Niecały rok temu „wszystkomającym” nazwałem Panasonica
FZ1000. Nawet trochę był do tego Sony podobny: duży aparat z mocno rozwiniętym zoomem,
matrycą 1” i filmowaniem w 4K. Jednak konstruktorzy Sony RX10 II podeszli do
projektu swego dzieła w inny sposób. Może nie rewolucyjnie odmienny, ale z
pewnością z inaczej rozłożonymi akcentami. A dlaczego test gotycki? Po prostu
niemal wszystkie zdjęcia testowe wykonałem na Warmii, a tam gotyku wszelakiego
mamy „po kokardki”. Stąd i na zdjęciach w artykule go nie zabraknie.
Tak aparat prezentuje się z zoomem ustawionym na 24 mm. Przy 200 mm przód wysuwa się jednoczłonowo jeszcze o 4 cm. |
Pierwsze wrażenie? Grubasek z niego! Zarówno korpus, jak i
przymocowany do niego obiektyw, są zdecydowanie szersze niż dłuższe. Ale
przyznaję, pasują do siebie. Widać przy tym, że to korpus został powiększony
tak, by grać z gabarytami obiektywu. I wychodzi to wszystkim tylko na dobre, bo
dzięki temu na aparacie po prostu nie brakuje miejsca. Pokrętło automatyk
naświetlania, korekcji ekspozycji, dwa pokrętła sterujące (niestety oba tylne)
i 7 luźno rozmieszczonych przycisków to jeszcze nie wszystko. RX10 II został
jeszcze wyposażony… w górny wyświetlacz! Ile kompaktów może się dziś nim
pochwalić? Przy tym, jak na swe gabaryty, aparat wcale nie wydaje się taki
ciężki. Niby gotowy do pracy waży niemal 900 g, ale mocno wystający grip i
naturalna chęć podpierania obiektywu lewą dłonią, ujmują mu ciężaru. Do wygody
obsługi mam niewiele uwag. Na początku testu narzekałem na niemożność szybkiej
zmiany ogniskowej. Ale potem odkryłem „szybkie” tryby zoomowania i problem
znikł. A zoomować możemy zarówno pierścieniem obiektywu, jak i dźwigienką przy
spuście migawki, także oddzielnie przydzielając im zadania szybkiego i
precyzyjnego ustawiania ogniskowej. Istnieje też opcja krokowego zooma, czyli dobór
tylko „znormalizowanych” ogniskowych.
Przyciski na tylnej ściance mają typowy dla Sony układ, przy
czym obok wizjera znalazło się dobre miejsce dla start/stop filmowania. Sami
decydujemy jakie funkcje przypisane są trzem kierunkom nawigatora, jego środkowi,
obrotowi oraz dwóm definiowalnym przyciskom C1 i C2. Mało? Jest więc
12-pozycjne podręczne menu, którego zawartość również ustalamy my. Mnóstwo
tego, więc niektórzy nawet nie zauważą, że ekran nie jest dotykowy. A szkoda –
zresztą to jest moja jedyna istotniejsza uwaga co do ergonomii. Ciekawe, że tę
niedotykowość musiałem też wytknąć konkurencyjnemu Panasonicowi. Ale pod innym względem RX10 II prezentuje się lepiej od FZ1000. Chodzi o uszczelnienia obudowy, których Panasonicowi brak, a Sony nie.
Sam ekran jest odchylany góra / dół, a ponieważ jego dolna
krawędź leży na równi z podstawą aparatu, bywają problemy z odchylaniem w dół
gdy RX10 II stoi na statywie z dużą płytką mocującą. Jakość obrazu na ekranie i
w wizjerze to najwyższy poziom. No, może na trochę zbyt długo znika obraz przy
seriach zdjęć, ale grunt, że to co widzimy to podgląd kadru, a nie odtwarzane,
wykonane zdjęcia. Obraz na ekranie jest na tyle dobrze widoczny nawet w silnym
świetle, że dopiero teraz, przy pisaniu artykułu uświadomiłem sobie, że podczas
dwóch tygodni pracy aparatem nie miałem potrzeby korzystania z trybu
wyświetlania Sunny Weather. To
najlepiej świadczy o klasie ekranu. Z miłych drobiazgów dotyczących obsługi wspomnę
gniazdo statywowe umieszczone dokładnie pod osią obiektywu, gniazdo karty
pamięci pod osobnymi drzwiczkami oraz klasyczny pierścień przysłony na
obiektywie (z wyłączalnymi na życzenie kliknięciami). Obraz pomiędzy ekranem a
wizjerem oczywiście może być przełączany automatycznie. I z czujnikiem tego
przełączania jest pewien problem, bo gdy aparat nosimy na ramieniu on cały czas
reaguje, nie pozwalając aparatowi usnąć. Nie muszę wspominać jak to wpływa na
zużycie akumulatora.
Pod górną klapką chowają się gniazda mikrofonu i słuchawek, a pod dolną HDMI oraz wielce uniwersalne USB. |
Ale w kwestii zasilania RX10 II bardzo miło mnie
zaskoczył. Chodzi o nietypową możliwość wspomagania akumulatora aparatu.
Dotychczas, jedyną możliwością zasilania aparatów Sony z zewnątrz, było
podłączenie dedykowanego zasilacza poprzez komorę akumulatora. Przez gniazdo
USB dało się jedynie ładować aku w wyłączonym aparacie, ale w RX10 II wygląda
to inaczej. Po wybraniu w menu odpowiedniej opcji, możemy przez USB zasilać
aparat podczas jego pracy. I oczywiście wystarczy tu dowolny bank energii – nie
potrzebny jest już dedykowany. Ale przyznam, że ten Sony nie jest jakoś
szczególnie prądożerny. Gotów byłbym startować na cały dzień „turystycznego”
fotografowania z dwoma akumulatorami. Nie czułbym się z tym co prawda bardzo
komfortowo jak z trzema, pracowałbym przy włączonym trybie samolotowym i
pilnował, by nieużywany aparat grzecznie usypiał. A, wypadałoby dodać, że RX10
II korzysta z pojemnego akumulatora NP-FW50, czyli tego samego, co bezlusterkowe
Sony.
Od zawsze narzekałem na długi czas ładowania tego akumulatora. Dotyczyło to przede wszystkim ładowania w aparacie - według instrukcji mogącego trwać nawet 6 godzin. Ale i firmowa ładowarka nie była znacznie szybsza. Jakiś czas temu rozmawiałem na ten temat z kolegą, użytkownikiem Sony, a on przypomniał sobie, że z użyciem jakiegoś porządnego Power Banku ładował ów NP-FW50 w aparacie znacznie szybciej niż ustawa przewiduje. Pomyślałem, że coś w tym może być i przyjrzałem się tabliczce znamionowej firmowej ładowarki USB dołączanej do aparatu. A tam jak byk stoi, że na wyjściu ona ma "aż" 60 mA. Nic dziwnego, że ładowanie z jej użyciem jest tak koszmarnie długie! Podłączenie do aparatu ładowarki o "iPadowym" standardzie 2,1 A, skróciło czas pełnego ładowania do niespełna 2,5 godziny. Nadal nie rewelacyjnie, ale o ileż lepiej. Ale uwaga, sama deklaracja wysokiego (potencjalnie) prądu na wyjściu, jeszcze nie gwarantuje sukcesu. Inna moja ładowarka "2,1 A" męczyła się ponad 5 godzin.
Zawartość aparatu w kwestii dostępnych funkcji nie odbiega
od tego, co znamy i z innych zaawansowanych cyfrówek Sony. Nie licząc
filmowania, ale o tym napiszę osobno. To co najważniejsze widać na zdjęciach
aparatu na początku artykułu. Pokrętło na górze po lewej prezentuje automatyki naświetlania (PASM,
Auto, programy tematyczne), wejście do schowków pamięci (trzech), trybów
filmowania (klasyczny oraz szybki HFR) i panoramy. Po prawej widzimy korekcję
ekspozycji, sterowanie zoomem, włącznik wbudowanego flesza, podświetlanie
górnego LCD, dedykowany przycisk C1 oraz wyłącznik aparatu. Przyglądając się
bokom i przodowi RX10 II dostrzeżemy oznaczenia NFC oraz WiFi oraz obrotowy
przełącznik trybów ustawiania ostrości. I dojechaliśmy do tylnej ścianki, gdzie
niemal nie ma elementów sterujących na sztywno przypisanych konkretnym funkcjom.
No dobra, po lewej jest MENU, po prawej start/stop filmowania, pamięć pomiaru
światła i przesył zdjęć do smartfona. Ale reszta trybów działania jest
utajniona. By je poznać, musimy zajrzeć do menu, najlepiej do zakładek, gdzie
programujemy sposób sterowania aparatem. Co tam znajdziemy? Wymienię oczywiście
tylko te ciekawsze funkcje. Mamy więc rozbudowany tryb zdjęć panoramicznych –
rzecz typowa dla cyfrówek Sony. Dodam, że panoramy wykonywane są jako seria
zdjęć, a nie film.
Klikanie pierścienia przysłon można wyłączyć. Rzecz ważna oczywiście dla filmowców, bo fotografujący raczej nie będą z tej możliwości korzystali. |
Znajdziemy też całkiem sporo opcji doboru pola AF, w Lock-On
oraz wykrywanie twarzy / uśmiechu oraz rozpoznawanie zapamiętanych twarzy.
Nigdy z tych „twarzowych” trybów nie korzystałem, ale wierzę, że komuś się
przydają. Przy czułościach matrycy znajdziemy opcję wieloklatkowej redukcji
szumów oraz wybór czasu naświetlania, przy którym następuje zmiana czułości w
ISO Auto (odwrotność ogniskowej / krótszy / dłuższy). Szary filtr? Proszę
bardzo – zdejmuje 3 EV. Możemy go na stałe włączyć albo wyłączyć, ewentualnie
ustawić w tryb automatyczny. Wówczas włączy się gdy skończą się inne metody
regulacji ekspozycji. Choć właściwie to nie wiem jak on dokładnie działa. Bo,
dodam przy okazji, że RX10 II wyposażony jest w elektroniczną migawkę,
uzupełniającą krótkie czasy naświetlania o zakres sięgający 1/32000 s
niedostępny dla migawki centralnej obiektywu. Obie pracują od czasu 30 s
(mechaniczna od B), ale mechaniczna na górze sięga do 1/1600 s przy otwartej
przysłonie, a do 1/3200 przy przymkniętej do f/8 lub bardziej. I gdy aktywujemy
zarówno automatyczny filtr ND, jak i automatyczny wybór pomiędzy elektroniczną,
a mechaniczną migawką, algorytm ich doboru staje się mocno skomplikowany. Na
tyle, że obserwując skoki parametrów ekspozycji i słysząc (albo nie) pracę
migawki, nawet nie próbowałem rozgryźć logiki działania tego systemu. Strach
się bać, co byłoby, gdybym dodał jeszcze ISO Auto!
Panorama w pionie to fajna rzecz. Tu w trybie Wide pociągnąłem ją aż zza głowy - ślepe okna na górze zdjęcia były na ścianie za moimi plecami. |
Balans bieli, poza typowymi ustawieniami, może pochwalić się
trzema schowkami dla wzorców bieli. Obok znanych od dawna w Sony trybów barw i
filtrów efektowych (czyli Creative Style
i Picture Effect), widzimy Picture Profile. Jeśli ktoś nieobeznany
z tematem zajrzy tam, może się nieźle przerazić. Gamma czerni? – ki diabeł? Faza
koloru? – ona nie gryzie? Albo: Białe plamy – Ustawienie ręczne – Plama 95% –
nachylenie +2?... eee… muszę się napić!
Dobra, są też całkiem normalne funkcje. Na przykład rozbudowana
stabilizacja obrazu, z dodatkowymi opcjami do filmowania. Z tym, że dziwna
sprawa: na aparacie nie udało mi się znaleźć typowego dla Sony oznaczenia Steady Shot Inside. Na obiektywie też
ani śladu skrótu OSS. Czyżby RX10 II
czegoś się wstydzi? No, wychodzi, że może nie tyle aparat, co zeissowski obiektyw,
bo według danych technicznych, to on jest stabilizowany. Tyle, że ta
stabilizacja nie działa stabilnie. Raz sięga bardzo dobrego wyniku skuteczności
na poziomie 4 działek czasu, a czasem spada do dostatecznego dwóch i pół
działki. Takie wyniki osiągałem zarówno przy migawce mechanicznej, jak i
elektronicznej.
Co jeszcze oferuje RX10 II? Wspomaganie ręcznego ostrzenia
za pomocą powiększania fragmentu kadru lub Focus Peakingu. Pomoc w redukcji
wysokiego kontrastu za pomocą 3-klatkowego HDRa albo firmowej funkcji DRO. Pomoc
przy portretach w postaci zautomatyzowanego kadrowania Auto Object Framing oraz
wygładzania skóry Soft Skin Effect. Pod skromnie wyglądający przycisk AEL (lub
pod któryś inny definiowalny) możemy przypisać bardziej wyrafinowane tryby działania
pamięci – np. połączenie jej z pomiarem punktowym lub aktywacja przyciśnięciem na
stałe. Z pomocą klawiszy możemy też szybko przełączać się AF↔MF, wchodzić w
tryb filmowania, obsługiwać połączenie ze smartfonem itd.
Obok i poniżej pokazuję kilka
trybów barw i filtrów efektowych z zasobów RX10 II. Od lewej: sepia – nieładna, za pomarańczowa,
dalej malowidło HDR (pewnie komuś się spodoba), czerń-biel z wysokim kontrastem, a po prawej czerń-biel z bogatą gradacją. Przy okazji
wspomnę, że fotografując RX10 II trzeba pamiętać o asekuranckim działaniu jego
sygnalizacji prześwietleń. Migające czarne plamy na podglądzie zdjęcia tak
mocno walą po oczach i działają na tyle sugestywnie, że trudno odwrócić uwagę
od nich na histogramy RGB. A warto, bo one pokazują ekspozycję znacznie bliżej
rzeczywistej. Właśnie przy wykonywaniu tych zdjęć zasugerowałem się
prześwietleniami i dla ich uniknięcia zjechałem korekcją ekspozycji aż do -1,3
EV i dopiero wtedy spostrzegłem, że garby histogramów mają po prawej sporo
luzu.
Dwa efekty cyfrowe z tego aparatu, które chyba najbardziej polubiłem: Retro i HDRowa czerń-biel z bogatą gradacją. |
Czegoś brakuje spośród modnych i obowiązkowych dziś funkcji?
Tak: timelapsów i GPSa.
To na razie tyle, a o innych aspektach napiszę później, przy
ocenie działania aparatu. Dodam tylko, że wszystkim nieobznajomionym z
cyfrówkami Sony, polecałbym wprowadzenie pod któryś definiowalny przycisk aktywacji
przewodnika po aparacie. Naciśnięty podczas nawigacji po menu, wyświetla on
opis aktualnie oznaczonej funkcji.
Matryca ma proporcje boków 3:2, ale znajdą się też opcje 4:3, 16:9 i - jak tu - 1:1. Po fotograficznemu "6×6". |
Czas na kilka zdań o matrycy, nowatorskiej ze względu na
swoją budowę. Po pierwsze dlatego, że całą jej „elektronikę” udało się przenieść
pod spód, więc powiększyła się powierzchnia czynna. Układ przetwarzania sygnału
połączony jest z pamięcią DRAM, co ułatwia buforowanie dużych ilości danych.
Przetwornik, ten sam co w kieszonkowym RX100 IV, ma rozmiar 1 cala i
rozdzielczość 20 Mpx. Sporo, zważywszy że do identycznego poziomu
rozdzielczości dopiero całkiem niedawno doskoczyły o rozmiar większe matryce
4/3 cala. I już w kwestii rozdzielczości obrazu Sony wypada gorzej niż ostatnio
testowany przeze mnie, również 20-megapikselowy Panasonic GX8. Tamten wyciągał
2900 lph, tu w RX10 II nie widać więcej niż 2700 lph. Ale i tak nie jest źle,
bo Lumix FZ1000 osiągał tylko 2400 lph. Rozdzielczość wypada identycznie na
RAWach i na JPEGach. Nie ma też różnicy, czy korzystamy z natywnej czułości ISO
100, czy programowo obniżonej ISO 64. W szczegółowości nie ma, ale w dynamice
owszem, co widać dość wyraźnie. Dlatego korzystanie z tej ISO 64 bym odradzał,
chyba że bardzo nam zależy na wydłużeniu ekspozycji. Bo już o brak krótkich
czasów nie musimy się przecież martwić – to oczywiście za sprawą migawki 1/32000
s i wsparcia szarego filtra 3 EV.
Kadr do testu szczegółowości zdjęć przy poszczególnych czułościach. |
Wycinki z kadru obok. Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Wysoka szczegółowość obrazu to domena nie tylko ISO 64 i ISO
100, ale także czułości aż do ISO 400 włącznie. Miło mnie to zaskoczyło.
Pracując na JPEGach nawet nie trzeba specjalnie kombinować z poziomem
odszumiania, bo ustawienie na stałe Low
okazuje się optymalne. Wyłączać redukcji nie warto, gdyż nawet przy najniższych
czułościach czasami pojawiają się szumy chrominancji. One też są podstawowym
celem działań, gdy rejestrujemy RAWy. A czułości wyższe niż ISO 400? No
właśnie, wcale nie tak rewelacyjnie. Spokojnie, ISO 800 jak najbardziej daje
radę, bez obaw można ją włączyć do zakresu czułości używanych na co dzień.
Także dla JPEGów. Ale już ISO 1600 pokazuje, że to matryca 1”, a nie 4/3”. Tu
JPEGi bym raczej odradzał, ale RAWy jeszcze się sprawdzają. ISO 3200 jeśli już
do czegoś ma się przydać, to jedynie w rozdzielczości ekranowej, gdy nie trzeba
będzie ruszać szumów. Jednak i to nie do końca, bo widać już początki siadania
kolorów. Pełnia tego zjawiska ujawnia się przy zupełnie nieużywalnym ISO 6400. ISO
12800 rzecz jasna też do niczego się nie nada.
Kadr do testu szczegółowości zdjęć dla wybranych czułości, z użyciem i bez wieloklatkowej redukcji szumów. |
Wycinki z kadru powyżej. Górny rząd pochodzi ze zdjęć wykonanych tradycyjnie, dolny z użyciem wieloklatkowej redukcji szumów. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
A może wieloklatkowa redukcja szumów poprawi sytuację? Ona
co prawda produkuje tylko JPEGi, ale czasem lepsze to, niż szumiące albo
mazajowate niewiadomo co. Funkcja to nienowa w cyfrówkach Sony, lecz jej
działanie w poszczególnych modelach wygląda różnie. To znaczy zawsze świetnie
zdejmuje szumy, ale w niektórych aparatach razem ze szczegółami obrazu, a w
innych bez nich. Przy tym nie ma jakiejś reguły, np. że bezlusterkowcach
sprawdza się ona, a w kompaktach nie. Albo że dobrze działa przy pełnej klatce,
a w APSC gorzej. W teście wyszło, że RX10 II należy do tych „lepszych” Sony. Nie,
ISO 6400 nadal nie kwalifikuje się do grupy w pełni użytecznych czułości, ale
ISO 3200 owszem. Miłe, choć pamiętajmy, że tego trybu możemy używać wyłącznie
do zdjęć obiektów statycznych, bo to w końcu składanka kilku naświetlonych
kolejno klatek.
Histogramy pokazują sporą różnicę w jasności wysokich świateł pomiędzy ISO 64, a natywną ISO 100. |
Dynamiki RX10 II zupełnie nie może się wstydzić. Z tego co
widzę po zdjęciach testowych, w niczym nie ustępuje aparatom z matrycami 4/3
cala. Typowymi dla Sony funkcjami wspomagającymi przy zdjęciach motywów o dużym
zakresie tonalnym, są DRO i HDR. Pierwsza to Dynamic Range Optimizer, w zasadzie tylko rozjaśniająca cienie, ale
czasami ma wpływ także na wysokie światła obrazu. Przeważnie jest to wpływ
niekorzystny, polegający na niepotrzebnym ich przepalaniu. Dlatego używając DRO
trzeba mieć w pogotowiu korekcję ekspozycji na minus. Najczęściej dobrze
sprawdzała mi się -1 EV. Jest też HDR, ale jego nie bardzo lubię, chyba że mam
sporo czasu na wykonanie zdjęcia. Wymaga on bowiem precyzyjnego doboru kroku
pomiędzy ekspozycjami, gdyż w Sony (i nie tylko) nie bardzo można zawierzyć
opcji Auto. Sony nie zapisuje wtedy RAWa, no i obiekt nie może się poruszać. Jak
dla mnie, DRO sprawdza się lepiej – choć przy nim też trzeba się pilnować.
Wspomagacze redukujące kontrast wymagają używania ich z głową. A w każdym razie pamiętając o korekcji ekspozycji. |
Dość rzadki przypadek, gdy DRO zadziałało bezbłędnie - nie ruszając świateł, a wyraźnie rozjaśniając cienie. |
Przy świetle halogenowym AWB działa w miarę poprawnie. Lekko ciepłe barwy nie są istotnym problemem. |
Automatyczny balans bieli działa przyzwoicie, choć nie
idealnie. Problem stanowią oczywiście świetlówki kompaktowe, które wprowadzają
RX10 II w ciepło-zielony nastrój. Na zwykłe żarówki AWB też niby nie jest w
pełni odporny, ale tu odcienie zdjęcia są miło (lekko) ciepłe. Jednocześnie im
więcej barw na zdjęciu, tym ciepły zafarb słabszy. Ciekawe, że ta zasada nie
obowiązuje przy świetlówkach kompaktowych. Nie muszę chyba wspominać, że przy
świetle słonecznym, bezpośrednim lub przez chmury, balans bieli sprawuje się
idealnie. Funkcje w rodzaju korekcji bieli, czy też autobraketingu balansu
bieli są mało przydatne. Jeśli już, to przy „trudnym” oświetleniu korzystałbym
z balansu według wzorca do czego RZ10 II jest dobrze przygotowany: 3 schowki dla
zapamiętanych ustawień plus łatwy i szybki pomiar wzorca.
Dwa słowa o szybkości działania. Zdjęcia seryjne prezentują
się sensownie, choć do zachwytów mi daleko. Gdy zaakceptujemy ustawianie
ostrości i ekspozycji tylko do pierwszego zdjęcia, możemy strzelać 5 klatek/s. „Normalny”
tryb jest tylko nieco wolniejszy: katalogowo 3,5 klatki/s, ale w praktyce
niemal 4 klatki/s przy JPEGach i 3,2 klatki/s gdy pracujemy na RAWach. Znacznie
lepiej prezentuje się długość serii: 40 RAWów albo 70 JPEGów. No, to jest
poziom wysokiej klasy lustrzanki! Tyle, że na opróżnienie pełnego bufora musimy
czekać 15 s (RAWy) albo 23 s (JPEGi). Pod czas tego czekania możemy zmieniać
ustawienia aparatu, a jedynym niedostępnym wówczas miejscem jest menu główne.
O autofokusie od początku wiedziałem, że nie błyśnie. Sony
nie postarało się o uzupełnienie matrycy detekcją fazy, a wiadomo, że na samym
kontraście autofokus daleko nie zajedzie. W każdym razie w trybie ciągłym i bez
wspomagania czymś takim jak funkcja DFD Panasoniców. Tak więc AFC działa
słabiusieńko, a i tryb pojedynczy mnie nie zachwycił. Niby ustawiał ostrość
całkiem szybko, zwłaszcza przy dobrym świetle, ale zanim wystartował, miewał
chwile zawahania. To zasiewało taką niepewność: ruszy, czy nie ruszy? Ustawi,
czy od razu się podda? Niby prawie zawsze ustawiał i nie popełniał błędów, ale
nie czułem się w jego towarzystwie komfortowo. Przy tym autofokus RX10 II
działał przy ustawionej roboczej przysłonie – znamy to i z innych Sony. A to
powodowało, że w słabszym świetle ogniskowanie odbywało się mniej sprawnie.
Całe szczęście, w takich warunkach i tak zazwyczaj pracuje się otwartym
obiektywem.
Czas na kilka słów właśnie o tym obiektywie – największym
podzespole aparatu. O ile w Panasonicu FZ1000 postawiono na mocne wyciągnięcie
zooma, o tyle tu zdecydowano się ma zachowanie wysokiej jasności. Stąd stałe
f/2,8 w całym zakresie 24-200 mm zamiast f/2,8-4 w 25-400 mm Lumixa. 400 mm brzmi
fajnie, ale ja „od zawsze” uważam zakres 24-200 mm za ideał uniwersalności,
więc jeśli dostaję go z wysoką jasnością, to dlaczego mam się nie cieszyć? Przyznaję,
ostatnio po obejrzeniu niektórych nowych patentów optyki, po cichu liczę na superzooma
20-200 mm. Ale to tylko marzenia.
Kadr do testu przydatności "inteligentnego" zooma cyfrowego Clear Image Zoom. Wycinki poniżej. |
Mamy więc wyjątkowego, niepowtarzalnego superzooma z bardzo
wygodnym sterowaniem ogniskową, płynnym ręcznym ostrzeniem oraz tradycyjnym
pierścieniem przysłony. Z nim jest pewien kłopot, gdyż obiektyw ma tak dużą
średnicę, że trzeba było usunąć ząbkowanie pierścienia z jego dolnej części. A
to dlatego, że tych wystających o pół milimetra ząbkach opierałby się aparat.
Skutek tego odchudzenia? Przy trzymaniu aparatu poziomo często łapałem pierścień
za gładkie fragmenty – bo ten górny, ze skalą przysłon, też nie ma ząbków. I
ślizgały mi się palce strasznie. Ale dało się wytrzymać.
Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 24 mm. Wycinki niżej. |
Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 24 mm. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 35 mm. Wycinki niżej. |
Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 35 mm. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 50 mm. Wycinki niżej. |
Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 50 mm. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 100 mm. Wycinki niżej. |
Wycinki z okolic centrum (górne) i brzegu kadru (dolne) dla ogniskowej 100 mm. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Kadr do testu ostrości obrazu dla ogniskowej 200 mm. Wycinki niżej. |
Wycinki z okolic centrum (dolne) i brzegu kadru (górne) dla ogniskowej 200 mm. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Jakości tworzonych zdjęć obiektyw nie musi się wstydzić,
choć spodziewałem się po nim trochę więcej. Zwłaszcza, gdy w podsumowaniu testu
na dpreview przeczytałem o nim „impressively sharp”. No, „impressively” to on
nie jest, a w każdym razie nie zawsze. Przy pełnej dziurze nie mam uwag do
centrum kadru, ale tylko przy ogniskowych do 35 mm. Dłuższe, dla osiągnięcia
maksimum rozdzielczości wymagają przymykania przysłony. O ile przy 50-70 mm
wystarcza f/4, to już przy 100 mm i wyżej trzeba używać f/5,6. A i tak 200 mm
nie błyszczy jakoś szczególnie. Silniej przymykać nie ma sensu, gdyż przy f/8
już widać wpływ dyfrakcji. Zresztą nic dziwnego, bo dla 1-calowej matrycy 20
Mpx, ta granica teoretycznie leży w okolicach f/4. Przyznam, że mimo to spodziewałem
się pełnej używalności f/8, gdyż Sony, od czasów pierwszego RX10, chwali się swoim
systemem walki z dyfrakcyjnym zmiękczeniem obrazu. Jednak tu, w RX10 II jego
działanie nie wzbudziło moich zachwytów. Ale też nie ma tragedii, bo naprawdę
źle sytuacja wygląda dopiero przy f/16, dla przysłony f/11 jeszcze nie jest
bardzo źle, a f/8 prezentuje się tylko troszkę gorzej niż f/5,6.
Zanim wdepnąłem w temat dyfrakcji, zdążyłem opisać
szczegółowość obrazu jedynie w centrum kadru. Czas więc na brzegi. Te dla 24 mm
wyglądają równie źle przy f/2,8, jak i przy f/8. Dobrze, że już leciutkie
wydłużenie ogniskowej likwiduje tę wadę i poprawia jakość brzegów. Ogniskowe z
okolic standardowych równie dobrze sprawują się przy f/4, jak i przy f/5,6, ale
100-135 mm zdecydowanie woli f/5,6, choć 200 mm lepiej wygląda znowu dla f/4.
Ogólnie rzecz biorąc, pod względem ostrości ten zoom prezentuje się przyzwoicie,
z wyjątkiem brzegów przy najszerszym kącie. Tyle, że praktycznie przy każdej
ogniskowej wymaga przymykania.
Plastyka nieostrości - 36 mm, f/2,8. |
Plastyka nieostrości - 96 mm, f/2,8. |
Plastyka nieostrości - 137 mm, f/2,8. |
Plastyka nieostrości - 166 mm, f/2,8. |
Plastyka nieostrości - 200 mm, f/2,8. |
Inne aspekty jakości optyki Sony RX10 II nie tylko nie budzą
już zastrzeżeń, ale wręcz wprawiają w zachwyt. Winietowania ani śladu, bocznej
aberracji chromatycznej prawie wcale, a osiowej trudno się dopatrzyć. To wszystko
mnie jeszcze nie zdziwiło, ale już brak dystorsji, owszem, i to mocno. No bo
jak to? Superzoom bez solidnej beczki w najszerszym kącie? Teoretycznie
możliwe, ale gdy połączyłem ze sobą ten brak pogiętych linii z marną ostrością
brzegów dla 24 mm, wyjaśnienie okazuje się prostsze: to sprawka systemów
korekcji wbudowanych w aparat. Korekcji tak głęboko zaszytych, że wolne od
dystorsji są też RAWy, i to otwierane nie tylko w firmowym Image Data
Converter, ale również w Adobe Camera Raw.
Zero beczki przy 24 mm? W superzoomie? Nie mam nic przeciw cyfrowej korekcie, byle tylko ostrość na brzegach była przyzwoita. Niestety nie jest. |
Takie zachowanie aparatu przestaje dziwić, gdy uświadamiamy
sobie, że RX10 II został zaprojektowany nie tylko jako aparat fotograficzny,
lecz również (jeśli nie przede wszystkim) jako sprzęt do filmowania. To przecież
w filmie znacznie trudniej skorygować wady obrazu i stąd konieczność
zapewnienia dobrze wyglądającego surowego materiału.
Pod światło bywa różnie. Oba zdjęcia zrobiłem przy 24 mm, lewe przy f/2,8, prawe przy f/8. I to przy tym pierwszym obiektyw nawalił, a przy drugim nie. A teoretycznie powinno być odwrotnie. |
Lewe zdjęcie to ogniskowa 50, prawe znowu najszerszy kąt - oba f/2,8. Standardowa ogniskowa bez zarzutu, przy 24 mm pojedynczy blik, ale kontrast ok. |
To filmowanie RX10 II rzeczywiście prezentuje się
świetnie. Rozdzielczość 4K przy 25 klatkach/s i z bitrate 100 Mb/s, Full HD 60p,
HD ze 120 klatkami/s, kodeki MP4, AVCHD i XAVC S, wyjście nieskompresowanego
sygnału przez HDMI, gniazda dla słuchawek i mikrofonu, zebra, pokrętło przysłon
bez kliknięć… – prawda, że wygląda to bardzo zachęcająco? Przewagą nad Panasonikiem
FZ1000, jest rejestrowanie filmów na całej matrycy. Tam wykorzystywany był
tylko jej środek, co przycinało szeroki kąt zooma do 37 mm, a tu mamy pełne 24
mm. Druga rzecz, która mnie ujęła przy filmowaniu, to odmienny styl pracy autofokusa.
Nie działa on szybko, ale bardzo pewnie i stabilnie. Nie błądzi, nie szuka, widać,
że jedzie tam, gdzie chce dojechać.
I jeszcze wisienka na torcie tych filmów: tryb
superszybkiego filmowania High Frame Rate.
Można zarejestrować 2 s albo 4 s (w zależności od jakości) filmu kręconego przy
240, 460 albo 960 klatkach/s, który potem jest odtwarzany 25 klatek/s, czyli w
zwolnieniu sięgającym 40× w trybie klatkażu „1000”. Tylko przy 240 klatkach/s
film ma rozdzielczość Full HD, przy pozostałych obniża się ona, ale niewiele
poniżej poziomu „zwykłego” HD. Dla jednych to bajer w czystej postaci, inni
będą go wykorzystywali, ale cóż – skoro można było coś takiego wcisnąć w
aparat, to czemu nie? To, co mnie w tym trybie ucieszyło, to mnóstwo dostępnych
ustawień: automatyki ekspozycji, czułość… Przeważnie aktywacja tego typu
cudacznych, efekciarskich dodatków przełącza aparat w pełną automatykę, ale w
RX10 II nie. Po prostu całe filmowanie zostało przez konstruktorów aparatu
potraktowane poważnie.
Poniżej zapalająca się zapałka sfilmowana w trybie High Frame Rate przy 960 klatkach/s.
Odtwarzanie przy 25 klatkach/s, czyli w 40-krotnym zwolnieniu. Robi wrażenie!
Ostatnim – i to mocnym – akcentem mojego testu RX10 II, jest
informacja o jego cenie. To nie jest bidne 2700 zł Panasonica FZ1000, a… 6500
zł! Sześć i pół patola! Ale przysolili, co? Jeśli ktoś bardzo chce
zaoszczędzić, to może go ściągnąć za półtora tysiąca mniej z Dalekiego Wschodu
albo ze Stanów. Tak czy inaczej, to bardzo drogo i z pewnością aparatu nie kupi
przeciętny chętny na uniwersalny, wszystkomogący, porządny kompakt z dużą
matrycą i zoomem o wysokiej krotności. Tu potrzebny jest amator zarówno
fotografowania, jak i filmowania z wysoką jakością, z naciskiem na filmowanie. Ja
go sobie na pewno nie kupię, takie fotograficzno-filmowe zwierzę nie jest mi
potrzebne. Prędzej zdecydowałbym się na konkurencyjnego Panasonica (wspaniały
AF i znacznie dłuższy zoom) albo na starego RX10 – nadal do kupienia i to za
niecałe 3000 zł. Ale bez dwóch zdań, RX10 II to wspaniały aparat, niesamowicie
wszechstronny, bardzo bogato wyposażony i na dodatek świetnie sprawujący się w
praktyce. Tylko ta cena…
+ niespotykana
wszechstronność
+ bardzo wysoki
poziom filmowania
+ jakość zdjęć
Nie podoba mi się:
- cena!
- ciągły autofokus
Zajrzyj też tu:
TEST: Panasonic FZ82 – jak Legoland długi i szeroki
TEST: Nikon Coolpix P900 – dwumetrowy zoom!
TEST: Panasonic FZ2000. Zasadniczo, do filmowania…
Zajrzyj też tu:
TEST: Panasonic FZ82 – jak Legoland długi i szeroki
TEST: Nikon Coolpix P900 – dwumetrowy zoom!
TEST: Panasonic FZ2000. Zasadniczo, do filmowania…
robisz najlepsze testy
OdpowiedzUsuńprofesjonalnie
Miło czytać takie komentarze. Dzięki!
OdpowiedzUsuńProszę obpodpiwiedz do wszystkiego fz 1000 czy rx 10 mk 1
OdpowiedzUsuń?
Proszę o podpowiedz
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jeśli potrzebne filmy 4K, 400 mm, sprawny C-AF - FZ1000. Jeśli ważne f/2.8 w całym zakresie zooma, jeśli istotna jest dostępność nowych egzemplarzy w polskich sklepach - RX10 MkI. Ja wybrałem Panasonica i zdążyłem go kupić :-)
UsuńPzdrw
Do zdjęć na codzień i lekkiej fotografii lotniczej chyba lepszy fz1000.
OdpowiedzUsuńZ którego lepszy obrazek?
Lepszy obrazek raczej z Sony, ale jego 200 mm to trochę krótko do samolotów. Wszystko razem mamy w RX10 III, ale on swoje kosztuje...
Usuńuuufff...wreszcie konkrety ...dziękuję bardzo
OdpowiedzUsuńNa blogu wisi też test RX10 III :-) http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2018/10/test-sony-rx10-iii-postep-na-raty-test.html
UsuńDzień dobry, gdyby Pan miał do wyboru Panasonic Fz1000 i Sony Dsc 10 IV, pomijając różnicę w cenie, to którego Pan wybierze? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzień dobry, skoro mam nie uwzględniać ceny, to zdecydowanie Sony. Jedyny jego techniczny minus (jak dla mnie) to tylko jedna oś obrotu ekranu. Tu wygrywa FZ1000.
Usuń