piątek, 27 lutego 2015

Włoska robota na obczyźnie


Źródło: Hyundai.
     Nie tak dawno Jarek zachwycał się włoskim wzornictwem, a ja gotów byłem mu wtórować. Nie podejrzewałem jednak, że szybko napotkam antyprzykład. Na dodatek tak się złożyło, że Jarek pisał o Bugatti, a mnie też dopadł pewien „włoski” samochód. Hyundai konkretnie.


   Przyznaję, nie cenię urody dalekowschodnich aut. Ok, sportowe wyglądają jeszcze ciekawie. Znaczna część „japończyków” i „koreańczyków” przeznaczonych na rynek europejski też nie ma czego się wstydzić. Niektóre nawet ładnie wpisują się w obecną „globalną” stylistykę i trudno poznać, czy auto które widzimy to Peugeot, Toyota, czy Seat. Ale te modele, które mają wpasować się we wschodnioazjatyckie lub amerykańskie gusta, powodują u mnie zdecydowany dyskomfort estetyczny. Pokraczne, przyciężkie, optycznie źle wyważone – i to nawet gdy ich gabaryty sugerowałyby użycie określenia „zgrabne autka”.

Źródło: Hyundai.
     Taki też charakter ma seledynowy minivan, którego co jakiś czas widuję w mojej okolicy. Nie kojarzyłem co to za marka i model, choć byłem pewien, że pochodzi z Japonii albo Korei. Przód jeszcze ujdzie, lecz z boku widać nierówną linię okien, a z tyłu nieproporcjonalnie małe światła upchnięte na krawędziach nadwozia i o rozmiar (albo i dwa) za małe koła. Gdy go wreszcie ujrzałem z bliska, nie zdziwił mnie znaczek Hyundaia na masce. Nie wiem co mnie skusiło, żeby się za nim obejrzeć… I wtedy niemal ścięło mnie z nóg, bo pod tylnym okienkiem zobaczyłem znajomy znaczek „disegno pininfarina”!

     Znaczek, który zdobi wspaniałe ferrari, alfy, jaguary i lancie, tu przyklejono dla samochodu zgrabnego jak hiena albo kapibara! Ponury dowcip, czy może ponura rzeczywistość? Okazało się, że to drugie, bo źródła potwierdzają: nadwozie tego hyundaia (nazywa się on Matrix) naprawdę projektowało biuro Pininfariny. No, wiadomo, że nie projektowało od podstaw, a raczej tylko „wygładziło”. Skoro jednak efektów tych działań w żadnym razie nie można pochwalić, to skąd pomysł, by na aucie umieszczać swój podpis? Może Hyundai tak dobrze płacił Pininfarinie, że biuro uległo i zgodziło się firmować potworka? A może było odwrotnie: Pininfarina proponował zbyt mało Hyundaiowi, by ten zgodził się NIE UMIESZCZAĆ znaczka? I trzecie pytanie: skoro po obróbce przez włoskich speców samochód wygląda tak nieciekawie, to jak musiał się prezentować ZANIM wzięli się oni do pracy? Wolę o tym nie myśleć.

Źródło: Hyundai.

     Wolę poprzyglądać się innemu hyundaiowi – i40, który swojego wzornictwa naprawdę nie musi się wstydzić. Żeby było śmieszniej – wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że i jego nadwozie było tknięte przez fachowców Pininfariny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz