Kolejna
solidna „siódemka”? Nie tylko.
Wstukałem
tytuł artykułu i przyszło mi do głowy, żeby jednak sprawdzić jak testowany
aparat NAPRAWDĘ się nazywa. No i na stronie polskiego Sony wyczytałem, że
ILCA-77M2. Już nie żadne SLT, już formalnie nie α. No i w opisie pojawiło się
określenie „lustrzanka”, którego Sony przez kilka lat unikało jak ognia. Ale w
końcu uległo, bo i tak wszyscy nazywali te aparaty lustrzankami. Lustro jest?
Jest. No to znaczy, że lustrzanka. Tia, a Conchita Kiełbasińska jest kobietą.
Spokojnie,
Sony A77 Mk II nie ma nic wspólnego ze wspomnianą, hm… hybrydą. To rasowy,
konkretny, porządnie zaprojektowany i wykonany aparat. Widać to i czuć już od
pierwszego kontaktu. A że jego autofokus korzysta z pośrednictwa półprzezroczystego
lustra? Cóż, grunt żeby działał tak jak trzeba. Ale po kolei.
Korpus
rzeczywiście trzyma „poziom 7”, czyli najbardziej zaawansowanych aparatów
amatorskich Sony. Duży grip, uszczelnienia, sporo dedykowanych przycisków,
górny LCD, ekran na pełnym przegubie, a z drobiazgów choćby gniazdo fleszy
studyjnych. Przy tym sprawia wrażenie solidnego wcale nie epatując dużą masą:
650 g w porównaniu z 800-900 g u konkurentów z Canona, Nikona i Pentaxa.
Sterowanie
bardzo mi się podoba. Czuję je lepiej niż to z NEXów, ale to z pewnością sprawa
bardzo indywidualna. Z pozoru mamy tylko jeden klawisz definiowalny C. Jednak większości
z pozostałych można zmienić przeznaczenie i to w bardzo szerokim zakresie – na
przyporządkowanie oczekuje ponad 50 funkcji! Do tego dochodzi w pełni
komponowalne podręczne menu. Jego 12 pozycji widocznych jednocześnie lubię
bardziej niż panasonicowych 15 podzielonych na 3 ekrany. Mamy też trzy schowki
dla zapamiętanych kompletów ustawień. Mi nie brakowało niczego.
Cztery przyciski obok LCD –
niby jak w „wyższych” Canonach, ale ich rozmieszczenie i różne wyprofilowanie
powierzchni lepiej bardziej ułatwiają rozpoznanie dotykiem który jest który. Po
lewej pokrętło automatyk z blokadą. Wrrr, nie lubię jej!
Przyciski w dole tylnej ścianki niby są blisko
siebie, ale różne wyprofilowanie ich powierzchni (wklęsłe / wypukłe) powoduje,
że nie popełniałem pomyłek. Z obsługą nawigatora nie miałem problemów, co było
trochę niespodziewane. Gdy aparat jechał do mnie, przeczytałem test Krzyśka
Basela na Fotoblogii i zakonotowałem sobie, żeby przyjrzeć się działaniu
mikrodżojstika, bo ten zebrał mocno negatywne noty. Zresztą na dpreview też na to narzekali. Ale przypomniałam sobie o
tym punkcie testu dopiero po trzech dniach fotografowania aparatem. No właśnie…
Przez trzy dni robiłem zdjęcia, jeździłem wte i wewte po menu, wcześniej
konfigurowałem aparat, a dżojstik przez cały ten czas nie dał najmniejszego
sygnału, że jest do niczego. Potem już zwracałem na to uwagę, ale ani razu nie
zdarzyło mi się wcisnąć go zamiast przesunąć albo odwrotnie. Może dlatego, że
nie popychałem go, a jedynie „ocierałem” kciuk o jego krawędź? A może po prostu
A77 Mk II mnie polubił? Raz, podczas zdjęć w chłodny dzień założyłem dość grube
polarowe rękawiczki i… znów wszystko było w porządku. Jedynym wytłumaczeniem
tej różnicy w zachowaniu aparatu jakie przyszło mi do głowy, był fakt, że oba portale przeprowadziły testy zaraz po premierze, więc być może na
przedprodukcyjnych egzemplarzach. Świadczyłby o tym także stwierdzony przez Fotoblogię wyjątkowo
długi czas włączania się aparatu, wynoszący 4 s, podczas gdy u mnie wyniósł on
tylko 1,5-2 s.
Jednak
już inne niedociągnięcie, wynikające z niedostatecznej wydajności
elektronicznych wnętrzności, muszę potwierdzić. Chodzi o częściową blokadę aparatu
podczas zapisywania zdjęć z bufora na kartę pamięci. Gdy bufor jest pełen, to
czas ten wcale nie jest krótki: 30 s dla RAWów i połowę mniej dla JPEGów – test
z SanDiskiem Extreme Pro „45 MB/s”. Podczas tego oczekiwania menu główne jest
niedostępne oraz nie ma mowy o odtwarzaniu wykonanych już zdjęć. Możemy jednak korzystać
z podręcznego menu i zmieniać funkcje z przycisków na obudowie, z wyjątkiem
sposobu zapisu zdjęć JPEG/RAW (jeśli przypiszemy go któremuś z klawiszy). No i
oczywiście w miarę opróżniania się bufora wykonywać następne zdjęcia. Z
przyjemnością zaświadczę o niezłych zdolnościach w konkurencji długich serii
zdjęć. Zarówno przy 8, jak i 12 klatkach/s Sony A77 Mk II potrafi bez
zająknięcia naświetlić 25 RAWów albo 60 najcięższych, ważących ok. 10 MB każdy,
JPEGów X.Fine. Przy okazji: wraz z RAWem możemy zapisać tylko JPEG o „średniej”
jakości Fine, ale Std ani X.Fine już nie.
Ekran umocowany jest na oryginalnym, pogibanym przegubie,
znanym już z A77 i A99. Zdecydowanie nie mogę zarzucić mu braku
wszechstronności, bo nadaje się nawet do selfies. Oprócz tego, przy kadrach
poziomych, dla obserwacji z góry i z dołu, znajduje się w osi obiektywu, a przy pionowych całkiem blisko niej. To bez wątpienia pomysłowe rozwiązanie, ale dla
mnie zdecydowanie nieintuicyjne – w każdym razie w porównaniu z typowymi
przegubami
z lewej strony aparatu, znanymi z Canonów, Panasoniców, Nikonów,
Samsungów… Za każdym razem gdy po dłuższej przerwie biorę się za fotografowanie
Sony z takim ekranem, muszę się od nowa uczyć kierunków i sekwencji obrotów
potrzebnych do osiągnięcia pożądanego ustawienia. Ale bez obaw, kilka godzin
praktyki i rzecz jest do opanowania. Sam
ekran nie dawał mi podczas testu podstaw do narzekań. Sprawował się dobrze nawet
w silnym świetle, a jedyne czego mi brakowało, to dotykowej obsługi. Ale to
chyba dlatego, że równocześnie miałem na warsztacie Panasonica.
Na
wizjer też nie narzekałem. No, prawie nie, bo sceny w ostrym słońcu oddawał
zbyt kontrastowo. Natomiast miło się z nim pracowało w słabym świetle, kiedy to
dopiero naprawdę złe warunki wymuszały lekkie zmniejszenie częstości
odświeżania i pojawienie się szumów od zdecydowanego wzmocnienia sygnału. Denerwuje
mnie jednak pewien feler, zresztą pojawiający się u Sony od dawna: opóźnienie w
wyświetlaniu przy przejściu z trybu szybkiego podglądu do rejestracji. Gdy
podglądem jest nieduże zdjęcie plus histogramy RGB oraz tuzin liczb i symboli
na czarnym tle, dotknięcie spustu powoduje że pojawia się aktualny kadr przez
pół sekundy częściowo zasłonięty tymi czarnymi panelami. Niby drobiazg, ale
wkurzający.
Funkcje?
Wspomnę oczywiście tylko o tych ciekawych i wyróżniających A77 Mk II spośród
innych aparatów tej klasy. Do oryginalnych udogodnień należy limiter
odległości. Rzecz już nie nowa w Sony, ale u innych dostępna wyłącznie w
droższych długich obiektywach. A tu wprowadzamy zakres odległości ostrzenia na
ekranowej skali i po kłopocie. Pociągnę dalej temat autofokusa, bo pod tym
względem aparat został mocno unowocześniony w stosunku do „starej” A77. Po
pierwsze mamy nowy sensor AF, z 79 polami obejmującymi obszar porównywalny z
tym w Canonie 7D Mk II. Szkoda tylko, że krzyżowych pól jest znacznie mniej niż
u konkurenta, no i celują one wyłącznie w centralny obszar kadru. Nie ma już
trybu Object Tracking, a pojawiły się
dwie opcje z Expanded Flexible Spot w
nazwie. Istotą jednej jest przełączanie pola AF na sąsiednie (sąsiedztwo kilku
najbliższych), jeśli to wskazane „nie daje sobie rady”, drugiej, gdy obiekt
zmienia położenie w kadrze (aktywowane może być każde z 79 pól AF). Tyle
teoria. Praktyka wygląda równie ciekawie. Najpierw przekonałem się o tym
próbując ustawić ostrość w bardzo słabo oświetlonym pomieszczeniu, mając do
aparatu dołączony długi, ciemny zoom. Autofokus męczył się ponad sekundę, ale
udało mu się wyostrzyć. Miło mnie to zaskoczyło, więc użyłem ręcznego
światłomierza, a on pokazał dokładnie -2 EV, co oznacza teoretyczny dolny próg
pracy autofokusa Sony A77 Mk II. Cały cymes w tym, że ten próg określa się dla współpracy
aparatu z optyką f/1,4, a w mojej próbie wziął udział obiektyw o jasności
f/5,6, czyli aż o 4 działki ciemniejszy. Brawo! Drugą próbą był mój standardowy
test AFC na samochodach jadących ok. 100 km/h. Tu wynik nie był już tak
rewelacyjny jak w przypadku AFS w ciemności, ale i tak przyzwoity. Dla 8
klatek/s, 80 % serii miało ostre ujęcia aż do ostatniego. Przy 12 klatkach/s
już tak dobrze nie było, bo autofokus regularnie poddawał się gdy pojazdy
zbliżały się na odległość 10 m. Jednak w obydwu przypadkach AFC działał
stabilnie, za każdym razem trwale „przyklejał się” do poruszającego się
obiektu, a w najtrudniejszych momentach nie ostrzył wyłącznie z braku
wystarczającej prędkości. W sumie sprawy mają się na tyle dobrze, że A77 Mk II
jest pierwszym SLT (czy jak tam się one teraz zwą) który spełnia moje wymagania
co do sprawności AFC. A przecież w grudniu ma się jeszcze pojawić nowy firmware,
którego zadaniem ma być właśnie znaczne podwyższenie prędkości działania
autofokusa. To powinno już na dobre zamknąć usta reszcie malkontentów.
Dwa razy motyw z czerwieniami, ale aparat za każdym razem reagował inaczej. Przy lewym oddał scenę idealnie - to co pokazał ekran przy szybkim podglądzie, idealnie odpowiadało temu, co widziałem gołym okiem. Ale już oświetlony słońcem mur wyszedł za blado i musiałem trochę powalczyć suwakami, żeby uzyskać efekt jak w rzeczywistości.
Co
jeszcze mamy? WiFi i NFC, migawkę z czasem 1/8000 s, a w komplecie z aparatem
otrzymujemy ładowarkę. Hurra! – to miły dodatek, którego czasem nie znajdujemy
w pudełkach nawet tych drogich aparatów Sony. Z rzeczy oczywistych, lecz
wymagających wspomnienia jest stabilizowana matryca. Wartych nie tylko
wspomnienia, ale i używania, bo A77 Mk II bez stabilizacji mocno rozmazuje
zdjęcia już przy nieznacznym przekroczeniu „zasady odwrotności ogniskowej”. To
chyba norma dla SLT, bo zdarzało mi się to także przy korzystaniu ze starszych
modeli. I drugie podobieństwo, czyli niższa skuteczność (rzędu trzech działek
czasu) przy mniejszych przekroczeniach wspomnianej zasady oraz wyższa (4
działki) przy większych. W sumie jednak widzę lekką poprawę działania
stabilizacji w stosunku do A99.
Wśród
funkcji i ich ustawień brakuje mi możliwości dodania opisu do zdjęcia, czy
informacji o autorze. Szkoda też, że nie można bezpośrednio przeskoczyć ze
skrajnego na skrajne pole AF. No i nie da rady podzielić priorytetów ostrości i
spustu migawki pomiędzy tryby AFS i AFC. Ech, marudzenie nikoniarza…
Nominalny zakres czułości matrycy rozciąga się od ISO 100 do ISO 25600. W dół rozszerzyć go można do ISO 50, co daje minimalny wzrost szczegółowości i równie nieduży spadek dynamiki. Natomiast powyżej mamy ISO 51200 dostępne tylko przy wieloklatkowej redukcji szumów. Miłym udogodnieniem podwyższającym elastyczność obsługi jest możliwość szybkiej zmiany czułości tylnym pokrętłem co działkę, a precyzyjną co 1/3 działki przednim.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Zależność szczegółowości obrazu przy natywnej czułości ISO 100 od ustawionej intensywności odszumiania. Wniosek jest jeden: wyłączać!
Test rozdzielczości wykonałem przy ISO 50 i wyłączonej redukcji szumów. Sony A77 Mk II „wyprodukowało” 2800 lph zarówno na JPEGach, jak i na RAWach, czyli symbolicznie mniej niż A99 i A6000. Za to na zdjęciach jest znacznie mniej mory niż w A6000.
Przejście przez poszczególne czułości na RAWach odszumionych i wyostrzonych "do smaku". |
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Na
RAWach sprawy mają się świetnie aż do ISO 1600 włącznie. Do tej granicy możemy
dość swobodnie kształtować obraz, dobierając poziom odszumiania i wyostrzenia
według własnego widzimisię. Jednak już ISO 3200 i ISO 6400 oznacza konieczność
dokładniejszego zwrócenia uwagi na szumy – przede wszystkim luminancji. ISO
12800 jest już poza zasięgiem, no chyba że z zdjęcia będziemy korzystali tak
jakby miało 6 mln punktów, a nie 24. O używaniu ISO 25600 nawet nie myślmy. W
sumie matryca pracuje podobnie jak w Sony A6000. W A77 Mk II podoba mi się
mniejsza ilość mory przy niskich czułościach (choć rozdzielczość jest ciut
niższa), natomiast newralgiczna czułość ISO 3200 wymaga trochę większej uwagi
przy odszumianiu / wyostrzaniu.
Z
tym, że już automatyczny balans bieli w sztucznym świetle wypada trochę gorzej
niż w A6000. Dotyczy to zdjęć w świetle żarowym, które A77 Mk II wpuszcza w
ciepłoczerwone odcienie, podczas gdy A6000 oddaje czysto. Różnicę widać też
przy świetlówkach kompaktowych: A77 Mk II stabilnie daje dominantę podobną do
tej przy żarówkach, a A6000 jeździ z kolorami od słabej czerwieni do wyraźnej
ciepłej zieleni. Tak czy inaczej, wynik średni. Ale martwić się nie ma co, bo
tak samo pracuje większość cyfrówek.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
DRO i HDR to dwie funkcje od dawna pomagające użytkownikom cyfrówek Sony przy zdjęciach motywów o wysokiej rozpiętości tonalnej. Na zdjęciach widać, że mają one odmienne priorytety: DRO dba o cienie zdjęcia, a HDR o światła. Warto jednak zauważyć, że o ile DRO w żadnym stopniu nie zepsuło obszarów, które go nie interesowały (czyli wysokich świateł), o tyle HDR dał więcej nieczytelnych cieni niż wykonane bez żadnego wspomagania pierwsze zdjęcie. A z uzyskanych efektów najchętniej wykorzystałbym ten z DRO, ściemniając trochę półtony Poziomami Photoshopa. Inna sprawa, że ten akurat motyw nie był szczególnie trudny – można by go ugryźć nawet samym RAWem.
Z przyjemnością stwierdzam, że Sony wreszcie stworzyło aparat SLT (choć już tego miana nie nosi), który w
pełni akceptuję, lubię go i nie miałbym oporów przed zbudowaniem na nim systemu dla siebie. Dotychczasowe Sony z tej serii to nie były „moje” aparaty. Nie czułem
ich i nawet A99, który obiektywnie cenię, nie przypadł mi do gustu.
Natomiast A77 Mk II zdecydowanie tak, choć gdy mam podać konkretne przyczyny
tego stanu rzeczy, przede wszystkim przychodzi mi na myśl bardzo dobre ogólne
wrażenie. Dopiero gdy się głębiej zastanowię, wynajduję składowe: solidną
konstrukcję, ogólną sprawność działania (choć z pewnymi wadami), dopracowane
sterowanie, ale przede wszystkim szybki AFC, który wkrótce
zostanie jeszcze usprawniony. A może to nie kwestia ulepszeń, a ja sam po prostu przyzwyczaiłem się już to tych
SLT? Tak czy inaczej, szczerze ten aparat polecam, zwłaszcza że po kilku miesiącach obecności na rynku, jego cena spadła niemal do 4000 zł. To ten sam poziom
co Pentaxa K-3, kilkaset złotych drożej niż Nikon D7100, ale wyraźnie mniej niż
Canon 7D Mk II.
Podoba
mi się:
+
ciągły autofokus
+
wygoda obsługi
- blokada
menu podczas zapisu zdjęć
- opóźnienie wyświetlania przy przełączaniu odtwarzanie → rejestracjaZajrzyj też tu:
TEST: Fujifilm X-T10 – skromnie i klasycznie
TEST: Sony A7 Mk II - Troszkę po nowemu
TEST: Olympus OM-D E-M5 Mark II
TEST: Sony A6000
TEST: Sony α6500: się ulepszamy, się cenimy i…
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!
TEST: Olympus OM-D E-M10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz