sobota, 20 grudnia 2014

TEST: Panasonic Lumix GM5

Napoleon w mikro 4/3


    Zaprezentowanego rok temu superminiaturowego Panasonica GM1 uznałem za zabawkę. Od głębszego zainteresowania się nim odwodziła mnie jego zniechęcająco kompaktowa filozofia. Wiedziałem, że w testach zdjęciowych wypada on bardzo ciekawie, ale mnie on zupełnie nie ruszył. Pomacałem go raz na jakiejś prezentacji i uznałem że wystarczy. I nawet nie podejrzewałem, jak wspaniałego potomka będzie miał ten „Karol Maria Buonaparte”.


     Lumix GM5 spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Po pierwsze dodano mu wizjer, podwyższając tym korpus o zaledwie 5 mm. Równie ważne, że zupełnie zmieniono system sterowania. Mamy już typowe dla „tych lepszych” Panasoniców klikane pokrętło oraz sporą liczbę definiowalnych przycisków. Pojawiła się też stopka dla zewnętrznego flesza, choć zniknął ten wbudowany. Jest to więc nadal maleńki i sympatyczny „słodziak” (Copyright by Maciek Zieliński z Digital Camera Polska), ale tym razem w o wiele bardziej funkcjonalnym wydaniu i godzien zainteresowania szerokiego grona fotografów – także tych wymagających. Ja też bardzo byłem go ciekaw, więc musiałem go przetestować.

     Nie spodziewam się, że w kwestii efektów zdjęciowych GM5 będzie się istotnie różnił od testowanego ostatnio przez mnie GX7. Co prawda niektóre parametry matrycy wskazują na bliskie pokrewieństwo z przetwornikiem Panasonica GH4, lecz podejrzewam, że tak dobrych wyników jak tam, nie będzie. Skupię się więc głównie na sprawach funkcjonalności tego maleństwa, choć na koniec i o jakości zdjęć coś napomknę.

    Jakiż ten Lumix mały! Chciałem go sfotografować z jakimś typowym, niedużym przedmiotem prezentującym znikomość rozmiarów, ale te wszystkie bateryjki i karty kredytowe wydały mi się wyświechtanymi motywami. Znalazłem lepszy: klasyczny panasonicowy „naleśnik” 20 mm f/1,7. Bo to on, nieduży, płaski obiektyw, okazał się olbrzymem zupełnie nie pasującym do GM5. To porównanie dobrze pokazuje postęp w miniaturyzacji aparatów mikro 4/3. Z krótkich stałek, do GM5 znacznie lepiej pasują olympusowskie 17 mm f/1,8 albo 25 mm f/1,8, bo już firmowy Summilux 25 mm f/1,4 nie bardzo. Dobrze, że Panasonic wraz z GM1 pokazał mocno zminiaturyzowany, stabilizowany zoom 12-32 mm f/3,5-5,6, mniejszy nawet od wymienionych stałoogniskowców.

    Tu właśnie Lumix GM5 pozuje w towarzystwie wspomnianego wyżej zooma, którego oba przednie człony w pozycji transportowej chowają się. Podobnie jak w GM1, przednia ścianka jest zupełnie płaska, nie ma ani śladu gripa, czy choćby najmniejszego progu dla zaczepienia palców. Mi to jakoś szczególnie nie wadziło, ale też nie czułem się całkiem pewnie. Całe szczęście, niezawodny Richard Franiec sprzedaje przyklejane uchwyty dedykowane dla GM1, które pewnie pasują i do GM5.
Na górze aparatu oprócz spustu migawki umieszczono te same elementy sterujące co w GM1. Przez chwilę myślałem, że zamiast przełącznika trybów autofokusa, bardziej by się tu przydało pokrętło korekcji ekspozycji. Jednak podczas testu okazało się, co zresztą mogłem przewidzieć, że klikane pokrętło na tylnej ściance dobrze zdaje egzamin i wyrzucenie korekcji na górę nie było potrzebne.
Patrząc na aparat z tej perspektywy, widać, że raczej nie dałoby rady upchnąć tu wbudowanej lampy błyskowej. Niby można by usunąć pokrętło trybów AF i zmniejszyć spust oraz pokrętło automatyk, ale czy to miałoby sens? Według mnie nie. Zamiana wewnętrznego flesza na stopkę do dobry pomysł.

    W komplecie z aparatem otrzymujemy malutką lampę, którą w odróżnieniu od panasonicowych lamp wbudowanych, nie da rady błysnąć w sufit. Całe szczęście pomiar błysku działa dokładnie i rozsądnie, a umiejętny dobór czułości plus Slow Sync dają niezłe rezultaty. Choć to oczywiście nie to samo co błysk odbity...
    Z błyskiem jest za to inny, istotniejszy problem. Wszystko przez migawkę, a właściwie zestaw migawek. W GM5 mamy klasyczną migawkę szczelinową, która zawsze pracuje „z elektroniczną pierwszą kurtyną”. OK, fajnie. Drugą migawką jest migawka elektroniczna, która co prawda w pewnych sytuacjach daje banding (patrz mój test Panasonica GX7), ale potrafi odmierzyć czas 1/16000 s. Świetnie! Są jednak pewne ograniczenia. Migawka szczelinowa pracuje tylko do 1/500 s, a czasy krótsze odmierza elektroniczna. Z tym, że wymaga to naszej zgody (włączenia trybu Auto migawki), ale nie musimy - możemy pracować tak jak Zenitem. Możemy też wymusić stałe działanie migawki elektronicznej, ale przy niej flesz w ogóle nie działa. Natomiast przy szczelinowej najkrótszym czasem synchronizacji jest 1/50 s. Nie kijem go, to pałką! Ta 1/50 s z błyskiem to bardzo istotne ograniczenie – o dobłyskiwaniu w cienie przy ostrym słońcu możemy zapomnieć.

     Mało miejsca i małe przyciski? Prawda, teoretycznie. W rzeczywistości dało radę obsługiwać je nawet w rękawiczkach. Jednak do tego trzeba aparat specjalnie przygotować, bo tracimy dotykową obsługę ekranu. Ale jeśli już ją wykorzystujemy, to będziemy zadowoleni, bo została zorganizowana i działa tak dobrze, jak i w innych Panasonicach, czyli świetnie. Z jednym wyjątkiem. Jest nim funkcja Touch Pad AF, którą schwaliłem w teście Lumixa GX7. Jej istotą jest pozostawienie dotykowego sterowania położeniem pola AF na ekranie, w czasie gdy korzystamy z wizjera. Tyle, że w GM5 operując przyciskami na tylnej ściance (szczególnie Q.MENU) łatwo dotknąć ekranu. A to powoduje, że pole AF natychmiast wędruje na prawy skraj kadru. Wkurzające! Musiałem więc Touch Pad AF wyłączyć, ale że miałem ochotę na szybkie sterowanie polami autofokusa, wrzuciłem je bezpośrednio na klawisze nawigatora. Strata 4 obecnych tam funkcji wcale nie zabolała! Dwa definiowalne przyciski obok wizjera, pięć ekranowych plus podręczne menu załatwiły problem. To podręczne menu tradycyjnie oznacza po 5 funkcji na trzech ekranach. Ja wykorzystałem tylko pierwszy, bo przecież jeśli podręczne menu rozpisujemy na więcej niż jeden ekran, to przestaje być ono podręczne.
     Pokrętło zmiany wartości funkcji na tylnej ściance jest jedynym, bo przedniego brak. Wspominałem już jednak, że nie stanowi to problemu, bo wciśnięciem pokrętła przełączamy się pomiędzy czasem, a korekcją w automatyce S, przysłoną i korekcją w A, przysłoną i czasem w M, shiftem i korekcją w P. Wygodne i szybkie, nawet w polarowych rękawicach jakoś to szło.
  
     Panasonic GM5 ma jeszcze jedną drogę sterowania, którą bardzo lubię. Jest to „tablicowe menu podręczne”, z założenia służące do stałego informowania o ustawieniach aparatu podczas gdy korzystamy z wizjera. Jednak i tu działa sterowanie dotykowe Możemy między innymi skorygować ustawienia konkretnych trybów barw (na przykład zmienić poziom redukcji szumów) albo zmierzyć wzorzec bieli. Rzecz o tyle istotna, że zwykłe podręczne menu Panasonica nie daje tych możliwości.

     Elektroniczny wizjer Lumixa GM5 do gigantów nie należy. Jakością obrazu też nie zachwyca, prezentując trochę za wysoki kontrast, nieco mało naturalne oddanie barw, zmniejszenie częstości odświeżania w słabym oświetleniu przeszkadza ciut za bardzo. Czy ja narzekam? Skądże! Dla mnie ważne jest, że ten wizjer udało się wcisnąć w aparat, praktycznie tylko kosztem braku flesza. Przy czym w warunkach naturalnego oświetlenia, wspomniane niedociągnięcia nie bardzo wadzą. No, poza wielkością obrazu. Ale tak jak nie mam pretensji, że do GM5 konstruktorzy Panasonica nie wcisnęli stabilizacji obrazu, tak i wizjer akceptuję w takiej formie, w jakiej jest.



    Poza połączeniami kabelkiem poprzez gniazda HDMI oraz USB/AV OUT (oba schowane pod sztywną klapką – lubię to!) jest też łączność WiFi, choć bez NFC.




     Szybkość funkcjonowania aparatu bardzo mi się podoba. Żadnych opóźnień przy wciskaniu klawiszy, natychmiastowe wyświetlanie dokonanych zmian ustawień, a do tego naprawdę szybki zapis zdjęć. Przy karcie SanDiska „45 MB/s”, czyli wcale nie takiej szybkiej, pełen bufor opróżniał się maksymalnie w 3 s. A i to tylko gdy były tam RAWy w liczbie 8 sztuk, bo tyle może wykonać szybką serią Panasonic GM5. Szybką, czyli przy 6 klatkach/s, a superszybka (z elektroniczną migawką) ma 10 klatek/s, ale wtedy RAWów możemy strzelić tylko 6. Żeby było ciekawiej, najcięższych JPEGów tylko o dwa więcej, ale gdy przełączymy na mechaniczną migawkę (i 6 klatek/s) to JPEGi rejestrujemy aż do zapełnienia karty! Albo do przegrzania aparatu, bo taki właśnie znaczek wyświetlił mi się po zrobieniu serią dobrze ponad 200 zdjęć. I odpuściłem, bo po co męczyć Lumixa.

    Autofokus nie powala na kolana. To typowa panasonicowa detekcja kontrastu, choć ja sam bardzo liczyłem, że po GH4 funkcja DFD (Depth From Defocus) zagości i w GM5. Nic z tego, więc na bardzo szybki ciągły autofokus nie ma co liczyć. Na średnio szybki też nie. Jednak w trybie AFS nie można narzekać, choć warto pamiętać, że w słabym świetle lepiej nie korzystać z najmniejszych ramek AF.

Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.














     Coś o jakości obrazu wypadałoby wspomnieć, choć niedawno testowałem Lumixa GX7 i dużych różnic bym się nie spodziewał. Ale jednak! Tym razem do testu dostałem stałkę (20 mm f/1,7), więc test rozdzielczości miał szanse wypaść lepiej niż na zoomie używanym z GX7. I choć co prawda na JPEGu z GM5 zobaczyłem identyczne jak tam 2600 lph, to już RAW wyskoczył na 3000 lph. Tyle, że tej rozdzielczości trudno się dopatrzyć, bo dość skutecznie maskuje ją mora. Niemniej wynik wyraźnie lepszy.

    Test rozdzielczości wykonałem przy „sztucznej” czułości ISO 100, bo natywna w Panasonicu GM5 to ISO 200. Jednak w praktyce, oceniając szczegółowość zdjęć wykonanych przy ISO 100 i ISO 200, praktycznie nie sposób zobaczyć różnic. Jeśli już, to nie w szczegółach, a w niższej dynamice ISO 100 i szumach chrominancji, których ślady widać nawet przy natywnej ISO 200. O ile więc w Lumiksie GX7 można było aż do ISO 400 (albo i ISO 800) używać maksymalnie osłabionej korekcji szumów -5, to w GM5 nawet ISO 200 wymaga rozważenia użycia -4 albo i -3. Mowa oczywiście o JPEGach. Wraz ze wzrostem czułości, to odszumianie trzeba wzmacniać: do -3 przy ISO 400, -2 przy ISO 800 i -1 przy ISO 1600. I ta czułość to już absolutne maksimum dla JPEGów z GM5, a sam trzymałbym się raczej ISO 800 jako najwyższej czułości do bezstresowego użycia. Rzecz jasna RAWy wypadają lepiej, choć nie na tyle dobrze, że z czystym sercem poleciłbym korzystanie z ISO 3200. Ale już ISO 1600 w zupełności tak. Wycinki zdjęcia zaprezentowane powyżej pochodzą z RAWów odszumionych i wyostrzonych „do smaku”. Wyższych czułości nie pokazałem, bo nie ma tam niczego ciekawego do oglądania.
     Automatyczny balans bieli działa bardzo podobnie jak w Lumiksie GX7, a więc nie polecam go do zdjęć w sztucznym świetle. Zwłaszcza przy świetlówkach, bo przy zwykłych żarówkach „miłe, domowe kolory” są nadal w miarę przyjemne, a nie koszmarnie ciepło-pomarańczowe.

     No, i po teście. Szkoda, bo niełatwo mi się rozstawać z tym Lumixem. Dawno nie miałem w rękach tak sympatycznego aparatu. Niekoniecznie genialnego od strony technicznej, ale takiego, którym po prostu przyjemnie się fotografuje. Chyba tylko Pentax K-5 (i jego następcy) sprawiali mi podczas testu tyle radości.
     Podsumowując test, zacznę od opinii mojego kolegi, fotoreportera, który odwiedził mnie gdy GM5 miałem na warsztacie. Kolega pomacał aparacik, ponaśmiewał się z jego „kurduplowatości”, przyjrzał się zdjęciom. Zadzwonił następnego dnia i powiedział, że ten GM5 nie daje mu spokoju. Bo tak: ma wszystko co trzeba, działa szybko i pewnie, z obsługą nie ma problemów, maksymalna sensownie działająca czułość ISO 1600 mu wystarczy, ale jest coś jeszcze. Zestaw, którego by używał, czyli dwa korpusy, dwa zoomy f/2,8 (12-35 mm i 35-100 mm – oba świetne już przy otwartej przysłonie) plus silna firmowa lampa, ważą razem mniej niż… jego dotychczasowa jedna lustrzanka ze standardowym zoomem. Kusi, oj kusi! – powtarzał.
     Nie podejrzewam, że kolega zdecyduje się na tak rewolucyjną odmianę, ale już samo rozważanie takiego ruchu jest znaczące. Przyznam, że ja też bym się do czegoś takiego nie posunął, a to z dwóch powodów: niedoskonałości AFC oraz niemożności użycia flesza przy krótkich czasach. Wizjer jest jaki jest, ale sama jego obecność znaczy więcej niż jakość oglądanego w nim obrazu. Jednak już reszta elementów i cech aparatu zasługuje na wysokie oceny. Mnie fascynuje przede wszystkim upchnięcie w takim maleństwie mnóstwa funkcji, które do tego da się sprawnie obsługiwać. Plus szybkość działania, w niemal każdym aspekcie. Lumix GM5 z zoomem 12-32 mm albo z którąś olympusowską „siedemnastką” to świetny aparat do kieszeni. Inni mogą sobie polecać Sony RX100 III albo Lumixa LX100, ale dla mnie GM5 jest tu królem. Ba, cesarzem. Vive l’Empereur!


Podoba mi się:
+ miniaturowość bez utraty funkcjonalności

Nie podoba mi się:
- słabiutki AFC
- ograniczenia wynikające z obecności elektronicznej migawki


Zajrzyj też tu:


6 komentarzy:

  1. Jestem pełen podziwu dla Pana umiejętności "personalizowania" sterowania aparatem. Mam niemały zbiór rozmaitych aparatów, ale głownie z okresu celuloidowego i być może dlatego przeraża mnie ilość przycisków i pokręteł i przogromna ilość funkcji w nowych aparatach. Pan, jak wiem, wyrósł na Minolcie i może dlatego łatwiej Panu zapanować nad współczesną techniką. Gratuluję i nadal z zainteresowaniem będę śledził Pana opinie - pozdrawiam - Tadeusz Późniak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przyjemnie czyta się tak miłe komentarze. Dziękuję! Ale to raczej nie Minolta nauczyła mnie ustawiania pod siebie aparatów, a setki modeli wielu producentów, które testowałem, którymi pracowałem, którymi choćby bawiłem się. Ćwierć wieku w branży coś dało :-). Jeśli mógłbym coś doradzić w sprawie personalizacji aparatów, to skupienie się wyłącznie na używanych funkcjach. Bo z zestawu kiludziesięciu obecnych w cyfrówkach i tak wykorzystujemy kilka-kilkanaście. Resztę można sobie odpuścić, wyrzucić z podręcznych menu i klawiszy bezpośredniego dostępu. Jeśli to oczywiście możliwe, ale coraz częściej tak jest. Wówczas znacznie łatwiej będzie zapanować nad sterowaniem i obsługą aparatu. Panasoniki mają pod względem customizacji ogromne możliwości i dlatego bardzo lubię nimi pracować. W najbliższych dniach szykują się jakieś nowości tego producenta, więc pewnie i ja znowu coś panasonicowego potestuję. Pzdrw

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe i pożyteczne teksty. Lubię je zestawiać z innymi "firmowymi". Wtedy widać praktyka i badaczy. :):):)
    Widzę ,że Pan ma podobne nastawienie do nadmiaru info w aparatach jak ja do podobnych w samochodach .Tylko tu możemy zapomnieć o wyk.zdjęć ale w samochodzie grozi to utratą życia.Trzeba jednak poznać wszystko aby uzmysłowić sobie czego potrzebujemy. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za uznanie! Nadmiar funkcji i wskazań nie szkodzi, jeśli można się go pozbyć i pozostawić sobie tylko to potrzebne. W samochodach rzadko jest tak dobrze - z możliwości ograniczania kojarzę tylko Night Cockpit w Saabach. Ewentualnie przesadę w niedoinformowaniu, jak w moim aktualnym autku. Producent wymyślił sobie, że na desce nie pojawi się wskaźnik temperatury wody. Bo po co to komu? :-) Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  4. Nie jestem mistrzem, wyrosłem na analogach ale lubię mech.precyzyjną.(i wyniki jej stosowania). Wg. mnie wszystkie aparaciki mają jeden szkopuł -są nieporęczne. Zmuszają do akrobacji z palcami. To jest złe. Powinien obowiązywać przepis "dobrze trzymać i operować przyciskami bez myślenia o nich). Nikt jednak nie wspomniał o DOSKONAŁYM wręcz(dla mnie) spuście migawki. Lekki , wręcz doskonały. Gdyby taki był w konstrukcjach Olympusa .....to pewnie pozostał bym przy tylko jednym aparacie. :):) Tak ,a tak mam ich parę - i w każdym jest coś czego brak innemu. Ostatnio jednak pod ręką pozostawiłem 2. GM1 i OM 5 M II . Pełna wymiana obiektywów , z tym ,że brak stabilizacji w korpusach Panasonica przenosi mnie techniką wykonywania do analogów. Jest jednak wspaniałym kieszonkowcem.
    Prawie jak Colty ze spiłowanym spustem. :D Szybki , i może strzelać krótkimi seriami. Dobrze poczytać trochę lepszej polszczyzny "więc pisz Pan " jak mawiał Wiech .Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, komfortowy spust... nie zauważyłem. A może akurat w tym aspekcie jestem bardziej wyczulony na wady, niż na zalety. Tak czy inaczej, bardzo szkoda, że Panasonic tak szybko zrezygnował z serii GM.
      "Dobra polszczyzna"??!! - nie podejrzewałem siebie o umiejętność jej stosowania. Jeśli już, to staram się, by tu na blogu nie pojawiały się tak liczne jak w moich zeszytach od polskiego komentarze "STYL!".

      Usuń