czwartek, 11 marca 2021

Leica APO-Summicron-M 35 mm F2 ASPH. Tak się robi APO!

     W zeszłotygodniowym artykule dotyczącym nowych superjasnych stałek Venus Optics, wyraziłem wątpliwość czy Laowa CF 33mm F0.95 APO rzeczywiście ma w pełni apochromatyczną korekcję. Jakoś nie widziało mi się takie osiągnięcie dokonane przy użyciu zaledwie jednej soczewki ze szkła o niskiej dyspersji.

     Okazało się, że nie tylko mi coś nie grało. Podobnych wątpliwości nabrała ekipa z Wetzlar, ale im nie przyszło do głowy by pisać o tym na blogu. Oni po prostu zebrali się w kilku, pogłówkowali, a potem szybciutko ulepili i jeszcze szybciej ogłosili nowego, maleńkiego APO-Summicrona. A zaprojektowali go tak, że w Venus Optics z pewnością teraz siedzą w kąciku i się wstydzą. Dobra, przesadzam, ale to co pokazała Leica zasługuje na duże brawa.

     Leica w swoim dalmierzowym, a obecnie również bezlustrowym (EVIL-owym) systemie M, posiada stosunkowo dużo obiektywów z korekcją apochromatyczną. U innych „APO” pojawia się praktycznie wyłącznie przy okazji naprawdę długich szkieł, a u Leiki także przy krótszych. No, tak po prawdzie, dla niej przeważnie to też są najdłuższe dostępne ogniskowe. Taka jest specyfika aparatów dalmierzowych, w których szerokokątnych celownikach ramki kadru dla ogniskowych 75 mm lub 90 mm są malutkie. Jednak Leica nie boi się nawet 135 mm, a wszystkie trzy wymienione ogniskowe mają u niej swoich APO-przedstawicieli. Są to APO-Summicrony-M 75 mm f/2 i 90 mm f/2 oraz APO-Telyt-M 135 mm f/3.4. Te szkła to zamierzchła historia, stąd tym większy szacunek dla Leiki za zastosowaną już wówczas korekcję apochromatyczną przy stosunkowo krótkich ogniskowych.


     Z dziesięć lat temu Leica pokazała coś jeszcze krótszego, a konkretnie APO-standard: APO-Summicrona-M 50 mm f/2, oczywiście „ASPH.”, czyli z zawartością soczewek asferycznych. Obiektyw został przedstawiony jako największe historyczne osiągnięcie Leiki jeśli chodzi o klasę obrazu, wręcz wzorzec dla wzorców jakości.

     Z pewnością jego właśnie tropem poszli teraz twórcy APO-Summicrona-M 35 mm f/2 ASPH., choć mi od razu skojarzył się inny wzorzec 35 mm. Mam na myśli genialnego Tamrona SP 35 mm f/1.4, którego niedawno testowałem na blogu. On też został ogłoszony jako wzorcowy i takim wzorcem rzeczywiście się okazał. Widać panuje teraz moda na takie idealne szkła; tylko się cieszyć! 

     Wracam do tematu zaanonsowanego we wstępie artykułu: jak powinien wyglądać Naprawdę Całkiem Prawdziwy Obiektyw APO. Spójrzcie na schemat powyżej. Soczewek w tym APO-Summicronie nie jest wcale bardzo dużo, bo 10, ale wśród nich nie ma ani jednej zwykłej. Jest jedna dwustronnie asferyczna, jedna szczycąca się wyłącznie wysokim współczynnikiem załamania światła (HR – High Refractive index), dwie, które oprócz tego HR mają po jednej powierzchni asferycznej oraz.. tadam!… sześć (sześć!) soczewek o anomalnej dyspersji. Nie jedna jak w Laowie 33 mm APO, a nieco więcej. Taki zestaw ma ogromne szanse na osiągnięcie genialnych wyników.

     Co to jest ta anomalna dyspersja szkła? Oznacza się ją AD i podobnie jak w szkle nazywanym przez poszczególnych producentów obiektywów LD, ELD, UD, XLD lub ED (czyli Low, Extra Low, eXtra Low itd. Dispersion) chodzi o nieduże różnice w kącie załamania światła o poszczególnych barwach. Czyli, że wszystkie one przechodzą przez obiektyw niemal tak samo i tworzą obraz „w jednym miejscu”. Inaczej mówiąc, aberracja chromatyczna (osiowa i poprzeczna) zostają mocno ograniczone. Specyficzną cechą szkła AD jest nierównomierność w „zwężaniu” poszczególnych zakresów barw, na przykład skrajne partie widma światła są kompresowane mocniej niż centralne. Tak może być w jednej z soczewek ale w kolejnych inne barwy wykazują mniejszą, a inne większą dyspersję. Wszystko po to, by jak najprecyzyjniej przeprowadzić wszystkie barwy światła przez obiektyw. 


     Nowością tego APO-Summicrona jest pełne wykorzystanie systemu soczewek szybujących, czyli floating lenses. Tak nazywane jest ustawianie ostrości za pomocą niezależnego ruchu większej liczby członów optycznych, przeważnie dwóch. Dzięki temu łatwiej jest zachować wysoką jakość obrazu także przy małych dystansach ostrzenia, za czym zazwyczaj idzie tworzenie obiektywu o zmniejszonej minimalnej odległości ogniskowania. Leica dotychczas wykorzystywała floating lenses wyłącznie w tym pierwszym aspekcie, czyli wysoka jakość – tak, ale z zachowaniem typowego dla jej dalmierzowców dużego najmniejszego dystansu ostrzenia. Co było rzeczą naturalną, gdyż odległość 0,7 m jest w Leikach M minimalną, dla której możemy wspomóc się dalmierzem aparatu. Wynika to z zakresu ruchu popychacza mechanizmu dalmierza, który nie jest w stanie już dalej wysunąć się z korpusu aparatu.

     Tym razem Leica przełamała tę regułę, olała dalmierz, i nowy APO 35/2 potrafi ustawiać ostrość już od 0,3 m. Przy przejściu w dół przez pozycję „0,7 m” następuje zmiana oporu pierścienia ostrości, stąd fotografujący orientuje się, że dalmierz skończył swoją pracę. Można przejść na ostrzenie po staremu, czyli na oko lub z wykorzystaniem miarki, albo po nowemu, czyli włączając Live View. To oczywiście w przypadku fotografowania cyfrową Leiką M na tyle nową, że dysponującą takim trybem działania. 

     Uzupełnię przy okazji, że ustawianie ostrości odbywa się bardzo precyzyjnie, gdyż skalę ostrości rozpisano na kącie ponad 200 stopni!  

     Doliczyć jeszcze trzeba bardzo skuteczne powłoki przeciwodblaskowe nałożone na soczewki, które w połączeniu z opisanymi wcześniej elementami obiektywu wpływają na rewelacyjną jakość obrazu już przy pełnym otworze przysłony. Tak rewelacyjną, że w firmowym opisie APO-Summicrona posunięto się do stwierdzania, że przymykanie przysłony ma znaczenie wyłącznie dla celów kompozycyjnych, czytaj: powiększenia głębi ostrości. Mocne! Ale nie takie nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę, że przy pełnej dziurze sprawował się bardzo przyzwoicie wspomniany przeze mnie Tamron SP 35 mm f/1.4. Dlaczego więc ciemniejsza o działkę Leica nie mogłaby w analogicznej sytuacji okazać się rewelacyjna? Ech, aż korci sprawdzić!

     Jedno, co – jak mi się „na oko” wydaje – mogłoby stać na przeszkodzie, to mikroskopijne gabaryty tego szkła. Nie szkła, szkiełka! Bo niby w jaki sposób w pięciu centymetrach średnicy i czterech długości, przy przedniej soczewce której wystarczają filtry 39 mm (!) oraz masie 320 g da się osiągnąć super rezultaty?

     A może to wcale nie przeszkoda? W końcu Skarżyńskiemu też nie wierzono że przeleciał Atlantyk, gdy pojawił się w Brazylii w swoim maleńkim RWD-5. Gdy napisałem o tamtym wydarzeniu, to zupełnie przypadkiem mi się skojarzyło, że RWD-5 kupowało się wraz z silnikiem za sumę 30000 zł, czy trochę wyższą. Co to ma wspólnego z Summicronem? Pomyślcie. Tak, zgadliście! On kosztuje właśnie trzydzieści pięć patoli. Co prawda dzisiejszych, a nie przedwojennych, ale i tak robi wrażenie. Byle tylko zdjęcia z niego były równie dużo warte!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz