„Dawniej fotografowaliśmy lustrzankami i nie chciało nam
się dźwigać do nich odpowiednio solidnych statywów. Teraz, przy znacznie mniejszych
bezlusterkowcach, nie mamy już tego problemu, gdyż możemy korzystać ze statywów lekkich i niekłopotliwych w
transporcie.”
Usłyszałem to od Jacka Boneckiego, gdy na jakichś targach spotkaliśmy
się przy statywach, gdzie oglądałem model „lustrzankowy”, a on szukał czegoś
leciutkiego. Utkwiło mi w pamięci jego podejście do sprawy, więc do najbliższego
testu statywu który mi się nadarzył, wybrałem taki właśnie, „bezlusterkowy”
model.
Vanguard VEO 235AB to średni model w rodzinie VEO, o której
dalej jeszcze wspomnę. Jest statywem przeznaczonym do raczej lekkich aparatów,
gdyż charakteryzuje się nośnością 6 kg. To oczywiście nośność „katalogowa”, a zasady
zalecają nie przekraczanie połowy tej wartości. Zwłaszcza gdy sprzęt
fotograficzny ma duży moment bezwładności, czyli nie jest ciężkim, ale zwartym klockiem,
a zestawem nawet lżejszym, ale sporym – np. aparat z długim (wymiarowo)
teleobiektywem. Właściwie jedyną "bezlusterkową" kombinacją, która przychodzi mi do głowy, a
której nie stawiałbym na tym Vanguardzie, jest któryś z aparatów Sony z
dołączonym jasnym zoomem FE.
Dzięki, między innymi, aż 5 sekcjom, VEO 235AB mocno zmniejsza się po złożeniu. |
Jednak ogromna większość konfiguracji, szczególnie aparatów z matrycami 4/3 cala i APSC, nie będzie
sprawiała temu statywowi kłopotów. Podczas mojego testu i podczas
trzytygodniowego używania VEO 235AB, stawiałem na nim trzy aparaty. Po pierwsze
Olympusa E-M10 II, który występuje na publikowanych zdjęciach, ale też dwa Panasoniki:
G80 i FZ1000. Najlżejszym okazał się G80 (ok. 700 g), o ponad 100 g cięższy był
Olympus, a wagę ciężką reprezentował jedyny kompakt w zestawieniu, czyli FZ1000
– 900 g w stanie gotowości do pracy.
O praktyczną nośność VEO 235AB martwię się głównie z powodu pewnej
jego cechy, którą twórcy przyjęli jako istotne założenie konstrukcyjne. Chodzi
o kompaktowość, a konkretnie niedużą długość w pozycji transportowej, która
wymusiła zastosowanie aż 5 sekcji nóg statywu. To dużo. Sam preferuję statywy
trzysekcyjne, czterosekcyjnych już nie lubię, więc pięć sekcji to dla mnie
hardcore. Ale to pewnie tylko homo
reflexicus, który zamieszkał kiedyś w mojej głowie i nie przyjmuje
„bezlusterkowej” rzeczywistości. Nie jest łatwo się od tego gościa uwolnić,
zwłaszcza gdy widzi się najcieńsze sekcje nóg statywu o zaledwie centymetrowej
średnicy. Podczas testu zorientowałem się, że zupełnie bezwiednie nie wysuwam
tych dolnych sekcji, a w najlepszym wypadku, przy każdym rozstawianiu statywu
zadaję sobie pytanie: czy naprawdę chcesz znowu zobaczyć te „patyczki”? A już na
poważnie: średnica średnicą, wrażenie wrażeniem, ale sztywność sztywnością. Jej,
mimo filigranowej formy statywu, czepiać się nie mogę. Pod tym względem VEO
235AB zachowuje się o niebo lepiej niż wygląda.
Jest jeszcze jeden, dość nietypowy, element statywu, który
powinien wpływać na sztywność konstrukcji. Chodzi o niepełną „obręcz”
centralnego spojenia statywu, czyli miejsca gdzie schodzą się jego nogi i
kolumna centralna. Inżynierska część mojego mózgu buntuje się przeciwko temu
brakowi symetrii i zamknięcia, zapewniającego optymalne przeniesienie naprężeń.
Wrażenie podobne jak przy pojedynczym widelcu w rowerze lub samolocie Blohm
& Voss BV 141. Ale znowu, analogicznie jak w przypadku nóg statywu: pewnie
jakiś negatywny wpływ tego rozwiązania występuje, jednak wyraźnych sygnałów nie
ma. No i dobrze, ale po co w ogóle taki cudaczny patent? Sprawa jest oczywista:
chodzi o uproszczenie i odchudzenie mechanizmu obracania kolumny centralnej. Dzięki
temu statywy VEO nie tylko są lekkie, ale też potrafią „schować głow(ic)ę
między nogami”, co skraca je w pozycji transportowej o ok. 10 cm, w porównaniu
z konstrukcjami klasycznymi.
Żeby nie było za pięknie, taki mechanizm obrotu kolumny
uniemożliwia fotografowanie przy kolumnie ustawionej ukośnie. Po prostu w
takiej pozycji nie da się skutecznie zacisnąć jej w obrotowym gnieździe. Ale
oczywiście nie ma problemu z wykonywaniem zdjęć z głowicą w dolnym położeniu.
Byle tylko aparat umożliwiał spojrzenie na ekran.
Jeśli aparat ma ekran odchylany także w dół, to co za problem zamontować go na odwróconej w dół kolumnie? Dzięki temu rozwiązaniu znajduje się on tuż nad ziemią. I tylko szkoda, że symbole na ekranie widzimy do góry nogami. Obsługa tak ustawionego aparatu może nie być łatwa, a bardzo przydaje się dotykowy ekran.
A propos dotyku. Jedna z nóg statywu została ubrana w gumową nakładkę mającą zapewnić dobry chwyt oraz izolację cieplną dla dłoni, przydatną w chłodne dni. O ile pierwszy cel został spełniony, o tyle drugi ani trochę, Nie jest potrzebny mróz, wystarczy temperatura kilku stopni, a dłoń bez rękawiczki wyraźnie czuje odpływ ciepła do statywu. Na zimowe fotografowanie warto więc doposażyć tego Vanguarda w dodatkową piankową osłonę dla jednej nogi.
A propos dotyku. Jedna z nóg statywu została ubrana w gumową nakładkę mającą zapewnić dobry chwyt oraz izolację cieplną dla dłoni, przydatną w chłodne dni. O ile pierwszy cel został spełniony, o tyle drugi ani trochę, Nie jest potrzebny mróz, wystarczy temperatura kilku stopni, a dłoń bez rękawiczki wyraźnie czuje odpływ ciepła do statywu. Na zimowe fotografowanie warto więc doposażyć tego Vanguarda w dodatkową piankową osłonę dla jednej nogi.
Za to na jednoznaczną pochwałę zasługuje system
mimośrodowych zacisków nóg. Pracuje lekko, a mimo to blokady dobrze trzymają.
Sprawdziłem to nie tylko w temperaturze pokojowej i obowiązującej obecnie
jesienno-zimowej 0-10 °C, lecz również w prawdziwie zimowej -25 °C. Użyłem
zamrażarki, po wyjęciu z której wszystkie mechanizmy statywu i głowicy
pracowały bez zarzutu. Jasne, nie tak lekko i płynnie jak przy +20 °C. Jednak
wyraźniejszą różnicą na minus był większy opór przy panoramowaniu głowicą.
Dodatkowo, jedna z 12 blokad nóg ustąpiła przy próbie obciążenia. Ale było to
obciążenie jednej nogi, dokładnie w jej osi i siłą mniej więcej trzykrotnie większą niż
nośność całego statywu. Ot, w fabryce inaczej dokręcono jedną śrubę regulacyjną. Wkrętak w dłoń i po problemie! Tak więc, w praktycznym użyciu tego Vanguarda na
mrozie, nie ma się czego obawiać.
W nazwie statywu, przy symbolu „235” występuje oznaczenie
literowe „AB”. Sygnalizuje ono, że statyw wyposażony jest w kulową głowicę
THB-50. Druga wersją jest „AP” z dwukierunkową głowicą „filmową” PH-25. Statywu
nie można kupić bez głowicy. Niemniej głowicę można odkręcić i zamontować inną,
gdyż kolumna zakończona jest klasycznym, „małym” gwintem statywowym 1/4”.
THB-50 ma nośność 9 kg, której na statywie VEO 235 nie można
w pełni wykorzystać. Jak przystało na porządną głowicę kulową, posiada „wydzielony”
obrót wokół osi pionowej z własną blokadą ruchu. Płytka reprezentuje standard
Arca Swiss, przy jej mocowaniu umieszczono poziomnicę oczkową. Mocowanie
prezentuje się bardzo solidnie i porządnie, jest w pełni metalowe, łącznie z
pokrętłem zaciskającym. Widoczny na zdjęciu poniżej jasny kołeczek uniemożliwia
przypadkowe wysunięcie się płytki w przypadku zbyt słabego jej zaciśnięcia.
Płytka, jak to Arca Swiss, ma od spodu niezbyt dużo miejsca
na łeb śruby dokręcającej ją do aparatu. Konstruktorzy nie zdecydowali się na
wyposażenie śruby w pałąk umożliwiający dokręcanie jej palcami. Jeśli więc nie
pasuje nam operowanie kluczem nasadowym, sześciokątnym lub monetą, śrubę z
pałąkiem musimy dokupić we własnym zakresie. W głowicy dopatrzyłem się dwóch nieobecnych
elementów: poziomnicy przy podstawie głowicy oraz regulacji tarcia kuli. Piszę
o nich, ale to braki nieco na wyrost, byłyby one istotnymi wadami dopiero w
znacznie poważniejszych głowicach tego rodzaju.
Wspomniałem o w pełni metalowym mocowaniu płytki, więc
uzupełnię, że reszta głowicy oraz statyw są wyjątkowo ubogie w elementy z
tworzyw sztucznych. W głowicy plastikowe są jedynie gałki pokręteł blokujących,
a w statywie nakładki na zaciski nóg. Przy czym cała reszta to metal. Oczywiście
poza gumowymi stopkami nóg.
Na zdjęciu obok widać oddzielne blokady ruchu kuli (po lewej) i panoramy (po prawej).
Głowica pracuje bez zarzutu. Obroty (kula i panorama) odbywają się z niedużym oporem. Blokady łapią płynnie i gładko - łatwo zorientować się z jaką siłą należy obrócić dźwignię, by blokada była pewna.
Uzupełnię jeszcze dane techniczne statywu. Jego masa (razem
z głowicą) to ciut ponad półtora kilograma. Podstawowym materiałem w jego
konstrukcji jest aluminium. Średnica zewnętrzna rurek pierwszej, najwyższej
sekcji wynosi 23 mm. Maksymalna wysokość na której możemy umieścić aparat to 146
cm przy wysuniętej kolumnie centralnej i 123 cm przy schowanej. Najmniejsza wysokość
wynosi 38 cm, a uzyskujemy ją gdy kolumna swym dolnym końcem dotyka podłoża.
Konstruktorzy statywu sprytnie to wymyślili, bo taką pozycję uzyskujemy przy
niewysuniętych nogach statywu, które rozstawiamy na środkowy z trzech
dostępnych zaskoków.
Zjechać można jeszcze niżej i to bez konieczności pracy aparatu do góry nogami. Statyw rozkładamy najszerzej, czyli na trzeci zaskok. Potem wyjmujemy kolumnę, na jej miejsce montujemy „grzybek makro” i już mamy poziom 10 cm. No dobra, jeszcze jakaś głowica by się przydała, by móc ustawić aparat w żądanym kierunku.
Głowica pracuje bez zarzutu. Obroty (kula i panorama) odbywają się z niedużym oporem. Blokady łapią płynnie i gładko - łatwo zorientować się z jaką siłą należy obrócić dźwignię, by blokada była pewna.
Zjechać można jeszcze niżej i to bez konieczności pracy aparatu do góry nogami. Statyw rozkładamy najszerzej, czyli na trzeci zaskok. Potem wyjmujemy kolumnę, na jej miejsce montujemy „grzybek makro” i już mamy poziom 10 cm. No dobra, jeszcze jakaś głowica by się przydała, by móc ustawić aparat w żądanym kierunku.
Statyw kupujemy w komplecie z dedykowanym pokrowcem, a
ciekawym, wartym przemyślenia dodatkiem, jest dedykowana torba VEO 37. Dedykowana,
ale wcale nie dlatego, że ma wewnętrzną długość ok. 40 cm, czyli ciut większą niż
długość statywu w pozycji transportowej. Dedykacja polega na osobnym wejściu
dla statywu oraz „tunelu” przy dnie torby, w który ten się wsuwa. Torba
wyposażone jest we wkładki pozwalające lepiej ułożyć sprzęt, przy czym i je
i tunel można wyciągnąć, by torby używać do mniej fotograficznych zadań.
Torba VEO 37. Źródło: Vanguard |
Który z nich sam bym wybrał? Model 204 raczej nie, chyba że
musiałbym zadbać o jak najmniejszy ciężar statywu. Najprawdopodobniej zdecydowałbym
się na testowany „235”, bo dodatkowe 2 kg nośności w „265” niezbyt mnie kusi,
podobnie jak wyraźnie wyższa cena. To oczywiście dla
zastosowań typowo „bezlusterkowych”. Bo gdybym planował korzystanie z nieco
cięższego sprzętu fotograficznego, zdecydowanie celowałbym właśnie w model
265.
Podoba mi się:
+ skromne wymiary w pozycji transportowej
+ przyzwoita sztywność (pomimo sprawianych pozorów)
Nie podoba mi się:
- słaba izolacja termiczna gumowej osłony nogi
Zajrzyj też tu:
Zajrzyj też tu:
Bardzo dobry test, wszystko ładnie opisane. Oby tak dalej! :)
OdpowiedzUsuńSuper test.
OdpowiedzUsuń