poniedziałek, 29 grudnia 2014

3 × S, czyli pozytywne spowalniacze. Część III i (chyba) ostatnia.


     Mniej ale lepiej, czyli jak mniejszą liczbę zdjęć przełożyć na wyższą ich jakość. Tego dotyczy ten krótki cykl artykułów, a skupiam się przede wszystkim na sprzęcie który umożliwia, czy wręcz wymusza, zwolnienie tempa fotografowania. Opisałem już rolę jaką w tym spowalnianiu może spełnić statyw i stałoogniskowy obiektyw, a teraz czas na trzecie „S”.












     Stanowczo za mała karta pamięci

     Wpływ statywu i stałek na zmniejszenie liczby zdjęć pstrykniętych i zwiększenie udziału tych przemyślanych był dla mnie jasny „od zawsze”. Natomiast o cudownym działaniu o wiele za mało pojemnej karty pamięci doniósł mi kolega, którego spotkała kiedyś niemiła, ale w efekcie bardzo pouczająca przygoda.
     Siedział wieczorem w namiocie otoczony górami, już ciesząc się porannym startem do wymarzonego trzydniowego pleneru fotograficznego. W ciągu dnia dotarł do owych gór, wdrapał się na upatrzoną polankę, rozbił namiot, zjadł kolację i teraz robił ostatni przegląd sprzętu. Aparat? Jest. Obiektywy? Raz, dwa, trzy – są. Statyw? Jest. Wodoodporny piterek z kartami pamięci? Jest… Nie, nie ma! Jak to się stało, że etui z kartami nie trafiło do plecaka, nie wiadomo. Ważne było, że cały dopracowany w szczegółach plener brał w łeb. Bo jedynym sensownym rozwiązaniem było zejście rano na dół, dojazd do jakiegoś miasteczka, w którym dałoby radę kupić kartę i powrót. Praktycznie rzecz biorąc, cały dzień w plecy! No chyba, że planów nie zmieni i zacznie zdjęcia z „awaryjną” kartą pamięci, którą miał w bocznej kieszeni plecaka. Ale to przecież niepoważne startować do trzech dni fotografowania z 512 megabajtami, w sytuacji gdy jeden RAW waży 15 MB. 30 klatek!? Przecież to nawet na waci… na pół dnia nie starczy! Uznał jednak, że starczyć musi na wszystkie trzy, że będzie na bieżąco przeglądał zdjęcia i kasował co gorsze, no i że będzie się hamował przy wyborze motywów do uwiecznienia. Nie do końca się jednak przekonał i rano zaczął działać w zdecydowanie złym humorze. Szybko mu on przeszedł, a już po kilku godzinach wiedział, że da radę. Świadomość konieczności robienia ostrej, negatywnej selekcji jeszcze przed naciśnięciem spustu migawki czyniła cuda. W efekcie nie tylko starczyło mu tych 512 MB, ale nie musiał skasować ani jednego zdjęcia! Nie to jednak najważniejsze. Po powrocie do domu i przejrzeniu efektów, zorientował się bowiem, że nigdy wcześniej nie wrócił z pleneru z tak dużą liczbą dobrych i bardzo dobrych zdjęć.

Statyw, stałka i kilkanaście klatek w zapasie. 
Tak się jeszcze niedawno fotografowało i było
to rzeczą najnormalniejszą pod słońcem.
Teraz możemy bezkarnie i za darmo strzelać
zdjęcia całymi setkami i tysiącami, ale czy warto?
Może by spróbować robić to wolniej, z namysłem,
a odpowiednio skomponowany zestaw sprzętu
z pewnością nam w tym pomoże. Ciekawsze, lepiej
dopracowane ujęcia pojawią się szybko, czego
szczerze życzę w nadchodzącym Nowym Roku. 
    Wkrótce potem spotkaliśmy się, rozmawialiśmy o jego przygodzie i uświadomiliśmy sobie, że cała ta „cyfra” strasznie nas rozpaskudziła. Strzelamy zdjęcia setkami i tysiącami, źle czujemy się bez kilkudziesięciu gigabajtów w kieszeni, a potem jeszcze narzekamy na konieczność siedzenia godzinami przed kompem dla samego wyboru zdjęć. A przecież jeszcze tak niedawno jeździliśmy na plenery z kilkoma rolkami szerokiego filmu, z których i tak wykorzystywaliśmy tylko dwie, czy trzy. Dla mojej Mamiyi z kasetą 6×9 oznaczało to zaledwie dwa tuziny zdjęć! A byli i tacy, którzy z lekceważeniem patrzyli na średni format i używali składanych aparatów 4×5”. Oni często nie brali ze sobą zapasu klisz i worka-ciemni, a jedynie kilka załadowanych dwustronnych kaset. I wcale nie wynikało to z oszczędności. Duża część z nas to byli mocno zaawansowani, doświadczeni fotografowie lub wręcz zawodowcy, dla których sesja to sesja i rozerwanie folii na rolce kolejnego kosztownego filmu nie robiło żadnego wrażenia. Ale podczas plenerów jakoś tymi filmami nie szastaliśmy, bo po prostu nie było takiej potrzeby. A teraz jakoś niewielu z nas potrafi tak fotografować…

     A warto, choćby na próbę. Ostatnio Łukasz Kacperczyk zaproponował w „Szerokim Kadrze”, jako formę treningu, fotografowanie z kartą mieszczącą tylko jedno zdjęcie. Można i tak, ale ja bym się do takiego hardcore’u nie posuwał. Proponowałbym zamianę miejsc: do aparatu wkładamy 256 MB, a „w bocznej kieszeni plecaka” umieszczamy, przeznaczone na wypadek awarii, 64 GB. Wierzcie, że wyjdzie to tylko na dobre! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz