niedziela, 8 lutego 2015

Jarosław Brzeziński: myśli sfotografowane

Pełnoklatkowy bezlusterkowiec, czyli jak zostałem wyznawcą zła oraz łyżka dziegciu w beczce miodu

   Nie powiem nic odkrywczego oznajmiając, że bezlusterkowe aparaty z wymienną optyką to poważna i stale rosnąca konkurencja dla lustrzanek. Są obecne już od kilku lat i odgryzają coraz większy kawałek rynkowego tortu. Jednak dla mnie samego bezlusterkowce stanowią największe i zaskakujące odkrycie ubiegłego roku. A zaczęło się tak niewinnie …



Nikon D3s. Źródło: materiały prasowe Nikona.
     Po kilku latach względnego fotograficznego letargu, wiosną ubiegłego roku nastąpiło ożywienie: zacząłem robić zdjęcia codziennie, chociaż z powodu nawału prac wymagających siedzenia przy komputerze, odbywałem głównie wyprawy fotograficzne do naszego ogrodu – często trwające zaledwie kilkanaście minut zanim telefon nie przywołał mnie z powrotem do laptopa. To wymuszone skupienie na terenie wokół domu naturalnie zwróciło moją uwagę w stronę makrofotografii. Wyciągnąłem stareńkie Micro-Nikkory, mieszek Nikon PB-4: po stronie optyki i akcesoriów wszystko grało. Ale zrozumiałem, że mój podstawowy aparat – Nikon D3s – który wiernie, niezłomnie i niestrudzenie służył mi głównie jako narzędzie do wykonywania reportaży korporacyjnych i w tej roli sprawdził się idealnie, nie jest w równym stopniu dopasowany do makrofotografii. Jego szybkość (9 klatek na sekundę) była tu zbędna, rozdzielczość matrycy (12,1 miliona pikseli) trochę skromna, szczególnie jeśli chciałem wykadrować fragment zdjęcia w trakcie obróbki, a rozmiary i kształt (wbudowany na stałe uchwyt do kadrowania w pionie) przeszkadzały w operowaniu sprzętem na statywie, szczególnie po założeniu na mieszek; również jego masa (1246 g) mocno obciążała mocowanie mieszka.

Mieszek Nikon PB-4.
Nikon D3s, mieszek Nikon PB-4, 
obiektyw Adoxar Anastigmat f=10,5 cm 1:6,3.
     Ze łzą kręcącą się w oku, bo w końcu przeżyliśmy razem - ja i D3s – sporo przygód, wymieniłem go na model Nikon D800, aparat do makrofotografii doskonały. To co, że wolny (4 klatki na sekundę) - w makrofotografii to i tak bez znaczenia. Rozdzielczość matrycy (36 milionów pikseli) daje ogromny zapas w przypadku konieczności docięcia obrazu. Sama matryca – rewelacyjna, a obecność filtra dolnoprzepustowego, zapobiegającego zjawisku mory, w fotografii przyrodniczej często się przydaje. Matryca wymaga najlepszych obiektywów i nienagannej techniki – ale przecież Mikro-Nikkory to optyka z górnej półki a statyw, wstępne podnoszenie lustra i wyzwalanie migawki wężykiem przewodowym lub radiowo to i tak standard w makrofotografii. I wszystko poszłoby dalej gładko, gdyby nie to, że dostałem jakiś czas temu po zmarłym znajomym malarzu i fotografie mnóstwo starych obiektywów. Postanowiłem, że nie mogą leżeć i się marnować; zacząłem je przerabiać tak, abym mógł z nich korzystać na lustrzankach Nikona.

Nikon D800. Źródło: materiały prasowe Nikona.
     Trafiłem w tej odziedziczonej kolekcji na obiektywy – miedzy innymi - z mocowaniem M42, Exacta; no i tu pojawił się problem. 
Lustrzanki Nikona mają jedną z największych odległości roboczych między mocowaniem bagnetowym obiektywu a płaszczyzną matrycy, a zatem prawie żadne obiektywy z innych systemów aparatów małoobrazkowych nie dadzą się zaadaptować tak, aby ostrzyły na nieskończoność. Właściwie każdy „obcy” obiektyw założony na Nikona przez bezsoczewkowy adapter ostrzy jedynie z bardzo małych odległości, zatem jego podstawowe parametry pozostają niewykorzystane; na przykład obiektyw szerokokątny staje się kiepskiej jakości makroobiektywem. Oczywiście istnieją adaptery z soczewkami, które umożliwiają ustawianie ostrości w pełnym zakresie aż do nieskończoności, ale jakość tych soczewek jest bardzo mizerna. Już zamierzałem się poddać i odłożyć stare szkła do optycznego limbusa gdy przypomniałem sobie o bezlusterkowcach z wymienną optyką. Ze względu na brak komory lustra, odległość od mocowania bagnetowego do matrycy jest w nich znacznie mniejsza niż w lustrzankach, zatem poprzez bezsoczewkowe adaptery odpowiedniej długości można założyć obiektyw praktycznie z każdego systemu, zachowując pełen zakres ustawiania ostrości. No tak, pomyślałem sobie, ale przecież bezlusterkowce są niepełnoklatkowe, zatem większość starych obiektywów, z których chciałem korzystać, straciłaby swoje pierwotne kąty widzenia. Jednak, gdy zacząłem drążyć temat okazało się, że w czasie mojego fotograficznego letargu pojawiły się pełnoklatkowe bezlusterkowce Sony. Wreszcie zobaczyłem światełko na końcu tunelu.

Zamocowane przez bezsoczewkowe adaptery na lustrzankach
Nikona obiektywy systemu Canon FD mogą pracować
jedynie w zakresie makro.
Nikon D800, obiektyw Canon nFD 85 mm f/1,2L.
     Tu chciałbym rozprawić się z angielską terminologią: obecnie na określenie bezlusterkowych aparatów z wymienną optyką używana jest najczęściej nazwa ILC – Interchangeable Lens Camera (aparat z wymiennymi obiektywami). To bez sensu, bo przecież od strony funkcjonalnej lustrzanki też są aparatami z wymiennymi obiektywami, tymczasem nazwa ILC ich nie obejmuje, a zarezerwowana jest dla nich nazwa DSLR – Digital Single Lens Reflex (cyfrowa lustrzanka jednoobiektywowa). Gdzie tu sens? Termin ILC zdaje się obejmować tylko aparaty cyfrowe, a przecież nie ma w nim słowa „digital” (cyfrowy), zatem świetnie pasowałoby również do analogowych nielustrzanych aparatów z wymienną optyką, takich jako Leica M6, Contax G2 czy Konica Hexar. Z kolei nazwa DSLR jest anachroniczna i ma jedynie uzasadnienie historyczne – bo czyż istnieje cyfrowa lustrzanka dwuobiektywowa? Należy też dodać, że do kategorii ILC wrzucono aparaty o matrycach różnych formatów: pełna klatka, APS-C, ¾, Micro ¾, ale także takie systemy jak Pentax Q, Nikon 1 itd.
Nieważne jaki system, nieważne jaka marka.
Przez bezosczewkowe adaptery można założyć
na Sony A7 praktycznie każdy obiektyw.
    Część tańszych ILC ma jedynie tylny ekran służący zarówno do wyświetlania menu, podglądu kadru jak i przeglądania wykonanych zdjęć. Jednak wyższej klasy aparaty tego typu mają dodatkowo wysokiej jakości elektroniczny wizjer, który pozwala używać je z poziomu oka, tak jak to jest w przypadku lustrzanek, czy klasycznych aparatów dalmierzowych. Mało tego: często taki wizjer jest lepszy od optycznego, ponieważ oferuje szereg dodatkowych funkcji i ułatwień, na przykład elektroniczną poziomnicę, stały podgląd głębi ostrości przy roboczej przysłonie czy obrysowywanie obszarów największego kontrastu i powiększanie wybranego fragmentu obrazu dla łatwego ręcznego ustawiania ostrości. Tak jest w przypadku pełnoklatkowych bezlusterkowców Sony.

Sony A7, obiektyw Contax G Carl Zeiss Planar T* 45 mm f/2.
     Z góry założyłem, że Sony będzie jedynie „ścianką cyfrową”, do mocowania przeróżnych obiektywów i kontynuacji przygody z niespieszną fotografią ze statywu, którą zacząłem z Nikonem D800. Gdy podejmowałem decyzję latem ubiegłego roku, do wyboru miałem trzy modele Sony A7, A7R oraz A7S. Zważywszy wszystkie „za i przeciw” odrzuciłem A7S, którego matryca za bardzo przypominała mi mojego poprzedniego Nikona, czyli D3s: 12 milionów pikseli i niskie szumy przy wysokich ekwiwalentach ISO. To aparat idealny do reportażu przy niskim poziomie światła zastanego; jest też świetny do kręcenia filmów, ale mnie kręcenie nie kręci, więc 4K jest mi obojętne. Pierwotnie skłaniałem się w stronę A7R, ale przeczytawszy o możliwych problemach z poruszonymi zdjęciami ze statywu przypisywanych mechanicznej migawce, ostatecznie wybrałem model A7 ze względu na elektroniczną pierwszą zasłonkę migawki. Zresztą 36 milionów pikseli miałem już w Nikonie D800. Wszystko wydawało się idealne w przypadku Sony A7: pełna klatka, zdolność do dopięcia prawie każdego obiektywu, łatwość ręcznego ustawiania ostrości dzięki elektronicznym „wspomagaczom”, zapobiegająca powstawaniu drgań migawka elektroniczna, sprawdzona matryca o rozdzielczości 24 milionów pikseli. Postanowiłem przyjąć ten japoński wynalazek z otwartymi rękami. A jako, że do opisania tego, czym jest A7 idealnie pasuje inne angielskie określenie: EVIL (Electronic Viewfinder Interchangeable Lens - Elektroniczny Wizjer, Wymienne Obiektywy), a słowo „evil” oznacza „zło”, można rzecz, że stałem się wyznawcą zła.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 135 mm f/2.
    Przygoda z A7 trwa i nieustannie się rozwija. Dzięki niej poznałem mnóstwo cudownych starych obiektywów, z których część „dogaduje się” z aparatem a część nie. Nie mówię oczywiście o komunikacji elektronicznej, bo takowa prawie nie istnieje – z bardzo nielicznymi wyjątkami adaptery są czysto mechaniczne. Mówiąc o dogadywaniu się mam na myśli współpracę obiektywów z matrycą Sony. Zebrałem sporo wniosków, którymi będę się dzielił. Mam przed sobą długofalowy plan testowania obiektywów, który będę systematycznie prowadził w poszukiwaniu idealnego zestawu obiektywów. Najfajniejsze jest to, że można dobrać najlepsze obiektywy z różnych systemów i zakładać na aparat Sony na zmianę szkła Nikona, Canona, Pentaksa, Leiki, Voigtlandera, Olympusa, Contaksa itd. Największą przyjemność sprawia korzystanie z obiektywów z tak zwanych „osieroconych” systemów, czyli tych, które producenci porzucili dawno temu i przez lata leżały opuszczone, bo nie można było ich dostosować do lustrzanek cyfrowych. Najlepszym przykładem takiego systemu jest Canon FD, który producent „osierocił” w roku 1987 wprowadzając nowe mocowanie bagnetowe Canon EF, i chociaż nieliczne elementy systemu FD były produkowane do roku 1992, wiadomo było że to gatunek wymarły.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 300 mm f/4L.
     Oczywiście nie wszystko wygląda różowo w przypadku A7. Sony daje nam do aparatu pretendującego do klasy pół-zawodowej jeden akumulator i kabel do ładowania go przez USB. Ładowanie trwa potwornie długo, a żywotność akumulatora jest kiepska. Wiem, że pojemniejszy akumulator musiałby być większy, co wymusiłoby zwiększenie gabarytów aparatu, a jednym z uroków Sony A7 są małe wymiary, prawie czyniące z niego „cyfrową Leikę”. Ale w tej klasie sprzętu powinniśmy dostać w komplecie zewnętrzną ładowarkę. Na szczęście jest to standardowy akumulator Sony, więc można taką ładowarkę dokupić, co od razu zalecam; dokupić też należy co najmniej 1-2 dodatkowe akumulatory. Instrukcja do aparatu jest prawie bezużyteczna; trzeba rozgryzać wiele opcji samemu lub szukać informacji u innych użytkowników. Jednym z powodów ogromnej prądożerności Sony jest fabryczne włączenie komunikacji bezprzewodowej. Nie ma jednak w menu jasnej opcji wyłączenia tej funkcji – należy odgadnąć, że wystarczy włączyć „tryb samolotowy”.

Sony A7, obiektyw Contax G Carl Zeiss Planar T* 45 mm f/2.
   Najwięcej rozterek dostarcza spasowanie obiektywów z Sony, a problemy wynikają w dużej mierze z tego, co jest istotą i zaletą aparatu. Zamknięcie matrycy pełnoklatkowej w małym korpusie zawdzięczamy brakowi lustra: dzięki temu aparat może być bardzo „płytki”. Mocowanie bagnetowe znajduje się znacznie bliżej matrycy, niż to jest w lustrzankach. Do tak małego korpusu aż chce się zakładać małe obiektywy – a najmniejsze są oczywiście obiektywy do aparatów dalmierzowych, takich jak Leica serii M, Minolta CLE, Konica Hexar, czy też do nielustrzanych aparatów z samoczynnym ustawianiem ostrości, takich jak aparaty systemu Contax G. Te obiektywy wydają się stanowić idealne dopełnienie Sony A7/A7R/A7S. Jednak sama konstrukcja matrycy Sony, a przede wszystkim fakt, że tylne soczewki obiektywów od aparatów dalmierzowych znajdują się bardzo blisko matrycy sprawia, że optyka ta nie spisuje się tutaj tak dobrze, jak to było w aparatach analogowych. Szczególnie dotyczy to obiektywów szerokokątnych, ponieważ światło peryferyjne pada na matrycę pod bardzo dużym kątem, a matryca Sony tego wyraźnie „nie lubi”. W rezultacie szereg starych perełek obiektywowych wypada blado w połączeniu z pełnoklatkowymi bezlusterkowcami. Przykładem są zeissowskie Biogony: o ile środek jest dobry, to na brzegach ma miejsce rozmazywanie obrazu i nie pomaga nawet mocne przymknięcie przysłony. Obiektywy od lustrzanek są mocowane przez dość głębokie adaptery a zatem ich tylne soczewki są daleko odsunięte od matrycy, promienie światła mają przebieg znacznie bardziej telecentryczny i w konsekwencji znacznie łatwiej jest znaleźć szerokokątny obiektyw lustrzankowy niż dalmierzowy, który będzie dobrze pracował na matrycach Sony. Oczywiście rozdzielczość matrycy ma znaczenie. Pewne wady optyczne, których nie widać na matrycy 12 milionów pikseli (A7S), ujawniają się na matrycy 24 milionów (A7) i stają się bardzo wyraźne na matrycy o rozdzielczości 36 milionów pikseli (A7R).

Sony A7, obiektyw Canon nFD 85 mm f/1,2L.
   Zapowiadając kolejne wpisy dotyczące korzystania na aparacie Sony A7 z optyki pochodzącej z różnych systemów, podzielę się jednym wstępnym wnioskiem z dotychczasowego doświadczeń: co prawda można znaleźć świetne obiektywy w każdym systemie, ale zważywszy na stosunek ceny do jakości, współpracę z matrycą, dostępność i paletę obiektywów, w tej chwili uważam optykę i akcesoria wspomnianego wcześniej „osieroconego” systemu Canon FD za bardzo dobry wybór dla Sony A7. 


Sony A7, obiektyw Voigtländer SL Macro Apo Lanthar 125 mm f/2,5.
Sony A7, obiektyw Contax G Carl Zeiss Planar T* 35 mm f/2.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 80-200 mm f/4L.

Sony A7, obiektyw Contax G Carl Zeiss Sonnar T* 90 mm f/2,8.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 135 mm f/2.

Sony A7, obiektyw Voigtländer SL Macro Apo Lanthar 125 mm f/2,5.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 300 mm f/4L.

Sony A7, obiektyw Contax G Carl Zeiss Sonnar T* 90 mm f/2,8.

Sony A7, obiektyw Voigtländer SL Macro Apo Lanthar 125 mm f/2,5.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 80-200 mm f/4L.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 85 mm f/1,2L.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 135 mm f/2.

Sony A7, obiektyw Contax G Carl Zeiss Planar T* 35 mm f/2.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 85 mm f/1,2L.

Sony A7, obiektyw Canon nFD 85 mm f/1,2L.

5 komentarzy:

  1. Świetny artykuł! Piękna galeria zdjęć! Wiem, powtarzam się :-)
    Z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy – ciekawa jestem, czy już masz swojego faworyta wśród obiektywów, które planujesz przetestować?
    Pozdrawiam Cię Jarku,
    Anna Ż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, jak zawsze dziękuję za komentarz. Mam faworyta, ale przed dokładnym przetestowaniem jeszcze za wcześnie o tym pisać.
      Jarek

      Usuń
  2. Jak zawsze - zaskakuje mnie Pan wiedzą. I jestem pełna podziwu dla Pana foto-eksperymentów! Chociaż może lepsze będzie tu określenie: foto-poszukiwań.
    Piękna galeria zdjęć!
    Pozdrawiam,
    Aneta Mikulska

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry sprzęt fotograficzny to i zdjęcia świetne wychodzą. Trochę wiedzy jak robić zdjęcia oczywiście też potrzebne. Można sporo takich informacji znaleźć nawet w internecie. Można potem brać udział w różnych konkursach fotograficznych jak czytałam na https://glos24.pl/konkurs-fotograficzny-ktory-jednoczy-wszystkich-amatorow-fotografii na przykład. Zawsze to ciekawe doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń