czwartek, 3 marca 2016

TEST: Sony RX10 II – gotycki test wszystkomającego kompakta

    Niecały rok temu „wszystkomającym” nazwałem Panasonica FZ1000. Nawet trochę był do tego Sony podobny: duży aparat z mocno rozwiniętym zoomem, matrycą 1” i filmowaniem w 4K. Jednak konstruktorzy Sony RX10 II podeszli do projektu swego dzieła w inny sposób. Może nie rewolucyjnie odmienny, ale z pewnością z inaczej rozłożonymi akcentami. A dlaczego test gotycki? Po prostu niemal wszystkie zdjęcia testowe wykonałem na Warmii, a tam gotyku wszelakiego mamy „po kokardki”. Stąd i na zdjęciach w artykule go nie zabraknie.

Tak aparat prezentuje się z zoomem ustawionym
na 24 mm. Przy 200 mm przód wysuwa się
jednoczłonowo jeszcze o 4 cm. 
     Pierwsze wrażenie? Grubasek z niego! Zarówno korpus, jak i przymocowany do niego obiektyw, są zdecydowanie szersze niż dłuższe. Ale przyznaję, pasują do siebie. Widać przy tym, że to korpus został powiększony tak, by grać z gabarytami obiektywu. I wychodzi to wszystkim tylko na dobre, bo dzięki temu na aparacie po prostu nie brakuje miejsca. Pokrętło automatyk naświetlania, korekcji ekspozycji, dwa pokrętła sterujące (niestety oba tylne) i 7 luźno rozmieszczonych przycisków to jeszcze nie wszystko. RX10 II został jeszcze wyposażony… w górny wyświetlacz! Ile kompaktów może się dziś nim pochwalić? Przy tym, jak na swe gabaryty, aparat wcale nie wydaje się taki ciężki. Niby gotowy do pracy waży niemal 900 g, ale mocno wystający grip i naturalna chęć podpierania obiektywu lewą dłonią, ujmują mu ciężaru. Do wygody obsługi mam niewiele uwag. Na początku testu narzekałem na niemożność szybkiej zmiany ogniskowej. Ale potem odkryłem „szybkie” tryby zoomowania i problem znikł. A zoomować możemy zarówno pierścieniem obiektywu, jak i dźwigienką przy spuście migawki, także oddzielnie przydzielając im zadania szybkiego i precyzyjnego ustawiania ogniskowej. Istnieje też opcja krokowego zooma, czyli dobór tylko „znormalizowanych” ogniskowych.

     Przyciski na tylnej ściance mają typowy dla Sony układ, przy czym obok wizjera znalazło się dobre miejsce dla start/stop filmowania. Sami decydujemy jakie funkcje przypisane są trzem kierunkom nawigatora, jego środkowi, obrotowi oraz dwóm definiowalnym przyciskom C1 i C2. Mało? Jest więc 12-pozycjne podręczne menu, którego zawartość również ustalamy my. Mnóstwo tego, więc niektórzy nawet nie zauważą, że ekran nie jest dotykowy. A szkoda – zresztą to jest moja jedyna istotniejsza uwaga co do ergonomii. Ciekawe, że tę niedotykowość musiałem też wytknąć konkurencyjnemu Panasonicowi. Ale pod innym względem RX10 II prezentuje się lepiej od FZ1000. Chodzi o uszczelnienia obudowy, których Panasonicowi brak, a Sony nie.

    Sam ekran jest odchylany góra / dół, a ponieważ jego dolna krawędź leży na równi z podstawą aparatu, bywają problemy z odchylaniem w dół gdy RX10 II stoi na statywie z dużą płytką mocującą. Jakość obrazu na ekranie i w wizjerze to najwyższy poziom. No, może na trochę zbyt długo znika obraz przy seriach zdjęć, ale grunt, że to co widzimy to podgląd kadru, a nie odtwarzane, wykonane zdjęcia. Obraz na ekranie jest na tyle dobrze widoczny nawet w silnym świetle, że dopiero teraz, przy pisaniu artykułu uświadomiłem sobie, że podczas dwóch tygodni pracy aparatem nie miałem potrzeby korzystania z trybu wyświetlania Sunny Weather. To najlepiej świadczy o klasie ekranu. Z miłych drobiazgów dotyczących obsługi wspomnę gniazdo statywowe umieszczone dokładnie pod osią obiektywu, gniazdo karty pamięci pod osobnymi drzwiczkami oraz klasyczny pierścień przysłony na obiektywie (z wyłączalnymi na życzenie kliknięciami). Obraz pomiędzy ekranem a wizjerem oczywiście może być przełączany automatycznie. I z czujnikiem tego przełączania jest pewien problem, bo gdy aparat nosimy na ramieniu on cały czas reaguje, nie pozwalając aparatowi usnąć. Nie muszę wspominać jak to wpływa na zużycie akumulatora.

Pod górną klapką chowają się gniazda mikrofonu
i słuchawek, a pod dolną HDMI oraz wielce
uniwersalne USB.
     Ale w kwestii zasilania RX10 II bardzo miło mnie zaskoczył. Chodzi o nietypową możliwość wspomagania akumulatora aparatu. Dotychczas, jedyną możliwością zasilania aparatów Sony z zewnątrz, było podłączenie dedykowanego zasilacza poprzez komorę akumulatora. Przez gniazdo USB dało się jedynie ładować aku w wyłączonym aparacie, ale w RX10 II wygląda to inaczej. Po wybraniu w menu odpowiedniej opcji, możemy przez USB zasilać aparat podczas jego pracy. I oczywiście wystarczy tu dowolny bank energii – nie potrzebny jest już dedykowany. Ale przyznam, że ten Sony nie jest jakoś szczególnie prądożerny. Gotów byłbym startować na cały dzień „turystycznego” fotografowania z dwoma akumulatorami. Nie czułbym się z tym co prawda bardzo komfortowo jak z trzema, pracowałbym przy włączonym trybie samolotowym i pilnował, by nieużywany aparat grzecznie usypiał. A, wypadałoby dodać, że RX10 II korzysta z pojemnego akumulatora NP-FW50, czyli tego samego, co bezlusterkowe Sony. 
     Od zawsze narzekałem na długi czas ładowania tego akumulatora. Dotyczyło to przede wszystkim ładowania w aparacie - według instrukcji mogącego trwać nawet 6 godzin. Ale i firmowa ładowarka nie była znacznie szybsza. Jakiś czas temu rozmawiałem na ten temat z kolegą, użytkownikiem Sony, a on przypomniał sobie, że z użyciem jakiegoś porządnego Power Banku ładował ów NP-FW50 w aparacie znacznie szybciej niż ustawa przewiduje. Pomyślałem, że coś w tym może być i przyjrzałem się tabliczce znamionowej firmowej ładowarki USB dołączanej do aparatu. A tam jak byk stoi, że na wyjściu ona ma "aż" 60 mA. Nic dziwnego, że ładowanie z jej użyciem jest tak koszmarnie długie! Podłączenie do aparatu ładowarki o "iPadowym" standardzie 2,1 A, skróciło czas pełnego ładowania do niespełna 2,5 godziny. Nadal nie rewelacyjnie, ale o ileż lepiej. Ale uwaga, sama deklaracja wysokiego (potencjalnie) prądu na wyjściu, jeszcze nie gwarantuje sukcesu. Inna moja ładowarka "2,1 A" męczyła się ponad 5 godzin. 

RX10 II oczywiście ma stopkę dla zewnętrznych fleszy, lecz
i wbudowanego mu nie brakuje. Śmiesznie on wygląda, nie tylko
ze względu na rozmiary, ale też nieznaczne wysunięcie do góry.
Jednym słowem, zasłanianie jego światła przez obiektyw jest
gwarantowane. A figa, wcale nie! Aż sam się zdziwiłem, gdy po
zdjęciu osłony przeciwsłonecznej, dla 24 mm w dole kadru nie
było ani śladu cienia. Z osłoną owszem - z nią wymaganie jest
użycie ogniskowej 50 mm lub dłuższej.  
     Zawartość aparatu w kwestii dostępnych funkcji nie odbiega od tego, co znamy i z innych zaawansowanych cyfrówek Sony. Nie licząc filmowania, ale o tym napiszę osobno. To co najważniejsze widać na zdjęciach aparatu na początku artykułu. Pokrętło na górze po lewej prezentuje automatyki naświetlania (PASM, Auto, programy tematyczne), wejście do schowków pamięci (trzech), trybów filmowania (klasyczny oraz szybki HFR) i panoramy. Po prawej widzimy korekcję ekspozycji, sterowanie zoomem, włącznik wbudowanego flesza, podświetlanie górnego LCD, dedykowany przycisk C1 oraz wyłącznik aparatu. Przyglądając się bokom i przodowi RX10 II dostrzeżemy oznaczenia NFC oraz WiFi oraz obrotowy przełącznik trybów ustawiania ostrości. I dojechaliśmy do tylnej ścianki, gdzie niemal nie ma elementów sterujących na sztywno przypisanych konkretnym funkcjom. No dobra, po lewej jest MENU, po prawej start/stop filmowania, pamięć pomiaru światła i przesył zdjęć do smartfona. Ale reszta trybów działania jest utajniona. By je poznać, musimy zajrzeć do menu, najlepiej do zakładek, gdzie programujemy sposób sterowania aparatem. Co tam znajdziemy? Wymienię oczywiście tylko te ciekawsze funkcje. Mamy więc rozbudowany tryb zdjęć panoramicznych – rzecz typowa dla cyfrówek Sony. Dodam, że panoramy wykonywane są jako seria zdjęć, a nie film.

Klikanie pierścienia przysłon można wyłączyć. Rzecz
ważna oczywiście dla filmowców, bo fotografujący
raczej nie będą z tej możliwości korzystali.
     Znajdziemy też całkiem sporo opcji doboru pola AF, w Lock-On oraz wykrywanie twarzy / uśmiechu oraz rozpoznawanie zapamiętanych twarzy. Nigdy z tych „twarzowych” trybów nie korzystałem, ale wierzę, że komuś się przydają. Przy czułościach matrycy znajdziemy opcję wieloklatkowej redukcji szumów oraz wybór czasu naświetlania, przy którym następuje zmiana czułości w ISO Auto (odwrotność ogniskowej / krótszy / dłuższy). Szary filtr? Proszę bardzo – zdejmuje 3 EV. Możemy go na stałe włączyć albo wyłączyć, ewentualnie ustawić w tryb automatyczny. Wówczas włączy się gdy skończą się inne metody regulacji ekspozycji. Choć właściwie to nie wiem jak on dokładnie działa. Bo, dodam przy okazji, że RX10 II wyposażony jest w elektroniczną migawkę, uzupełniającą krótkie czasy naświetlania o zakres sięgający 1/32000 s niedostępny dla migawki centralnej obiektywu. Obie pracują od czasu 30 s (mechaniczna od B), ale mechaniczna na górze sięga do 1/1600 s przy otwartej przysłonie, a do 1/3200 przy przymkniętej do f/8 lub bardziej. I gdy aktywujemy zarówno automatyczny filtr ND, jak i automatyczny wybór pomiędzy elektroniczną, a mechaniczną migawką, algorytm ich doboru staje się mocno skomplikowany. Na tyle, że obserwując skoki parametrów ekspozycji i słysząc (albo nie) pracę migawki, nawet nie próbowałem rozgryźć logiki działania tego systemu. Strach się bać, co byłoby, gdybym dodał jeszcze ISO Auto!

Panorama w pionie to fajna rzecz.
Tu w trybie Wide pociągnąłem
ją aż zza głowy - ślepe okna na
górze zdjęcia były na ścianie za
moimi plecami.
     Balans bieli, poza typowymi ustawieniami, może pochwalić się trzema schowkami dla wzorców bieli. Obok znanych od dawna w Sony trybów barw i filtrów efektowych (czyli Creative Style i Picture Effect), widzimy Picture Profile. Jeśli ktoś nieobeznany z tematem zajrzy tam, może się nieźle przerazić. Gamma czerni? – ki diabeł? Faza koloru? – ona nie gryzie? Albo: Białe plamy – Ustawienie ręczne – Plama 95% – nachylenie +2?... eee… muszę się napić!
     Dobra, są też całkiem normalne funkcje. Na przykład rozbudowana stabilizacja obrazu, z dodatkowymi opcjami do filmowania. Z tym, że dziwna sprawa: na aparacie nie udało mi się znaleźć typowego dla Sony oznaczenia Steady Shot Inside. Na obiektywie też ani śladu skrótu OSS. Czyżby RX10 II czegoś się wstydzi? No, wychodzi, że może nie tyle aparat, co zeissowski obiektyw, bo według danych technicznych, to on jest stabilizowany. Tyle, że ta stabilizacja nie działa stabilnie. Raz sięga bardzo dobrego wyniku skuteczności na poziomie 4 działek czasu, a czasem spada do dostatecznego dwóch i pół działki. Takie wyniki osiągałem zarówno przy migawce mechanicznej, jak i elektronicznej.
     Co jeszcze oferuje RX10 II? Wspomaganie ręcznego ostrzenia za pomocą powiększania fragmentu kadru lub Focus Peakingu. Pomoc w redukcji wysokiego kontrastu za pomocą 3-klatkowego HDRa albo firmowej funkcji DRO. Pomoc przy portretach w postaci zautomatyzowanego kadrowania Auto Object Framing oraz wygładzania skóry Soft Skin Effect. Pod skromnie wyglądający przycisk AEL (lub pod któryś inny definiowalny) możemy przypisać bardziej wyrafinowane tryby działania pamięci – np. połączenie jej z pomiarem punktowym lub aktywacja przyciśnięciem na stałe. Z pomocą klawiszy możemy też szybko przełączać się AF↔MF, wchodzić w tryb filmowania, obsługiwać połączenie ze smartfonem itd.

   Obok i poniżej pokazuję kilka trybów barw i filtrów efektowych z zasobów RX10 II. Od lewej: sepia – nieładna, za pomarańczowa, dalej malowidło HDR (pewnie komuś się spodoba), czerń-biel z wysokim kontrastem, a po prawej czerń-biel z bogatą gradacją. Przy okazji wspomnę, że fotografując RX10 II trzeba pamiętać o asekuranckim działaniu jego sygnalizacji prześwietleń. Migające czarne plamy na podglądzie zdjęcia tak mocno walą po oczach i działają na tyle sugestywnie, że trudno odwrócić uwagę od nich na histogramy RGB. A warto, bo one pokazują ekspozycję znacznie bliżej rzeczywistej. Właśnie przy wykonywaniu tych zdjęć zasugerowałem się prześwietleniami i dla ich uniknięcia zjechałem korekcją ekspozycji aż do -1,3 EV i dopiero wtedy spostrzegłem, że garby histogramów mają po prawej sporo luzu.

Dwa efekty cyfrowe z tego aparatu, które chyba najbardziej
polubiłem: Retro i HDRowa czerń-biel z bogatą gradacją.
     Czegoś brakuje spośród modnych i obowiązkowych dziś funkcji? Tak: timelapsów i GPSa.
    To na razie tyle, a o innych aspektach napiszę później, przy ocenie działania aparatu. Dodam tylko, że wszystkim nieobznajomionym z cyfrówkami Sony, polecałbym wprowadzenie pod któryś definiowalny przycisk aktywacji przewodnika po aparacie. Naciśnięty podczas nawigacji po menu, wyświetla on opis aktualnie oznaczonej funkcji.

    

Matryca ma proporcje boków 3:2, ale
znajdą się też opcje 4:3, 16:9 i - jak tu - 1:1.
Po fotograficznemu "6×6".
    Czas na kilka zdań o matrycy, nowatorskiej ze względu na swoją budowę. Po pierwsze dlatego, że całą jej „elektronikę” udało się przenieść pod spód, więc powiększyła się powierzchnia czynna. Układ przetwarzania sygnału połączony jest z pamięcią DRAM, co ułatwia buforowanie dużych ilości danych. Przetwornik, ten sam co w kieszonkowym RX100 IV, ma rozmiar 1 cala i rozdzielczość 20 Mpx. Sporo, zważywszy że do identycznego poziomu rozdzielczości dopiero całkiem niedawno doskoczyły o rozmiar większe matryce 4/3 cala. I już w kwestii rozdzielczości obrazu Sony wypada gorzej niż ostatnio testowany przeze mnie, również 20-megapikselowy Panasonic GX8. Tamten wyciągał 2900 lph, tu w RX10 II nie widać więcej niż 2700 lph. Ale i tak nie jest źle, bo Lumix FZ1000 osiągał tylko 2400 lph. Rozdzielczość wypada identycznie na RAWach i na JPEGach. Nie ma też różnicy, czy korzystamy z natywnej czułości ISO 100, czy programowo obniżonej ISO 64. W szczegółowości nie ma, ale w dynamice owszem, co widać dość wyraźnie. Dlatego korzystanie z tej ISO 64 bym odradzał, chyba że bardzo nam zależy na wydłużeniu ekspozycji. Bo już o brak krótkich czasów nie musimy się przecież martwić – to oczywiście za sprawą migawki 1/32000 s i wsparcia szarego filtra 3 EV.

Kadr do testu szczegółowości
zdjęć przy poszczególnych
czułościach.
Wycinki z kadru obok. Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.


     Wysoka szczegółowość obrazu to domena nie tylko ISO 64 i ISO 100, ale także czułości aż do ISO 400 włącznie. Miło mnie to zaskoczyło. Pracując na JPEGach nawet nie trzeba specjalnie kombinować z poziomem odszumiania, bo ustawienie na stałe Low okazuje się optymalne. Wyłączać redukcji nie warto, gdyż nawet przy najniższych czułościach czasami pojawiają się szumy chrominancji. One też są podstawowym celem działań, gdy rejestrujemy RAWy. A czułości wyższe niż ISO 400? No właśnie, wcale nie tak rewelacyjnie. Spokojnie, ISO 800 jak najbardziej daje radę, bez obaw można ją włączyć do zakresu czułości używanych na co dzień. Także dla JPEGów. Ale już ISO 1600 pokazuje, że to matryca 1”, a nie 4/3”. Tu JPEGi bym raczej odradzał, ale RAWy jeszcze się sprawdzają. ISO 3200 jeśli już do czegoś ma się przydać, to jedynie w rozdzielczości ekranowej, gdy nie trzeba będzie ruszać szumów. Jednak i to nie do końca, bo widać już początki siadania kolorów. Pełnia tego zjawiska ujawnia się przy zupełnie nieużywalnym ISO 6400. ISO 12800 rzecz jasna też do niczego się nie nada.
     

Kadr do testu szczegółowości zdjęć dla wybranych czułości,
z użyciem 
i bez wieloklatkowej redukcji szumów.
Wycinki z kadru powyżej. Górny rząd pochodzi ze zdjęć wykonanych tradycyjnie, dolny
z użyciem wieloklatkowej redukcji szumów. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     A może wieloklatkowa redukcja szumów poprawi sytuację? Ona co prawda produkuje tylko JPEGi, ale czasem lepsze to, niż szumiące albo mazajowate niewiadomo co. Funkcja to nienowa w cyfrówkach Sony, lecz jej działanie w poszczególnych modelach wygląda różnie. To znaczy zawsze świetnie zdejmuje szumy, ale w niektórych aparatach razem ze szczegółami obrazu, a w innych bez nich. Przy tym nie ma jakiejś reguły, np. że bezlusterkowcach sprawdza się ona, a w kompaktach nie. Albo że dobrze działa przy pełnej klatce, a w APSC gorzej. W teście wyszło, że RX10 II należy do tych „lepszych” Sony. Nie, ISO 6400 nadal nie kwalifikuje się do grupy w pełni użytecznych czułości, ale ISO 3200 owszem. Miłe, choć pamiętajmy, że tego trybu możemy używać wyłącznie do zdjęć obiektów statycznych, bo to w końcu składanka kilku naświetlonych kolejno klatek.

Histogramy pokazują sporą różnicę w jasności wysokich
świateł pomiędzy ISO 64, a natywną ISO 100. 
     Dynamiki RX10 II zupełnie nie może się wstydzić. Z tego co widzę po zdjęciach testowych, w niczym nie ustępuje aparatom z matrycami 4/3 cala. Typowymi dla Sony funkcjami wspomagającymi przy zdjęciach motywów o dużym zakresie tonalnym, są DRO i HDR. Pierwsza to Dynamic Range Optimizer, w zasadzie tylko rozjaśniająca cienie, ale czasami ma wpływ także na wysokie światła obrazu. Przeważnie jest to wpływ niekorzystny, polegający na niepotrzebnym ich przepalaniu. Dlatego używając DRO trzeba mieć w pogotowiu korekcję ekspozycji na minus. Najczęściej dobrze sprawdzała mi się -1 EV. Jest też HDR, ale jego nie bardzo lubię, chyba że mam sporo czasu na wykonanie zdjęcia. Wymaga on bowiem precyzyjnego doboru kroku pomiędzy ekspozycjami, gdyż w Sony (i nie tylko) nie bardzo można zawierzyć opcji Auto. Sony nie zapisuje wtedy RAWa, no i obiekt nie może się poruszać. Jak dla mnie, DRO sprawdza się lepiej – choć przy nim też trzeba się pilnować.

Wspomagacze redukujące kontrast wymagają używania ich z głową.
A w każdym razie pamiętając o korekcji ekspozycji.

Dość rzadki przypadek, gdy DRO zadziałało bezbłędnie - nie ruszając świateł,
a wyraźnie rozjaśniając cienie.

Przy świetle halogenowym AWB działa
w miarę poprawnie. Lekko ciepłe barwy
nie są istotnym problemem. 
     Automatyczny balans bieli działa przyzwoicie, choć nie idealnie. Problem stanowią oczywiście świetlówki kompaktowe, które wprowadzają RX10 II w ciepło-zielony nastrój. Na zwykłe żarówki AWB też niby nie jest w pełni odporny, ale tu odcienie zdjęcia są miło (lekko) ciepłe. Jednocześnie im więcej barw na zdjęciu, tym ciepły zafarb słabszy. Ciekawe, że ta zasada nie obowiązuje przy świetlówkach kompaktowych. Nie muszę chyba wspominać, że przy świetle słonecznym, bezpośrednim lub przez chmury, balans bieli sprawuje się idealnie. Funkcje w rodzaju korekcji bieli, czy też autobraketingu balansu bieli są mało przydatne. Jeśli już, to przy „trudnym” oświetleniu korzystałbym z balansu według wzorca do czego RZ10 II jest dobrze przygotowany: 3 schowki dla zapamiętanych ustawień plus łatwy i szybki pomiar wzorca.

     Dwa słowa o szybkości działania. Zdjęcia seryjne prezentują się sensownie, choć do zachwytów mi daleko. Gdy zaakceptujemy ustawianie ostrości i ekspozycji tylko do pierwszego zdjęcia, możemy strzelać 5 klatek/s. „Normalny” tryb jest tylko nieco wolniejszy: katalogowo 3,5 klatki/s, ale w praktyce niemal 4 klatki/s przy JPEGach i 3,2 klatki/s gdy pracujemy na RAWach. Znacznie lepiej prezentuje się długość serii: 40 RAWów albo 70 JPEGów. No, to jest poziom wysokiej klasy lustrzanki! Tyle, że na opróżnienie pełnego bufora musimy czekać 15 s (RAWy) albo 23 s (JPEGi). Pod czas tego czekania możemy zmieniać ustawienia aparatu, a jedynym niedostępnym wówczas miejscem jest menu główne.

     O autofokusie od początku wiedziałem, że nie błyśnie. Sony nie postarało się o uzupełnienie matrycy detekcją fazy, a wiadomo, że na samym kontraście autofokus daleko nie zajedzie. W każdym razie w trybie ciągłym i bez wspomagania czymś takim jak funkcja DFD Panasoniców. Tak więc AFC działa słabiusieńko, a i tryb pojedynczy mnie nie zachwycił. Niby ustawiał ostrość całkiem szybko, zwłaszcza przy dobrym świetle, ale zanim wystartował, miewał chwile zawahania. To zasiewało taką niepewność: ruszy, czy nie ruszy? Ustawi, czy od razu się podda? Niby prawie zawsze ustawiał i nie popełniał błędów, ale nie czułem się w jego towarzystwie komfortowo. Przy tym autofokus RX10 II działał przy ustawionej roboczej przysłonie – znamy to i z innych Sony. A to powodowało, że w słabszym świetle ogniskowanie odbywało się mniej sprawnie. Całe szczęście, w takich warunkach i tak zazwyczaj pracuje się otwartym obiektywem.

Maksymalne makro przy najkrótszej i najdłuższej ogniskowej. To drugie prezentuje
się wyraźnie lepiej, zarówno ze względu na nieco większą skalę odwzorowania,
jak też na niezasłanianie światła. Przy 24 mm minimalna odległość ostrzenia to
zaledwie 20 cm, więc trudno się dziwić, że gruby obiektyw przeszkadza. Dla
ogniskowej 200 mm minimalna odległość wynosi 40 cm. Figurki mają wysokość 4,5 cm.

Jeśli do zdjęć makro nie chcemy lub nie możemy użyć długiej ogniskowej, to wydłużmy
zooma tylko troszkę, tak do 35-50 mm. Dzięki temu będzie na łatwiej "bezcieniowo"
zbliżyć się do obiektu - tu: "plasterka" meteorytu. Na lewym zdjęciu (24 mm) nie dało
rady podejść bliżej ze względu na cień obiektywu (widać go troszkę na dole kadru).
Ustawienie 40 mm bardzo pomogło. W długie ogniskowe wejść nie mogłem,
ze względu na niedostateczne oświetlenie. I brak statywu rzecz jasna. 

     Czas na kilka słów właśnie o tym obiektywie – największym podzespole aparatu. O ile w Panasonicu FZ1000 postawiono na mocne wyciągnięcie zooma, o tyle tu zdecydowano się ma zachowanie wysokiej jasności. Stąd stałe f/2,8 w całym zakresie 24-200 mm zamiast f/2,8-4 w 25-400 mm Lumixa. 400 mm brzmi fajnie, ale ja „od zawsze” uważam zakres 24-200 mm za ideał uniwersalności, więc jeśli dostaję go z wysoką jasnością, to dlaczego mam się nie cieszyć? Przyznaję, ostatnio po obejrzeniu niektórych nowych patentów optyki, po cichu liczę na superzooma 20-200 mm. Ale to tylko marzenia.

Kadr do testu przydatności "inteligentnego" zooma cyfrowego Clear Image Zoom.
Wycinki poniżej.


W niektórych cyfrówkach Sony ta funkcja działa całkiem przyzwoicie. Co prawda nie trafiłem
na taką, w której można by korzystać z pełnego zakresu tego zooma, czyli aż do krotności 2,
ale przyzwoicie wyglądające 1,4× zdarzyło się nie raz. Niestety w RX10 II sprawy mają się
marnie, gdyż nawet dla 1,4× widać wyraźny spadek szczegółowości. Szkoda!

     Mamy więc wyjątkowego, niepowtarzalnego superzooma z bardzo wygodnym sterowaniem ogniskową, płynnym ręcznym ostrzeniem oraz tradycyjnym pierścieniem przysłony. Z nim jest pewien kłopot, gdyż obiektyw ma tak dużą średnicę, że trzeba było usunąć ząbkowanie pierścienia z jego dolnej części. A to dlatego, że tych wystających o pół milimetra ząbkach opierałby się aparat. Skutek tego odchudzenia? Przy trzymaniu aparatu poziomo często łapałem pierścień za gładkie fragmenty – bo ten górny, ze skalą przysłon, też nie ma ząbków. I ślizgały mi się palce strasznie. Ale dało się wytrzymać.

Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 24 mm. Wycinki niżej.

Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 24 mm.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 

Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 35 mm. Wycinki niżej.

Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 35 mm.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 50 mm. Wycinki niżej.

Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 50 mm.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu ostrości obrazu dla
ogniskowej 100 mm. Wycinki niżej.

Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 100 mm.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu ostrości obrazu dla
ogniskowej 200 mm. Wycinki niżej.

Wycinki z okolic centrum (dolne) i brzegu kadru (górne) dla ogniskowej 200 mm.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Jakości tworzonych zdjęć obiektyw nie musi się wstydzić, choć spodziewałem się po nim trochę więcej. Zwłaszcza, gdy w podsumowaniu testu na dpreview przeczytałem o nim „impressively sharp”. No, „impressively” to on nie jest, a w każdym razie nie zawsze. Przy pełnej dziurze nie mam uwag do centrum kadru, ale tylko przy ogniskowych do 35 mm. Dłuższe, dla osiągnięcia maksimum rozdzielczości wymagają przymykania przysłony. O ile przy 50-70 mm wystarcza f/4, to już przy 100 mm i wyżej trzeba używać f/5,6. A i tak 200 mm nie błyszczy jakoś szczególnie. Silniej przymykać nie ma sensu, gdyż przy f/8 już widać wpływ dyfrakcji. Zresztą nic dziwnego, bo dla 1-calowej matrycy 20 Mpx, ta granica teoretycznie leży w okolicach f/4. Przyznam, że mimo to spodziewałem się pełnej używalności f/8, gdyż Sony, od czasów pierwszego RX10, chwali się swoim systemem walki z dyfrakcyjnym zmiękczeniem obrazu. Jednak tu, w RX10 II jego działanie nie wzbudziło moich zachwytów. Ale też nie ma tragedii, bo naprawdę źle sytuacja wygląda dopiero przy f/16, dla przysłony f/11 jeszcze nie jest bardzo źle, a f/8 prezentuje się tylko troszkę gorzej niż f/5,6.
     Zanim wdepnąłem w temat dyfrakcji, zdążyłem opisać szczegółowość obrazu jedynie w centrum kadru. Czas więc na brzegi. Te dla 24 mm wyglądają równie źle przy f/2,8, jak i przy f/8. Dobrze, że już leciutkie wydłużenie ogniskowej likwiduje tę wadę i poprawia jakość brzegów. Ogniskowe z okolic standardowych równie dobrze sprawują się przy f/4, jak i przy f/5,6, ale 100-135 mm zdecydowanie woli f/5,6, choć 200 mm lepiej wygląda znowu dla f/4. Ogólnie rzecz biorąc, pod względem ostrości ten zoom prezentuje się przyzwoicie, z wyjątkiem brzegów przy najszerszym kącie. Tyle, że praktycznie przy każdej ogniskowej wymaga przymykania.

Plastyka nieostrości - 36 mm, f/2,8.

Plastyka nieostrości - 96 mm, f/2,8.

Plastyka nieostrości - 137 mm, f/2,8.

Plastyka nieostrości - 166 mm, f/2,8.

Plastyka nieostrości - 200 mm, f/2,8.

     Inne aspekty jakości optyki Sony RX10 II nie tylko nie budzą już zastrzeżeń, ale wręcz wprawiają w zachwyt. Winietowania ani śladu, bocznej aberracji chromatycznej prawie wcale, a osiowej trudno się dopatrzyć. To wszystko mnie jeszcze nie zdziwiło, ale już brak dystorsji, owszem, i to mocno. No bo jak to? Superzoom bez solidnej beczki w najszerszym kącie? Teoretycznie możliwe, ale gdy połączyłem ze sobą ten brak pogiętych linii z marną ostrością brzegów dla 24 mm, wyjaśnienie okazuje się prostsze: to sprawka systemów korekcji wbudowanych w aparat. Korekcji tak głęboko zaszytych, że wolne od dystorsji są też RAWy, i to otwierane nie tylko w firmowym Image Data Converter, ale również w Adobe Camera Raw.  


Zero beczki przy 24 mm? W superzoomie? Nie mam nic przeciw cyfrowej korekcie,
byle tylko ostrość na brzegach była przyzwoita. Niestety nie jest.

     Takie zachowanie aparatu przestaje dziwić, gdy uświadamiamy sobie, że RX10 II został zaprojektowany nie tylko jako aparat fotograficzny, lecz również (jeśli nie przede wszystkim) jako sprzęt do filmowania. To przecież w filmie znacznie trudniej skorygować wady obrazu i stąd konieczność zapewnienia dobrze wyglądającego surowego materiału.

Pod światło bywa różnie. Oba zdjęcia zrobiłem przy 24 mm, lewe przy f/2,8,
prawe przy f/8. I to przy tym pierwszym obiektyw nawalił, a przy drugim nie.
A teoretycznie powinno być odwrotnie. 
Lewe zdjęcie to ogniskowa 50, prawe znowu najszerszy kąt - oba f/2,8. Standardowa
ogniskowa bez zarzutu, przy 24 mm pojedynczy blik, ale kontrast ok. 

     To filmowanie RX10 II rzeczywiście prezentuje się świetnie. Rozdzielczość 4K przy 25 klatkach/s i z bitrate 100 Mb/s, Full HD 60p, HD ze 120 klatkami/s, kodeki MP4, AVCHD i XAVC S, wyjście nieskompresowanego sygnału przez HDMI, gniazda dla słuchawek i mikrofonu, zebra, pokrętło przysłon bez kliknięć… – prawda, że wygląda to bardzo zachęcająco? Przewagą nad Panasonikiem FZ1000, jest rejestrowanie filmów na całej matrycy. Tam wykorzystywany był tylko jej środek, co przycinało szeroki kąt zooma do 37 mm, a tu mamy pełne 24 mm. Druga rzecz, która mnie ujęła przy filmowaniu, to odmienny styl pracy autofokusa. Nie działa on szybko, ale bardzo pewnie i stabilnie. Nie błądzi, nie szuka, widać, że jedzie tam, gdzie chce dojechać.
I jeszcze wisienka na torcie tych filmów: tryb superszybkiego filmowania High Frame Rate. Można zarejestrować 2 s albo 4 s (w zależności od jakości) filmu kręconego przy 240, 460 albo 960 klatkach/s, który potem jest odtwarzany 25 klatek/s, czyli w zwolnieniu sięgającym 40× w trybie klatkażu „1000”. Tylko przy 240 klatkach/s film ma rozdzielczość Full HD, przy pozostałych obniża się ona, ale niewiele poniżej poziomu „zwykłego” HD. Dla jednych to bajer w czystej postaci, inni będą go wykorzystywali, ale cóż – skoro można było coś takiego wcisnąć w aparat, to czemu nie? To, co mnie w tym trybie ucieszyło, to mnóstwo dostępnych ustawień: automatyki ekspozycji, czułość… Przeważnie aktywacja tego typu cudacznych, efekciarskich dodatków przełącza aparat w pełną automatykę, ale w RX10 II nie. Po prostu całe filmowanie zostało przez konstruktorów aparatu potraktowane poważnie.
     Poniżej zapalająca się zapałka sfilmowana w trybie High Frame Rate przy 960 klatkach/s. Odtwarzanie przy 25 klatkach/s, czyli w 40-krotnym zwolnieniu. Robi wrażenie!


     Ostatnim – i to mocnym – akcentem mojego testu RX10 II, jest informacja o jego cenie. To nie jest bidne 2700 zł Panasonica FZ1000, a… 6500 zł! Sześć i pół patola! Ale przysolili, co? Jeśli ktoś bardzo chce zaoszczędzić, to może go ściągnąć za półtora tysiąca mniej z Dalekiego Wschodu albo ze Stanów. Tak czy inaczej, to bardzo drogo i z pewnością aparatu nie kupi przeciętny chętny na uniwersalny, wszystkomogący, porządny kompakt z dużą matrycą i zoomem o wysokiej krotności. Tu potrzebny jest amator zarówno fotografowania, jak i filmowania z wysoką jakością, z naciskiem na filmowanie. Ja go sobie na pewno nie kupię, takie fotograficzno-filmowe zwierzę nie jest mi potrzebne. Prędzej zdecydowałbym się na konkurencyjnego Panasonica (wspaniały AF i znacznie dłuższy zoom) albo na starego RX10 – nadal do kupienia i to za niecałe 3000 zł. Ale bez dwóch zdań, RX10 II to wspaniały aparat, niesamowicie wszechstronny, bardzo bogato wyposażony i na dodatek świetnie sprawujący się w praktyce. Tylko ta cena…


Podoba mi się:
+ niespotykana wszechstronność
+ bardzo wysoki poziom filmowania
+ jakość zdjęć

Nie podoba mi się:
- cena!

10 komentarzy:

  1. robisz najlepsze testy
    profesjonalnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło czytać takie komentarze. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę obpodpiwiedz do wszystkiego fz 1000 czy rx 10 mk 1
    ?
    Proszę o podpowiedz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jeśli potrzebne filmy 4K, 400 mm, sprawny C-AF - FZ1000. Jeśli ważne f/2.8 w całym zakresie zooma, jeśli istotna jest dostępność nowych egzemplarzy w polskich sklepach - RX10 MkI. Ja wybrałem Panasonica i zdążyłem go kupić :-)
      Pzdrw

      Usuń
  4. Do zdjęć na codzień i lekkiej fotografii lotniczej chyba lepszy fz1000.
    Z którego lepszy obrazek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepszy obrazek raczej z Sony, ale jego 200 mm to trochę krótko do samolotów. Wszystko razem mamy w RX10 III, ale on swoje kosztuje...

      Usuń
  5. uuufff...wreszcie konkrety ...dziękuję bardzo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na blogu wisi też test RX10 III :-) http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2018/10/test-sony-rx10-iii-postep-na-raty-test.html

      Usuń
  6. Dzień dobry, gdyby Pan miał do wyboru Panasonic Fz1000 i Sony Dsc 10 IV, pomijając różnicę w cenie, to którego Pan wybierze? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, skoro mam nie uwzględniać ceny, to zdecydowanie Sony. Jedyny jego techniczny minus (jak dla mnie) to tylko jedna oś obrotu ekranu. Tu wygrywa FZ1000.

      Usuń