środa, 27 maja 2015

TEST: Nikon D7200. Niby nic takiego...

     Trzy miesiące temu, po premierze tego aparatu, przez media przewaliła się fala ironicznych komentarzy. „Nic nowego”, „dodali 10 pikseli oraz tryb ramka w kwiatki i nazywają to nową lustrzanką”, „odgrzewany kotlet pewnie z ceną z kosmosu” – to kilka wybranych z tych „merytorycznych inaczej”. Właściwie nie było pozytywnych opinii. Te konkretne punktowały brak odchylanego ekranu, zaledwie 6 klatek/s, prymitywny górny LCD, Full HD 50p tylko z dodatkowym cropem itd. Czy więc D7200 to naprawdę nic odkrywczego? Owszem. Czy więc D7200 rzeczywiście nie jest wart zainteresowania? Wręcz przeciwnie.


Obsługa aparatu wygląda niemal identycznie jak u poprzednika.
Jedyną nowością jest przycisk i dający wstęp do podręcznego menu.
     Ta lustrzanka zdecydowanie nie podpada pod kategorię rewolucyjnego aparatu i szczerze to deklaruje. Jej konstruktorzy uczynili jedynie kilka małych kroków w kierunku ideału APSowej amatorskiej lustrzanki. No, można by też znaleźć kroczki w tył, które jednak mają ideologiczny sens. Ale o nich dalej, najpierw o tym, co poprawiono w stosunku do D7100.

     Po pierwsze autofokus. Nowy sensor Multi-CAM 3500DX II potrafi ostrzyć już przy oświetleniu -3 EV, a rzecz dotyczy wszystkich jego pól. Pól, z których tylko 15 w środku kadru to sensory krzyżowe, reszta to liniowe. Czyli po staremu. Ja tam wolę model canonowski: boczne też krzyżowe, nawet kosztem spadku czułości – w 7D Mk II -3 EV obowiązuje tylko dla środkowego sensora. Ale przyznaję, że autofokus nowego Nikona zrobił na mnie jak najlepsze wrażenie. I nie chodzi mi tylko o działanie w ciemności, ale też o sprawność w trybie AF-C.

  
     W serii pokazanej w filmie, fotografowałem przy 6 klatkach/s model zbliżający się z prędkością ponad 7 km/h, który – z powodu dużej skali odwzorowania – sprawia autofokusowi takie same problemy jak pędzące prawdziwe samochody. Zazwyczaj takie testy przeprowadzam przy odpowiedniku ogniskowej 200 mm, ale ponieważ zoom 70-200/2,8 ostrzy dopiero od 1,5 m, ustawiłem nominalne 200 mm. W prezentowanej serii aparat korzystał z pojedynczego, centralnego pola AF. Niby 9 polami centralnymi pracowało mi się łatwiej - przy polu pojedynczym miałem problemy z precyzyjnym śledzeniem nim przodu auta. To powodowało, że już przy chwilowym zjechaniu np. na maskę, autofokus gubił się. Wiem, jest funkcja Lock-On AF, ale nie lubię jej, bo mam wrażenie, że autofokus mi przy niej ślamazarzy. Ale w takich właśnie sytuacjach któreś z jej „niskich” ustawień rzeczywiście mogłoby pomóc. Spróbowałem też śledzenia 3D. I ono bardzo miło mnie zaskoczyło. No, może nie był to poziom Nikona D4/s, ale umiejętność szybkiego przełączania aktywnego pola AF, D7200 zdecydowanie opanował. Dodam jeszcze, że tryb ten sprawdzał się równie dobrze także przy 7 klatkach/s, które możemy uzyskać gdy ograniczymy pole obrazowania cropem 1,3.

     Przy szybkich seriach nie ma już problemów z zatykaniem się bufora, bo został on zdecydowanie powiększony w stosunku do tego co znamy z D7100. Teoretycznie mieści on 18 kompresowanych bezstratnie 14-bitowych RAWów, półtorakrotnie więcej 12-bitowych kompresowanych stratnie, a JPEGi możemy strzelać bez ograniczeń. Z tymi RAWami to Nikon nawet trochę się asekuruje, bo w teście D7200 nigdy nie zaczynał mi się jąkać natychmiast po osiągnięciu podawanych wyżej liczb naświetlonych zdjęć. A rzecz to warta pochwały, bo te pliki są naprawdę ciężkie. 14-bitowe, kompresowane bezstratnie RAWy niemal zawsze mają więcej niż 30 MB, a i ponad 20-megabajtowe JPEGi nie są rzadkością. Można by więc ponarzekać, że aparat nie obsługuje kart standardu UHS-II. No nie obsługuje, ale nawet wcale nie rewelacyjnie szybki Kingston UHS-I, deklarujący zapis „80 MB/s”, wchłania pełen bufor w 10 s. Oczywiście D7200 nie blokuje sterowania / obsługi podczas zapisu zdjęć, a kolejne można wykonywać w miarę opróżniania bufora.
     Dodam przy okazji, że podawanych tu maksymalnych katalogowych częstości serii zdjęć nie uzyskamy, gdy przy zapisie zdjęć w RAW (ew. RAW+JPEG) korzystamy z 14-bitowych RAWów. Przy tym ustawieniu aparat ogranicza się do 5 klatek/s (format DX) albo 6,5 klatki/s (DX z cropem 1,3). Ten crop to fajna sprawa. Po jego włączeniu sensory autofokusa obejmują całą szerokość kadru, w którym z 24 Mpx i tak  pozostaje niemal 15,5 Mpx. Coś nie pasuje w obliczeniach? I słusznie, bo w rzeczywistości nie jest to 1,3×, a 1,25×. Uzupełnię jeszcze, że w Live View Nikon D7200 już nie jest tak szybki. W tym trybie serie dają tylko 3,7 klatki/s.


Natywna czułość ISO 100: porównanie szczegółowości dla dwóch
poziomów odszumiania: Off i High. Pośrednie, czyli Low i Norm
dają wyniki praktycznie takie same jak Off.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 














     No to skoro już napomknąłem o megapikselach, to przejdę do matrycy.  Liczy  ona 24 mln fotokomórek, wspierana jest nowym procesorem obrazu EXPEED 4, brak jej filtra dolnoprzepustowego, lecz nie jest to ten sam przetwornik, co w Nikonie D7100. Tam był użyty produkt Toshiby, a D7200 korzysta z Sony. Czy z tego samego modelu co D5500, D5300 i D3300? Trudno ocenić, ale pierwsze publikowane w sieci testy wykazują przewagę jakości obrazu w stosunku do wymienionych Nikonów. Ja też mogę wypowiadać się na ten temat w samych superlatywach, choć przyznam, że żadnych rewelacji nie widzę. Ot, bardzo porządna matryca APSC. Studyjna „oficjalna rozdzielczość” to 2800 lph na JPEGu i 2900 lph wydobyte z RAWa. Mora? Rzadko, ale pojawia się. Wysoki poziom szczegółowości obowiązuje od natywnego ISO 100 do ISO 400. No, powiedzmy że jeszcze ISO 800 tu się załapuje. Dobór poziomu odszumiania (mam na myśli JPEGi) przy ISO 100, 200 nie ma większego znaczenia. Off, Low, czy Norm – szczegółowość jest identyczna. Dopiero przy odszumianiu High zauważalnie spada. Ale już dla ISO 400 i 800 zalecałbym wyłączanie odszumiania. ISO 1600 oznacza już konieczność wybierania pomiędzy śladami szumów, albo widocznym spadkiem liczby szczegółów. Jak by wybrał pierwszą opcję, czyli odszumianie Low. To samo w przypadku ISO 3200, ale tu szumy są już dość wyraźne. Z tym, że przy Norm wypranie obrazu ze szczegółów mocno razi. ISO 6400 już raczej nie jest domeną JPEGów, a tym bardziej ISO 12800. Z tym że RAWy z tej czułości też nie zachwycają. Są używalne, ale spadek szczegółowości w stosunku do ISO 6400 jest wyraźny. I właśnie to jest najwyższa czułość, przy której mamy jeszcze jakieś pole manewru. Szumy chrominancji – jak to w Nikonach – usunąć łatwo. Potem możemy sobie płynnie wybierać pomiędzy obecnością najdrobniejszych szczegółów z towarzyszącym im ostrym, drobnym, monochromatycznym ziarnem, a zmniejszeniem widoczności jednych i drugich.

Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 
Porównanie szumów przy przejściu przez
zakres użytecznych czułości.
JPEGi, odszumianie Low.

Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Szumy i szczegóły przy wyższych czułościach,
na zdjęciach uzyskanych z RAWów
- indywidualnie, do smaku odszumionych
i wyostrzonych.
 












     Z dynamiką tonalną nie miałem problemów, niemniej by zdjęcia wychodziły tak jak chciałem, musiałem się posługiwać funkcjami wspomagającymi. Pierwszą i najważniejszą była podczas mojego testu korekcja ekspozycji - zawsze na minus. D7200 lubi bowiem zostawiać zapas w cieniach, jednocześnie wypalając wysokie światła. Korekcja to w przypadku D7200 podstawa, a potem jest już z czego wybierać: niskokontrastowy tryb obrazu Flat, Active D-Lighting, a jeśli zrezygnujemy z RAWów, to także dwuklatkowy HDR. Dobrze sprawdzają się ich kombinacje, np. Flat + ADL. Niemal zawsze wymagają one wsparcia korekcją, a w przypadku ADL i HDR nie warto korzystać z opcji Auto, gdyż działają one zbyt mało energicznie.

  Lewe zdjęcie wykonałem bez żadnego wspomagania. Przy środkowym skorzystałem ze stylu Flat i Active D-Lighting na poziomie Low. Każde z nich daje za słabe efekty, ale łącznie są ok. Plus korekcja – na minus rzecz jasna – tu -1,3 EV. Nie podciągnąłem kolorów, żeby zaprezentować działanie owego Flat, ale warto by to zrobić. Prawe zdjęcie to HDR w ustawieniu High. Trochę za mocno kontrastuje on „krawędzie” (np. granice liści i nieba), ale daje efektowne, żywe zdjęcia prosto z aparatu. Korekcja? Oczywiście, tu także -1,3 EV.

     Nie podoba mi się automatyczny balans bieli w świetle żarowym i świetlówek kompaktowych. Niby tragedii nie ma, są lustrzanki sprawiające się gorzej. Przy tym odcień zdjęć przy żarówkach jest „miło domowy” – tym ładniejszy, im więcej barw w kadrze. A już w każdym świetle, gdy balans bieli zostanie ustawiony prawidłowo, to oddanie kolorów nie zmienia się aż do najwyższych czułości.

     Co jeszcze? Z akumulatora można wycisnąć 1110 zdjęć, czyli o kilkanaście procent więcej niż w przypadku D7100. Dodano Wi-Fi z NFC, a ja tradycyjnie uzupełnię, że wolałbym GPS. Co kto lubi. Przy filmowaniu mamy Full HD przy 50 klatkach/s w trybie progresywnym. Lecz by aparat dał radę pociągnąć przy tych parametrach, trzeba było ograniczyć powierzchnię odczytu obrazu z matrycy do cropa 1.3. Mi bardziej jednak przeszkadza niemożność zmiany przysłony nie tylko podczas nagrywania, ale nawet w Standby. Cóż, na razie ów „drobiazg” zarezerwowany jest dla wysoko pozycjonowanych Nikonów FX.

Nikon D7100 bogactwem górnego wyświetlacza przypominał D300/s.
D7200 pod tym względem prezentuje się ubogo.
     Nienowe, a warte wspomnienia elementy Nikona D7200, to: ekran RGBW 3,2” 1,2 mln punktów, migawka 1/8000 s, jednoosiowa poziomnica, przedni i tylny odbiornik sygnału z pilota, uszczelnienia na poziomie tych z D300/s, śrubokrętowy napęd AF.
     Na koniec o wspomnianych wcześniej krokach w tył. Pierwszy to zniknięcie z ekranu stanu dwóch dolnych linijek z 10 funkcjami. Tam ich nie ma, ale te same funkcje spotykamy w formie jakby okrojonego głównego menu – wywoływanego przyciskiem „i” na tylnej ściance. Co komu przeszkadzało dawne rozwiązanie? Gdyby jeszcze do nowego podręcznego menu można było wybrać sobie funkcje. Ale nie da rady. Sprawa druga, to biedniutki wyświetlacz na górze aparatu. Wygląda jakby został zaprojektowany dla D3xxx, a nie dla D7xxx. Aż wstyd! Wiele osób spodziewało się odchylanego ekranu – tak jak w D750. ALE TYLKO ODCHYLANEGO! Broń Panie Boże na pełnym przegubie, bo w D5xxx zabiło to ergonomię.
     Te braki paradoksalnie cieszą mnie. Bo wygląda na to, że stanowią one przygotowanie dla przyszłego Nikona D400 albo jakiegoś D9000. Ten z lekka niedorobiony, czy też nie w pełni unowocześniony D7200 zajmuje w linii Nikonów taką pozycję, by w przyszłości nie przeszkadzać modelowi planowanemu działkę wyżej. Mam nadzieję, że będzie to niedaleka przyszłość.

     Na razie cieszmy się D7200. Aparat świetny, a cena – jak się okazało – wcale nie zabija. Kupuje się go już za 4300 zł, a to przecież sam początek obecności na rynku. Liczyć więc należy, że cena szybko spadnie do ładnie wyglądającej 3999 zł. Problem z upowszechnieniem D7200 jest tylko jeden i nazywa się on D7100. Ciągle obecny na półkach poprzednik jest na potęgę przeceniany i dlatego chętnie spoczywa na nim oko kupujących. Nic to, przetrzymamy!

Podoba mi się:
+ sprawny autofokus
+ pojemny bufor
+ szerokie możliwości redukcji kontrastu (w tym styl Flat)

Nie podoba mi się:


- biedny górny LCD







3 komentarze:

  1. Tak na marginesie: nie "skompresowanych", "kompresowany" - bo nie chodzi o kompres, tylko o kompresję. A więc "skomprymowanych", "komprymowany".
    Wiem, że nawet w Windowsach czy OSX jeden i drugi "tłómacz" wstawił potworka "kompresowany" - i co z tego? Szanujmy język ojczysty!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za zwrócenie uwagi. Jednak muszę przyznać, że mocno zdziwiło mnie to "komprymowanie". Już dobrych kilkanaście lat piszę i publikuję artykuły dotyczące fotografii cyfrowej, a ani razu korektor, w żadnym wydawnictwie / redakcji, nie zwrócił mi uwagi na błędne użycie słowa kompresować. Nie pamiętam też, by którykolwiek autor piszący na te tematy, używał "komprymowania". A wśród nich są zarówno osoby po studiach humanistycznych, jak i ścisłych, publikujące w wielu miejscach, tłumaczące teksty z wielu dziedzin. Któraś z nich powinna była wyczuć problem, a tu cisza.
    Według mnie, pochodzący od "kompresji" czasownik odrzeczownikowy "kompresować" ma prawo bytu. Ale ja jestem zwykły mgr inż., więc oceniam tylko na słuch i na wygląd zapisanego słowa.
    Dlatego podeprę się (takimi bardziej godnymi wiary) opiniami z sieci:
    1. http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Kompresowac-czy-komprymowac;7924.html
    2. http://marcinmilkowski.pl/pl/tumaczenie-mainmenu-28/21-przekad-tekstw-informatycznych-na-jzyk-polski?showall=&start=19
    A odniesienie do kompresu mocno niecelne. Równie dobrze można krytykować określenie "proces pokojowy", twierdząc, że pokojowy to jest malarz. Ot, dwa podobnie, czy wręcz identycznie brzmiące słowa, mające zupełnie inne znaczenie. Poza tym, nie potrafię znaleźć żadnego użycia słowa kompresować związanego z kompresem. Że niby można "kompresować sobie czoło"? Dziwnie brzmi. Ale na medycynie mało się znam, więc wszystko możliwe :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Kontrargument" o "pokojowym" jest zupełnie "od czapy", bo ja nie posłużyłem się dodatkowym przymiotnikiem. Tak więc to jedynie słabej próby erystyka.

    Odnośnie komprymowania: zdaję sobie doskonale sprawę, że potworek "kompresować" rozpowszechnił się w dzisiejszym języku potocznym - ale nie przestaje być przez to barbaryzmem językowym. Zwrócę uwagę, że:
    http://www.slownik-online.pl/kopalinski/D66E16E57CF0EA3DC12565E90036EF54.php

    Naprawdę nie rozumiem oporów WIELU ludzi przed użyciem prawidłowych form "komprymować", "skomprymowany". Czy one są "trudne" w jakiś sposób?

    OdpowiedzUsuń