wtorek, 29 grudnia 2015

Nowy wzorzec zooma standardowego? – TEST Nikkora 24-70/2,8E ED VR

     Wzorzec, hm, tego należałoby się spodziewać. Po coś w końcu ten obiektyw powstał. Jasne, priorytetem było zastąpienie liczącego już 8 lat poprzednika. Nikon spokojnie przeczekał Canona, który swego „24-70/2,8 Mk II” wypuścił dwa i pół roku wcześniej. Potem sprawdził co jest wart pierwszy na świecie stabilizowany zoom tej klasy, czyli Tamron 24-70/2,8 VC USD. Następnie postanowił poczekać co też pokaże Sigma, która ostatnio sypie świetnymi obiektywami. Ale uznał, że dłużej już zwlekać nie można i latem pokazał swe dzieło. No, na pierwszy rzut oka widać, że warto było na nie czekać.

     Dla jednych obiektyw ten będzie jedynie przerośniętym i epatującym swą wielkością optycznym monstrum – w końcu ma on gabaryty „trzysetki” f/4 PF. Jednak inni będą zachwycali się jego prezencją „bo przecież jak inaczej ma wyglądać zoom godny profesjonalisty?”. Ja zbliżam się do tej pierwszej opinii, choć raczej nie posądzam twórców tego zooma o celowe nadmuchanie go. Ani o dociążanie, pomimo iż jest to chyba pierwszy obiektyw tej klasy, który przekroczył psychologiczną granicę kilograma: 1,13 kg w stanie gotowości do pracy, czyli z osłoną, ale bez kapturków.
     Wymiary? Troszkę ponad 15 cm długości „katalogowej”, ale po założeniu osłony robi się ponad 20 cm. Średnica oficjalna to niecałe 9 cm, ale osłona ma ponad 10 cm. Filtry 77 mm to już przeszłość, bo teraz na topie jest rozmiar 82 mm. Nikkor nie zostaje w tyle za modą.
     Oczywiście obudowa tego zooma jest w pełni metalowa… Ha, ha, ha! Żartowałem! Na zewnątrz, poza bagnetem, NIE MA ANI GRAMA METALU. Przepraszam, kilka gramów może znajdzie się w złotych literkach przy okienku skali odległości. Czyż to nie ironia? Ten klasyczny przedstawiciel optyki pro, na dodatek przeznaczony do roli wołu roboczego, obudowano plastikiem. Świat się kończy! A może po prostu kończy się rola metalu w takich zastosowaniach? 

     Skoro jednak obudowa nic nie waży, to ten kilogram musi tkwić wewnątrz. Czyli tam metalu i szkła raczej nie brakuje. Rzeczywiście, soczewek jest aż 20, wśród nich mamy jedną ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła HRI, dwie niskodyspersyjne ED, trzy asferyczne, a na dokładkę jedną asferyczną ED. O czystość wnętrza obiektywu dbają uszczelnienia. Czystość zewnętrznych powierzchni dwóch skrajnych soczewek zapewniają powłoki fluorowe, utrudniając osadzanie się brudu i ułatwiającymi ich czyszczenie. A żeby nie martwić się o skutki tego czyszczenia, owe powłoki nie są naniesione na same soczewki, a na osłaniające je meniski. No i rzecz obowiązkowa: nanokrystaliczne powłoki przeciwodblaskowe. 

Osłona przeciwsłoneczna wymaga dokładności przy zakładaniu, ale już zamocowana
siedzi na mur. Odblokowanie zatrzasku i „odkręcenie” osłony wymaga sporo siły
i precyzji, więc nie ma mowy o przypadkowym odłączeniu jej od obiektywu.
Ale co ważniejsze: w odróżnieniu od Canona, Nikon powtórzył po pierwszej wersji zooma
24-70/2,8 "autoregulację" głębokości osłony w zależności od ustawionej ogniskowej.
Tak bowiem zaprojektował obiektyw, że jego przedni człon wysuwa się z obudowy przy
krótkich ogniskowych i chowa przy długich. W ten sposób, osłona mocowana do obudowy
staje się efektywnie płytsza dla szerokiego kąta i głębsza dla tele. Pomysł świetny,
ale wcale nie nowy. Ja sam ćwierć wieku temu miałem tak rozwiązaną Sigmę 28-70 mm. 
     Ale to nie koniec, gdyż mamy jeszcze przysłonę domykaną nie dźwigienką z korpusu, a elektromagnetycznie. Czyli ciszej, szybciej i dokładniej, co liczy się przede wszystkim przy zdjęciach seryjnych strzelanych z bardzo wysokimi częstościami. Na bogato, prawda? Plus szpila wbita Canonowi: stabilizacja. Ma ona dwa tryby, o znanych od dawna nazwach: Normal i Active.

     Trzeba jednak pamiętać, że o ile w długich zoomach służą one, odpowiednio, do redukcji drgań rąk i drgań pojazdu z którego się fotografuje, to tu, w 24-70/2,8E jest inaczej. O pojazdach nie ma już mowy, a Active oznacza dezaktywację pionowej składowej stabilizacji, czyli przygotowanie do zdjęć w panningu. Oficjalnie skuteczność stabilizacji wynosi cztery działki czasu, ale ten Nikkor w moich rękach nie osiągnął tak dobrych wyników. W teście wyszła mi więcej niż przyzwoita i nie przynosząca żadnego wstydu skuteczność trzech działek. Oznacza to, że przy ogniskowej 50 mm mogę spokojnie fotografować 1/6 s, uzyskując 100 % nieporuszonych zdjęć. Nie mam podstaw do narzekania.
     Minimalna odległość ostrzenia to 0,38 m, co pozwala uzyskać skalę odwzorowania 0,27×, czyli 1:3,7. Napędem autofokusa jest pierścieniowy silnik SWM, ogniskowanie jest wewnętrzne, przejście na ręczne nie wymaga użycia przełączników – ot, standard w tej klasie Nikkorów. 

     To ręczne ostrzenie zdecydowanie nie wzbudza mojego zachwytu. Niby opór pierścienia jest nieduży i równy, a sam pierścień ma całkiem sporą szerokość i łatwo na niego trafić. Ale ten opór jest strasznie płaski i plastikowy! Czy twórcy obiektywu kosztującego potężną kasę, nie mogli jakoś tego tarcia uszlachetnić? Druga rzecz, to trudności z precyzją ogniskowania, gdyż pierścień jest połączony ze skalą ostrości bezpośrednio, a nie z użyciem często spotykanej przekładni zwalniającej.
     Czepiłbym się też pierścienia zooma, tym razem za zbyt dużą siłę wymaganą do jego ruszenia. Czepiłbym się, ale tego nie zrobię, gdyż zdaję sobie sprawę, że zoomowanie nie jest wewnętrzne, a polega między innymi na ruchu masywnego przedniego członu wysuwającego się z obudowy. Inaczej mówiąc, nie ma co marudzić. Po prostu wystarczy przykładać się do kręcenia pierścieniem.  

     Tyle o tym, jak ten Nikkor wygląda i jak się NIM pracuje. A jak ON pracuje? Bardzo byłem ciekaw wyników, gdyż nieliczne napotkane w sieci testy wykazywały rozbieżności. DxOMark zdecydowanie nie był tym zoomem zachwycony, ale już na przykład Cameralabs ocenił go znacznie wyżej. Zdziwiłem się też nie napotkawszy żadnego jego testu w polskich portalach. Czyżbym był pierwszy?
     No to do roboty! Wziąłem Nikona D810, ustawiłem ISO 64, wyłączyłem redukcje szumów i korekcję winietowania. Próbowałem wyłączyć też korekcję dystorsji, lecz okazało się, że ta funkcja jest w menu wyszarzona i nieaktywna. Tak jakby D810 (jeszcze) nie potrafił jej realizować. A przecież zadbałem o nakarmienie go najnowszym dostępnym firmwarem. Dziwne… 

Dystorsja beczkowata przy ogniskowej 24 mm. Obciąłem dół
poziomej klatki, bo nic nie wnosił do sprawy. 
Najsilniejsza dystorsja poduszkowata
pojawia się przy 50 mm.

      Dziwne i smutne, gdyż ta dystorsja jest duża, szczególnie dla najszerszego kąta. Jak duża? 4,2%, oczywiście „beczka”. Jej korekcja naprawdę by się więc przydała. Dobre choć to, że przy 28 mm mamy tylko 1,6%, a 35 mm oznacza już „poduszkę”. Ta rośnie, osiągając maksimum 2,2% przy 50 mm.

     Dalsze złe wieści dotyczą winietowania, bo ono też postanowiło błysnąć. Ciekawostką jest fakt, że dla całego zakresu zooma ma ono identyczny charakter, zbliżoną intensywność, a dla likwidacji wymaga podobnie silnego przymknięcia przysłony. Żeby nie przedłużać: Nikkor prezentuje ostre winietowanie ściemniające rogi klatki od 2 EV przy 70 mm, do 2,5 EV przy 24 mm. Nieźle, co? Winietowanie słabo reaguje na zmniejszanie otworu przysłony. To znaczy niby słabnie, ale pozostawia ciemniejsze samiutkie naroża. Stąd w samym dole zooma idealne wyrównanie jasności kadru uzyskujemy dopiero przy f/16, a w górze zakresu ogniskowych przy f/11. Jasne, dość przyzwoite wyniki daje już przymknięcie o działkę–dwie słabsze. Jednak gdy brzegi klatki są „gładkie”, owe wyraźnie ciemniejsze rogi kadru mogą być wówczas jeszcze widoczne. Wbudowana w aparat redukcja winietowania słabo daje sobie radę, nawet po ustawieniu najwyższej intensywności. Niemniej coś tam pomaga i warto ją aktywować.

Prezentuję winietowanie przy ogniskowej 70 mm, ale przy pozostałych ma ono zbliżony
charakter i moc. Drugie zdjęcie od lewej pokazuje efekt działania korekcji winietowania
Nikona D810. Pomimo włączenia pełnej jej intensywności, efekt nie jest zadowalający.
Przysłona f/8 jeszcze nie zapewnia pełnego rozjaśnienia rogów kadru. Przy 70 mm
wystarcza użycie f/11, ale w dole zooma należy sięgnąć po f/16.

     Więcej nie będę się już nad obrazem z tego Nikkora znęcał, bo skończyły się ku temu powody. Zdjęcia pod światło bez zastrzeżeń. Cieszy zwłaszcza absolutny brak spadku kontrastu zdjęć, gdy ostre światło pada spoza kadru na przednie soczewki. A gdy już słońce wprowadzimy w kadr, jest nieco tylko gorzej. Ale jednak jest, gdyż przeważnie obiektyw tworzy plamę światła bliżej słońca i nieduży ostry blik po przeciwnej stronie kadru. Osiągają one swe maksima intensywności oczywiście przy mocno przymkniętej przysłonie, ale gdy otworzymy ją bardziej niż f/5,6, to w ogóle ich nie ma lub są pomijalnie słabe. W sumie czwórka z plusem.


     DxOMark mocno objechał tego zooma za potężną boczną aberrację chromatyczną w dole zakresu ogniskowych. Przygotowałem się więc na silne kolorowe obwódki na zdjęciach… a tu nic. Ok, pomyślałem, z JPEGów Nikony umieją tę wadę bardzo skutecznie usuwać, więc przyjrzę się RAWom. Otworzyłem je w ACR, no i coś tam zobaczyłem. Zwłaszcza gdy przyglądałem się zdjęciom robionym ogniskową 24 mm przy mocno przymkniętej przysłonie. Ale nie ma żadnego powodu, by jakoś szczególnie za te wyniki krytykować Nikkora. Nie mam pojęcia co ugryzło DxOMark. Nie wspominając już, że wspomniany ACR, jak i nikonowskie wywoływarki RAWów umieją usuwać AC skutecznie i bezśladowo. A osiowa AC? Jak ktoś chce, to ją dojrzy przy mocno otwartej przysłonie. Ale musi chcieć.
     No i dochodzimy do ostrości zdjęć. Ogromne pochwały należą się za środek kadru. Już przy f/2,8 sytuacja jest bardzo dobra, a przy f/4 obiektyw potrafi wyssać wszystko co możliwe z 36-megapikselowej matrycy Nikona D810. No, może w górze zooma warto przymknąć przysłonę ciut mocniej. Brzegi wyglądają mniej różowo. Po pierwsze dlatego, że przy otwartej przysłonie prezentują się wyraźnie gorzej od centrum klatki. Po drugie dlatego, że na wyraźną poprawę ostrości nie liczmy po przymknięciu przysłony o działkę. W środku zakresu ogniskowych sprawy mają się najlepiej, gdyż użycie f/5,6 daje satysfakcjonujące wyniki, a f/8 usuwa wszelkie powody do krytyki. Przy 24 mm postęp jest wolny, ale równomierny. Przy przysłonie f/8 właściwie nie ma już na co narzekać, ale jeśli możemy przymknąć do f/11, uzyskamy jeszcze więcej. Natomiast brzegi kadru przy 70 mm słabo reagują na zmniejszanie otworu przysłony. Niby przy f/2,8 prezentują się one lepiej niż dla 24 mm, ale nawet f/11 nie dało satysfakcjonujących mnie wyników. I w sumie to właśnie tych 70 mm najbardziej mi szkoda jeśli chodzi o ostrość.

Na górze wycinki z centrum kadru, na dole z brzegu.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Ogniskowa 24 mm.





 






Na górze wycinki z centrum kadru, na dole z brzegu.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Ogniskowa 35 mm.



Na górze wycinki z rogu klatki, na dole ze środka.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Ogniskowa 50 mm.














Na górze wycinki z rogu klatki, na dole ze środka.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
Ogniskowa 70 mm.




















     Nieostrości prezentują się całkiem przyzwoicie i więcej niż dobrze jak na zooma. Nieostre jasne punkty są gładkie, bez żadnej „cebulki” i mają równą na całej powierzchni jasność. Gorzej wyglądają nieostre obiekty w rodzaju gałęzi, bo w nich wyraźnie widać nerwowość i bałagan. Zwłaszcza przy długich ogniskowych i otwartej przysłonie, ale niestety tu to najbardziej boli, bo to w końcu ustawienia portretowe. Przy przymkniętej przysłonie oraz przy krótszych ogniskowych sprawy mają się lepiej.

Ogniskowa 24 mm, przysłona f/2,8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2,8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2,8.

     Czyli całkiem fajnie się ten zoom prezentuje, choć ideałem na pewno nie jest. Ale czy wypada tak pisać o profesjonalnym obiektywie wycenionym na prawie 11000 zł?! Wolne żarty! Gdy przychodzi konieczność wyłożenia takiej kasy, można dopuścić jakieś drobne odstępstwo od ideału, pozostawiony niedopracowany szczególik, no może dwa. Jestem gotów zaakceptować taką a nie inną kulturę pracy pierścienia ostrości, czy też nieco nerwowy wygląd nieostrości. Ale na pewno nie ostre winietowanie o 2-2,5 EV i 4-procentową beczkę! Przyznaję, że to bardzo porządny obiektyw: jasny, solidny, trwały, wyrafinowany i uszczelniony. Gdyby kosztował tyle co canonowski odpowiednik, czyli 7000 zł, nie narzekałbym mocno. Na plus mielibyśmy bowiem stabilizację, równoważoną na minus przez dwie istotne wady obrazu. Ale skoro trzeba zapłacić półtorakrotnie więcej, to rzecz wygląda mało zachęcająco. Jasne, jeśli stabilizacja jest bardzo ważna, ten Nikkor jest jedynym rozwiązaniem. Jedynym, pod warunkiem, że nie chcemy skorzystać z propozycji Tamrona. Wiadomo, 24-70/2,8 VC USD trwałością na pewno nie dorówna Nikkorowi, a jego autofokus nie jest tak szybki i cichy. Ale nie dość że Tamron daje naprawdę ładny obrazek, to kosztuje zaledwie 3500 zł. Czyli aż 3-krotnie mniej niż zoom Nikona! Baardzo jestem ciekaw jak ten Nikkor będzie się sprzedawał. Może jakoś wesprze go przyszły Nikon D5? Może w jego towarzystwie nowy Nikkor wykaże się jakimiś szczególnymi zaletami, lub przestaną być istotne jego wady? Nie bardzo w to wierzę, ale życzę mu jak najlepiej.


Podoba mi się:
+ ostrość w centrum kadru
+ „regulowana” głębokość osłony przeciwsłonecznej

 Nie podoba mi się:
- winietowanie
- dystorsja przy 24 mm

3 komentarze:

  1. Przegięli, przegięli, przegięli - STRASZNIE przegięli. Już przy Canonie miałbym wątpliwości, czy iść w firmowe szkło, czy jednak wziąć Tamrona (który mnie w momencie premiery, gdy dorwałem go w moje łapy, szczerze zachwycił). Tutaj nie miałbym już żadnych wątpliwości - rozmiary, średnica filtra, waga, cena... Żaden z parametrów i zalet tego szkła tego nie usprawiedliwia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na co ten Nikoś liczy? Przestał robić metalowe obudowy, które w każdym obiektywie dają zewnętrzny pozór profesjonalnej konstrukcji i wali ceny jakby sam był na rynku. Dokąd oni chcą dojechać? Przecież oprócz sprzętu foto i fotomedycznego nie produkują nic innego. Taki Samsung może sobie zamknąć swój dział fotograficzny i nawet tego nie zauważy zajęty produkowaniem statków i samochodów, a Nikoś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samsung Electronics jest częścią Grupy Samsung, a Nikon jest częścią Mitsubishi. Więc jakieś tam zaplecze ma. Co jednak wcale nie uzasadnia ceny tego zooma. A ten plastik rzeczywiście nie wzbudza zachwytu, choć wiadomo, że to nie polistyren. Ale pewnie z mocno metalową obudową ten obiektyw ważyłby z 10% więcej, a do tego nie chcieli dopuścić. W końcu już ma ponad 1 kg.

      Usuń