wtorek, 22 marca 2016

TEST: Statyw Vanguard Alta Pro 263AGH



     Marka Vanguard niby obecna była w Polsce od dawna, lecz jakoś nie miała szczęścia do swoich przedstawicieli. Sytuacja zmieniła się rok temu, gdy sprawy wzięła w swe ręce firma Digital Partner. Statywy, torby i sprzęt obserwacyjny Vanguarda łatwiej teraz dostrzec w sklepach (i w mediach), więc sam też postanowiłem zainteresować się jego ofertą. Lornetki to nie moja działka testów, a torby… eee… wolę używać niż testować. Padło więc na statyw.

     Wybierając model do testu, szukałem czegoś klasycznego, najchętniej z okolic Manfrotto 055, czyli solidnego statywu pod lustrzankę, przy tym jeszcze dającego się nosić. Nosić, w znaczeniu przenieść na większą odległość, a nie taszczyć przez kilka (-naście) dni w górach. Ale statyw, który mi się spodobał, okazał się bardziej zbliżony do „klasy 190”, czyli czymś, co po górach już da się nosić. Przy jednoczesnej gwarancji przyzwoitej nośności.
     Alta Pro 263AGH to fabrycznie skompletowany zestaw statywu 263AT i pistoletowej głowicy GH-100. Nie jestem zwolennikiem tego typu głowic, zdecydowanie wolę trzywajchowe. Jednak pomyślałem, że raz na jakiś czas warto przyjrzeć się, co też nowego wymyślono w „pistoletach”.

     W komplecie oprócz statywu i głowicy otrzymujemy porządnie prezentujący się dość sztywny pokrowiec, z paskiem do noszenia na ramieniu. Widać, że projektowano go pod kątem samego statywu, ale ten nawet z głowicą GH-100 jakoś się zmieści. I to wcale bez nacisku na „jakoś”. Taki pakunek liczy 76 cm długości. Sam statyw, bez głowicy, w położeniu transportowym mierzy 63 cm. Przy tym waży dokładnie 2 kg, a unieść może 7 kg. Dobra praktyka każe wykorzystywać nośność statywu i głowicy w połowie. Biorąc więc pod uwagę, że głowica GH-100 katalogowo unosi do 6 kg, zestaw 263AGH możemy bez obaw o stabilność wykorzystywać jako platformę dla sprzętu o masie do 3 kg. Czyli dla dużej lustrzanki z ciężkim długim zoomem wystarczy.

     263AT to aluminiowy, trzysekcyjny statyw z dostępnymi trzema kątami „blokowanego” rozstawienia nóg. Średnica najgrubszego segmentu nóg to 26 mm, a najcieńszego 20 mm. Część z tych, którzy muszą na własnych plecach donieść statyw w plener, już kręci głowami. Wiadomo, woleliby statyw czterosekcyjny, ale o długości do transportu dziesięć, a może i kilkanaście centymetrów mniejszej. Cóż, co kto lubi. Ja, gdy widzę rachityczne rurki czwartej lub – o zgrozo! – piątej sekcji statywu, przestaję wierzyć w jego stabilność. Ale zdaję sobie sprawę, że przytroczenie do plecaka trzysekcyjnego statywu tak, by razem stanowiły zgrabną całość, to pomysł mało realny.

     Teraz wysokości – podaję je dla samego statywu, bez głowicy. Jeśli chcemy liczyć z nią, dodawajmy 11 cm. Maksymalna wysokość ze schowaną kolumną centralną wynosi 135 cm, z maksymalnie wysuniętą 168 cm. Owe 135 cm uważam za świetnie dobraną wartość. Gdy bowiem statyw uzupełnimy głowicą, wizjer zamontowanej na niej lustrzanki znajdzie się na wysokości ok. 155 cm. A to spodoba się zarówno osobom mierzącym 170 cm, jak i 185 cm. Pierwsze będą swobodnie sięgały okiem do wizjera i jednocześnie widziały górną pokrywę aparatu, drugie nie będą musiały zbytnio się schylać. W każdym razie przy kadrach poziomych J







     Kolumna centralna zapewnia dodatkowy wysuw 33 cm. Ta całkiem spora wartość cieszy nie tylko gdy zależy nam na jak najwyższym umieszczeniu aparatu. Pozwala ona też płynnie dobrać niemal każdą „pośrednią” wysokość statywu z pomocą samej kolumny, bez konieczności częściowego wysuwania trzech nóg. Tak, wiem – stabilność, ale czasem wygoda i szybkość działania też się liczy.  

   Wysokość minimalna w klasycznej pozycji, czyli gdy dół kolumny dotyka ziemi, wynosi 45 cm. Oczywiście można zjechać niżej, nawet do kilku centymetrów nad podłożem, i to na dwa sposoby. Pierwszy, to po prostu odwrotnie zamocować kolumnę. Można tak, ale nie trzeba. A to dlatego, że Vanguard 263AT pozwala nie tylko na położenie kolumny centralnej, ale też na obrócenie jej poza poziom, aż będzie celowała głowicą w dół. Pełne 180 stopni obrotu! Niewiele statywów na to pozwala, ale ten owszem. Zamiast kierować kolumnę z głowicą mocno w dół, oczywiście możemy też szeroko rozstawić nogi statywu, a wtedy głowica znajdzie się tuż nad ziemią przy niemal poziomym ustawieniu kolumny. 

     Mechanizm kładzenia kolumny centralnej nie należy do najlepszych rozwiązań tego Vanguarda. To za sprawą konieczności wysunięcia kolumny poza blokadę granicznego położenia. Przed całkowitym wypadnięciem jej dolnego końca z „gniazda” broni wyłącznie znaczek informacyjny. A to zdecydowanie zbyt mało, zwłaszcza gdy kładziemy kolumnę z zamontowanym na niej aparatem. Ja w takich sytuacjach nie czułem się pewnie. Wystarczy wysunąć kolumnę o 3 cm za daleko, a już mamy ją całą w ręku – źle wyważoną, bo razem z głowicą i wiszącym na niej aparatem i obiektywem. Niemiłe doświadczenie!

     Mimośrodowe blokady nóg to jedyne plastikowe elementy statywu. Nie mam pojęcia jak będą one działały po kilku latach pracy statywu, ale na razie, w nowym egzemplarzu sprawiają bardzo dobre wrażenie. Dźwignia przy blokowaniu nogi stawia niespodziewanie mały opór. Tak mały, że nie mogłem powstrzymać się przed „zawiśnięciem” swoim ciężarem na jednej nodze statywu. I co? I nic. Noga ani się nie zgięła (czego trochę się obawiałem J), ani żadna z blokad nie puściła. W okresie gdy miałem statyw do dyspozycji nie zdarzyły się silne mrozy, więc do testu termicznego wykorzystałem zamrażarkę. Minus 18 stopni nie zrobiło na plastikowych blokadach żadnego wrażenia – trzymały tak samo pewnie i pracowały tak samo lekko, jak w temperaturze pokojowej. Jedno mi się tylko w wydłużaniu nóg nie podobało: konieczność wyciągania ich. Wolę gdy wysuwają się same, pod własnym ciężarem.

     Na zdjęciu obok, oprócz oczka dla zamocowania paska do noszenia statywu, widać przycisk blokady rozstawu nóg. Z tą blokadą miałem pewien kłopot, bo zupełnie nie słychać jej kliknięcia gdy nogi zbliżamy do siebie i mijamy kolejne ich blokowane pozycje. Jak już wspominałem, mamy ich trzy. I tu uwaga do podstawowej, czyli „najwęższej”. Bo ona wcale nie jest wąska: przy maksymalnym wysuwie nóg, ich końce obstawiają wierzchołki trójkąta o boku aż 115 cm! To naprawdę duży obszar, co utrudnia choćby fotografowanie we wnętrzach.


Końce nóg zaopatrzone są gumowe stopki, ale statyw potrafi też „pokazać pazurki”. Sprawdźmy tylko, czy je schował zanim przeniesiemy go z pleneru na drewniany parkiet.

     Kolumna jest sześciokątna, dzięki czemu przy jej wysuwaniu nie tracimy ustawionego kierunku fotografowania. Ale patrząc z innej strony, to niewygoda. Zamiast jednego pokrętła odblokowującego ruch kolumny, mamy bowiem dwa. Pierwsze dla ruchu w pionie / kładzenia kolumny, drugie dla obrotu jej wraz z mechanizmem kładzenia, wokół osi pionowej. Koniec kolumny wyposażono w hak do zaczepienia obciążenia stabilizującego statyw. Oznaczenie STOP jest jedynym zabezpieczeniem przed całkowitym wysunięciem kolumny z "gniazda" podczas jej kładzenia. 

     Głowica GH-100 nie jest najwyższym modelem pistoletówki Vanguarda. Ma on w ofercie jeszcze GH-300T, której smakowitym drobiazgiem jest spust migawki pod palcem wskazującym na uchwycie pistoletowym. Połączenie z aparatem (Canonem, Nikonem, Pentaxem albo Sony) zapewnia dedykowany wężyk elektryczny. Oczywiście mamy problem gdy nie lubimy spustem migawki uruchamiać autofokusa. Tu na ratunek może przyjść tylko obiektyw z definiowalnymi przyciskami. No dobra, GH-100 tego bajeru nie ma, a co jest? 

     Jest super sprawa: obrót wokół osi pionowej realizowany nie tradycyjnie w dole głowicy, a na górze, bezpośrednio pod szybkozłączką. Dzięki temu, dla wykonania panoramy nie musimy poziomować statywu, a jedynie głowicę. Temu celowi służy jej własna poziomnica, niestety mało szczęśliwie umieszczona. A gdzie? Pod szybkozłączką, w jej gnieździe! W celu wypoziomowania głowicy trzeba więc zdjąć z niej aparat. Dziwne, niemniej rozumiem chęć zachowania zwartości całej konstrukcji kierującą twórcami GH-100. Obracającą się górę głowicy zaopatrzono w podziałkę kątową z oznaczeniami co 5°, którym towarzyszą lekkie, ale wyczuwalne zaskoki.

     Szybkozłączka siedzi w gnieździe bardzo pewnie, bez luzu. Nie ma potrzeby dociskania jej zatrzasku, sam z siebie mocno trzyma. Jednocześnie zatrzask łatwo się odblokowuje. Łatwość oznacza nie tylko niedużą siłę, ale także dobrze ustawione i w tym samym kierunku obracane dźwigienki blokady zatrzasku i samego zatrzasku. Dół płytki statywowej jest kwadratem, więc w razie potrzeby można zmienić kierunek fotografowania bez odkręcania płytki. Co zresztą nie jest bardzo wygodne, gdyż druciane ucho jest nieduże, a przy tym schowano je dość głęboko. 

     Głowica pozwala na pochylenie do przodu i w lewo o 90°, do tyłu o 8° i w prawo o 30°. Zwolnienie zacisku wymaga użycia sporej, ale na pewno nie za dużej siły. Wszystko pięknie, ale tylko do momentu gdy chcemy wyregulować opór na kuli występujący po zwolnieniu zacisku. Problem w tym, że regulujemy wówczas nie tylko ten opór, ale także siłę zacisku: im mniejszy opór „luźnej” głowicy, tym słabiej ona trzyma zablokowana. Nie podoba mi się to. Wolałbym albo oddzielne obie regulacje albo samą regulację oporu przy poruszaniu. Bo – jak dla mnie – zablokowana głowica zawsze może trzymać na mur. Jednak mimo tej niedogodności, podczas testu jakoś zawsze udawało mi się ustawić opór / zacisk, by w miarę komfortowo pracować. Zarówno przy ciężkim, niewyważonym sprzęcie, jak i przy lekkim.

     Przyznaję, że testując tę głowicę nie udało mi się skorzystać z funkcji obracania uchwytu pistoletowego wokół osi „celowania” Po prostu nie trafiła mi się sytuacja gdy tego potrzebowałbym. Ale z pewnością komuś to się przyda. A propos obracania. Gdy ustawimy aparat do kadru pionowego, tracimy możliwość celowania nim góra-dół. Hm… to ja już wolę zwykłe, a nie pistoletowe głowice kulowe. One takich ograniczeń nie znają.

     Głowica jest  niemal w całości metalowa. Z plastiku wykonano jedynie chwyt pistoletowy oraz niektóre drobiazgi: pierścień blokady obrotu chwytu, pomarańczową dźwigienkę blokady szybkozłączki, dźwigienkę blokady panoramy.
    Przy okazji: pomarańczowy pierścień na samym dole zdjęcia to oczywiście gumowy odbojnik łagodzący uderzenia opuszczanej kolumny.
     Warto zwrócić uwagę na mocno ograniczone rozmiary górnej części głowicy. Została ona tak zaprojektowana, by nic nie otaczało szybkozłączki. Dzięki temu batterypack nie gyzie się z głowicą, a aparat można mocno do niej przysunąć, co czasami pomaga w wyważeniu zestawu.






W sumie statyw na tak, głowica… no, nie bardzo
     Nie to, że GH-100 działa nie tak jak trzeba, czy też została jakoś szczególnie źle zaprojektowana. Przyczepiłbym się jedynie do „wspólnej” regulacji oporu i siły zacisku. Cała reszta jest jak najbardziej OK, a pomysł na realizację panoramy samą górą głowicy uważam za świetny. Ale chyba po prostu te pistoletówki mi nie leżą. Nie mój styl fotografowania, nie moje potrzeby.
     Natomiast statyw to zupełnie inna para kaloszy. Jest celnie pozycjonowany pomiędzy 190, a 055. Da się z niego fotografować na stojąco, bez wysuwania kolumny centralnej, a przy tym łatwo zjechać głowicą nisko „do kwiatków i robali”. Jest solidnie zbudowany i daje się komfortowo obsługiwać – no, z wyjątkiem operacji „kładzenia” kolumny. Dobrze wyposażono go w przydatne drobiazgi: poziomnicę, hak dla dociążenia, wysuwane kolce nóg, oczko dla paska, pokrowiec. W sumie bardzo przyjemna konstrukcja. Sugerowana cena w zestawie z głowicą GH-100 to konkretne, ale sensowne 1099 zł.


Podoba mi się:
+ uniwersalność
+ kolumna obracana w zakresie 0-180 stopni 
+ pomysł na panoramę w górze głowicy

Nie podoba mi się:
- wspólna regulacja sił oporu i zacisku głowicy

3 komentarze:

  1. Właśnie zakupiłam, będę testować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą głowicą pistoletową, czy może inną?
      Ciekaw jestem opinii... :-)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń