czwartek, 15 września 2016

Była Minolta, jest Sony. To już 10 lat!

     Za kilka dni startuje Photokina, więc jak zwykle spodziewamy się fontanny nowości sprzętowych. Niektórzy producenci już zaczęli je prezentować, ale inni czekają. W tej drugiej grupie jest Sony, po którym wszyscy oczekują pokazania – między innymi – cyfrówki z najwyższej półki. Bo poza tym że Photokina, Sony ma też drugą okazję by błysnąć efektownym fajerwerkiem: w tym roku minęło 10 lat od przejęcia przez Sony fotograficznego, czy – precyzyjniej – lustrzankowego, działu Minolty. Co się zmieniło na rynku i w „byłej Minolcie” przez te 10 lat? Czy nieboszczka powinna się cieszyć, czy martwić poczynaniami swego spadkobiercy? A czy konkurenci są z takiego obrotu spraw zadowoleni, czy też nie bardzo?

     To, że w Minolcie nie działo się wówczas najlepiej, było w branży wiadomo. Nie, nie chodziło o małą liczbę nowych produktów, niedużą popularność jej sprzętu, czy też brak pomysłów. O, to trzecie to już najmniej! Za Minoltą wlokła się jednak sprawa naruszenia praw patentowych Honeywella do systemu AF. Minolta wyszła na tym znacznie gorzej niż pozwani razem z nią Canon i Nikon, i musiała wyłożyć ponad 100 mln dolarów. Pewnie w ogólnym budżecie firmy produkującej też m. in. kopiarki oraz sprzęt do pomiaru światła i barwy to niewiele, ale gdzieś w bilansie tej sumy jednak zabrakło. Stąd w 2003 roku fuzja działów foto Koniki i Minolty, która widać nie bardzo pomogła, choć to właśnie po niej pojawiły się pierwsze cyfrowe lustrzanki: Dynaxy 7D i 5D.

Sony F828 z 2003 roku, czyli 8 Mpx o kosmicznym wyglądzie.
W dziedzinie cyfrowych kompaktów Sony nie było już wówczas
nowicjuszem. Źródło: Sony

     Przejęcie fotograficznej, czy też bardziej lustrzankowej, części biznesu Koniki Minolty przez Sony, było głośnym wydarzeniem i zostało ocenione jako sensowny krok w kierunku stworzenia przez nabywcę własnych lustrzanek cyfrowych. Bo w dziale kompaktów, choć powszechnie postrzegane jako producent telewizorów, kamer itd., Sony zdecydowanie nie było nowicjuszem, a pionierem. Wystarczy wspomnieć choćby aparaty Mavica, a z mniej zamierzchłych czasów Cyber-shoty V1, F828, czy też R1 – pierwszy na rynku kompakt z matrycą rozmiaru APSC.

     Jednak zaraz po wchłonięciu Minolty nie widać było żadnych znaczących „lustrzankowych” efektów. W 2006 i 2007 roku pojawiły się bowiem tylko dwie nowe lustrzanki, w tym jedna była niemal kopią wcześniejszej konstrukcji Minolty. Ale okazało się, że ta pozorna cisza jedynie kryła nabieranie rozpędu, bo potem Sony zaczęło wypluwać aparat za aparatem. Na początek pojawiło się A700 w klasie średniej, potem Sony uzupełniło dolną półkę (A200 itd.) a chwilę później zaprezentowało profesjonalne, pełnoklatkowe A900. Profesjonalne… tak, ale to był rok 2008, czyli za późno by zdobyć znaczącą część rynku w tym segmencie. W Sony zdawano sobie z tego sprawę, bo choć jeszcze przez kilkanaście miesięcy firma wypuszczała mnóstwo nowych modeli lustrzanek (czasami niewiele się od siebie różniących), to w 2010 roku „przełożyła zwrotnicę” i zaprezentowała lustrzankopodobne aparaty SLT oraz typowo bezlusterkowe NEXy. Nowa filozofia zaowocowała też między innymi wprowadzeniem do aparatów z wymienną optyką funkcji filmowania. Wcześniej obowiązywało podejście: „do prawdziwego filmowania służy kamera (oczywiście marki Sony), a nie aparat”. Ważne też, że Sony zmieniając tę zasadę, nie próbuje sugerować że zostało do tego zmuszone, nie zachowuje się jak obrażona królewna i traktuje filmowanie w aparatach na poważnie.

A900 to był najwyższy model „prawdziwej” cyfrowej lustrzanki Sony.
Potem rządziło już SLT. Źródło: Sony
     Z początku obie serie aparatów (SLT i NEX) rozwijały się równolegle i równie ambitnie. W obu pojawiały się coraz bardziej wyrafinowane konstrukcje, że wspomnę choćby NEXa-7 i A77. Potem przyszła pora na pełną klatkę, czyli – już nie NEXa – a A7 i lustrzankopodobne A99. Sony od początku zdawało sobie sprawę z ogromnego potencjału bezlusterkowców, ale ciekawe kiedy dostrzegło słabość konkurencji w tej klasie sprzętu, biorąc pod uwagę aparaty z matrycami większymi od 4/3 cala. Nikona brak, Canon raczej tylko pozoruje działania, Leica nie zagraża, liczy się właściwie tylko Samsung. Ten jednak dość szybko – pomimo sukcesów – wycofuje się z rynku. Teraz cały tort jest nasz! Czy ktoś się tego w ogóle spodziewał? Firma, która kupiła swe tradycje, pokonała starych wyjadaczy. Przy tym Sony wcale nie spoczywa na laurach i systematycznie rozbudowuje linię aparatów. W pełnej klatce mamy „podstawowe” A7, wysokorozdzielcze A7R i wysokoczułe A7s – wszystkie już w drugim wcieleniu, a pewnie wkrótce pojawi się i trzecie. Czy czas wypatrywać A5 i A3? Chyba jeszcze nie, bo dopóki modele kosztujące grube tysiące są chętnie kupowane, to po co im tworzyć tańszą konkurencję? Ale A9, owszem – taki aparat z pewnością się objawi. I to raczej szybko. A co z A99 MkII? Z nim jest trochę tak jak z Olympusem E-5. Wypada ten aparat pokazać, z pewnością opracowano go, ale czy będzie on czymś więcej niż pożegnalnym fajerwerkiem serii SLT? Bo ona zdecydowanie się kończy. Popularność „czterocyfrowych” Alf wśród typowych fotoamatorów i „siódemek” wśród tych wymagających więcej fotografów, nie daje powodów do ciągnięcia technologii „celofanu”. 

Lustrzankopodobny bezlusterkowiec A3000. Czy w przyszłości
tak będą wyglądali następcy aparatów SLT? Źródło: Sony
     Racja, są tacy, nawet wśród początkujących, którzy lubią trzymać w ręku coś większego od A5100. Dla nich – podejrzewam, że trochę testowo – stworzono A3000, czyli bezlusterkowiec APSC z mocowaniem obiektywów E, ale o formie lustrzanki, czy też aparatów SLT. I jeśli już, to tak właśnie będzie wyglądała pozorna / formalna ich kontynuacja. Ciekawe jednak, że klasyczne, czyli kompaktopodobne „czterocyfrówki” zajmują tylko dwie półki: A5xxx i A6xxx. Na wyższą chyba już się one nie wdrapią (tam nadal będzie rządzić mały obrazek), ale brak wyglądających podobnie A3xxx trochę jednak dziwi.

     Tak czy inaczej, wygląda na to, że w 10 lat po przejęciu Minolty, Sony definitywnie „zabiło” jej lustrzanki. Czy należy je za to ganić? Nie, choć sentyment do Minolty podpowiada mi co innego. W Sony dostrzeżono niszę – ba, wręcz ogromne „niszysko” – którą można opanować bez oporu konkurencji. Po co więc kopać się z Nikonem, Canonem i Pentaxem w lustrzankach? Wysiłek to byłby spory, wyniki niepewne, a jednocześnie trzeba by ograniczyć finansowanie bezlusterkowców. Czyli, mówiąc krótko, nie warto. Choć wcale bym nie narzekał, gdyby na koniec przygody z aparatami tej klasy, Sony na Photokinie pokazało A99 II.

Z Minolty w Sony pozostała już tylko Alfa. Dobre i to! Źródło: Minolta

     A czy w Sony w ogóle pozostało coś z Minolty? W aparatach SLT aż do teraz jest tego trochę. Bagnet A, standard gniazdka wężyka spustowego, charakterystycznie obniżony spust migawki w uchwytach do zdjęć pionowych, czy też konstrukcja optyczna „pięćdziesiątek” f/1.4 i f/2.8 makro. W bezlusterkowcach nie ma już tego wszystkiego ani śladu. Pozostała tylko jedna rzecz, dla wielu bardzo istotna: symbol α w oznaczeniu. Pochodzi on z lustrzanek AF Minolty sprzedawanych na rynek japoński, więc funkcjonuje już ponad 30 lat. I niech chociaż przez kolejne 30 tak pozostanie. W Sony, ale dobre i to. 

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe te historie z przeszłości. Wydaje się jakby już ze 20 lat minęło od przejęcia Minolty, bo Sony jednak bardzo twórczo i prężnie działa.
    To autofokus wszyscy zerżnęli z Honeywella?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszyscy, ale jakoś Minolcie najmocniej to zaszkodziło. Choć wcale nie zapłaciła więcej niż N i C.

      Usuń
  2. Tu jednak znalazłem, że trochę zapłaciła:
    http://camera-wiki.org/wiki/Honeywell

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, zapłaciła sporo i to jednorazowo, ale N i C chyba wyłożyli więcej. Wynalazłem takie informacje: "1992 - sąd federalny w Newark zasądza od Minolty dla Honeywella 96 mln dolarów, i zakaz sprzedaży w USA. Minolta zgadza się zapłacić 127,5 mln dolarów, i uzyskuje uchylenie tego zakazu. Nikon i Canon zgadzają się płacić po 45 mln dolarów rocznie, aż do 1995 roku, gdy wygasną prawa patentowe. Olympus i Konica wybierają rozstrzygnięcie sądowe. Ostatnim ściganym jest Fuji. W sumie 15 japońskich firm musi zapłacić przeszło 315 mln dolarów. Całkowitą sumę wypłaconą Honeywellowi ocenia się na ok. 500 mln dolarów. Ta pierwsza na świecie sprawa międzynarodowych roszczeń o prawa własności intelektualnych staję się precedensem." (źródło: www.exakta.pl)

      Usuń