Mniej
ale lepiej, czyli jak mniejszą liczbę zdjęć przełożyć na wyższą ich jakość. Tego
dotyczy ten krótki cykl artykułów, a skupiam się na sprzęcie
który umożliwia, czy wręcz wymusza, zmniejszenie tempa fotografowania. Opisałem
już rolę statywu w tym spowalnianiu, a teraz czas na drugie „S”.
Stałka
Powszechnie
wiadomo, że „stałka jest lepsza od zooma”. Wiadomo, że zdjęcia ze stałek
prezentują wyższą rozdzielczość niż z optyki zmiennoogniskowej. To oczywiście
nie do końca prawda – wystarczy spojrzeć na wyniki jasnych stałek na brzegach
kadru przy całkiem otwartej przysłonie. Ale już przymknięte do poziomu
maksymalnego otworu względnego zoomów, praktycznie zawsze wygrywają. Nie tylko
rozdzielczością, ale też słabszym winietowaniem, mniejszą dystorsją, lepiej
skorygowanymi wadami obrazu w postaci komy, astygmatyzmu, aberracji
chromatycznych. Niemal zawsze strefy nieostrości zdjęć wyprodukowanych przez
stałki wyglądają ładniej niż te z zoomów.
Nikkor 200 mm f/2 VRII - jedno z najlepszych tele jakich używałem. Ale nieostrości na przednim planie są zdecydowanie zbyt "nerwowe". |
A jeśli wykorzystywać będziemy największe
otwory względne, te niedostępne zoomom, możemy ograniczyć głębię ostrości,
precyzyjniej wydobywając z kadru to co najważniejsze. Co oczywiście wcale
jeszcze nie znaczy, że mniejsza głębia ostrości z zasady jest lepsza od większej
głębi ostrości. Idąc dalej: skoro wystarczająco dobre efekty uzyskujemy przy
mniej (niż w zoomach) przymkniętej przysłonie, warto to wykorzystać. Choćby używając
niższych czułości matrycy albo krótszych czasów naświetlania. W obu aspektach
zyskujemy na jakości obrazu.
Tyle
sprawy techniczne – ważne, ale według mnie wcale nie najważniejsze. Chodzi
mi o różnice w filozofii fotografowania zoomami i stałkami. Pomyślmy chwilę jak
to wygląda w przypadku zooma. Mamy w ręku aparat, widzimy ciekawą scenę, więc
zatrzymujemy się (albo i nie), podnosimy aparat do oka, dopasowujemy zoomem
kadr i robimy zdjęcie. Dokładnie takie jak chcieliśmy. Jeden ruch palców na
pierścieniu obiektywu i już jest idealnie.
Leica 25 mm f/1,4 na Panasoniku G3. Przy otwartej przysłonie da radę całkiem nieźle odciąć tło. Ale na rewelacje w tym względzie nie liczmy. |
Zadowoleni? Oczywiście! Ale zauważmy,
że to było zaledwie takie zdjęcie
jak chcieliśmy. Że to wcale nie odbyło się idealnie,
a jedynie szybko. Zobaczyłem,
przekręciłem, strzeliłem – ciekawe jak to jest po łacinie? Pół sekundy i mam
zdjęcie. Nawet całkiem dobre zdjęcie.
A
jak to jest, gdy na aparacie mamy stałkę? Baaardzo rzadko zdarza się, że żądany
kadr obejmujemy dokładnie z tego miejsca, z którego spostrzegliśmy ciekawą
scenę. Musimy więc się ruszyć krok albo i pięć, by zobaczyć w celowniku
dokładnie to co chcemy.
Portret z Nikkora 400 mm f/2,8 VR wykonany na 5-metrowej łódce. Jeśli naprawdę chce się zrobić zdjęcie, to i w takich warunkach da radę. Ale i tak wolałbym mieć wtedy przy sobie zooma 70-200 mm. |
Zauważmy,
w ten sposób zamiast pstryknąć zdjęcie tego co nam wpadło w oko, my je
stworzyliśmy. Zmieniając kadr, perspektywę, oświetlenie. A przecież można było jeszcze
rozstawić statyw, na aparat założyć flesz lub użyć filtra połówkowego. Wszystko
po to, by zrobić ciekawsze, dobrze dopracowane zdjęcie.
Czy
zoomem nie można pracować w ten sposób? Jasne że można, ale do tego trzeba mieć
sporo samozaparcia, bo niełatwo jest celowo utrudniać sobie pracę. A
stałoogniskowy obiektyw, podobnie jak statyw, ma za zadanie zatrzymać nas w
biegu. Zatrzymać niby tylko dla konieczności skadrowania, ale w rzeczywistości
dla możliwości przemyślenia jak by to zdjęcie zrobić lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz