Ta lampa jest kolejnym ciekawym produktem, który wypatrzyłem
na ostatnich targach Film Video Foto w Łodzi. Jest to jedyny na świecie
reporterski flesz zasilany nie paluszkami AA, a dedykowanym akumulatorem Li-ion.
Ekstrawagancja? Może. Ale mi ten pomysł bardzo się spodobał i w relacji z
targów obiecałem, że tego Strobossa przetestuję. Dystrybutor, firma Next77,
chętnie mi wypożyczył lampę, miałem okazję nią popracować i poznać ją. Teraz
czas na opis wrażeń.
Skąd pomysł na takie zasilanie? Co z nim zyskujemy? Ba, czy
w ogóle są jakieś zyski, bo niedogodności każdy potrafi wymienić. Paluszkowe baterie
alkaliczne można kupić w każdym kiosku, nawet w najdalszym zakątku świata.
Zawsze więc znajdziemy źródło energii do naszej lampy, nawet gdy padną nam
ostatnie akumulatory NiMH. A flesz zasilany dedykowanym aku nie nada nam się do
niczego, jeśli nie będziemy mogli jego źródła energii naładować. Po co zresztą
mówić o krańcach świata? Wystarczy długi reportaż w ciemnych wnętrzach z
wysokimi sufitami. Kilkaset mocnych błysków i nasze trzy komplety paluszków NiMH
mówią pa, pa! A my wówczas hop! do sklepiku obok po awaryjne zasilanie. Zresztą
zapasowe alkaliczne paluszki możemy też nosić w torbie.
Niby racja. Ale ja od zawsze mam uraz do paluszkowego
zasilania fleszy. No, może nie tyle uraz, co taki cień wątpliwości, czy aby
któryś z zestawów nagle mi nie padnie. To oczywiście spadek po czasach, gdy
akumulatory miały znacznie wyższe prądy samorozładowania, a dodatkowo rozładowywały
się w niejednakowym stopniu. Jeśli nie używało się ich ciągle, zdarzały się
niemiłe niespodzianki. Świeżo włożony do lampy zestaw w ogóle nie ciągnął, bo
jeden z paluszków padł przedwcześnie. Co prawda po pojawieniu się eneloopów (i
innych akumulatorów tego typu) sytuacja bardzo się poprawiła, gdyż ich samorozładowanie
jest znikome. Ale jakiś cierń nadal w głowie tkwi. Plus konieczność panowania
nad wieloma zestawami aku, trudniejszego gdy ma się więcej niż jedną lampę lub
dodatkowo jeszcze dopałkę.
Akumulator gromadzi ponad 22 Wh energii. Sporo! |
I właśnie tu są powody, dla których spodobał mi się pomysł Genesisa.
Powód pierwszy, to zastąpienie wielu paluszków jednym akumulatorem, do tego starczającym
aż na 650 pełnych błysków. Drugi
związany jest właśnie z dopałką, gdyż akumulator Strobossa ładuje kondensator lampy w zaledwie
półtorej sekundy. Tak więc zamiast dodatkowego urządzenia przy pasku oraz
plączącego się kabla i kilku zestawów paluszków, mamy kostkę wielkości dwóch
pudełek zapałek. Kusi, prawda? Mnie w każdym razie skusiło, stąd ten artykuł.
Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, gdy po raz pierwszy
wziąłem ten flesz do ręki, było: jaki on toporny! Ale to była tylko chwila, bo uświadomiłem
sobie, że odniesieniem jest najczęściej przez mnie używany Speedlight SB-800.
Bo już aktualny nikonowski flagowiec, czyli SB-910, zarówno kształtami, jak i
gabarytami jest niemal bliźniakiem Strobossa. Zresztą ciężarem także – oba,
gotowe do pracy, ważą po ponad pół kilograma.
Od lewej: Nikon Speedlight SB-800, Genesis Stroboss 58N, Nikon Speedlight SB-910. |
Jednak na tym podobieństwa się
kończą. Speedlight jawi się bowiem jako flesz wysoce wyrafinowany, pełen
wszelakich trybów działania i opcji customizacji, natomiast Stroboss sprawia
wrażenie stosunkowo prostej lampy. To w znacznej mierze skutek braku ułatwiających
życie drobiazgów, bo podstawy flesz Genesisa ma mocne. Oprócz oczywistego w każdym
fleszu trybu z pomiarem błysku TTL (w tym HSS i synchronizacja błysku z
początkiem / końcem ekspozycji), mamy korekcję siły błysku, FV Lock, tryb
ręczny (do 1/128 pełnego błysku), tryb stroboskopowy i zdalne wyzwalanie z
wieloma opcjami (Master / Slave, 4 kanały, trzy grupy lamp). Głowica flesza
jest w pełni obrotowa (w tym w dół o 7° i po 180° w lewo i w prawo), a przed
reflektorem możemy umieścić mały odbłyśnik i rozpraszacz. Pozwala on oświetlić
pole widzenia obiektywu 14 mm, podczas gdy bez niego mamy typowe 24 mm. Z
drugiej strony zakresu kątów świecenia mamy pole widzenia optyki o ogniskowej
105 mm. To dla niej Stroboss uzyskuje „katalogową” liczbę przewodnią 58. Niby
jest więc wszystko czego potrzeba. Ale diabeł lubi chować się w szczegółach i właśnie
w nich testowana lampa wykazuje braki. Na przykład próżno w niej szukać własnego
czujnika błysku i automatycznego doboru kąta świecenia w zależności od
fotografowania w formacie APSC / mały obrazek. Na ekranie nie uświadczymy
informacji o zasięgu błysku. Podświetlanie ekranu włączyć można wyłącznie
przyciskiem na lampie, a nie dotknięciem spustu migawki, czy też obrotem dźwigienki
wokół spustu. Pewnie zorientowaliście się już, że testowałem nikonowską wersję
tego flesza. Jest też dedykowana do Canona, w której, być może, niektóre
funkcje działają inaczej. Niemniej chyba tam też w zestawie akcesoriów brakuje kopułki
rozpraszającej oraz filtrów konwersyjnych. To wszystko niby drobiazgi, lecz
często właśnie one decydują o zakupie tego, a nie innego flesza. Mnie ich brak
niezbyt raził. Ale już mocno zdziwiłem się, gdy wyszła na jaw nieobecność trybu
równoważenia błyskiem i-TTL Balanced – mamy jedynie „zwykły” i-TTL.
Napotkałem jeszcze dwa rozwiązania, które można by nazwać prymitywnymi,
ale mi się one spodobały. Pierwsze, to zabezpieczanie lampy przed zsunięciem z
sanek staromodnym dokręceniem pierścienia przy stopce. Że niewygodne? Niby tak,
ale tylko jeśli co rusz zakładamy i zdejmujemy flesz z aparatu. Jeśli jednak
robimy to raz na sesję, to nieistotny kłopot. A dzięki temu rozwiązaniu lampa
trzyma się na mur i ani drgnie. Druga rzecz, to brak blokady obrotów głowicy.
Ach, przypomniały mi się dawne czasy, gdy fotografowałem lustrzankami Minolty, której
flesze właśnie nie miały blokad. Można było obrócić głowicę nie martwiąc się
którą ręką i w jaki sposób ją chwycić, by jednocześnie wcisnąć klawisz
odblokowujący. Oczywiście potencjalnym problemem jest nieumyślny obrót głowicy,
ale w przypadku Genesisa raczej nam to nie grozi, gdyż opór przy próbie
poruszenia jest naprawdę spory. Można też zwrócić uwagę na trudność w
rozróżnieniu pozycji „na wprost” i „-7°”. Ale to też nieistotne, gdyż przy wysokiej
lampie i tak zawsze warto błyskać lekko w dół. Jeśli więc zmieniamy oświetlenie
z „w sufit” na „na wprost”, po prostu jedziemy głowicą w dół aż do oporu.
Płytka rozpraszająca? Jest. Odbłyśnik? Jest. Kopułka rozpraszająca? Nie ma. Trzeba dokupić. |
Jest jednak funkcja, zrealizowana w sposób bardziej
wyrafinowany niż we fleszu firmowym. Stroboss wspomaga autofokus nie klasycznym
diodowym „płotkiem”, a laserowym wzorkiem. Chyba laserowym, bo w instrukcji
obsługi nie znalazłem żadnych ostrzeżeń ani informacji o normach, które ten
laser spełnia. Chyba, że obecnie nie trzeba już o tym wspominać. Tych kilkadziesiąt ostrych kreseczek to
świetna rzecz, zwłaszcza że są one ułożone ukośnie, dzięki czemu ułatwiają
działanie zarówno pionowych, jak i poziomych pól AF. Pomysł bardzo dobry, ale
niestety nie w pełni dopracowany. Po pierwsze dlatego, że przy fotografowaniu
optyką szerokokątną lub standardową, plama kreseczek nie obejmuje całego pola
działania sensorów autofokusa. Gdy aparat ma je szeroko rozłożone, tak jak na
przykład Nikon D7200 którego używałem w testach, to dopiero przy (odpowiedniku)
100 mm w ciemności można było pracować wszystkimi z nich. Natomiast przy 24 mm
tylko grupą centralnych kilkunastu. Ale tylko teoretycznie, bo jest jeszcze
jeden kłopot. Wspomaganie włącza się bowiem wyłącznie wtedy, gdy korzystamy z
czujników położonych w poziomej linii przechodzącej przez środek kadru.
Włączenie któregoś położonego wyżej albo niżej, skutkuje wyłączeniem
wspomagania. Aż dziwi taka niedoróbka! Całe szczęście, rzecz jest do naprawienia
poprawką firmware’u, do czego flesz Genesisa jest dobrze przygotowany – ma
gniazdo USB.
Stroboss dysponuje trzema gniazdami. Od lewej: typowy jack 2,5 mm dla niefirmowych wyzwalaczy błysku, poczwórny styk dla wyzwalacza Genesisa, USB. |
No dobrze, a jak ta lampa działa? Czy obietnice dotyczące pojemności
akumulatora i czasów ładowania zostały spełnione? Praktycznie tak. Co prawda we
wszystkich firmowych materiałach producent deklaruje czas ładowania „<1,5 s”,
a mi z pomiarów wychodziło 1,5-1,6 s, ale tego czepiać się nie będę. Za to
pochwalę, że kondensator ładowany był tak szybko niemal do pełnego rozładowania
akumulatora. Dopiero po ok. 600 pełnych błyskach czasy rosły do 2 s. A
akumulator zdychał dokładnie po 650 strzałach pełną mocą. Sprawdziłem jak to
wygląda w Speedlighcie SB-910. Świeżo naładowane akumulatory (klasyczne
eneloopy 2000 mAh) ładują jego kondensator w 2,3-2,6 s po pełnym błysku. Ale
już przy lekko rozładowanych czas ten wydłuża się do 2,6-2,9 s. I dalej rośnie
wraz z ich wyczerpywaniem. W porównaniu ze Strobossem to żadna rewelacja. Do
lampy podłączyłem więc dopałkę. Co prawda nie firmową, a sygnowaną przez
Pixela, ale za to korzystającą z ośmiu paluszków - czyli tak jak najnowsza nikonowska SD-9. No, tu czas ładowania potrafi
spaść do 1-1,1 s, ale znowu: tylko przy świeżo naładowanych aku. Bo gdy
błyśniemy kilkadziesiąt razy to już widzimy mało konkurencyjny – w stosunku do
Genesisa – wynik: 1,9-2 s. Nieco lepiej wyglądają wyniki wydajności. Dopałce
udało się wytrzymać ponad 700 błysków, ale komplet akumulatorów w lampie starczał
na połowę tego. Przy dłuższych sesjach z błyskiem trzeba by więc mieć w zapasie
4 paluszki do lampy. Oczywiście liczba błysków zauważalnie wzrośnie gdy użyjemy
akumulatorów o większej pojemności. Obecnie markowe akumulatory osiągają 2700-2800 mAh. Mając cztery takie
komplety, można by więc liczyć na dociągnięcie nawet do 1000 błysków.
Energią swego błysku Stroboss zawstydził lampę Nikona.
Przyznaję, że dopiero teraz, przeglądając oficjalne dane techniczne
zorientowałem się, jak słabą lampą jest flagowy Speedlight. Przy kącie
świecenia odpowiadającym ogniskowej 105 mm ma on liczbę przewodnią 49, podczas
gdy Stroboss deklaruje 58, czyli o niemal 18 % wyższą. Można oczywiście
podejrzewać, że w przypadku "kundla" energia błysku jest naciągana i w
rzeczywistości wcale nie jest on lepszy lampy Nikona. Sprawdziłem więc jak to
wygląda i zwracam honor Strobossowi. Realna przewaga wyniosła bowiem aż 27%!
Dodam, że nie próbowałem mierzyć energii błysku lamp świecących na wprost, gdyż
nie byłem w stanie ustawić identycznych kątów świecenia. Mierzyłem więc ręcznym
światłomierzem z kopułką światło odbite od rogu sporego, jasno pomalowanego
pomieszczenia. W tej sytuacji nieznaczne różnice w kątach emisji światła (obie
lampy ustawiłem na „24 mm”) nie grały istotnej roli. Różnica z 10 pomiarów
wyniosła średnio 0,7 działki przysłony. Średnio, gdyż o ile Stroboss 10 razy
pokazał identyczny wynik (przy dokładności pomiaru 0,1 działki), to Speedlight nie
był tak stały, mieszcząc się jednak w zakresie 0,3 działki.
Jednak to Speedlight lepiej, ciut lepiej, wypadł w konkurencji
równomierności oświetlania kadru. Żeby jednak nie było wątpliwości: nie liczmy,
że te lampy bez kopułek rozpraszających potrafią w miarę równo oświetlić pole
widzenia obiektywu 15 mm. Na same płytki rozpraszające nie ma co tu liczyć. I
dalej: lampy bez nasuniętych płytek nie dają dobrych efektów przy
ogniskowej 24 mm. Warto użyć płytki – szczególnie w Genesisie.
I jeszcze jedna sprawa, dokładność w doborze energii błysku.
Niby za pomiar i odmierzenie czasu błysku odpowiedzialny jest aparat, ale
wiadomo, że jego współpraca z „niezależnym” osprzętem może się różnie układać. Ale
w tym wypadku układa się dobrze. Ba, miejscami nawet lepiej niż z firmowym
SB-910. Spójrzcie na zdjęcia poniżej.
Fotografowałem przez okno tablicę testową
niedoświetloną o dobrych kilka EV na tle nieba prześwietlonego o 1,5-2 EV. Ręczny
tryb naświetlania. Jak to wyglądało bez błysku, przy ogniskowej 70 mm, widać na
pierwszym zdjęciu. Potem błysk na wprost, z mocnym prześwietleniem (zdjęcie 2), a
niespodziewanym powodem tegoż okazało się ustawienie kąta rozsyłu światła jak
dla 24 mm. Przejście na Autozoom flesza dało prawidłowy rezultat (zdjęcie 3). Numer 4, niemal identyczne, uzyskałem przy naświetlaniu błyskiem
odbitym od białej ściany za aparatem. Potem zawęziłem kąt widzenia obiektywu do
samej tablicy i znowu: błysk na wprost (5) i od ściany (6). Wyniki jak najbardziej w
porządku. SB-910 nawaliła, mocno prześwietlając, w tym samym miejscu co
Stroboss, ale jej pomogło przejście z trybu i-TTL na i-TTL BL. W sumie racja,
bo ten tryb ma służyć właśnie do takich motywów. Ciut gorzej Speedlight wypadł
przy ciasnych kadrach samej tablicy. Tu też i-TTL prześwietlił (ale lekko),
natomiast przy świetle odbitym WB Auto oddało tablicę nieco za chłodno.
Ciekawe, że w przypadku Strobossa kolory są trafione niemal w punkt. Widać współpraca
z tym „kundlem” leży Nikonowi. Dodam tylko, że w teście naświetlania używałem
D300, gdyż D7200 jest zbyt nowym modelem, by zostać wymieniony na liście
lustrzanek Nikona współpracujących z tą lampą. Pewnie z nim wyniki byłyby identyczne, lecz wolałem nie ryzykować błędu.
Po lewej zdjęcie wykonane przy ogniskowej 10 mm na Nikonie D7200, czyli przy odpowiedniku małoobrazkowych 15 mm. Widać, że płytka rozpraszająca zdecydowanie nie zapewnia równego oświetlenia kadru. Trzeba dokupić kopułkę rozpraszającą. Jednak wcześniej trzeba znaleźć pasujący model, gdyż Genesis takiego akcesorium nie produkuje. Prawe zdjęcie pokazuje oświetlenie kadru przy 16 mm, czyli małoobrazkowych 24 mm. Tu także użyłem płytki rozpraszającej i dopiero ona zapewniła jako taką równomierność oświetlenia.
Z rozpędu zmierzyłem też „teoretyczną” barwę światła obu
lamp. To chyba na wypadek, gdyby ktoś zamierzał fotografować z tą lampą na
slajdach, bo w erze RAWów i mnóstwa ustawień balansu bieli, takie pomiary to
już raczej sztuka dla sztuki. Obie lampy przy pełnej mocy świecą 5850 K.
Redukując moc Speedlighta uzyskujemy coraz chłodniejsze światło – przy 1/64
jest to 6100 K. Natomiast w Strobossie przy 1/4 mocy mamy 5900 K, ale przy 1/64
nieoczekiwanie ciepłe 5600 K. Te różnice: 250 K (w lampie Nikona) i 300 K w
Genesisie z pewnością będą widoczne na zdjęciach przy których energia błysku
będzie się mocno zmieniała, a my będziemy mieli ustawiony stały balans bieli.
Nooo… nie podejrzewałem, że ten Stroboss tak dobrze wypadnie
w teście. Jest trochę prymitywny, owszem, ale działa tak jak trzeba, no i
dysponuje wspaniałym źródłem energii. I byłem już bliski tego, by nie odsyłać
flesza dystrybutorowi, a poprosić o przysłanie faktury. Odstręczyła mnie od
tego jedna kwestia: wspomaganie autofokusa. Bo ja dużo korzystam z bocznych pól
AF, a pod tym względem lampa Genesisa wypada kiepsko. Zwłaszcza w porównaniu z
SB-910, która przy (małoobrazkowej) ogniskowej 24 mm wspomaga wszyściutkie pola
autofokusa. Ba, oświetla je nawet przy 15 mm w APSowych Nikonach o szerszym niż
FXowe obszarze sensorów. Ale jest przecież spora grupa fotografów, którzy
korzystają wyłącznie z centralnego pola AF, i im laserowe wspomaganie Genesisa
bardzo się spodoba. Do zakupu tego flesza zachęca też jego cena. Jest on do
kupienia za 650 zł, co oznacza, że nawet pod dołożeniu zapasowego akumulatora
(150 zł) zapłacimy dwukrotnie mniej niż za firmową SB-910. Propozycja naprawdę
warta rozważenia! A ja będę obserwował rozwój fleszy Genesisa, bo może któryś z
następnych modeli będzie lepiej wspomagał autofokus. Takiego chętnie przygarnę.
Podoba mi się:
+ wydajne zasilanie
Nie podoba mi się:
- niedopracowane
wspomaganie AF
kopia fotoblogi.pl
OdpowiedzUsuńDokładnie odwrotnie. Artykuł zawsze najpierw publikuję tu, a dopiero potem jego klon wrzucam na Fotoblogię.
Usuń