piątek, 26 listopada 2021

TEST: Olympus 8 mm f/1.8 – rybie oko na bogato

     Dopiero teraz, zaczynając pisać artykuł, uświadomiłem sobie że to pierwsze rybie oko testowane przeze mnie na blogu. Dziwne, bo lubię czasami pofotografować taką nietypową optyką. Co prawda nie po to, by cieszyć oko efektem rybiego oka, a wręcz przeciwnie, szukać motywów które rybie oko prostuje, którym poprawia proporcje, a w każdym razie zdjęcie nie wskazuje wyraźnie na rodzaj użytej optyki. Fotografowanie rybim okiem tak, by nie widać było efektu rybiego oka może się wydać dziwne. Ale to trochę tak jak z HDRem – jedni wykorzystują go dla udziwnienia zdjęcia, a inni wręcz przeciwnie, dla unormalnienia.
     Podrzucam link do artykułu, który dawno temu popełniłem dla Fotopolis, a prezentującego przykłady mojego widzenia świata przez obiektyw rybie oko. Oczywiście w niniejszym teście też starałem się fotografować w ten sposób, niemniej zachęcam do przeczytania tamtego tekstu.
     Teraz zapraszam już do testu wielce oryginalnego olympusowego fiszaja.

     Owa oryginalność wynika z jego rekordowo dużego maksymalnego otworu względnego. Jasność wcześniej produkowanych obiektywów tego typu przekraczała f/2.8, a co ciekawe, w systemie Micro 4/3 nie dochodziła nawet do tego poziomu. Zanim pojawił się ten Olympus, na rynku funkcjonowały rybie oczy f/3.5 Panasonica i Samyanga oraz taki trochę zabawkowy obiektyw-pokrywka f/8 Olympusa. Swoim M.ZUIKO DIGITAL ED 8mm F1.8 Fisheye PRO Olympus nie tylko dorównał do obowiązującego standardu, ale przekroczył go aż o 1,3 działki. To tak znaczące osiągnięcie technologiczne, że po premierze zastanawiano się nad kosztami w jakości obrazu, które trzeba było ponieść by móc wygrawerować na obudowie owo 1:1.8.

     Bo o pewnych „kosztach” było wiadomo od razu. Pierwsze, to oczywiście długość i masa znacząco większe niż w przypadku obu konkurentów f/3.5. Drugie, to cena. Z początku – premiera, przypominam, rok 2015 – sięgająca 4000 zł, teraz to 3400 zł. Nadal drogo, ale jeśli poziomowi ceny odpowiada jakość zdjęć, to mi pasuje.


Budowa, ergonomia
     Trzecia oryginalność, to konstrukcja optyczna. Jak myślicie, ile soczewek wciśnięto w tę stałkę f/1.8? Każda liczba ponad 10 oznaczałaby już „dużo”, ale w rybim oku Olympusa jest ich aż 17! Ze stałoogniskowych M.Zuiko tylko 25 mm f/1.2 ma ich więcej.

     Obiektyw jest wyrafinowany nie tylko liczbą, lecz także szlachetnością swoich elementów optycznych. Spójrzcie na schemat obok – ponad połowa soczewek może wykazać się czymś szczególnym. A to asferycznością, a to wysokim współczynnikiem załamania światła, a to niskim rozpraszaniem barw światła. Albo i super niskim, czy też super silnym jego załamywaniem. Jeśli tylko Olympus nie przelicytował z tymi cudami, obiektyw rzeczywiście powinien świetnie działać.
     To za chwilę, na początek weźmy go do ręki. Nie jest duży, ale bardzo zwarty, i czuje się jego solidność. Poza przednią częścią zintegrowanej osłony przeciwsłonecznej, całe zewnętrze obiektywu wykonane jest z metalu. Wnętrze chyba też, bo z czegoś (poza 17 soczewkami) musi wynikać masa ponad 300 g, przy zaledwie 8 cm długości i 6 cm średnicy. Przyjemnie jest pracować tak konkretnym i solidnym obiektywem.

     Poza pierścieniem ręcznego ustawiania ostrości na obudowie nie ma żadnego elementów sterujących. Żadnych suwaczków, przycisków, czy też pierścieni funkcyjnych. Może i szkoda, ale dzięki temu pierścień ostrzenia jest szeroki, i bez problemu można zgodnie z własnymi upodobaniami ułożyć na nim palce.
     Minimalny katalogowy dystans ostrości to 12 cm, która to odległość wypada mniej więcej 2 cm od przedniego skraju osłony przeciwsłonecznej. Tyle teoria, ale już praktyka mówi że ostrzyć można jeszcze bliżej, tak z pół centymetra od osłony. A to już oznacza bardzo bliskie spotkanie fotografowanego obiektu z przednią soczewką obiektywu. Jednym słowem, trzeba uważać.
     Automatyczne ustawianie ostrości jest cichutkie i ekspresowe.

     Obiektyw, jak przystało na przedstawiciela rodziny PRO, jest uszczelniony. I jak to w PRO, Olympus deklaruje nie tylko obecność uszczelek, ale też klasę uszczelnień, konkretnie IPX1.


     Jakość zdjęć
     Potężny i wyrafinowany układ optyczny obiecuje nam dużo dobrego, więc od początku testu zakładałem że będzie dobrze. I rzeczywiście jest, a miłe wiadomości zaczynam od kwestii szczegółowości zdjęć. Już od pełnej dziury Olympus nie ma czego się wstydzić, i to nie tylko w centrum kadru, ale też na obrzeżach. O rewelacyjnym poziomie jeszcze nie ma mowy, jednak nazwanie go w pełni używalnym byłoby obrazą. Po prostu jest dobrze. Dla przysłony f/2 sytuacja praktycznie się nie zmienia, ale to w końcu przymknięcie zaledwie o 1/3 działki. Za to f/2.8 oznacza nie tylko koniec kłopotów, ale wkroczenie na bardzo wysoki poziom szczegółowości. Ta sytuacja trwa aż do f/5.6 włącznie, zarówno w środku klatki, jak i na obrzeżach. W obu tych obszarach, dla przysłony f/8 zauważyć można początki działania dyfrakcji, czyli lekkie pogorszenie szczegółowości. Nieduże, lecz zauważalne. Wyraźnie gorzej sytuacja wygląda przy f/11, i takiego przymknięcia już bym nie polecał, jeśli tylko zamierzamy korzystać z pełnej rozdzielczości matrycy. Konkretnie, to 20 mln pikseli Olympusa E-M1 III, który był moją platformą testową. O jeszcze silniejszych przymknięciach, czyli f/16 i f/22 można zapomnieć.

Zdjęcie do testu szczegółowości obrazu. Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Aberracje chromatyczne? Ślady osiowej AC widać na 100-procentowych powiększeniach klasycznych testowych czarno-białych kreskowych motywów testowych. Ślady, a i to tylko przy bardzo małych odległościach fotografowania i otwartej przysłonie. W sumie nie warto tym się martwić.

     Z poprzeczną AC jest i lepiej, i gorzej. Póki tylko oglądamy gotowe zdjęcia z aparatu, albo i RAWy wywołane w Olympus Workspace, nie mamy podstaw do czepiania się. Ale jeśli przyjdzie nam do głowy otworzyć RAWy w sofcie, który zna prawdę, wówczas poprzecznej aberracji chromatycznej trochę zobaczymy. Większe trochę albo mniejsze trochę. Czasem nawet całkiem spore, szczególnie w samych rogach klatki. Tak więc w kwestii tej wady olympusowe rybie oko „laboratoryjnie” nie błysnęło, ale „fotograficznie” nie mamy się czego obawiać.

Kadr prezentujący poprzeczną aberrację chromatyczną w pełnej
krasie, czyli uzyskany w RAWa w wywoływarce umiejącej ominąć
automatyczne korekcje aparatu. Przysłona f/5. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     O dystorsji tym razem wspominam nie jako o wadzie, a cesze testowanego obiektywu. Zdaje on egzamin celująco, prezentując tak jak się po nim spodziewamy, monstrualną typowo rybiooczną "beczkę".


     Winietowane jest znacznie mniej widoczne. W niektórych testach tego obiektywu opisywane jest jako silne, ale tego nie potwierdzają zdjęcia. Racja, dla pełnej dziury f/1.8 oraz f/2, czyli symbolicznego przymknięcia, ściemnienie okolic rogów kadru jest dobrze widoczne. Ale czy można to nazwać silnym winietowaniem? Poniżej widzicie zestawienie zdjęć wykonanych z przysłonami od pełnej dziury do f/4, z korekcją winietowania wyłączoną (górny rząd) i włączoną (rząd dolny). Niebo nie jest dobrym obszarem do oceny, gdyż nie ma identycznej jasności; lepiej patrzeć na liście po prawej stronie kadru. Przyznacie, że nawet dla wyłączonej korekcji i otworu f/2.8 nie ma już czego się czepiać, a f/4 likwiduje problem całkowicie.


     Fotografując pod światło musimy uważać i nauczyć się zarządzać blikami. Zarządzać, gdyż zupełnie je wyeliminować wcale nie jest łatwo. Po prostu słońce znajdujące się w kadrze, bądź bliskich jego okolicach, niemal nieuchronnie oznacza kłopoty. Bliki małe i ostre, fioletowe plamy, spadki kontrastu – do koloru, do wyboru. Najgorsze to, że prawie zawsze musimy wybrać którąś z tych atrakcji, a rzadko da się ich uniknąć.

Przysłona f/6.3.

     Plusem jest możność przesuwania blików w kadrze nieznacznymi zmianami kierunku patrzenia obiektywu. Dzięki temu stosunkowo łatwo daje się umieścić je tam gdzie nie przeszkadzają, albo nawet twórczo wzbogacają kadr. Gorzej wygląda sprawa z obniżeniem kontrastu, gdyż tu nie ma prostej recepty na poprawienie sytuacji. Oczywiście poza zasłonięciem źródła ostrego światła. Racja, liczba aż 17 soczewek tego M.Zuiko nieco usprawiedliwia takie, a nie inne wyniki w tej konkurencji, jednak sam przed testem nie spodziewałem się aż takich kłopotów.

Przysłona f/6.3, słońce schowane za budynkiem.

Krok w tył, wyłania się słońce, wybuchają bliki, a kontrast spada.
Ekspozycja w trybie M, identyczna dla tego i poprzedniego zdjęcia.

Otworzenie przysłony do f/1.8 znacząco zmniejszyło bliki.

     Natomiast przewidywałem, że nie spodoba mi się wygląd nieostrych stref zdjęć. Nie wymyśliłem tego analizując konstrukcję olympusowego rybiego oka, a wiedząc jak pracują tego typu obiektywy. Ich naturalną cechą jest, z jednej strony, łatwe zmieszczenie wszystkiego w głębi ostrości, nawet bez konieczności przymykania przysłony. Z drugiej, gdy już coś wyjdzie poza głębię, to bez względu na to czy wyjdzie z niej lekko czy mocno, jest nieostre niemal w tym samym stopniu. Widać to szczególnie na zdjęciach wykonywanych z bardzo małej odległości. Ostry jest wyłącznie przedni plan, a dalej wszystko jest takie średnio nieostre, prawie bez znaczenia czy leży metr od aparatu, czy w nieskończoności. Nawet jeśli korzystamy z pełnego, bardzo dużego maksymalnego otworu względnego testowanego obiektywu, niewiele zyskujemy. Szkoda, ale ten typ tak ma, i nie ma co się go z tego powodu czepiać.


     Na koniec dodaję kilkanaście zdjęć wykonanych podczas testu. Są to JPEGi wprost z Olympusa E-M1 III, wykonane w trybie obrazu Natural, natywnej czułości ISO 200, bez użycia funkcji wspomagających. Ewentualne odstępstwa deklaruję w podpisach.

Bazowa czułość ISO 200 pozwoliła na fotografowanie z ręki przy
przysłonie f/2.8. Czas 1/6s - dałoby się nawet bez stabilizacji.

Przysłona f/5.6.

Przysłona f/1.8.

Przysłona f/5.6. Lekko przycięte z lewej.

Przysłona f/1.8.

Przysłona f/1.8. Dystorsja? Teoretycznie potężna. Z tym, że przecież nie każdy
wie, że brzeg stawu biegnie po prostej...

...co widać na tym zdjęciu. Tym razem przysłona f/4.

Przysłona f/4.

Przysłona f/2.8. Wyciągnięte z RAWa.

Tym razem HDR, i wyszło trochę księżycowo. Przysłona f/11.

Przysłona f/1.8.

Przysłona f/5.6. Z RAWa.

Przysłona f/3.5.

Przysłona f/4. Zdjęcie wykonałem stojąc tuż przy krawędzi muru, którą -
mocno zniekształconą - widać po lewej stronie zdjęcia.

Ćwierć kroku w przód, krawędź znika ze zdjęcia, razem ze znaczną
częścią rybiooczności. No, w każdym razie tej z lewej strony klatki. 

     O, i tak się rzeczy mają! Gdyby nie zachowanie się przy zdjęciach pod światło, biłbym temu M.Zuiko brawo. A tak, nie mogę, co jednak nie powstrzyma mnie od wystawienia mu wysokiej oceny. Zasłużył na nią bardzo wysoką jasnością, świetną szczegółowością zdjęć, bardzo dobrym opanowaniem aberracji chromatycznych, mało agresywnym – moim zdaniem – winietowaniem.
     Tyle o jakości, pozostaje kwestia ile trzeba za nią zapłacić. Cena ponad 3000 zł to sporo, choć nie kosmicznie dużo biorąc pod uwagę że dostajemy za nią bardzo dobry, bardzo jasny, firmowy obiektyw. Tyle, że ów M.Zuiko obecnie nie jest już rekordowo jasnym rybim okiem. Rok po nim pojawił się Meike 6,5 mm f/2, a kilka miesięcy temu TTartisan 7,5 mm f/1.8. To mało firmowe szkła, przy tym z ręcznym ustawianiem ostrości, choć akurat to drugie nie jest istotną wadą. Natomiast niewątpliwą zaletą obu jest trzycyfrowa cena, przez co stają się one bardzo kuszącymi, konkurencyjnymi dla M.Zuiko propozycjami. Choć przyznaję, nie wiem nic o jakości zdjęć z nich pochodzących. Nie podejrzewam, by odpowiadała ona niskiej cenie obu szkieł, niemniej nie spodziewałbym się rewelacji. Może przetestuję któryś z nich, sprawdzając co i jak? Tak czy inaczej, kupując obiektyw Olympusa płacimy dużo, ale też równie dużo otrzymujemy w zamian. Czy warto? Warto!


Podoba mi się:

+ szczegółowość zdjęć
+ bardzo wysoka jasność

Nie podoba mi się:

- praca obiektywu pod światło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz