czwartek, 24 czerwca 2021

TEST: Sigma 24-70 mm f/2.8 A DG DN. Znowu piątka. Znowu z minusem.

     Długo narzekano na Sigmę, że nie prezentowała obiektywów zaprojektowanych specjalnie dla pełnoklatkowych bezlustrowców. Obecne były tylko „protezy”: z początku adapter MC-11 czyli EF / FE, a później także obiektywy lustrzankowe z tyłem obudowy przedłużonym dla dopasowania do krótszego rejestru bezlustrowców. Można to było jeszcze zrozumieć, póki chodziło wyłącznie o mocowanie Sony. Jednak te działania trwały nadal także po ogłoszeniu Aliansu L-Mount. Pierwszy tuzin szkieł z tym bagnetem to były „przedłużone” obiektywy lustrzankowe. Narzekania ustały gdy latem 2019 roku Sigma zaprezentowała pełnoprawne, bezlustrowe (i pełnoklatkowe) szkła DG DN: stałoogniskowe 45/2.8 i 35/1.2 oraz zooma 14-24/2.8. Wszystkie trzy były nowymi dla Sigmy kombinacjami ogniskowej i jasności. Natomiast pierwszym „znanym” zoomem był pokazany kilka miesięcy później właśnie 24-70 mm f/2.8, zakwalifikowany rzecz jasna do rodziny Art. I wcale mnie nie zdziwiło, że Sigma właśnie jego wybrała na pierwszą „powtórkę”.

     Jego poprzednik, czyli lustrzankowy 24-70mm F2.8 A DG OS HSM, zaprezentowany światu w 2017 roku, był bowiem pierwszą Sigmą Global Vision, która nie błysnęła. Nie to, że był nieudanym szkłem, skądże! Po prostu każde wcześniejsze wzbudzało zachwyty (no, może troszkę przesadzam), a ten zoom okazał się zaledwie mniej niż bardzo dobry. Zebrał więc od znawców oraz znafcuf porcję mniej i bardziej sensownych połajanek, ale – co ważniejsze i ciekawsze – przyniósł nam otrzeźwienie. Skoro taki nie ideał uznajemy za wpadkę, to czego my wymagamy od Sigmy? Przecież to firma przez lata klasyfikowana do drugiej ligi producentów szkieł, które złośliwie lub nie nazywaliśmy kundlami. Taka narracja straciła rację bytu właśnie z powodu tamtego „nieudanego” 24-70/2.8. Wraz z nim zrozumieliśmy, że od Sigmy już na stałe żądamy świetnych obiektywów, a ARTy mają plasować się co najmniej na równi z canonowskimi eLkami i innymi Zeissami. Po prostu o żadnej drugiej lidze nie ma już mowy.

     Tak przy okazji, to wcześniejszą, równie ważną cezurą była prezentacja 35/1.4 Art, którym Sigma pokazała, że potrafi wyprodukować wzorcowy obiektyw. Była jeszcze trzecia, cezura: moment, w którym zorientowaliśmy się, że Sigma zaczęła wyznaczać trendy i poziomy, a Canon, Nikon i Sony już tylko próbują ją gonić, a w najlepszym wypadku nadążyć za nią.

     Dobra, wracam do 24-70mm F2.8 A DG DN. Myślę, że w Sigmie mieli z tyłu głowy dawną „wpadkę” z lustrzankowym zoomem, więc chcieli jak najszybciej zaprezentować jego wersję idealną. Stąd szybka premiera, już jako czwartego pełnoklatkowego obiektywu natywnie bezlustrowego.


 

Na zewnątrz obiektywu

     Tego „zewnątrz” jest całkiem sporo. Katalogowo centymetr długości więcej niż w przypadku zooma lustrzankowego, i aż 16 cm mierzone z osłoną przeciwsłoneczną. Średnice są identyczne: 88 mm obudowy i 82 mm mocowania filtrów. Ta identyczność nie oddaje jednak rzeczywistości. Deklarowana w danych technicznych średnica oznacza bowiem średnicę maksymalną, czyli tę przy mocowaniu osłony przeciwsłonecznej. Natomiast cała reszta, a więc tubus z pierścieniami wersji DG DN, jest wyraźnie szczuplejszy. Stąd nie dziwi mniejsza jej masa: niecałe 900 g ważone z osłoną (katalogowo ok. 830 g) przy ponad kilogramie „poprzednika”. Co nie zmienia faktu, że w towarzystwie bezlustrowców nowszy obiektyw prezentuje się potężniej niż starszy z lustrzankami.

Zakres uszczelnień - w normie.

     W obudowie napotkamy sporo metalu: solidny odlew od (mosiężnego) bagnetu aż do pierścienia ogniskowych plus przedni wysuwany człon. Pierścienie ostrości i zooma pokryte są rowkowaną gumą. Rowkowanie w tym drugim jest trochę rzadsze i głębsze, czym dobrze dopasowuje się do charakteru oporu tego pierścienia. Oporu może nie dużego, ale wyraźnego i konkretnego. Przy tym jednak płynnego, nie wykazującego zwiększenia na początku ruchu, ani też gdy obiektyw kierujemy do góry. Wszystko to przy zakresie ruchu mniejszym niż 1/4 obrotu, co mogłoby sugerować problemy z zapewnieniem wysokiej kultury pracy. Takowe udało się jednak konstruktorom Sigmy pokonać lub ominąć.

     Gdy kciuk i duży palec lewej dłoni obejmują pierścień ogniskowych, wolny palec wskazujący sięga akurat do pierścienia ostrości. A że jego opór jest niewielki, ten jeden palec spokojnie starcza do obracania nim. Ba, nie tylko starcza, ale taki sposób obsługi pierścieni okazuje się bardzo wygodny.

      Po lewej stronie obiektywu umieszczono przełącznik AF / MF oraz przycisk funkcyjny. Do wygody obsługi obu nie mam zastrzeżeń. Poniżej nich znajduje się suwaczek blokady wysuwu zooma. Blokada działa wyłącznie przy najkrótszej ogniskowej i naprawdę przydaje się, gdyż ten obiektyw noszony pyszczkiem w dół notorycznie wysuwał mi się samoczynnie. Plusem tej blokady jest brak konieczności jej wyłączania wspomnianym suwaczkiem. Wystarczy pokonać niewielki opór przy ruszaniu pierścienia z pozycji „24 mm”, i już. W Sigmie mogliby jeszcze pomyśleć, w jaki sposób ominąć konieczność włączania blokady. Może poprzez obrót pierścienia zooma poza pozycję najkrótszej ogniskowej? A może wykorzystać pomysł Tamrona na osiowy ruch pierścienia? 

     Osłona przeciwsłoneczna jest raczej płytka – normalna rzecz przy ogniskowej 24 mm. Jedno mi się w niej bardzo spodobało, a drugie wręcz przeciwnie. To gumowe pokrycie jej tylnej części. Po co to? Ani się obiektywu za to nie łapie, ani nie trzyma, ani nie obraca. Od strony funkcjonalnej plusów żadnych nie widzę, a mamy spore szanse że po jakimś czasie guma zacznie parcieć i kleić się. Natomiast świetnie sprawuje się wpasowany płasko w tę gumę przycisk zwalniania blokady dla zdjęcia osłony. Przycisk jest spory, wygodny w użyciu, a jednocześnie niesamowicie trudno wcisnąć go niechcący. Czyli nie ma obaw że osłona będzie spadała.

  

Wewnątrz bogato

     Soczewek liczbowo niby jest tyle samo co u „poprzednika”, a więc 19. Ba, klasycznych dla Sigmy niskodyspersyjnych SLD jest wręcz mniej, czyli dwie a nie trzy, podobnie asferycznych (3 vs. 4). Jednak, tadam! dołożono sześć (!) superniskodyspersyjnych, „prawie fluorytowych” FLD. A w ramach chwalenia się technologiami i umiejętnościami, jedną soczewkę SLD wykonano jako obustronnie asferyczną.

     W ramach zubożania konstrukcji usunięto układ optycznej stabilizacji obrazu, co z pewnością ułatwiło zaprojektowanie obiektywu mającego wypluwać zdjęcia wysokiej jakości. Praktyczne, negatywne znaczenie braku systemu OS nie jest szczególnie istotne, gdyż niemal wszystkie aktualne modele pełnoklatkowych bezlustrowców dysponują stabilizowanymi matrycami. Niemal wszystkie, ale akurat mój testowy korpus jest wyjątkiem. Tak, to jest Sigma fp L, którą widzicie w na zdjęciu w nagłówku. Wybrałem ją zamiast „oczywistego” Sony A7R IV, bo po prostu byłem ciekaw tego dziwadła. Matryca to te same 60 Mpx, więc jakość obiektywu zostanie solidnie sprawdzona, ale przy okazji mogłem się dowiedzieć co sobą prezentuje nowa generacja cyfrówek Sigmy. Obiecuję w najbliższym czasie opublikować na blogu artykuł na ten temat.

     Jak pewnie się domyślacie, obiektyw produkowany jest w wersjach tylko pod te dwa bagnety, czyli L i FE. O canonowskim RF i nikonowskim Z na razie możemy tylko pomarzyć. I nic nie wskazuje na to, by sytuacja szybko się zmieniła.

Zauważcie, że obiektyw już blisko bagnetu ma na tyle dużą średnicę, że wystając w dół
poniżej spodu aparatu może gryźć się z co większymi mocowaniami płytki statywowej.

     Obiektyw zubożono o OS, ale w ramach wzbogacania dołożono dwa listki przysłony – teraz jej otwór tworzy ich aż 11. Wbrew tendencjom widocznym u innych producentów, zastosowano tylko jeden, krokowy silnik napędu autofokusa. Sigma wręcz deklaruje, że projektując ten obiektyw nie próbowała szaleć z szybkością ostrzenia, a zadbała o kompromis pomiędzy nią, a cichą pracą. To oczywiście na potrzeby filmowania. I już mniej oczywiste, że ten kompromis wygląda całkiem sensownie. W każdym razie na potrzeby fotografowania, bo filmowcy jakichś braków może się i dopatrzą. Znaczy, dosłuchają. Ale tak jak zapowiadano, to kompromis, więc o rewelacyjnie szybkim ogniskowaniu nie ma mowy. Jednak, tradycyjnie, póki nie przeostrzamy przez całą skalę odległości, problemu nie poczujemy. Tak to w każdym razie wyglądało przy współpracy tego zooma z testowym korpusem. 

W makro tym zoomem raczej nie pogramy.

     Minimalna odległość ogniskowania zmienia się od 0,18 m przy 24 mm do 0,38 m przy 70 mm. Z prostej proporcji wynikałoby, że najwyższa dostępna skala odwzorowania dostępna jest dla najdłuższej ogniskowej, ale tak nie jest. Przy zmniejszaniu ustawianego dystansu ostrości te dłuższe ogniskowe ulegają silniejszemu niż krótkie skracaniu, więc summa summarum najlepsze makro uzyskujemy dla 24 mm. Najlepsze, ale obiektywnie to słabiutkie, co jest normą w szkłach takie jak to. A praktycznie jeszcze słabsze niż deklaruje producent. Zamiast skali 1:2,9 obiecywanej dla najkrótszej ogniskowej, mamy tylko 1:3,7. Co ciekawe, 70 mm które powinno wypadać znacznie gorzej (katalogowo 1:4,5), osiąga 1:4. Podane wyniki uzyskałem metodą najprostszą z możliwych, czyli fotografując linijkę. Ciekaw jestem fabrycznych metod i założeń pomiarów u Sigmy, skoro wynikają z nich tak nieprawdziwe rezultaty. Jasne, tego obiektywu mało kto będzie używał do makro, ale w razie co zwracam uwagę na większą niż deklaruje producent przydatność w tych zastosowaniach ogniskowej 70 mm. Maksymalna skala odwzorowania jest tu tylko nieznacznie mniejsza niż przy 24 mm, ale ogromną praktyczną zaletą jest położenie płaszczyzny ostrości: kilkanaście centymetrów przed krawędzią osłony przeciwsłonecznej, a nie wewnątrz niej.

 

Jakość obrazka

 Szczegółowość

     Po pierwszym przyjrzeniu się zdjęciom testowym uznałem, że „ogólnie należy być zadowolonym”. Jednak im dłużej wpatrywałem się w wycinki, moje ocena okazywała się coraz surowsza. Najmniej podoba mi się najdłuższa ogniskowa, przy której obrazek w środku kadru mocno kuleje. Nie jakoś tragicznie, ale bez względu na stopień przymknięcia przysłony po prostu brakuje mu szczegółów. I nie jest to kwestia „nieobsługiwania” aż 60 milionów pikseli. Zresizowałem zdjęcia do klasycznych 24 Mpx i nadal nie byłem ukontentowany tym co widzę. Brzegi są tylko troszkę gorsze, a do tego poprawiają się (powoli) przy przymykaniu przysłony, więc ich się nie czepiam. Co mi się bardzo podoba? Środek klatki przy 28-50 mm, który jasno błyszczy już od pełnej dziury. 24 mm to ciut gorzej, ale dla f/4 już jest pięknie. Brzegi dla dołu i środka zooma wyglądają słabo dla otwartej przysłony, choć paradoksalnie najlepiej prezentuje się tu ogniskowa 24 mm. Przymykanie poprawia sytuację raz szybciej, raz wolniej. Czasem maksimum szczegółowości brzegów widać „już” przy f/5.6, czasem dopiero przy f/8. A to jest otwór przysłony znajdujący się dla matrycy 60 Mpx już poza limitem dyfrakcyjnym. Znaczy, przymykanie przysłony nadal pomaga tu bardziej niż dyfrakcja przeszkadza. Nie twierdzę, że takie rzeczy nie powinny się zdarzać w obiektywach tej klasy, niemniej spodziewałem się, że Sigma już przy f/5.6 obraz będzie osiągała maksimum szczegółowości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla
wszystkich ogniskowych. Wycinki poniżej. 

Ogniskowa 24 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Ogniskowa 29 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Ogniskowa 35 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Ogniskowa 50 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Ogniskowa 70 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

      Teraz nastąpi trochę niespodziewany ciąg dalszy kwestii dyfrakcji, a konkretnie funkcji jej cyfrowej redukcji. To funkcja bardzo przydatna, szczególnie w aparatach tak bogatych w piksele, gdy wcale nie tak silne przymknięcie przysłony, już skutkuje zmniejszeniem szczegółowości zdjęć. Z moich dotychczasowych moich doświadczeń wynikał bardzo podobny w różnych cyfrówkach, nieznaczny, choć widoczny wpływ tej funkcji na poprawienie wyglądu zdjęć. Przeważnie radziłem: włączcie tę funkcję na stałe, trochę pomoże dla mocno przymkniętej przysłony, a dla większych jej otworów w niczym nie zaszkodzi.

     Tu, w przypadku zooma Sigmy i aparatu Sigmy, sprawy mają się inaczej. Ta redukcja po prostu działa bardzo intensywnie, żeby nie powiedzieć brutalnie. Dawkuje ona nieco tylko wyostrzenia, ale wyraźnie podciąga kontrast obrazu – w sumie rzeczywiście poprawa jest spora. I to nie tylko dla przysłon, które tego naprawdę wymagają, czyli f/11-22, ale też dla dużych jej otworów. W sumie tak być nie powinno, ale akurat przy tej parze aparat / obiektyw wcale mi to nie przeszkadza. Szczegółowość co prawda nie rośnie, ale znika nieładne „mydełko”. Obraz nie staje się przy tym zbyt „mocny”, ani przeostrzony, nie nabiera też „cyfrowego” charakteru. W sumie ta korekcja potrafi dość skutecznie „naprawić” wady optyczne obiektywu.

Wycinek z kadru jak wyżej. Górny rząd z wyłączoną, a dolny z włączoną korekcją dyfrakcji.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Coś przy tym tracimy? Tak, na mój gust ciut pogarsza się plastyka nieostrości. Sam lubię budyniowe boke, a ono po włączeniu korekcji dyfrakcji staje się nieco bardziej nerwowe. Po przemyśleniu sprawy uważam jednak, że gdybym posiadał ten obiektyw, korekcji bym używał. Poniżej publikuję dwa zdjęcia prezentujące to zagadnienie. Lewe wycinki pochodzą ze zdjęć wykonanych bez korekcji, prawe z włączoną korekcją dyfrakcji. 

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/5.6. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8. Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

 Aberracje

     Obowiązkowa w menu aparatu korekcja poprzecznej aberracji chromatycznej sugeruje, że wada ta może być bardzo intensywna. Okazało się to nieprawdą. Nie to, że jej zupełnie brak, ale nie ma co się jej obawiać. Bo jeśli w ogóle, to pojawia się ona praktycznie wyłącznie w samym dole zakresu ogniskowych. Nie jest tam silna, choć wyraźnie widoczna. Określenia „praktycznie” użyłem jako asekuracji, gdyż złośliwe oko pixel peepera dostrzeże ślady bocznej AC także przy pozostałych ogniskowych. Poza tym pojawia się ona na zdjęciach tylko gdy złośliwie wyłączymy jej korekcję w wywoływarce RAWów. W ten sposób uzyskałem zdjęcie które publikuję poniżej. Wykonałem je przy otwartej przysłonie, gdy wynikające z winietowania ściemnienie naroży uwydatniło boczną AC. Ona przy innych przysłonach ma bardzo zbliżoną intensywność, ale jej realna widoczność mocno zależy od jasności rogów klatki.

Ogniskowa 24 mm, otwarta przysłona. Wycinek poniżej.

Kilknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Podłużna, zwana też osiową, aberracja chromatyczna nie daje się łatwo, a już szczególnie automatycznie, korygować. Stąd jeśli obiektyw ją produkuje, to na zdjęciach ma obowiązek się pojawić. I w tym wypadku owszem, jest, ale w odróżnieniu od swej poprzecznej siostry, wyłącznie przy najdłuższej ogniskowej. Tradycyjnie, wada objawia się najbardziej przy otwartej przysłonie i słabnie wraz z przymykaniem obiektywu. Tak jest i w przypadku Sigmy 24-70 DG DN. Podłużna AC nie jest szczególnie silna dla f/2.8, niemniej bez dwóch zdań może w pewnych sytuacjach zdjęciowych przeszkadzać. Użycie f/4 poprawia sytuację jedynie częściowo, f/5.6 praktycznie zupełnie, ale żeby mieć pewność na 100% że wszystko jest OK, należy skorzystać z f/8.

Ogniskowa 70 mm, otwarta przysłona, minimalna odległość ostrzenia.

     Trzecia z aberracji, czyli sferyczna – jest, czy jej nie ma? Optyczni w swoim teście dopatrzyli się jej śladów, zauważając że płaszczyzna ostrości przesuwa się lekko w dal po przymknięciu przysłony z pełnej dziury na f/4. Przyznam, że musiałbym trochę wysilić wyobraźnię by to dostrzec. Choć z drugiej strony widzę, że w tylnym planie nieostrości są mniej nerwowe niż w przednim, co rzeczywiście świadczyłoby o pewnym niedokorygowaniu aberracji sferycznej. Bardzo możliwe że to w pełni celowe działanie producenta: uzyskajmy gładsze boke kosztem lekko pływającego ogniska. Mi to pasuje, szczególnie że tego pływania nie widzę.

     Skoro już powołałem się na Optycznych, to dodam, że nie mam pojęcia skąd oni wytrzasnęli najsilniejszą poprzeczną AC dla najdłuższej, a nie najkrótszej – jak u mnie – ogniskowej. Naprawdę starałem się takową zobaczyć na własnych zdjęciach zrobionych przy 70 mm, ale poza mizernymi śladami nijak mi się nie udało.

 

Winietowanie

     Tu nie spodziewałem się rewelacji, gdyż aktualne deklaracje producenta brzmią jednoznacznie: ten temat przenosimy z działu optycznego do informatycznego. Winietowanie hasa więc sobie w najlepsze, i nawet próby poskromienia go cyfrową korekcją nie zawsze dają satysfakcjonujące rezultaty. Owo „nie zawsze” dotyczy fotografowania przy otwartej przysłonie. Wówczas korekcja niewątpliwie coś tam pomaga, ale do ideału nadal daleko. Żeby była jasność, korekcja winietowania nie jest pełna nie z powodu niedostatecznych starań informatyków. Po prostu idealne rozjaśnianie naroży mogłoby powodować znaczące zaszumienie tych obszarów klatki. Stąd kompromisowe rozwiązanie problemu.

     Problemem Sigmy 24-70 DG DN jest nie tyle duża intensywność winietowania, czyli poziom ściemniania rogów kadru, a jego ostrość, czyli szybkie narastanie blisko owych rogów. Z mojego doświadczenia wynikało, że ostrość ta zwyczajowo zanika wraz z wydłużaniem ogniskowej, jednak ten obiektyw chyba o tym nie wie. Stąd dla 24 mm winietowanie jest ostre i silne, a dla zakresu od 28 mm do 70 mm trochę słabsze, ale znacznie ostrzejsze.

Ogniskowa 24 mm. Górny rząd bez korekcji, dolny z korekcją winietowania.

Ogniskowa 50 mm. Górny rząd bez korekcji, dolny z korekcją winietowania.

     Powyżej prezentuję studyjne, „znormalizowane” zestawy zdjęć wykonanych dla ogniskowych 24 mm i 50 mm. One oczywiście prezentują najczarniejszy scenariusz, gdyż w praktyce rzadko kiedy napotykamy na tak wredny – jeśli chodzi o winietowanie – motyw. Natomiast poniżej, na pocieszenie dorzucam zdjęcia plenerowe, by pokazać czy i czego naprawdę należy się obawiać. 

Ogniskowa 24 mm. Korekcja winietowania wyłączona.

Ogniskowa 70 mm. Korekcja winietowania wyłączona. 

Dystorsja

     Patrz jak wyżej, czyli tu także pałeczkę przejęli informatycy. Ta ich grupa miała łatwiej, a w każdym razie nie musiała się obawiać niekorzystnych efektów ubocznych. Obaw nie było, gdyż obraz natywny obraz tworzony przez tego zooma nie jest zbyt mocno zdeformowany, więc i jego rozciąganie nie musiało być silne. Niemniej dystorsja w samym dole zakresu ogniskowych wygląda dość oryginalnie. Jest tak silnie wąsowata, że w sumie trudno ocenić czy zasadniczo jest to beczka, czy poduszka. Nieważne, grunt że da się łatwo prostować – w aparacie lub korekcją w wywoływarce RAWów. Przy 24 mm mamy więc wąsy, które przy wydłużaniu ogniskowej szybko ewoluują w poduszkę. Coraz silniejszą wraz z wydłużaniem ogniskowej, ale nawet dla 70 mm wcale nie bardzo znaczącą i łatwą do usunięcia.

Ogniskowa 24 mm, bez korekcji i z korekcją dystorsji.

Ogniskowa 70 mm, bez korekcji i z korekcją dystorsji.

Pod światło

     Wiadomo, tu informatycy nic nie pomogą, więc co zepsuli optycy, to pozostanie. Tyle, że pozostało niewiele. Wręcz bardzo niewiele. Jeden, maksymalnie dwa nieduże bliki to maksimum do czego udało mi się zmusić ten obiektyw. A i tak musiałem nieźle się postarać, a przy tym przymykać przysłonę do f/8 lub bardziej. Można by się też dopatrzyć lekkiego spadku kontrastu gdy słońce świeci w obiektyw, ale nie zaliczałbym tego do istotnych problemów. W sumie, z zachowania tej Sigmy jestem bardzo zadowolony.

 

Ogniskowa 27 mm, przysłona f/8, taki sam czas ekspozycji dla obydwu ujęć.

Ogniskowa 48 mm, przysłona f/11. Najgorszy efekt, jaki
udało mi się uzyskać podczas testu. Nie bez wysiłku. 

Ogniskowa 24 mm, przysłona f/8.

Nieostrości

     Tu jestem zadowolony jeszcze bardziej. Nie to, że obiektyw zachowuje się rewelacyjnie. Ale to zoom, a w tej klasie plastyka nieostrości na poziomie choćby dobrym jest podstawą do pochwał. W przypadku Sigmy widzę poziomy wyższy niż dobry. Na tyle wysoki, że wręcz muszę szukać na zdjęciach wyraźnie negatywnych efektów. I udaje mi się, ale to wcale nie jest proste. Poniżej publikuję kadr z najmniej przyjemnymi efektami odkrytymi w rozostrzonym listowiu. Tylko raz podczas testu coś takiego zdarzyło się zoomowi Sigmy. Trochę częściej podobną nerwowość nieostrości da się zobaczyć tylko w samych rogach kadrów, a w całej klatce słabszą i bardzo rzadko. Niektórzy zauważą też blisko naroży kocie oczy, czyli spłaszczone krążki nieostrych jasnych punktów. To wynik lekkiego „mechanicznego” winietowania, dość wyraźny przy otwartej przysłonie, praktycznie niewidoczny już przy f/4. Swym poziomem plastyki zoom Sigmy bardzo miło mnie zaskoczył. Więcej zdjęć prezentujących plastykę obrazu wrzucam po następnym akapicie.

Ogniskowa 44 mm, otwarta przysłona. Wycinki poniżej.

Róg klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Środek klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Tradycyjnie dorzucam zestaw zdjęć wykonanych podczas pleneru. Są to JPEGi prosto z aparatu, naświetlone przy czułości ISO 100, z włączonymi tylko obowiązkowymi korekcjami wad obrazu (dystorsja, boczna AC), w standardowym trybie barw. Ewentualne odstępstwa od tych zasad deklaruję w podpisach.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 24 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 58 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8. Korekcja ekspozycji -0,7 EV. 

Ogniskowa 30 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 50 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 24 mm, przysłona f/5.6. Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 49 mm, przysł. f/2.8. Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 58 mm, przysłona f/8. Włączona korekcja dyfrakcji.
Zdjęcie z RAWa, przy wywoływaniu którego lekko ściemniłem światłe obrazu.


Ogniskowa 70 mm, przysł. f/2.8. Korekcja ekspozycji -1 EV.
Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/2.8.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/4.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 62 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 47 mm, przysłona f/2.8. Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 47 mm, przysłona f/5.6. Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 65 mm, przysłona f/2.8. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 65 mm, przysłona f/4. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 65 mm, przysłona f/5.6. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji.

Ogniskowa 65 mm, przysłona f/8. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji.

Podsumowując

     No, w sumie nie ma co narzekać, ogólnie Sigma wypadła prawie bardzo dobrze, ale po prawdzie to trochę się na niej zawiodłem. Konkretnie, to na szczegółowości zdjęć przez nią wykonywanych. W tym zakresie działań jej osiągnięcia maksymalne nie budzą moich zastrzeżeń, ale uzyskiwane są przy zbyt silnym, jak na mój gust, przymknięciu przysłony. Chodzi o brzegi kadru i – już całościowo – najdłuższą ogniskową. Drugi minus, taki już wybaczalny, to winietowanie. Wolałbym, by było mniej ostre, choć ogólnie prezentuje ono akceptowalny poziom. Jak na współczesny, jasny zoom, w każdym razie. Reszta konkurencji nie sprawiła temu obiektywowi kłopotów, a jeśli chodzi o plastykę nieostrości, to wypadł on nie tylko wspaniale, ale i znacznie lepiej niż się spodziewałem. Aberracji się nie czepiam, bo nie bardzo mam czego. No dobra, podłużna przy otwartej przysłonie mogłaby być słabsza. Niemniej to i tak wyłącznie problem najdłuższej ogniskowej. Dystorsja teoretycznie istnieje, znaczy można ją zobaczyć na „źle wywołanych” RAWach. Jednak na normalnie wykonywanych zdjęciach nie ma jej.

     Wracam do kwestii ze wstępu, czy tym zoomem Sigmie udało się „zatrzeć złe wrażenie” po lustrzankowym 24-70/2.8 Art? Trochę tak, trochę nie. Albo inaczej: miejscami wyraźnie poprawiono jakość produkowanych zdjęć, ale ich szczegółowość czasami odstaje poziomem od reszty cech. Trochę szkoda!

     Na pocieszenie mamy cenę. Wygląda to jak za komuny, gdy obowiązywały ceny urzędowe, bo co sklep, to napotykałem identyczne 5390 zł. Nie, to nie jest bardzo tanio, ale sensownie. A wręcz bardzo sensownie, jeśli porównamy tę sumę z ceną jedynego konkurenta (na bagnet FE), czyli Sony FE 24-70 mm f/2.8 GM. Gdy weźmiemy pod uwagę wyłącznie „w pełni legalne” jego egzemplarze, czyli z FV 23% i gwarancją w serwisie Sony, kosztują one ponad 9000 zł! Kosmos, choć analogiczny Nikkor Z też kosztuje 9000 zł, a Canon RF całkiem nieskromne 11000 zł. OK, na Sony niemal ciągle da się trafić jakiś cashback lub promocję, często dwie jednocześnie. Jak dobrze kojarzę, to na początku czerwca nawet trzy dało się jednocześnie ustrzelić. W takich wypadkach cena spada do 8000 zł, ale to nadal bardzo dużo. Tak dużo, że aż mnie korci sprawdzić jakimże cudem techniki jest ten Sony. [w tym momencie przerwałem pisanie artykułu i wykonałem telefon do odpowiedniego działu Sony] Teraz już nic nie musi mnie korcić, za tydzień będę miał w ręku Sony FE 24-70 mm f/2.8 GM i przekonam się co to za ptaszek!

 

Podoba mi się:

+ cena

+ porządnie skorygowane aberracje

+ nieostrości

 

Nie podoba mi się:

- poziom szczegółowości obrazu (miejscami)



Zajrzyjcie też tu:


2 komentarze:

  1. Czekam z niecierpliwością naa test Sony 2470 2.8 GM.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przetestowany!
      http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2021/07/test-sony-fe-24-70-mm-f28-gm-no-to.html#more
      Teraz czekam na wersję II.

      Usuń