środa, 15 maja 2019

TEST: Panasonic Lumix TZ200. Nowe wcielenie kieszonkowca.

Zdjęcie wykonano w słowiańskim (kiedyś) Podstąpinie
na tle prawie francuskiego pałacu Sanssouci.
     Latem 2016 roku podczas jednego z wakacyjnych wyjazdów przetestowałem Panasonica TZ100 – maleństwo wyposażone w superzooma 25-250 mm i w sporą, 1-calową matrycę. Wówczas był to aparat bez rynkowych konkurentów. Konstrukcje zbliżone posiadały albo dużą matrycę i mniej uniwersalnego zooma albo dorównywały optyką, ale przetwornik obrazu miały malutki. A jeśli już spełniały oba warunki, okazywały się wielkimi cegłami. Lumix TZ100 był jaki był, pracował całkiem przyzwoicie, choć przyznam, że mi jakoś nie podpasował. Wierzyłem, że Panasonic zaprezentuje jego następcę, w którym to i owo zmieni, bądź poprawi. Na TZ200 doczekałem się nieco ponad rok temu, lecz szybko okazało się, że jedyną istotniejszą zmianą jest znaczące poszerzenie zakresu zooma. Dlatego jakoś nie ciągnęło mnie wówczas do przetestowania tej nowości – nie nowości. Więcej chęci naszło mnie kilka miesięcy później, gdy okazało się, że Sony podjęło rękawicę i zaprezentowało konkurenta. Z początku nie bardzo rozumiałem dlaczego w serii RX100 jasny zoom 24-70 mm został zastąpiony ciemnym 24-200, jednak później mnie olśniło i napisałem o tym na blogu. A skoro jest sens walki w tym segmencie cyfrówek, może wypadałoby być na bieżąco? Teraz więc zebrałem się i zabrałem TZ200 na testową wycieczkę prasłowiańskim szlakiem od Kruszwicy, poprzez Biskupin, aż do Bralina, który dziś poprawność polityczna każe nazywać Berlinem.

     Jako, że TZ200 w niewielu aspektach różni się od poprzednika, jeszcze raz zachęcam do przeczytania mojego testu Lumixa TZ100, szczególnie jeśli nie znacie dobrze tego modelu. Planuję sporo odniesień do tamtego modelu i artykułu, a drugie, że cechy wspólne obu aparatów potraktuję skrótowo. 
Mało miejsca na prawy kciuk, płaskie, źle wyczuwalne klawisze. Sporo
rzeczy może się nie podobać. Ale gdy nie upieramy się pracować
mnóstwem trybów, obsługę aparatu da się sensownie zorganizować.
     Od czego zacząć? No, może od tego, że „dwusetką” fotografowało mi się jeszcze mniej przyjemnie niż poprzednikiem. Po pierwsze musiałem od nowa przyzwyczajać się do obsługi absolutnie niewyczuwalnych przycisków na tylnej ściance. Raz, drugi i dziesiąty próbowałem trafiać w nie palcem „ma macanego”, ale to było zbyt duże ryzyko, szczególnie gdy fotografowałem w pośpiechu. Nie mam pojęcia jak można było powtórzyć błąd z totalnie płaskimi klawiszami, nic a nic nie wystającymi z obudowy, ani w niej nie schowanymi. W innych Lumixach się dało, więc dlaczego tu nie? Dobre choć to, że pięć segmentów nawigatora wyczuwa się świetnie. To co prawda nie Sony, gdzie te segmenty są definiowalne. Jednak w Lumiksie wstawione tam funkcje są dość przydatne (czułość, korekcja, tryby AF, serie / samowyzwalacz) ewentualnie możemy je zastąpić bezpośrednim dostępem do ustawiania położenia pola ostrości. Jednak to ostatnie nie jest potrzebne z powodu – tradycyjnie – świetnie zorganizowanego sterowania przez ekran dotykowy. Jeśli więc te cztery funkcje wyczerpują nasze potrzeby wobec tylnej ścianki, problem z głowy. A, jedną jeszcze jedną funkcję możemy przypisać pokrętłu na obudowie obiektywu. Ja z tego nie korzystałem, gdyż w moich rękach takie pokrętło w każdym używanym aparacie „samo” się obraca, zupełnie nieproszone.
     Jak to w Panasonicach, mamy też kilka definiowalnych dotykowych klawiszy po prawej stronie ekranu. Zasadniczo lubię z tego paska funkcji korzystać, ale w TZ200 on cały czas mnie stresował, na zasadzie identycznej jak pokrętło na obiektywie. Po prostu bardzo często nieumyślnie uaktywniałem, a czasami wręcz przestawiałem funkcje niosąc aparat w dłoni. To oczywiście skutek znikomej ilości miejsca na tylnej ściance, gdzie można oprzeć kciuk. A jeśli sterowanie położeniem pola ostrości też miałem ustawione na dotyk, regularnie lądowało mi ono w prawym górnym rogu klatki.

     Przez cały okres testowania Lumixa próbowałem wymyślić jakiś sensowny kompromis pomiędzy wygodą sterowania, a brakiem ryzyka nieumyślnego przestawiania funkcji. Przyznać muszę, że nie udało mi się opracować satysfakcjonującego mnie schematu. Ustawić do testu, bo już do codziennego fotografowania pewnie bym coś wymyślił. Przeważnie – w każdym razie tak wynika z mojego doświadczenia – nie jest wówczas potrzebny szybki dostęp do tak dużej liczby funkcji, jak przy testowaniu. Więc pewnie i wam się to uda. Sporo zależy od własnych preferencji obsługi oraz liczby funkcji, które chce się mieć pod ręką. W sumie, równie dostępne jak na klawiszach ekranowych, są funkcje w podręcznym Q.MENU. Można tam umieścić po 5 (z dostępnych 40) funkcji na każdym z trzech ekranów, więc jest to jakieś rozwiązanie.
     Świetnie działa Touch Pad AF, czyli dotykowe ustawianie pola ostrości podczas korzystania z wizjera. Ponieważ aktywny jest wówczas cały ekran (nie da się wydzielić tylko jego połowy albo ćwiartki), warto aktywować opcję Offset. Pozwala ona przesuwać pole AF drobnymi ruchami palca, w odróżnieniu od Exact wymagającej dotknięcia ekranu dokładnie tam, gdzie ma być ustawiana ostrość.

     A skoro już przy wizjerze jesteśmy, to niemiło mnie on zaskoczył. I wcale nie chodzi o znikome powiększenie obrazu ani o sposób jego wyświetlania: linia po linii – wizjer „sekwencyjny”. To akceptuję w mocno zminiaturyzowanym sprzęcie i nie mam zamiaru czepiać się. Szczególnie, że wizjer został nieco powiększony w stosunku do tego z Lumixa TZ100. Niestety, obraz tam widoczny był blady, bez kontrastu i – w domyślnych ustawieniach – wyraźnie chłodny. Coś jakbym fotografował w gęstym dymie. I tu przydały się szerokie możliwości korekcji wyglądu wyświetlanego obrazu. Kontrast na maksa, sporo ocieplenia, lekka regulacja jasności, i dało się fotografować. Choć nadal, jeśli szło o precyzyjną ocenę zdjęć, odniesieniem był ekran, a nie wizjer.

Lumix TZ200 nie jest bardzo płaską cyfrówką. Obiektyw wystaje do przodu nawet po
wyłączeniu aparatu. Środkowe zdjęcie pokazuje Panasonica z najmniej wysuniętym
zoomem (ok. 35 mm), a prawe z wysuniętym najbardziej - 360 mm.
     Dwa słowa o wymiarach i masie. Gumowany uchwyt, czy raczej próg dla palców, w zupełności wystarcza by aparat pewnie leżał w ręku. Tak, w ręku, a nie w palcach, bo – mi w każdym razie – udawało się dobrze i stabilnie oprzeć prawy dolny róg aparatu we wnętrzu dłoni. Jednak TZ200 nie był aparatem, którym dobrze mi się fotografowało jedną ręką. Trzymać – tak, ale żeby jednocześnie obsługiwać spust migawki i otaczającą go dźwigienkę zooma – to już nie bardzo. Dlatego zawsze podpierałem aparat lewą dłonią.

Gniazda USB i HDMI umieszczono nietypowo po prawej stronie aparatu.
Czyli gniazda mikrofonu i słuchawek znajdziemy po lewej? Nie, ich nie ma wcale.
     O funkcjach aparatu nie będę się rozpisywał. Ma wszystko co potrzeba, od kompaktów innych producentów wyróżniając się trybami 4K PHOTO, czyli opartymi na seriach, czy raczej króciutkich filmikach o rozdzielczości 4K. Klatki z nich można wykorzystać na różne sposoby, a nowym, wzbogacającym TZ200 w porównaniu z poprzednikiem, jest Sequence Composition, czyli odnajdywanie przez aparat ruchomego obiektu w kadrze i wklejenie go w tło w kilku zarejestrowanych położeniach.
     Przeczytaliście wcześniej „4K” i pewnie ucieszyliście się z tej funkcji filmowania i fotografowania. Przypomnieć jednak muszę, że – jak i w innych Panasonicach z 1-calowymi matrycami – aparat wykorzystuje jedynie środkowe 8 mln pikseli z przetwornika obrazu. Czyli obowiązuje „crop” rzędu 1,5×, oznaczający zwężenie pola wykorzystywanego widzenia obiektywu. Co prawda cieszy to w zakresie tele, ale w dole zooma wręcz przeciwnie. Na pocieszenie, twórcy aparatu rozszerzyli zestaw klatkaży filmu dla rozdzielczości Full HD o 120 klatek/s. W 4K pozostało 30 klatek/s.

     Istotnemu zmniejszeniu uległa prądożerność aparatu. Standardy CIPA mówią o możliwości wykonania 370 zdjęć, podczas gdy dla poprzednika deklarowały 300 zdjęć. W przypadku TZ100 nie narzekałem na zbyt małą wydajność akumulatora, a tu z przyjemnością zauważyłem, że jest naprawdę dobrze. Może nie tak, żeby cały dzień swobodnie fotografować na jednym akumulatorze, ale i takiego zadania nie uważałbym za szczególnie trudne.

     Oficjalnie Panasonic się tym jakoś szczególnie nie chwali, ale w TZ200 zwiększył możliwości zdjęć seryjnych. Nie, nie chodzi o szybkostrzelność, a jedynie o długość serii. I nie jest to kwestia szybszego zapisu, a jedynie powiększonego bufora. RAWów da się strzelić jednym ciągiem ponad 30, a najcięższych JPEGów ponad 200! Opróżnienie bufora trwa 18 s, czyli sporo. Przy tym niemal identyczne czasy zapisu uzyskałem na karcie UHS-II (teoretycznie maks. 240 MB/s), jak i UHS-I (90 MB/s). To stąd, że TZ200 dysponuje slotem SD w wolniejszym standardzie UHS-I. Podczas tego testu wykorzystałem najwyższą standardową częstość serii, czyli 10 klatek/s. Standardową, czy pozwalającą korzystać zarówno z RAWów, jak i z JPEGów o pełnej rozdzielczości 20 Mpx. Długi czas czyszczenia bufora nie pozwala strzelać długich serii jedna za drugą. Ale to nie aparat do sportu. Jego konstruktorzy myśleli raczej o swobodzie wykonywania kolejnych serii kilkuzdjęciowych, co często zdarza się w praktyce amatorskiej. TZ200 pozwala na fotografowanie w ten właśnie sposób bez obaw o nagłe zatkanie bufora.

     Wspomniana przed chwilą częstość 10 klatek/s wymaga pracy w trybie pojedynczego autofokusa albo przy ostrzeniu ręcznym. W ciągłym AFC szybkostrzelność spadać powinna do 6 klatek/s, ale mi się tej wartości nie udało uzyskać. Jak bym nie kombinował, aparat nie strzelał więcej niż 5 klatek/s. Tak więc przy tej częstości przeprowadziłem test ciągłego autofokusa DFD. Już w Panasonicu TZ100 ten tryb ustawiania ostrości działał przyzwoicie (choć nie rewelacyjnie), więc i tu nie spodziewałem się niemiłych niespodzianek. Niespodzianki może i nie było, niemniej zauważyłem poprawę w stosunku do działania AFC poprzednika. Nie występowały już jakiekolwiek problemy z „przyklejeniem” się na stałe do obiektu, ani ze śledzeniem go aż do minimalnego dystansu ostrości obiektywu. Tradycyjnie test przeprowadziłem na modelu samochodu poruszającym się z prędkością ok. 7 km/h, korzystając z pojedynczego, centralnego pola AF średniej wielkości. Prędkość może i nieduża, ale gdy odległość fotografowania wynosi 1 m, AFC musi wykazywać się sprawnością taką, jak w przypadku samochodów prawdziwych samochodów jadących 100 km/h w odległości dużych kilku metrów. Obiektyw Lumixa ustawiony był na odpowiednik małoobrazkowych 200 mm, a aparat wykonywał 5 klatek/s. Ważne uzupełnienie: autofokus DFD działa wyłącznie przy fotografowaniu, przy filmowaniu już nie.


     Kolejna kwestia, to sposób naświetlania zdjęć. TZ200 lubi dobierać ekspozycję na bogato. Nie to, że jakoś strasznie prześwietla, ale podczas testu regularnie nachodziła mnie myśl, żeby na stałe ustawić korekcję -1/3 EV. Gdy już po fakcie oglądałem wykonane zdjęcia, uznałem że to chyba jednak przesada. Niemniej sporo zdjęć wychodziło szaro-blado i takie lekkie ściemnienie dobrze by im zrobiło. Natomiast jakiekolwiek ciemniejsze wnętrze wymaga zdecydowanych działań korekcją na minus. Podobnie jak użycie któregoś ze wspomagaczy prawidłowego naświetlenia. Mam na myśli funkcje i.Dynamic i HDR. Tu -2/3 EV jest wartością minimalną, a w ciemnych wnętrzach czasem optimum okazywało się -1 2/3 EV. Jeśli decydujemy się użyć którejś z tych funkcji, korzystajmy z ich najwyższych intensywności działania. No, czasem HDR dobrze zadziała w trybie Auto, ale to nie jest regułą. W TZ200 mamy jeszcze możliwość doboru kształtu krzywej naświetlania. Jej części odpowiedzialne za światła i cienie obrazu możemy mniej lub bardziej wygiąć w górę albo w dół. To niby najbardziej „profesjonalny” sposób kształtowania jasności poszczególnych tonów. Jednak podczas testu z niego nie korzystałem, ponieważ jak sprawdziłem wcześniej, efekty wizualne nie były przekonujące, a obsługa tej funkcji czasochłonna. Uzupełnię jeszcze, że o ile gięcie krzywej i i.Dynamic dostępne jest dla RAWów i JPEGów, to HDRem możemy pracować wyłącznie na JPEGach.

Trochę blado i ciut za jasno - typowy sposób naświetlania Panasonica TZ200.
Jeśli pracujemy na RAWach, nie jest źle, mamy coś w rodzaju ETTR. Lecz jeśli
zależy nam na soczystych JPEGach, pilnujmy naświetlenia lub wręcz na stałe
włączmy korekcję ekspozycji -1/3 EV.
     Ale tak w ogóle, to Lumix TZ200 bardzo przyzwoicie radzi sobie z motywami o wysokiej rozpiętości tonalnej. Nie, żadnych rewelacji, ale w wielu sytuacjach aparat miło mnie zaskakiwał. Czasem wydawało mi się, że motyw bez RAWa jest nie do ogarnięcia, a okazywało się, że JPEG dawał radę. Jednak tak jak wspominałem wcześniej, warto pilnować prawidłowej ekspozycji, żeby w razie co nie „stracić” najwyższych świateł.

Funkcja i.Dynamic działa zdecydowanie najskuteczniej gdy ma do rozjaśnienia dużo
głębokich cieni. W plenerze, gdy ma ogarnąć wysokie kontrasty pracuje mniej śmiało.
     A propos tych jasnych motywów: Lumixowi brak wbudowanego szarego filtra, ale w takich sytuacjach pomaga elektroniczna migawka. Migawka centralna w obiektywie „kończy się” na 1/2000 s, ale dzięki elektronicznej ekspozycję da się w razie potrzeby skrócić nawet do 1/16000 s.

Bardzo trudny oświetleniowo motyw w berlińskim Nowym Odwachu. Byłem
przekonany, że Lumix na nim polegnie, ale nie, dał sobie radę podejrzanie dobrze,
choć z pomocą i.Dynamic. Na zdjęciu widać więcej niż ja dostrzegałem własnymi
oczami. Przepaleń ani śladu, zgubione troszeczkę najgłębszych cieni. To co widzicie,
to nietknięty JPEG prosto z aparatu. Oczywiście teraz należałoby wziąć RAWa
od tego JPEGa i porządnie go wywołać. 
     20-megapikselowa, 1-calowa matryca działa prawie jak w Lumiksie TZ100, choć wygląda na to, że Panasonic trochę przeprogramował obróbkę sygnału. Tak czy inaczej, przejście przez zakres czułości prezentuje się podobnie jak u poprzednika. Czułości ISO 125 i ISO 200 wykazują maksimum szczegółowości, a ISO 400 oznacza jedynie symboliczny (mniejszy niż w TZ100) jej spadek. Natomiast programowo uzyskiwane ISO 80 prezentuje symboliczny jedynie wzrost szczegółowości. Przy zauważalnym spadku dynamiki, więc ja bym sobie tę czułość odpuścił. To odmiennie niż u poprzednika. Przy okazji, gdyż analogicznie: w TZ200 mało skuteczna, czy może lepiej: mało przydatna, jest funkcja i.Resolution, podwyższająca wrażenie szczegółowości obrazu. W TZ100 używałem jest z powodzeniem, a tu nie. Dla krótszych ogniskowych zooma, bardziej widać było „ucyfrowienie”, odplastycznienie obrazu, niż podwyższoną – mniej lub bardziej pozornie – szczegółowość. Z kolei dla ogniskowych dłuższych, tam gdzie obraz nieco mięknie, działanie i.Resolution były w zasadzie niewidoczne.
     OK, wracam do czułości. Skończyłem na bardzo ładnie prezentującej się ISO 400, natomiast już przejście na ISO 800 oznacza wyraźniejszy spadek szczegółowości. Jednak i tę wartość bez wahania zaliczam do zakresu czułości w pełni użytecznych, także gdy chcemy wykorzystywać JPEGi. Oczywiście uzyskanie zdjęcia z RAWa bardzo pomoże. Jeszcze bardziej w przypadku ISO 1600, gdzie bez RAWów nie widzę już możliwości fotografowania. Ważne jednak, że dopóki wymagamy jedynie rozdzielczości ekranowej zdjęć, to na samych JPEGach możemy pracować aż do ISO 6400 włącznie. ISO 12800? Zapomnieć!
     Ważna uwaga dla JPEGowców: ciut inaczej niż we wcześniejszych Lumixach działa redukcja „szumów ISO”. W TZ200 już nie można dla ISO 125 zjechać z redukcją do poziomu -5, gdyż w średnich cieniach potrafią wyjść szumy luminancji. Warto ustawić -3 albo lepiej -2, bo ta wartość stanowi chyba optimum aż do ISO 800 włącznie.

Kadr do testu szczegółowości obrazu i poziomu szumów dla poszczególnych
czułości matrycy. Odszumianie na poziomie -2. Wycinki poniżej. 

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 
     Obiektyw. Lumix TZ100 miał wbudowany – firmowany przez Leicę, rzecz jasna – zoom 25-250 mm f/2.8-5.9. Natomiast „dwusetce” Panasonic podarował szkło niemal półtorakrotnie dłuższe, a do tego ciut szersze na dole: 24-360 mm. Niestety kosztem jest spadek jasności do f/3.3-6.4, czyli o pół działki dla szerokiego kąta i mniej niż 1/3 działki dla najdłuższego tele. Warto było tak się szarpać? Zobaczymy. Obiektyw poprzednika miejscami nie błyszczał, zakładałem że w następcy konstrukcja zostanie poprawiona, a nie rozbudowana.
     Zdjęcia poniżej wykonałem z tego samego miejsca, a prezentują one zakres kątów widzenia zooma.



     Ogólnie rzecz biorąc jest znacznie lepiej niż myślałem. Bo przyznam, że trochę obawiałem się tej ucieczki do przodu. Szczególnie spodobały mi się długie ogniskowe. Tak, obraz zasadniczo jest nieco miękki, ale – w odróżnieniu od sytuacji z TZ100 – możemy dość zdecydowanie wspomagać się wyostrzaniem w postprodukcji. Tam Unsharp Maskiem trzeba było działać bardzo delikatnie by nie tracić plastyki, ale zdjęcia z TZ200 wcale się go nie boją. Nieco gorzej w drugim słabym u poprzednika punkcie, czyli brzegi klatki dla szerokiego kąta. Tu nadal jest średnio, ale i tak o wiele lepiej niż w TZ100. Po pierwsze dlatego, że rzecz dotyczy samiutkiego dołu zooma. Odpowiednik 28 mm, czy 35 mm już pracuje znacznie lepiej. Dla 24 mm można dla poprawy szczegółowości brzegów kadru trochę przymykać przysłonę. Można, ale nie trzeba.
     Przejście przez zakres ogniskowych wygląda następująco. Środek kadru od 24 mm aż do mniej więcej 70 mm prezentuje się dobrze. Dobrze, jak na miniaturowy superzoom, więc nie spodziewajmy się rewelacji. Brzegi, jak napisałem wcześniej: najpierw średnio, od 35 mm bez uwag, choć nie tak dobrze jak centrum klatki. Dalsze wydłużanie ogniskowej skutkuje powolnym zmiękczaniem obrazu i stopniowym spadkiem jego szczegółowości. Bardziej to pierwsze, stąd – jak już wspomniałem – wyostrzanie zdjęć pomaga poprawić ich odbiór. Ale tak gdzieś do 200 mm nie bardzo jest czego się czepiać. Potem już trochę tak, ale bardziej przeszkadza to na zdjęciach tablic testowych, niż przy „normalnym” fotografowaniu. Tak wygląda sytuacja dla pełnej dziury obiektywu. Jak znam życie, to i tak 99% zdjęć zostanie wykonanych Lumixami TZ200 w ten właśnie sposób.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu, ogniskowa 24 mm.
Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu,
ogniskowa 53 mm. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu, ogniskowa 360 mm.
Wycinki poniżej.

Wycinki lekko wyostrzone Unsharp Mask.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu, ogniskowa 37 mm.
Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu,
ogniskowa 164 mm.  Wycinek poniżej.

Wycinek lekko wyostrzony Unsharp Mask.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu,
ogniskowa 205 mm. Wycinek poniżej.

Wycinek lekko wyostrzony Unsharp Mask.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu, ogniskowa 91 mm.
Wycinek poniżej.

Wycinek lekko wyostrzony Unsharp Mask.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości obiektywu, ogniskowa
200 mm. 1/30 s z ręki. Wycinek poniżej.

Czułość ISO 1600, więc wyostrzać już niezbyt się dało, gdyż wychodziły szumy.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.
     Wady obrazu? Winietowania i dystorsji brak, choć oczywiście zostały one skorygowane cyfrowo. Z ciekawości otworzyłem niepoprawionego RAWa strzelonego przy 24 mm i okazało się, że zdjęcie wygląda prawie jak z rybiego oka. Bocznej aberracji chromatycznej troszkę widać na zdjęciach, podobnie jak komy – to też wszystko przy najkrótszych ogniskowych.
     Za to pod światło obiektyw zachowuje się bez zarzutu. Plus w porównaniu z optyką Lumixa TZ100.

Ogniskowa 24 mm, słońce na samym brzegu kadru. Blików brak, kontrast ok. 
     Nieostrości prezentują się tak sobie, nieco lepiej przy dłuższych ogniskowych, mniej ładnie przy krótszych. Zasadniczo, bo sporo zależy tu od motywu, odległości tła itp. W sumie jednak zawiedziony nie jestem, bo czegóż można się spodziewać po tak mocno zminiaturyzowanym superzoomie?

Ogniskowa 24 mm. 

Ogniskowa 190 mm. 

Ogniskowa 24 mm. 
     A jak tam stabilizacja? U poprzednika błyszczała ona bardzo jasno, w przypadku TZ200 Panasonic chwali się ulepszeniami, a w rzeczywistości… jest jak było. Czyli świetna skuteczność na poziomie 5 działek czasu. Czapki z głów, ale – jak i u poprzednika – to nie tylko chwała, ale też obowiązek. Oba Lumixy są bowiem bardzo trzęsącymi aparatami, stąd konieczność naprawdę skutecznej redukcji drgań. Bo rzadko kiedy zdarza się cyfrówka, która – tak jak TZ200 – z wyłączoną stabilizacją, dla czasu będącego odwrotnością ogniskowej daje (w moich rękach), zaledwie połowę nieporuszonych zdjęć. Tak czy inaczej, 5 działek to wynik plasujący redukcję drgań obu Lumixów wysoko w klasyfikacji. Równie dobre rezultaty osiągnął w moich testach Tamron 70-200/2.8 G2, ciut lepszy był superzoom M.Zuiko 12-100/4 współpracujący ze stabilizowaną matrycą Olympusa E-M5 II, ale wśród kompaktów nie ma lepszych od Lumixów TZ100 i TZ200. 

     Jak to w superzoomach kompaktów, przy dłuższych ogniskowych nie ma szans na fotografowanie z niedużych odległości. Tryb makro niby jest, ale przy żeby to było naprawdę coś z okolic makro, trzeba korzystać z ogniskowych rzędu (małoobrazkowych) kilkudziesięciu milimetrów.

     Jeszcze dwa słowa o cenie aparatu. Wysokiej, jak można się było spodziewać, wynoszącej nieco poniżej 3000 zł. To suma bardzo zbliżona do ceny Lumixa TZ100 sprzed dwóch lat, gdy był jedynym modelem w tej klasie cyfrówek. Jedynym nie tylko u Panasonica, ale w ogóle na rynku. Teraz Panasonica TZ100 kupujemy za 2200 zł, a TZ200 nie jest jedynakiem, ma już konkurenta. To wspominany na początku artykułu Sony RX100 VI. Aparat powszechnie oceniany wyżej, ale na szczęście dla Lumixa, kosztujący prawie 5000 zł. Czy wart jest aż tyle, nie wiem, ale korci mnie żeby sprawdzić. Może w wakacje podejmę temat?

     Na koniec tradycyjnie podrzucam zestaw zdjęć wykonanych podczas testu. Wszystkie są niekadrowanymi JPEGami wprost z aparatu, wykonanymi bez żadnych korekt, przy najniższej czułości ISO 125 (odszumianie -2) i otwartej przysłonie obiektywu. Ewentualne odstępstwa zawarłem w podpisach.

Ogniskowa 37 mm.

Ogniskowa 30 mm.

Ogniskowa 24 mm.

Ogniskowa 153 mm.

Ogniskowa 149 mm.

Ogniskowa 70 mm. Lekko przycięte bo bokach.

Ogniskowa 91 mm.

Ogniskowa 46 mm. Lekko przycięte od dołu.

Ogniskowa 250 mm.

Ogniskowa 69 mm. Troszkę ciachnięte z dołu.
Lekko podciągnięty kontrast.

Ogniskowa 164 mm.

Ogniskowa 27 mm.

Ogniskowa 360 mm. Zdjęcie zrobione z tego samego miejsca co poprzednie.

Ogniskowa 221 mm.

Tym maluchem nawet na zwierzynę można (fotograficznie) polować.
Pod warunkiem, że zwierzyna niepłochliwa. Ogniskowa 360 mm.

Ogniskowa 66 mm. 1/4 s z ręki.

Ogniskowa 160 mm, ISO 1600, -2/3 EV.

Ogniskowa 106 mm, ISO 800, -1/3 EV.

Ogniskowa 48 mm, -2/3 EV.

Ogniskowa 41 mm.

Ogniskowa 227 mm. Trochę podciągnąłem kontrast - zdjęcie wykonane
z odległości kilkuset metrów.
     Narzekałem podczas testu, kląłem i marudziłem, ale tak po prawdzie, ten TZ200 nawet mi się spodobał. To oczywiście dopiero gdy udało mi się wymyślić jak ogarnąć sterowanie nim oraz gdy obejrzałem wykonane zdjęcia. Finalnie czepnę się tylko trzech kwestii. Pierwsza, to jakość obrazu w wizjerze. Całe szczęście da się go jakoś skorygować. Druga, to szczegółowość brzegów klatki przy 24 mm i otwartej przysłonie. Ale tu - jeśli w ogóle -  wystarczy lekkie jej przymknięcie i problem z głowy. Trzecia, to cena. Jednak tu też można podziałać. Na przykład zabrać rodzinę na wakacje do Pobierowa zamiast na Kanary. I już trzy patole zostają w kieszeni. Ala ja nic nie podpowiadam! W każdym razie reklamacji nie uwzględnia się.
     A już na poważnie, Lumix TZ200 to bardzo fajny, kieszonkowy aparacik. Matryca pracuje przyzwoicie do ISO 800, optyka daje radę pomimo miniaturyzacji, stabilizacja – miodzio! Ale uwaga: pomimo że Lumix jest nieźle napakowany funkcjami, nie traktujmy go jak fotograficznego kombajnu. Tak się nie da, albo inaczej, da się ale namęczymy się przy tym setnie. To jest – już drugi w moich rękach – kompakt do łapania światła. To określenie Rafała Wylegały (Sony Polska) na proste, czy wręcz prymitywne aparaty, które nie przytłaczają technikaliami i pomagają skupić się na tym co fotografujemy. Na określenie to trafiłem podczas testu – podobnego ideologicznie do TZ100/200 – Sony RX100 V i zaadaptowałem je. Tego Sony też nie dało się traktować jak Poważnej Cyfrówki. Był za malutki, zbyt nieporęczny do grzebania w gąszczu funkcji. Dokładnie ta sama zasada obowiązuje dla Lumixa TZ200. Wymyślmy jakie trzy albo cztery funkcje są nam NAPRAWDĘ potrzebne i tylko pod nie opracujmy system obsługi aparatu. I zajmijmy się łapaniem światła.


Podoba mi się:
- kieszonkowość przy dużych możliwościach
- stabilizacja!
- wydajność akumulatora

Nie podoba mi się:
- problemy z obsługą
- brzegi kadru przy 24 mm
- jakość obrazu w wizjerze


9 komentarzy:

  1. A ja kupilem zonie nowiutki Canon EOS M100 - byla przecena - z kitowym EFM 15-45 kosztowal 275 euro - to chyba najtanszy tej klasy sprzet "do lapania swiatla". I moja zona jest zachwycona funkcja A a ja jestem zaskoczony jakoscia zdjec. Przedtem czytalem sporo testow tego sprzetu, w sieci jest tez test matrycy. Jakosc zdjec - ostrosc, kontrasty i odtwarzanie kolorow nie gorsze niz w DSLRach od Canona. No i w przyciskach sie czlowiek nie pomyli ani nie pogubi, bo ich nie ma. No, prawie nie ma. A jak ktos chce pogrzebac sie w nastawieniach to ma ich dosc na dotykowym ekranie. Brak wizjera mi nie przeszkadza bo ja wizjera prawie nigdy nie uzywam, lubie moja brzuszna perspektywe :-), moja zona tez :-).Obiektyw pancake 22mm do tego i mam doskonaly aparat do kieszeni. Nie za bardzo mnie obchodzi to ze natywnych obiektywow malo, ale mozna podpiac inne od DSLRa jak ktos sie upiera zeby miec cos duzego. I to ze seria M nie bedzie juz rozwijana mnie nie interesuje, bo kazdy aprat cyfrowy jest po kilku latach wart moze 20% pierwotnej ceny. (Pomijam horrendalnie drogi sprzet profi, oczywiscie :-))
    Sadzac z Panskiego wyboru sprzetu do testowania Canoniarzem Pan raczej nie jest (ja jestem) ale czy planuje pan moze jakis test serii M od Canona?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybór sprzętu do testów to jedno, a do pracy to drugie. Ale czy z artykułów nie wynika, że jestem canoniarzem? Bo tak się składa, że jednak jestem :-) Z ostatniego roku: RF 50/1.2, 50/1.8 STM, 2000D, EOS M50, Laowa 12/2.8 testowana na 5D3, Tamron 24-70 G2 na 5DsR - trochę tego jest.
      A EOSy M podobają mi się, choć dopiero od momentu gdy nabyły wizjer. Dla mnie bez niego nie ma fotografowania. Ale to oczywiście rzecz gustu i sposobu pracy aparatem. Nie mam w bliskich planach nic z testów tego systemu, chyba że Canon wypuści coś naprawdę ciekawego. Na co raczej nie zanosi się, gdyż ma sporo roboty w małym obrazku. Ale myślę, że system nie umrze szybko i nadal będzie się dobrze sprzedawał. Mnóstwo ludzi nie ma ochoty włazić w mały obrazek, bo APSC - zwłaszcza w tak fajnym wykonaniu jak Canona - zaspokaja wiele potrzeb. I świetnie działa. W Japonii to najlepiej sprzedające się aparaty z wymienną optyką, a w Europie też blisko czołówki. Taki mały EOSik z jasną stałką, to fajna rzecz do kieszeni.

      Usuń
    2. Pisze Pan o sobie ze profesjonalnie Pan uzywa Canona, ale ja jakos, przynajmniej oststnio, widze glownie testy Panasonic, przyznaje ze przeoczylem test M50.
      Mysli Pan ze system M nie umrze szybko, jesli sie nie myle to czytalem gdzies o zakonczeniu prac nad tym systemem, wiec Canon chyba bedzie teraz rozwijal pelna klatke?

      Usuń
    3. Panasonica lubię, więc artykułów o nim rzeczywiście trochę jest, ale testów już nie. Jak teraz przejrzałem bloga, to w ciągu ostatniego roku były tylko dwa. Aż podejrzanie mało. Na dniach zacznę jeszcze jeden, więc statystyka trochę się poprawi.
      Canon oczywiście stawia teraz na mały obrazek, ale na systemie M ciągle świetnie zarabia. Rozwijać go raczej nie będzie, ale póki się sprzedaje, to będzie produkowany. Tak jak lustrzanki APSC, w których mnożeniu Canon jest mistrzem. To na tym tańszym sprzęcie producenci najwięcej zarabiają, więc nawet jeśli najszerzej reklamują FF, to dbają by dobrze sprzedawały się "popularne" aparaty i obiektywy.

      Usuń
  2. Nieprecyzyjnie sie wyrazilem, to fakt, i w zadnym wypadku nie mam zamiaru zachecac Pana do robienia testow tego co ja lubie, Panskie testy i artykuly mi sie podobaja takie jakie sa. Testy aparatow ktore mi sie podobaja znajde sobie zawsze na stosunkowo licznych stronach o sprzecie fotograficznym. Podziwiam Pana za to ze pomimo wielu zajec ma Pan czas na swoj nieobiektywny blog. Mi by sie nie chcialo. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ wcale tego tak nie zrozumiałem! Dobre to, że sam byłem przekonany o dużej liczbie testów sprzętu Panasonica. Sam widzę, że może być ich więcej. A, że pojawił się u niego mały obrazek, to mamy (Panasonic i ja) pole do popisu.

      Usuń
  3. Czy jest to aparat który nadaje się do profesjonalnej pracy? Dokładniej mówiąc fotografowania w super rozdzielczości malarstwa w celu wydruku (format przynajmniej 100/70) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za opóźnienie z odpowiedzią, ale blogspot jakoś nie informuje mnie o wszystkich komentarzach.
      Nie, ten aparat nie nada się do takich celów. Rozdzielczość matrycy jeszcze by uszła, ale obiektyw nie da rady z rozdzielczością. Mało który kompakt poradzi sobie z takimi zadaniami. Ale już jakakolwiek lustrzanka lub bezlusterkowiec >20 Mpx z jakąś stałką o portretowej ogniskowej, bez kłopotu.

      Usuń
  4. Teraz jest taki wybór w aparatach, że nie sposób mieć jeden do wszystkiego.

    OdpowiedzUsuń