piątek, 5 grudnia 2014

TEST: Sony A77 Mk II

Kolejna solidna „siódemka”? Nie tylko.

     Wstukałem tytuł artykułu i przyszło mi do głowy, żeby jednak sprawdzić jak testowany aparat NAPRAWDĘ się nazywa. No i na stronie polskiego Sony wyczytałem, że ILCA-77M2. Już nie żadne SLT, już formalnie nie α. No i w opisie pojawiło się określenie „lustrzanka”, którego Sony przez kilka lat unikało jak ognia. Ale w końcu uległo, bo i tak wszyscy nazywali te aparaty lustrzankami. Lustro jest? Jest. No to znaczy, że lustrzanka. Tia, a Conchita Kiełbasińska jest kobietą.
 


     Spokojnie, Sony A77 Mk II nie ma nic wspólnego ze wspomnianą, hm… hybrydą. To rasowy, konkretny, porządnie zaprojektowany i wykonany aparat. Widać to i czuć już od pierwszego kontaktu. A że jego autofokus korzysta z pośrednictwa półprzezroczystego lustra? Cóż, grunt żeby działał tak jak trzeba. Ale po kolei.
     Korpus rzeczywiście trzyma „poziom 7”, czyli najbardziej zaawansowanych aparatów amatorskich Sony. Duży grip, uszczelnienia, sporo dedykowanych przycisków, górny LCD, ekran na pełnym przegubie, a z drobiazgów choćby gniazdo fleszy studyjnych. Przy tym sprawia wrażenie solidnego wcale nie epatując dużą masą: 650 g w porównaniu z 800-900 g u konkurentów z Canona, Nikona i Pentaxa.
     Sterowanie bardzo mi się podoba. Czuję je lepiej niż to z NEXów, ale to z pewnością sprawa bardzo indywidualna. Z pozoru mamy tylko jeden klawisz definiowalny C. Jednak większości z pozostałych można zmienić przeznaczenie i to w bardzo szerokim zakresie – na przyporządkowanie oczekuje ponad 50 funkcji! Do tego dochodzi w pełni komponowalne podręczne menu. Jego 12 pozycji widocznych jednocześnie lubię bardziej niż panasonicowych 15 podzielonych na 3 ekrany. Mamy też trzy schowki dla zapamiętanych kompletów ustawień. Mi nie brakowało niczego.

     Cztery przyciski obok LCD – niby jak w „wyższych” Canonach, ale ich rozmieszczenie i różne wyprofilowanie powierzchni lepiej bardziej ułatwiają rozpoznanie dotykiem który jest który. Po lewej pokrętło automatyk z blokadą. Wrrr, nie lubię jej!





     Przyciski w dole tylnej ścianki niby są blisko siebie, ale różne wyprofilowanie ich powierzchni (wklęsłe / wypukłe) powoduje, że nie popełniałem pomyłek. Z obsługą nawigatora nie miałem problemów, co było trochę niespodziewane. Gdy aparat jechał do mnie, przeczytałem test Krzyśka Basela na Fotoblogii i zakonotowałem sobie, żeby przyjrzeć się działaniu mikrodżojstika, bo ten zebrał mocno negatywne noty. Zresztą na dpreview też na to narzekali. Ale przypomniałam sobie o tym punkcie testu dopiero po trzech dniach fotografowania aparatem. No właśnie… Przez trzy dni robiłem zdjęcia, jeździłem wte i wewte po menu, wcześniej konfigurowałem aparat, a dżojstik przez cały ten czas nie dał najmniejszego sygnału, że jest do niczego. Potem już zwracałem na to uwagę, ale ani razu nie zdarzyło mi się wcisnąć go zamiast przesunąć albo odwrotnie. Może dlatego, że nie popychałem go, a jedynie „ocierałem” kciuk o jego krawędź? A może po prostu A77 Mk II mnie polubił? Raz, podczas zdjęć w chłodny dzień założyłem dość grube polarowe rękawiczki i… znów wszystko było w porządku. Jedynym wytłumaczeniem tej różnicy w zachowaniu aparatu jakie przyszło mi do głowy, był fakt, że oba portale przeprowadziły testy zaraz po premierze, więc być może na przedprodukcyjnych egzemplarzach. Świadczyłby o tym także stwierdzony przez Fotoblogię wyjątkowo długi czas włączania się aparatu, wynoszący 4 s, podczas gdy u mnie wyniósł on tylko 1,5-2 s.
     Jednak już inne niedociągnięcie, wynikające z niedostatecznej wydajności elektronicznych wnętrzności, muszę potwierdzić. Chodzi o częściową blokadę aparatu podczas zapisywania zdjęć z bufora na kartę pamięci. Gdy bufor jest pełen, to czas ten wcale nie jest krótki: 30 s dla RAWów i połowę mniej dla JPEGów – test z SanDiskiem Extreme Pro „45 MB/s”. Podczas tego oczekiwania menu główne jest niedostępne oraz nie ma mowy o odtwarzaniu wykonanych już zdjęć. Możemy jednak korzystać z podręcznego menu i zmieniać funkcje z przycisków na obudowie, z wyjątkiem sposobu zapisu zdjęć JPEG/RAW (jeśli przypiszemy go któremuś z klawiszy). No i oczywiście w miarę opróżniania się bufora wykonywać następne zdjęcia. Z przyjemnością zaświadczę o niezłych zdolnościach w konkurencji długich serii zdjęć. Zarówno przy 8, jak i 12 klatkach/s Sony A77 Mk II potrafi bez zająknięcia naświetlić 25 RAWów albo 60 najcięższych, ważących ok. 10 MB każdy, JPEGów X.Fine. Przy okazji: wraz z RAWem możemy zapisać tylko JPEG o „średniej” jakości Fine, ale Std ani X.Fine już nie.

     Ekran umocowany jest na oryginalnym, pogibanym przegubie, znanym już z A77 i A99. Zdecydowanie nie mogę zarzucić mu braku wszechstronności, bo nadaje się nawet do selfies. Oprócz tego, przy kadrach poziomych, dla obserwacji z góry i z dołu, znajduje się w osi obiektywu, a przy pionowych całkiem blisko niej. To bez wątpienia pomysłowe rozwiązanie, ale dla mnie zdecydowanie nieintuicyjne – w każdym razie w porównaniu z typowymi przegubami
z lewej strony aparatu, znanymi z Canonów, Panasoniców, Nikonów, Samsungów… Za każdym razem gdy po dłuższej przerwie biorę się za fotografowanie Sony z takim ekranem, muszę się od nowa uczyć kierunków i sekwencji obrotów potrzebnych do osiągnięcia pożądanego ustawienia. Ale bez obaw, kilka godzin praktyki i rzecz jest do opanowania. Sam ekran nie dawał mi podczas testu podstaw do narzekań. Sprawował się dobrze nawet w silnym świetle, a jedyne czego mi brakowało, to dotykowej obsługi. Ale to chyba dlatego, że równocześnie miałem na warsztacie Panasonica.



     Na wizjer też nie narzekałem. No, prawie nie, bo sceny w ostrym słońcu oddawał zbyt kontrastowo. Natomiast miło się z nim pracowało w słabym świetle, kiedy to dopiero naprawdę złe warunki wymuszały lekkie zmniejszenie częstości odświeżania i pojawienie się szumów od zdecydowanego wzmocnienia sygnału. Denerwuje mnie jednak pewien feler, zresztą pojawiający się u Sony od dawna: opóźnienie w wyświetlaniu przy przejściu z trybu szybkiego podglądu do rejestracji. Gdy podglądem jest nieduże zdjęcie plus histogramy RGB oraz tuzin liczb i symboli na czarnym tle, dotknięcie spustu powoduje że pojawia się aktualny kadr przez pół sekundy częściowo zasłonięty tymi czarnymi panelami. Niby drobiazg, ale wkurzający.

     Funkcje? Wspomnę oczywiście tylko o tych ciekawych i wyróżniających A77 Mk II spośród innych aparatów tej klasy. Do oryginalnych udogodnień należy limiter odległości. Rzecz już nie nowa w Sony, ale u innych dostępna wyłącznie w droższych długich obiektywach. A tu wprowadzamy zakres odległości ostrzenia na ekranowej skali i po kłopocie. Pociągnę dalej temat autofokusa, bo pod tym względem aparat został mocno unowocześniony w stosunku do „starej” A77. Po pierwsze mamy nowy sensor AF, z 79 polami obejmującymi obszar porównywalny z tym w Canonie 7D Mk II. Szkoda tylko, że krzyżowych pól jest znacznie mniej niż u konkurenta, no i celują one wyłącznie w centralny obszar kadru. Nie ma już trybu Object Tracking, a pojawiły się dwie opcje z Expanded Flexible Spot w nazwie. Istotą jednej jest przełączanie pola AF na sąsiednie (sąsiedztwo kilku najbliższych), jeśli to wskazane „nie daje sobie rady”, drugiej, gdy obiekt zmienia położenie w kadrze (aktywowane może być każde z 79 pól AF). Tyle teoria. Praktyka wygląda równie ciekawie. Najpierw przekonałem się o tym próbując ustawić ostrość w bardzo słabo oświetlonym pomieszczeniu, mając do aparatu dołączony długi, ciemny zoom. Autofokus męczył się ponad sekundę, ale udało mu się wyostrzyć. Miło mnie to zaskoczyło, więc użyłem ręcznego światłomierza, a on pokazał dokładnie -2 EV, co oznacza teoretyczny dolny próg pracy autofokusa Sony A77 Mk II. Cały cymes w tym, że ten próg określa się dla współpracy aparatu z optyką f/1,4, a w mojej próbie wziął udział obiektyw o jasności f/5,6, czyli aż o 4 działki ciemniejszy. Brawo! Drugą próbą był mój standardowy test AFC na samochodach jadących ok. 100 km/h. Tu wynik nie był już tak rewelacyjny jak w przypadku AFS w ciemności, ale i tak przyzwoity. Dla 8 klatek/s, 80 % serii miało ostre ujęcia aż do ostatniego. Przy 12 klatkach/s już tak dobrze nie było, bo autofokus regularnie poddawał się gdy pojazdy zbliżały się na odległość 10 m. Jednak w obydwu przypadkach AFC działał stabilnie, za każdym razem trwale „przyklejał się” do poruszającego się obiektu, a w najtrudniejszych momentach nie ostrzył wyłącznie z braku wystarczającej prędkości. W sumie sprawy mają się na tyle dobrze, że A77 Mk II jest pierwszym SLT (czy jak tam się one teraz zwą) który spełnia moje wymagania co do sprawności AFC. A przecież w grudniu ma się jeszcze pojawić nowy firmware, którego zadaniem ma być właśnie znaczne podwyższenie prędkości działania autofokusa. To powinno już na dobre zamknąć usta reszcie malkontentów.

     Dwa razy motyw z czerwieniami, ale aparat za każdym razem reagował inaczej. Przy lewym oddał scenę idealnie - to co pokazał ekran przy szybkim podglądzie, idealnie odpowiadało temu, co widziałem gołym okiem. Ale już oświetlony słońcem mur wyszedł za blado i musiałem trochę powalczyć suwakami, żeby uzyskać efekt jak w rzeczywistości. 

     Co jeszcze mamy? WiFi i NFC, migawkę z czasem 1/8000 s, a w komplecie z aparatem otrzymujemy ładowarkę. Hurra! – to miły dodatek, którego czasem nie znajdujemy w pudełkach nawet tych drogich aparatów Sony. Z rzeczy oczywistych, lecz wymagających wspomnienia jest stabilizowana matryca. Wartych nie tylko wspomnienia, ale i używania, bo A77 Mk II bez stabilizacji mocno rozmazuje zdjęcia już przy nieznacznym przekroczeniu „zasady odwrotności ogniskowej”. To chyba norma dla SLT, bo zdarzało mi się to także przy korzystaniu ze starszych modeli. I drugie podobieństwo, czyli niższa skuteczność (rzędu trzech działek czasu) przy mniejszych przekroczeniach wspomnianej zasady oraz wyższa (4 działki) przy większych. W sumie jednak widzę lekką poprawę działania stabilizacji w stosunku do A99.
     Wśród funkcji i ich ustawień brakuje mi możliwości dodania opisu do zdjęcia, czy informacji o autorze. Szkoda też, że nie można bezpośrednio przeskoczyć ze skrajnego na skrajne pole AF. No i nie da rady podzielić priorytetów ostrości i spustu migawki pomiędzy tryby AFS i AFC. Ech, marudzenie nikoniarza…

     Nominalny zakres czułości matrycy rozciąga się od ISO 100 do ISO 25600. W dół rozszerzyć go można do ISO 50, co daje minimalny wzrost szczegółowości i równie nieduży spadek dynamiki. Natomiast powyżej mamy ISO 51200 dostępne tylko przy wieloklatkowej redukcji szumów. Miłym udogodnieniem podwyższającym elastyczność obsługi jest możliwość szybkiej zmiany czułości tylnym pokrętłem co działkę, a precyzyjną co 1/3 działki przednim.

Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.




     Zależność szczegółowości obrazu przy natywnej czułości ISO 100 od ustawionej intensywności odszumiania. Wniosek jest jeden: wyłączać!




     Test rozdzielczości wykonałem przy ISO 50 i wyłączonej redukcji szumów. Sony A77 Mk II „wyprodukowało” 2800 lph zarówno na JPEGach, jak i na RAWach, czyli symbolicznie mniej niż A99 i A6000. Za to na zdjęciach jest znacznie mniej mory niż w A6000.

Przejście przez poszczególne czułości na RAWach
odszumionych i wyostrzonych "do smaku". 
Kliknij, by obejrzeć
 w pełnej rozdzielczości.

     Przy podwyższaniu czułości, aparat dobrze sobie radzi z zachowaniem wysokiej szczegółowości zdjęć aż do ISO 400 włącznie. Przy ISO 800 jest już trochę gorzej, a dodatkowo pojawiają się szumy chrominancji, choć widać je wyłącznie na „gładkich” obszarach. Gdy – używając JPEGów – likwidujemy je przejściem z odszumiania Off na Low, najdrobniejszych detali pozostaje zdecydowanie mniej. Natomiast już ISO 1600 oznacza konieczność korzystania ze słabego odszumiania. ISO 3200 to dla JPEGów maksymalna w pełni użyteczna czułość, choć znowu (tak jak przy ISO 800) trzeba manewrować z odszumianiem – tym razem pomiędzy Low, a Norm.

     Na RAWach sprawy mają się świetnie aż do ISO 1600 włącznie. Do tej granicy możemy dość swobodnie kształtować obraz, dobierając poziom odszumiania i wyostrzenia według własnego widzimisię. Jednak już ISO 3200 i ISO 6400 oznacza konieczność dokładniejszego zwrócenia uwagi na szumy – przede wszystkim luminancji. ISO 12800 jest już poza zasięgiem, no chyba że z zdjęcia będziemy korzystali tak jakby miało 6 mln punktów, a nie 24. O używaniu ISO 25600 nawet nie myślmy. W sumie matryca pracuje podobnie jak w Sony A6000. W A77 Mk II podoba mi się mniejsza ilość mory przy niskich czułościach (choć rozdzielczość jest ciut niższa), natomiast newralgiczna czułość ISO 3200 wymaga trochę większej uwagi przy odszumianiu / wyostrzaniu.
     Z tym, że już automatyczny balans bieli w sztucznym świetle wypada trochę gorzej niż w A6000. Dotyczy to zdjęć w świetle żarowym, które A77 Mk II wpuszcza w ciepłoczerwone odcienie, podczas gdy A6000 oddaje czysto. Różnicę widać też przy świetlówkach kompaktowych: A77 Mk II stabilnie daje dominantę podobną do tej przy żarówkach, a A6000 jeździ z kolorami od słabej czerwieni do wyraźnej ciepłej zieleni. Tak czy inaczej, wynik średni. Ale martwić się nie ma co, bo tak samo pracuje większość cyfrówek.

Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
     Pojawiła się nowość w znanej już od dawna cyfrówkom Sony funkcji wieloklatkowej redukcji szumów. Właściwie dwie nowości. Po pierwsze liczbę ekspozycji zmniejszono z sześciu do czterech, a po drugie możemy już wybrać poziom odszumiania docelowego ujęcia. Bardzo się ucieszyłem, bo wcześniej w tym trybie szumy były co prawda bardzo skutecznie usuwane, niestety wraz z ogromną liczbą drobnych szczegółów. Stąd od zawsze wnioskowałem o opcję obniżenia intensywności odszumiania przy korzystaniu z tego trybu. No to mi dali dwa poziomy NR. Wybrałem rozsądnie wysoką czułość ISO 3200 i włączyłem słabsze, z dwóch dostępnych, odszumianie Standard. I cieszyłem się z tej nowości aż do czasu obejrzenia zdjęć. Zresztą spójrzcie sami na prawy wycinek – w szczegółach masakra jak dawniej. Działania wieloklatkowej redukcji szumów z odszumianiem High nie przetestowałem, bo przestraszyłem się tego co zobaczyłbym na zdjęciach. Natomiast lewy wycinek pochodzi z normalnie naświetlonego JPEGa z całkowicie wyłączoną redukcją szumów. Na szybie okienka widać sporo szumów chrominancji, ale pamiętajmy, że to przecież ISO 3200. Lekkie odszumienie tego JPEGa (a jeszcze lepiej RAWa) dałoby efekty znacznie ciekawsze niż wieloklatkowa redukcja.


     DRO i HDR to dwie funkcje od dawna pomagające użytkownikom cyfrówek Sony przy zdjęciach motywów o wysokiej rozpiętości tonalnej. Na zdjęciach widać, że mają one odmienne priorytety: DRO dba o cienie zdjęcia, a HDR o światła. Warto jednak zauważyć, że o ile DRO w żadnym stopniu nie zepsuło obszarów, które go nie interesowały (czyli wysokich świateł), o tyle HDR dał więcej nieczytelnych cieni niż wykonane bez żadnego wspomagania pierwsze zdjęcie. A z uzyskanych efektów najchętniej wykorzystałbym ten z DRO, ściemniając trochę półtony Poziomami Photoshopa. Inna sprawa, że ten akurat motyw nie był szczególnie trudny – można by go ugryźć nawet samym RAWem.

     Z przyjemnością stwierdzam, że Sony wreszcie stworzyło aparat SLT (choć już tego miana nie nosi), który w pełni akceptuję, lubię go i nie miałbym oporów przed zbudowaniem na nim systemu dla siebie. Dotychczasowe Sony z tej serii to nie były „moje” aparaty. Nie czułem ich i nawet A99, który obiektywnie cenię, nie przypadł mi do gustu. Natomiast A77 Mk II zdecydowanie tak, choć gdy mam podać konkretne przyczyny tego stanu rzeczy, przede wszystkim przychodzi mi na myśl bardzo dobre ogólne wrażenie. Dopiero gdy się głębiej zastanowię, wynajduję składowe: solidną konstrukcję, ogólną sprawność działania (choć z pewnymi wadami), dopracowane sterowanie, ale przede wszystkim szybki AFC, który wkrótce zostanie jeszcze usprawniony. A może to nie kwestia ulepszeń, a ja sam po prostu przyzwyczaiłem się już to tych SLT? Tak czy inaczej, szczerze ten aparat polecam, zwłaszcza że po kilku miesiącach obecności na rynku, jego cena spadła niemal do 4000 zł. To ten sam poziom co Pentaxa K-3, kilkaset złotych drożej niż Nikon D7100, ale wyraźnie mniej niż Canon 7D Mk II.


Podoba mi się:
+ ciągły autofokus
+ wygoda obsługi

Nie podoba mi się:

- blokada menu podczas zapisu zdjęć
- opóźnienie wyświetlania przy przełączaniu odtwarzanie → rejestracja








Zajrzyj też tu:
TEST: Fujifilm X-T10 – skromnie i klasycznie
TEST: Sony A7 Mk II - Troszkę po nowemu
TEST: Olympus OM-D E-M5 Mark II
TEST: Sony A6000
TEST: Sony α6500: się ulepszamy, się cenimy i…
TEST: Panasonic GX8, daj się przetestować!
TEST: Olympus OM-D E-M10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz