sobota, 20 października 2018

TEST: Sony RX10 III. Postęp na raty → test na raty.

   Seria wielkogabarytowych kompaktów Sony RX10 jest przykładem dość nietypowej ewolucji. Liczy obecnie cztery modele, a unowocześnianie kolejnych wersji II, III i IV (formalnie M2, M3, M4) polegało na zdecydowanym wzmocnieniu aparatu w jednym tylko aspekcie. Tak więc M2 otrzymał filmowanie w 4K wraz z dodatkiem superszybkich zdjęć. W M3 jedynie wymieniono obiektyw z 24-200/2.8 na 24-600/2.4-4, a M4 wsparto porządnym autofokusem z detekcją fazy. W ten sposób powstał chyba najbardziej uniwersalny kompakt pod słońcem. Oczywiście chciałem go przetestować, ale Sony Polska rozłożyło ręce: nie mamy! Jedyny egzemplarz, który dałoby radę jakoś wypożyczyć jest w rękach „trenerów”. A od nich trudno go wyrwać, w każdym razie bez przygotowań, negocjacji i na pewno nie w wakacje. W tym czasie różni krewni i znajomi królika mają chętkę zabrać taki uniwersalny sprzęt na swoje wojaże. Mi też czasem udawał się ten numer, ale nie tym razem. Dobre choć to, że Sony na pocieszenie zaproponowało mi „trójkę”. Krzywiłem się na paskudny, jeszcze kontrastowy, autofokus, jednak obiektyw 24-600 mm kusił. Wziąłem więc. I wcale, a wcale nie żałuję. Jednocześnie przepraszam, że wakacyjny test publikuję dopiero w październiku, ale w kolejkę do publikacji, przed RX10 III jakoś wcisnęły się inne aparaty.

     Wspomniany obiektyw, firmowany przez Zeissa Vario-Sonnar T* 24-600 mm f/2.4-4 (tak naprawdę to 8.8-220 mm) jest praktycznie jedynym elementem różniącym Sony RX10M3 od RX10M2. Forma aparatu, układ sterowania, matryca, procesor, zakres funkcji zostały niemal w pełni powtórzone. Dlatego nie przeprowadzę pełnego testu „trójki”, bo wersję II już przecież miałem w rękach i trochę ją wymęczyłem. Wszystkich, którzy jej nie znają, zapraszam do artykułu. Tu i teraz skupię się na optyce oraz kilku drobiazgach, które zostały zmienione w M3.

     Bo to co napisałem we wstępie, o jednopunktowych ulepszeniach kolejnych wersji RX10, jest lekkim uproszczeniem. Na przykład RX10 II oprócz filmów 4K otrzymał też nowy OLEDowy wizjer i elektroniczną migawkę z czasami do 1/32000 s, która wsparła migawkę centralną potrafiącą odmierzyć najwyżej 1/3200 s.
     Z kolei RX10M3 wykorzystał fakt, że wbudowany w niego obiektyw jest większy niż u poprzednika. Właściwie powinienem napisać: jeszcze większy. Nowy zoom ma większą średnicę, więc można – czy też trzeba – było symbolicznie powiększyć korpus, przy okazji nieco przeorganizowując i ulepszając obsługę. Od razu pewnie myślicie o dotykowym ekranie, ale nic z tego. Dodano dwa definiowalne przyciski: pod kciuk po lewej stronie obiektywu, przy spuście migawki oraz troszkę inaczej rozplanowując tam sąsiednie. Reszta wygląda toczka w toczkę po staremu. Wygląda, tak, ale sytuacja zmienia się po wzięciu Sony do ręki. To już nie skromne 800 g, a ponad 1100 g w stanie gotowości do fotografowania. Oraz 26 cm długości od nosa do ogona gdy zooma wysuniemy do pozycji 600 mm. To naprawdę „olbrzymie bydlę”, a nie żaden „dupelek” – jadąc Sękiem, skoro już mowa o nosach i ogonach. APSowe lustrzanki z superzoomami są mniejsze i lżejsze, choć po prawdzie to trudno porównywać, gdyż im brak odpowiednika zooma 24-600 mm. Zresztą dla każdego rozmiaru matrycy większego niż 1 cal (taka tkwi we wszystkich RX10), analogicznej optyki również brak.

Źródło: Sony

     Stworzenie zooma o tak szerokim zakresie kątów widzenia, a jednocześnie wysokiej, jak na zooma, jasności było ogromnym wyzwaniem. Wymagało zastosowania znacznej liczby elementów optycznych i z pewnością równie wyrafinowanej mechaniki dla ich poruszania się podczas zmiany ogniskowej oraz ustawiania ostrości. Uwzględniając przy tym także system optycznej stabilizacji obrazu. Nic dziwnego, że w układzie optycznym prawie nie ma „normalnych” soczewek. Niemal wszystkie wykonano z niskodyspersyjnego szkła lub ich powierzchnie ukształtowano asferycznie. 

     O tym jak sobie ten wyrafinowany układ optyczny radzi z zapewnianiem wysokiej jakości obrazu, napiszę dalej. Teraz wspomnę o negatywnym efekcie tak wysokiego stopnia skomplikowania zooma. Chodzi o prędkość zmiany ogniskowej, co odbywa się na drodze elektrycznej, a nie mechanicznej. Nie mamy szans na bardzo szybką znaczną zmianę kąta widzenia, no i czas włączania aparatu nie należy do krótkich. Z usprawnieniem zoomowania jakoś sobie poradziłem – może nie w pełni, ale udało mi się uzyskać sensowne wyniki. W menu wybrałem opcję szybkiej pracy silnika zooma i z niej korzystałem przy znacznych zmianach ogniskowej, a dokonywałem ich dźwigienką przy spuście migawki. Natomiast precyzyjnego doboru kąta widzenia dokonywałem pierścieniem na obiektywie.


      Brakuje ekranu na pełnym przegubie – normalka w Sony. Od dawna na to narzekam, ale dopiero teraz odkryłem jak można sobie radzić gdy z żabiej perspektywy fotografuję z pionowym kadrem. Pomaga tu tryb… Sunny Weather. On tak podbija jasność obrazu, że nawet obserwując ekran pod dużym kątem wszystko na nim widać. No, w miarę widać, ale dobre i to. 

     Obiektyw i pierścienie jego trzy. W poprzednich modelach były dwa, w tym jeden od przysłony. Teraz możemy przedniemu i środkowemu przyporządkować zmianę ogniskowej i ostrości oddzielnie. Wybieramy nie tylko którą funkcję któremu, ale również kierunki obrotu dla wydłużenia / skrócenia ogniskowej oraz dystansu ustawionej ostrości. Wybieramy też opcję działania pierścienia zooma: zmiana ogniskowej szybka / wolna (to był mój wybór) / skokowa. Obsługa ostrości i ogniskowej tymi dwoma pierścieniami bardzo mi się podobała. Ale już do kręcenia pierścieniem przysłony za każdym razem zabierałem się z niechęcią. Zresztą na ten pierścień narzekałem już w teście RX10 II. Tam, a w RX10 III również, jego dolna część pozbawiona jest ząbkowania, co nie daje swobody w ułożeniu palców dla pewnego chwytu. A obiektyw, stąd i pierścień, ma dużą średnicę, więc niełatwo go objąć dwoma palcami i jeszcze do tego wygodnie obracać. Szkoda wielka, że zmiany przysłony nie można przypisać tylnemu pokrętłu. Ono w automatykach S i M służy do ustawiania czasu naświetlania, więc co szkodzi gdyby w A sterowałoby przysłoną? Inna sprawa, że tym aparatem w ogromnej większości przypadków i tak fotografuje się z w pełni otwartą przysłoną, więc problem nie pojawia się często.
Pod definiowalny przycisk z boku obudowy obiektywu przypisałem wejście do trybu rozjaśniania ekranu Sunny Weather.

    Zużycie prądu wcale nie jest ogromne. Sony RX10 III korzysta z popularnego akumulatora NP-FW50, tego samego który pracuje w bezlusterkowcach starszych niż A9, A7R III i A7 III. Według danych katalogowych energii powinno starczać na około 400 zdjęć. Trochę więcej przy korzystaniu z ekranu, trochę mniej gdy używany wizjera. W rzeczywistości aż tak dobrze nie jest, wyciągałem z niego 250, z rzadka 300 zdjęć. Tak to w każdym razie wyglądało przy typowo testowych działaniach, czyli z częstym przeglądaniem zdjęć, jeżdżeniem zoomem itp. Być może bez takich manewrów dałoby radę wyciągnąć i 400 zdjęć?


     Niespodziewaną wpadką aparatu okazała się niekompatybilność z kartami microSD. Za pierwszym razem niezbyt mnie dziwiło zawieszenie się aparatu, gdyż karta pochodziła od drugoligowego producenta, a adapter był typowym nołnejmem. Jednak kolejny przypadek miał miejsce gdy zarówno karta, jak i adapter firmowane były przez Sony. Całe szczęście wszystkie zapisane zdjęcia dały się odczytać, nic nie zaginęło. Tak więc odradzam korzystanie w RX10 III z kart microSD.

     Nowy obiektyw oznacza nie tylko poprawę parametrów. Gdzieniegdzie można zaobserwować ruch w dół. Migawka centralna w RX10M2 potrafiła odmierzyć nawet 1/3200 s gdy przysłona była przymknięta co najmniej do f/8 i sięgnąć 1/1600 s przy pełnym otwarciu. W „ulepszonym” RX10M3 wartości wynoszą odpowiednio 1/2000 s i 1/1000s. Migawka elektroniczna całe szczęście pozostała i tak jak dawniej umie odmierzyć nawet 1/32000 s. Ciekawe, że gdy aparat sam decyduje której migawki użyć, to przy dłuższych ogniskowych i czasach ekspozycji dłuższych niż 1/1000 s często aktywuje elektroniczną. To z pewnością dla zmniejszenia drgań aparatu, by pomóc systemowi stabilizacji obrazu.


Pierścień przysłon może obracać się z zaskokami co 1/3 działki
albo płynnie.
    Drugim miejscem, gdzie Sony prezentuje się gorzej niż poprzednik jest kwestia szarego filtra wbudowanego w obiektyw. A konkretnie jego braku. Tak, po prostu go nie ma. Szkoda, szczególnie przy filmowaniu gdy zależy nam na pracy konkretnym, zazwyczaj dość długim czasem ekspozycji. A przy fotografowaniu choćby na pokazach lotniczych gdy chcemy ładnie rozmazać śmigła samolotów. Choć nie, wróć! Nie zabierajmy Sony RX10 III na takie imprezy, bo będziemy się tylko stresowali. Jego autofokus po prostu nie daje rady przy fotografowaniu samolotów na tle nieba. OK, da się zrobić jakieś zdjęcie, ale nie liczmy, że to będzie akurat w tej chwili jaką zaplanowaliśmy. A jeśli już się uprzemy fotografować na pokazach lotniczych, korzystajmy z automatycznego wyboru pola ostrości (opcja Wide). Wówczas bardzo wzrasta jest szansa, że autofokus szybko znajdzie obiekt i wyostrzy na nim.

     W przypadku tego śmigłowca aparat ostrość złapał sprawnie, ale oczywiście powstał problem z doborem ekspozycji. Niby pochmurno, ale dla ustawionego ręcznie czasu 1/60 s (wirnik!) przysłona powinna przymknąć się mocniej niż do dostępnej f/11. Lecz przymknąć się nie może, a ja czasu też nie skrócę. No i musiałem niebo wyciągać w RAWie z przepalenia. Ech, przydałby się ten szary filtr! 

     Żeby nie było, że strasznie narzekam na autofokus w tym Sony. Nic z tych rzeczy! Przez dwa tygodnie typowo wakacyjnego fotografowania nie bardzo mogłem mu zarzucić poważnych błędów. Jak na zwykły „kontrastowy” AF, sprawował się wręcz podejrzanie dobrze. Stąd przy tych samolotach niemiło mnie zaskoczył. Zwłaszcza, że to pozornie nic skomplikowanego: wyraźnie wyróżniony motyw na gładkim tle. A jednak nie dawał rady. W takich sytuacjach dopiero wersja IV wyposażona w „fazowy” autofokus powinna błyszczeć.

Ogniskowa 24 mm.

Czy już wydłużyłem zooma do 600 mm? Nie, to dopiero 221 mm.

Tak, to już jest 600 mm. 

     Zoom ma jasność zmieniającą się od f/2.4 przy 24 mm do f/4 przy 600 mm. Z tym, że jak należało się spodziewać, owo f/4 pojawia się wcześniej, znacznie wcześniej – już przy 100 mm. Dodam, że f/2.8 staje się otworem względnym obowiązującym od ogniskowej 28 mm, a f/3.5 pojawia się przy 60 mm.

     I jeszcze raz porównanie najszerszego i najwęższego kąta widzenia zooma 24-600 mm w Sony RX10 III. Figura anioła to ta na samym szczycie frontonu katedry.



Pod światło obiektyw nie pracuje idealnie,
ale i tak musiałem mocno się postarać by
wypracował jakieś konkretne bliki, które
można by zaprezentować w artykule.
Ogniskowa 24 mm, f/3.5.
     Dość tradycyjnie, Sony w moich rękach nie błysnęło stabilizacją obrazu. Nie lubi mnie ona, czy co? Tak czy inaczej, moje osobiste drgania są dla aparatów tego producenta trudne do likwidacji. Test przeprowadziłem przy dwóch ogniskowych: 60 mm i 500 mm. Dla pierwszej z nich skuteczność układu redukcji rozmazań obrazu wyniosła 2,5-3 działek czasu, dla drugiej, czyli długiego tele, trzymała równo 3 działki. Przy tych długich ogniskowych stabilizacja RX10 III wykazuje dość istotną zaletę: pozwala na znaczne przekroczenie zasady odwrotności ogniskowej bez obaw o poruszenie zdjęcia. Dla 500 mm, czas 1/60 s gwarantuje 100% absolutnie ostrych ujęć, a 1/30 s aż 80%. Przy 60 mm tak dobrze nie ma, gdyż już 1/15 s (przekroczenie zasady o dwie działki) mamy 80% zupełnie nieruszonych zdjęć.

     O szczegółowość obrazu nie musimy się martwić, choć nie liczmy też na super brzytwę. Mamy w końcu do czynienia z 25-krotnym zoomem. Słabo zminiaturyzowanym, ale jednak. Niemniej przy współpracy z 20-megapikselową matrycą obiektyw sprawdza się całkiem nieźle. Ogólnie rzecz biorąc, środek kadru wypada bardzo dobrze, a brzegi zauważalnie gorzej, ale bez żadnej tragedii. Pełen otwór przysłony zapewnia sensowną głębię ostrości przy szerszych kątach widzenia, więc podejrzewam, że obiektyw rzadko będzie przymykany. Ale w odróżnieniu od fotografowania kompaktami z malutkimi matrycami 1/2,3 cala, w przypadku RX10 III, tego przymykania nie musimy się bardzo obawiać. Po prostu dyfrakcja światła na przysłonie nie zadziała tak jak tam, czyli już przy f/2-2.8, a później. Możemy więc korzystać z przysłon do f/4 bez żadnych obaw, a jeśli trzeba, to nawet do f/5.6. Takim przymknięciem można jeszcze nieco poprawić szczegółowość obrazu na brzegach kadru, a jednocześnie środek klatki pogarsza się jedynie symbolicznie. Jednak sam starałem się nie wychodzić poza f/4. Przy długich ogniskowych podobnie, bo tu za najważniejsze uznawałem trzymanie się krótkich czasów. Czyli pracowałem pełną dziurą.

Ogniskowa 24 mm, otwarta przysłona f/2.4. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 119 mm, otwarta przysłona f/4. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 330 mm, otwarta przysłona f/4. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 600 mm, otwarta przysłona f/4.
Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
      Przy długich ogniskowych jeśli mamy zapas światła, możemy lekko przymknąć przysłonę nie tylko dla poprawy szczegółowości brzegów, a dla osłabienia winietowania. Nie jest ono słabe, lecz dość łagodne i stąd nie zawsze przeszkadza, a czasami w ogóle słabo je widać. Natomiast w samym dole zakresu ogniskowych winietowanie pochodzi z zupełnie innej bajki. Poniżej widzicie RAWa z wyłączonymi wszystkimi korekcjami. Efektowne, prawda? Pozostawianie ostrego, „mechanicznego” winietowania to świadome działanie. Dystorsja beczkowata jest przy 24 mm tak silna, że jej korekcja musi mocno rozciągnąć rogi wyjściowego kadru i wówczas winietowanie „samo” znika. Bez żadnych dodatkowych działań. Trzeba jeszcze usunąć poprzeczną aberrację chromatyczną, której na surowym zdjęciu widać całkiem sporo. O ile jednak takie winietowanie pojawia się wyłącznie przy 24 mm, o tyle aberracja chromatyczna, wcale nie bardzo silna, widoczna jest również przy dłuższych ogniskowych. Jednak aparat i ją automatycznie koryguje bez pytania nas o zdanie.   
 
"Surowy RAW" dla 24 mm i otwartej przysłony.
     Dystorsja jest również automatycznie usuwana, więc nie widać jej na zdjęciach. Żeby było jasne: także na RAWach, dopóki nie użyjemy którejś z nielicznych wywoływarek pozwalających zobaczyć „zupełnie surowy” plik RAW, nietknięty jakąkolwiek korekcją. Firmowe programy Sony tego nie umożliwiają. W nich możemy wyłączyć jedynie korekcję aberracji chromatycznej.
     A wracając do dystorsji, to opiszę jak wygląda ona na tych zupełnie nietkniętych zdjęciach – może kogoś to zainteresuje J Jest ona bardzo silną „beczką” dla ogniskowej 24 mm, szybko słabnącą przy wydłużaniu zooma i zanikającą tak gdzieś przy 40 mm. Potem – zgodnie z przewidywaniami – zamienia się poduszkę, która oczywiście rośnie, lecz nie jakoś mocno. A potem, tak gdzieś od ogniskowej 100 mm trzyma równą wartość rzędu 2%. Ale powtarzam, jeśli nie pokombinujemy z wywoływarką RAWów, tych zniekształceń nie uświadczymy.

Porównanie maksymalnej skali odwzorowania dla kilku ogniskowych. Widać, że
najlepiej sprawy wyglądają przy ogniskowych rzędu kilkudziesięciu milimetrów
oraz przy 600 mm. Szerokość głowy figurki to 5,5 cm. Aktywowany tryb makro.
     Tradycyjnie na koniec wrzucam zestaw zdjęć wykonanych Sony RX10 III. Jeśli podpis nie mówi inaczej, to zdjęcie jest JPEGiem prosto z aparatu wykonanym przy czułości ISO 100, otwartej przysłonie, bez użycia korekcji ekspozycji i wspomagaczy w rodzaju DRO.

Wnętrze sieneńskiej katedry, ogniskowa 600 mm, czas 1/30 s, czułość ISO 800. Da się!

Ogniskowa 154 mm.

Ogniskowa 159 mm.

Ogniskowa 24 mm.

Ogniskowa 91 mm, korekcja -1 EV, DRO Lv5. To nie do końca pomogło
ogarnąć i światła i cienie. Musiałem trochę ruszyć suwaczki w RAW.

Ogniskowa 24 mm, f/4. Wyprostowane i przycięte z dołu.

Ogniskowa 111 mm. Lekko przykadrowane po bokach.

Ogniskowa 79 mm.

Ogniskowa 70 mm.

Ogniskowa 97 mm, korekcja -1,3 EV, DRO Lv5.

Ogniskowa 330 mm.

Ogniskowa 24 mm, ISO 6400, wieloklatkowa redukcja
szumów. Niby mogłem tu bezpiecznie fotografować
nawet ISO 800, ale ciekaw byłem jak w Sony RX10 III
pracują najwyższe czułości. Kolory bez zarzutu,
a wsparcie wieloklatkowej redukcji szumów pozwala
na oglądanie takich zdjęć w rozdzielczości ekranowej.

Ogniskowa 24 mm, ISO 800.

Ogniskowa 100 mm.

Ogniskowa 170 mm.

Ogniskowa 600 mm. Podciągnięty kontrast.

Ogniskowa 485 mm, korekcja -1 EV.

Ogniskowa 600 mm, ISO 800, podciągnięty kontrast, trochę przycięte z prawej.
Zdjęcie wykonane przy próbie zbadania dystansu ucieczki tej jaszczurki.
Zdecydowała się dopuścić mnie na około 3 metry. 

Ogniskowa 247 mm, ISO 800. Lekko docięte z lewej i z góry.

Ogniskowa 238 mm.

Ogniskowa 600 mm.

Ogniskowa 200 mm, DRO Lv5.

Ogniskowa 561 mm.

Ogniskowa 351 mm.

Ogniskowa 111 mm. Docięte z lewej i z dołu.

Ogniskowa 79 mm.

     Trochę żałuję, że nie udało mi się od razu przetestować najnowszej, czwartej wersji Sony RX10. Test pewnie przeprowadzę w przyszłości i sprawdzę jak sprawuje się ostatni element układanki, czyli fazowy autofokus. A, i dotykowy ekran, choć z drugiej strony jego implementacja w cyfrówkach Sony nie należy do najbardziej udanych. Ale jednocześnie cieszę się z tego testowania na raty, gdyż dzięki temu dostałem w prezencie trzy tygodnie fotografowania wersją III. Bardzo przyjemnego fotografowania. Autofokus jak autofokus – zawiódł mnie jedynie przy tych samolotach, bo poza tym nie dawał istotnych powodów do narzekania. Natomiast obiektyw, bo w końcu to głównie jego dotyczył test, bardzo mi się spodobał. Nie, rewelacyjny nie jest, lecz wcale się tego po nim nie spodziewałem. Natomiast nie mam żadnych oporów przed przyznaniem mu oceny „bardzo dobry”. Jasne, sam z siebie może nie aż tak bardzo, lecz po wprowadzeniu cyfrowych korekt, owszem. Mi to nie wadzi. Póki takie usuwanie niedoskonałości obrazu nie wprowadza wyraźnych negatywnych skutków ubocznych, to czemu tego nie wykorzystać? Liczą się efekty zdjęciowe, prawda?
     Mimo wszystko Sony RX10 III nie jest najlepszym, najbardziej uniwersalnym kompaktem z superzoomem na rynku. Na ten tytuł zasługuje jego następca. Jednak jest pewien problem: cena. „Czwórka” kosztuje kosmiczne 7500 zł, więc jaka by ona wspaniała nie była, jest aparatem tylko dla wybranych. Natomiast RX10 III jest tańszy o dwa tysiące złotych. To nadal niemało, lecz już znacznie sensowniej. Choć oczywiście znacznie ładniej wyglądałby z ceną 4999 zł. Ale to jeszcze nie teraz. 3999 zł? O, jeszcze długo, długo nie. Czy z dzisiejszą ceną na poziomie 5500 zł stanowi on dla kogoś optimum? Tak, ale wyłącznie dla tych, którzy potrzebują ogniskowej 600 mm. Pozostali mogą pomyśleć o sięgnięciu po RX10 II. Lecz to ruch trochę bez sensu, bo ten model kosztuje aż 4800 zł. No, chyba że kombinacja 200 mm i jasności f/2.8 jest bardzo istotna. Są też Panasoniki FZ1000 i FZ2000. Ich zoomy sięgają „tylko” 400 / 480 mm, ale mają niezły ciągły autofokus DFD, w pełni ruchome ekrany, no i kupuje się je za skromne 2500 / 3400 zł. Obrazek z nich może miejscami ustępuje temu z Sony, lecz całościowo, uwzględniając cenę, Lumixy są ciekawą propozycją. Niemniej, 600 mm jest niepodważalnym atutem „trzeciego” Sony. Zwłaszcza, że nie tylko owe 600 mm, ale też 400, 100, 50 i 24 mm prezentują się naprawdę bardzo dobrze. Jeśli to właśnie ten zakres zooma i jego jakość są ważne, polecam RX10 III z pełną odpowiedzialnością.
 

Podoba mi się:
+ zakres ogniskowych
+ jakość obrazu (obiektyw, matryca)
+ dziedzictwo RX10 II


Nie podoba mi się:
- cena
- okazjonalne, dość niespodziewane wpadki autofokusa
- problemy z kartami microSD



Zajrzyjcie też tu:

15 komentarzy:

  1. Ciekawe co lepsze;
    Sony Cyber-shot DSC-RX10-IV w cenie ok 1849€, czy
    Panasonic Lumix DMC-FZ1000 w cenie ok 579€ ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepszy jest Sony, któremu - według moich kryteriów - brakuje tylko w pełni gibanego ekranu. Ale FZ1000 jest w porównaniu z nim wręcz śmiesznie tani. No i jest jeszcze Panas FZ2000 kosztujący coś koło 900-1000 euro. Ja go chyba trochę nie doceniłem. Może by tak przetestować...

      Usuń
  2. Wedlug testow obiektyw FZ2000 nie jest tak "dobry" jak ten w FZ1000

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, czytałem. Ale też widziałem zdjęcia robione FZ2000 przy długich ogniskowych i wcale nie było źle. Ten aparat to trochę kompromis. I bardziej dla tych, którzy przykładają wagę do filmowania. Choć z drugiej strony jest ten crop przy 4K. Jeśli ktoś głównie fotografuje, to chyba FZ1000 ma najlepsze value for money.

      Usuń
  3. Lumix FZ2000. Czekam na recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam, mam pytanie odnośnie sonego,
    1) czy stabilizacja działa podczas nagrywania 4k ?
    2) czy aparat jest uszczelniony bo oficjalnie nic nie znalzłem.....
    Sam stoję przed wyborem aparatu , poprzednio używałem APSC pemtax K50, później K3, a teraz chce coś lżejszego ..... ale uszczelnionego.
    Zależy mi na spcer zoom, niskiej wadze, uszczelnieniach, filmowaniu 4k, wysokiej jakości wizjer, jak najlepszej jakości obrazu przy wysokim ISO.......
    Po jakości z K50 trudno mi przejść obojętnie niskiej jakości z małych matryc , wiem iż trzeba znaleźć kompromis..... wiec rozpatruje używane lub nowe G80 lub Sony RX10,
    Może jakieś inne propozycje , co polecasz?
    W APSC często uzywalełm ISO 6400.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za obsuw z odpowiedzią. Ferie oczywiście. Jeśli potrzebne ISO 6400, to nie schodź poniżej APSC. W m43 max do zdjęć to 1600, ewentualnie w filmach 3200. Nie kojarzę jak to jest ze stabilizacją 4K w RX10, ale one na pewno są uszczelnione. W każdym razie wersje II, III, IV. Jeśli coś miałbym polecać, to Sony A6300.

      Usuń
  5. Dziękuję za odpowiedz, po długich poszukiwaniach zdecydowałem się lumixa g80
    Ze względu na masę , możliwości, niestety kosztem jakości zdjęć.....
    Sony a6300 tez myślałem ale jednak optyka do APSC jest ciężka i droga.....
    W stosunku do Pentaxa będę miał sprzęt blisko o połowę lżejszy, o dużych możliwościach filmowania, uszczelniony,..... Mam nadzieje iż się sprawdzi.....
    Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobry wybór! O czym zresztą świadczy tytuł mojego testu tego Panasonica: "Bliziutko ideału".
      Racja, optyka APSC jest stosunkowo ciężka i duża, no chyba że ograniczymy się do stałek f/1.8-2 albo ciemnych krótkich zoomów. A dopiero m4/3 jest systemem, w którym da się porządnie zminiaturyzować praktycznie każdy obiektyw.

      Usuń
  6. Witaj, czy udało Ci się przetestować Sony rx10 IV? Cena przestrasza, ale te możliwości… Szukam aparatu do fotografowania przyrody, szczególnie zbliżeń zwierzat i mocny zoom jest tu podstawa. Czy mógłbyś polecić coś o przystępniejsze cenie niż rzeczony Sony IV?

    OdpowiedzUsuń
  7. Interesuje mnie kompakt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie ma nic lepszego, czy choćby zbliżonego. OK, jest Panas FZ2000, ale do Sony trochę mu brakuje. RX10 IV nie przetestowałem, ale miałem okazję troszkę nim pofotografować. Fazowy AF rzeczywiście daje radę, i teraz nie mam do czego się już w RX10 przyczepić. Racja, poza ceną. A, zmienili też drobiażdżek, ale ważny: cały pierścień przysłon jest już rowkowany, więc nie ślizga się pod palcami bez względu na to jak się go chwyci.
      Zbieraj na niego kasę. Warto! Szkoda że używek bardzo mało na rynku.

      Usuń