwarantowała równie wysokiej jakości zdjęć. Ale jest jak jest i mamy to co mamy.
     A po tym teście nabrałem ochoty na przestrzelanie wspomnianej wcześniej, chwalonej Sigmy 24-105 mm F4 DG OS HSM Art. Co może sobą prezentować obiektyw, nie dość że tańszy o dwa tysiące, to jeszcze starszy o dobrych kilka lat? Niby nosi on szlachetne miano Art, ale pamiętajmy, 6 lat to epoka. Przekonała się o tym legendarna Sigma Art 35 mm f/1.4, która wypada słabiej niż analogiczny świeżutki Tamron. Czy porównanie nowego Panasonica ze starą Sigmą da podobny rezultat?



Podoba mi się:
+ bardzo duża maksymalna skala odwzorowania
+ ustawianie ostrości bezgłośne i bez oddychania
+ poziom korekcji aberracji chromatycznej

Nie podoba mi się:
- ogólny poziom szczegółowości zdjęć
- praca pod światło
- stosunek jakość / cena


Zajrzyjcie też tu:

4 komentarze:

  1. Dziwi zwłaszcza słaba praca obiektywu pod światło. Tak jak piszesz, w przypadku większości pozostałych wad można zdać się na rozmaite wbudowane lub zewnętrzne "poprawiacze" ale z takimi blikami i spadkiem kontrastu już bardzo trudno walczyć. Jestem skłonny zaakceptować taką sytuację w obiektywie z lat 80. zeszłego Millennium (Sigma AF 75-200 f2.8-3.5) który nabyłem za przysłowiowe 3 stówy a nie w nowoczesnej konstrukcji za wcale nie małe pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż dziwne, że Panas tak nie daje sobie rady w tej dziedzinie. OK, gdyby jeszcze wszędzie indziej był ideałem, można by powiedzieć że tak a nie inaczej ustawiono priorytety. Ale nie można...

      Usuń
  2. Przypominam sobie jak w latach 70tych fotografowalem Pentaconsixem.
    Korpus 1710g
    2,8/80 260g
    pryzmat TTL 470g
    4/50 480g
    2,8/180 1100g
    razem 4020g
    4/300 2070g /nie zawsze/
    razem 6090g
    Tak kiedys bylo.
    Obecnie Sony z zoomem za 1/3 wczesniejszego ciezaru.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś nawet "średni" waży niewiele więcej niż Panasonic. Choć racja, kudy formatowi 44x33 mm do prawdziwego średniego? ;-)

      Usuń