Canon FD: gdy historia zatacza
krąg.
Katalog obiektywów Canon FD. Materiały prasowe Canona. |
Ostatnio odwiedziłem znany
warszawski sklep i komis fotograficzny pytając jak zwykle, czy coś ciekawego
pojawiło się ze starych obiektywów Canona; w odpowiedzi wylądował przede mną na
ladzie Canon nFD 35-105 mm f/3,5. Poczułem się tak, jakbym wsiadł do
wellsowskiego wehikułu czasu cofającego mnie o ćwierć wieku wstecz. A było to
tak …
W pięknym ciele nowy duch czyli jeden
krok wstecz, dwa kroki do przodu
Canon FD 35-105 mm f/3,5. |
Niedawno Paweł przypomniał w
swoim wpisie o mającej miejsce 1 lutego 1985 roku premierze nowatorskiej na
swoje czasy Minolty 7000, będącej pierwszą lustrzanką z samoczynnym ustawianiem ostrości z prawdziwego
zdarzenia. Tymczasem rok później
Canon wypuścił ostatni* model lustrzanki
serii T z mocowaniem FD, czyli T90. Jak to: bez autofokusa? W tym czasie
Minolta miała na rynku trzy modele z autofokusem: poza 7000 także zawodowy 9000 oraz amatorski 5000; w roku 1986 Nikon
wypuścił lustrzankę F-501 (N2020 w USA) z AF. Główni konkurenci przegonili
zatem Canona? Tak się tylko wydawało. Firma szykowała kontratak w postaci
systemu EOS. Gdy w marcu 1997 pojawił się EOS 650 a w maju EOS 650, Canon
stanął na początku drogi, która dała mu w pewnej chwili to, czego nie udało mu
się osiągnąć przed erą samoczynnego ustawiania ostrości: zaczął masowo odbierać
zawodowych klientów Nikonowi. Ale to inna historia. Natomiast, aby mógł powstać
EOS 650 najpierw musiał pojawić się T90.
Canon T90. Materiały prasowe Canona. |
T90 w jakimś sensie przypomina mi
niemieckiego malarza renesansowego, Mathisa Gotharda-Neitharda zwanego Grünewaldem,
w którego obrazach można odnaleźć zarówno elementy wsteczne, nawiązujące do
malarstwa średniowiecznego, jaki nowatorskie, zapowiadające barok. Brak samoczynnego
ustawiania ostrości był w roku 1986 krokiem wstecz, ale pod wszelkimi innymi
względami T90 stanowił ogromny krok naprzód. Wzornictwo autorstwa Luigi
Collaniego jest wzorcowe i wzorowe. Pokuszę się o subiektywne stwierdzenie, że
to najpiękniejsza lustrzanka w historii. Ponadto rozwiązania techniczne
wyprzedziły znacznie swoją epokę. T90 był poligonem doświadczalnym, dzięki
któremu inżynierowie Canona mogli wypróbować to, co ostatecznie znalazło się w
lustrzankach systemu EOS. Mówię tu choćby o sterowaniu funkcjami aparatu
poprzez przyciski i pokrętło, punktowym pomiarze błysku czy poprawiającym
wydajność i szybkość działania aparatu rozdzieleniu jego pracy na trzy odrębne
silniki: 1) do naciągu filmu, 2) lustra i migawki oraz 3) zwijania powrotnego.
T90 to krok milowy w konstrukcji lustrzanek i tak naprawdę jego „śladów” można
się doszukiwać w całej linii EOS, szczególnie w serii 1, aż po obecny model
EOS-1D X.
Feliks Dzierżyński padł
W tamtych czasach sklepy fotograficzne
w Polsce nie sprzedawały nowego sprzętu z Japonii. W pewnej chwili jednak w
nieistniejącym już sklepie Składnicy Harcerskiej na ulicy Marszałkowskiej w
Warszawie pojawił się „rzut” Canonów T90, oraz EOS 650 i 620. Oczywiście całość
zniknęła momentalnie z półek sklepowych, zapewne wykupiona głównie przez
pracowników, ich rodziny i znajomych i natychmiast pojawiła się ponownie w
sprzedaży, choć już w znacznie wyższych cenach, na giełdzie fotograficznej w
warszawskiej Stodole. Postanowiłem wtedy kupić swoją pierwszą zaawansowaną
lustrzankę i po długim wertowaniu artykułów w kupowanych w antykwariatach
amerykańskich i brytyjskich pismach fotograficznych postanowiłem, że to musi
być T90 - pomimo braku autofokusa. Pamiętam, że pół roku odkładałem pieniądze,
żeby wreszcie stać się szczęśliwym posiadaczem Canon T90 ze standardowym
obiektywem Canon FD 50 mm f/1,4. Przystępując do napisania tego artykułu
zacząłem się zastanawiać, który to był rok. Przypomniałem sobie, że jednym z
pierwszych wydarzeń, jakie fotografowałem nowym aparatem była rozbiórka pomnika
Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie; zatem musiał to być rok 1989.
Giełda fotograficzna w Stodole
była jednym z nielicznym miejsc, gdzie można było polować na sprzęt
fotograficzny i dlatego systematycznie ja odwiedzałem szukając kolejnych
obiektywów do T90. Jednym z pierwszym zakupów był właśnie wspomniany na
początku wpisu Canon FD 35-105 mm f/3,5. Pamiętam taką sytuację: chodziłem po
giełdzie z T90 z wpiętym Canonem FD 35-105 mm f/3,5 szukając kolejnych szkieł,
gdy podszedł do mnie jakiś człowiek i patrząc na sprzęt zawieszony na moim
ramieniu powiedział coś w stylu: „Co Pan kupuje? Canon to mydło. Nikon to
żyleta”. Dał mi wizytówkę i raz nawet odwiedziłem jego biuro w Warszawie, gdzie
w sejfie trzymał Nikony 8008s (w Europie znane pod nazwą 801s) i Nikkory. Przyjechał niedawno z USA i
był kimś w rodzaju „ambasadora” Nikona. Była nawet chwila, gdy uwierzyłem, że
Canon to „mydło” a Nikon to „żyleta”.
Teraz, po latach, mając za sobą
doświadczenia fotografowania różnymi systemami – Canon FD, Canon EF, Pentax, Nikon
- oraz ostatnio różnymi szkłami zakładanymi na bezlusterkowego Sony A7, mam
swój pogląd na temat „mydeł” i „żylet”. Zdarzają się obiektywy tak kiepskie, że
zasługują na to, by je nazwać „mydlanymi”, ale to określenie na pewno nie może
zostać przypisane do jednego z systemów: Canona czy Nikona. Obydwu firmom
zdarzają się „kundle” wśród obiektywów, tak jak i obydwie produkują szkła
świetne. Z kolei fascynujące niektórych wrażenie „żylety” na zdjęciach pochodzi
czasem z bardzo dużego kontrastu obrazu, któremu może towarzyszyć zubożenie
przejść tonalnych. Czasem potrzebne są obiektywy o nadzwyczaj wysokim
kontraście dające super-ostre, wręcz klinicznie zimne zdjęcia, a czasem
preferowane jest delikatne oddanie obrazu przez obiektywy o mniejszym
kontraście.
Nowe życie osieroconego systemu
Pełnoklatkowy bezlusterkowiec Sony A7 oraz obiektywy i akcesoria Canon FD: nowe życie osieroconego systemu |
Mój pełnoklatkowy bezlusterkowiec
Sony A7 chętnie przygarnia sieroty z systemu Canon FD. W połączeniu z tym
aparatem polubiłem na nowo optykę serii Canon FD. Po pierwsze ze względu na bardzo
spójne przenoszenie barw przez prawie całą gamę obiektywów, co dobrze świadczy
o jakości nie tylko samego szkła, ale także powłok Super Spectra Coating
(S.S.C.). Dlatego polecam kupowanie obiektywów FD z S.S.C., lub new FD (nFD), z
których wszystkie mają powłoki S.S.C. (i
dlatego już tego na tubusach nie oznaczano) z jednym wyjątkiem: obiektyw Canon
nFD 50 mm f/1,8 miał nieco gorsze powłoki S.C., czyli takie, jak stare
obiektywy FD.
Po drugie obraz z większości
obiektywów Canon FD ma charakter, którego często brakuje nowoczesnym „szkłom”:
umiarkowany kontrast, zachowujący łagodne przejścia tonalne i zapewniający
miękkość obrazu, która nie wynika z braku ostrości. To dlatego wiele obiektywów
tej gamy świetnie nadaje się do filmowania ludzi, szczególnie po przeróbce
mechanizmu przysłony tak, aby działał płynnie, a nie zaskokowo.
Po trzecie, Canon wielokrotnie
wykazał się nowatorstwem projektując obiektywy serii FD, często znacznie
większym niż Nikon. Powód był prosty: Nikon opanował rynek zawodowy i nie
musiał się bardzo starać; Canon się starał, ponieważ bardzo chciał ten rynek
zdobyć. I chociaż rozwiązania Canona często były rewolucyjne w sposób, który
mógł ułatwić życie profesjonalistom, ci ostatni pozostali na nie w ogromnej
mierze obojętni, ze względu na wcześniejsze ogromne inwestycje w sprzęt Nikona.
Szczególnie pod koniec cyklu życiowego systemu FD pojawiło się sporo znakomitej
optyki, w tym luksusowej serii „L”, która z powodu porzucenia systemu przez
producenta nie doczekała się testów z prawdziwego zdarzenia, nie mówiąc o
rzeczywistym zawodowym użytkowaniu. To dlatego można obecnie natknąć się na
„dziewicze” egzemplarze topowych obiektywów Canon FD z przełomu lat
osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. O nowatorstwie
rozwiązań optycznych może świadczyć to, że kilka z nich zostało początkowo
prawie bez zmian zastosowanych w systemie Canon EOS, a inne stanowiły logiczną
ewolucji swoich poprzedników manualnych. Gdy system EOS rozpoczął tryumfalny
pochód, przyciągając coraz więcej zawodowców, ci zaczęli dostrzegać zalety
optyki Canona. Ciekawy przypadek stanowi obiektyw z samoczynnym ustawianiem
ostrości do systemu EOS, Canon EF 200 mm f/1,8L, wprowadzony na rynek w roku
1988. Użytkownicy zawodowych manualnych Canonów New F-1 i T90 tak głośno domagali
się takiego obiektywu, że firma w roku 1989 włożyła tę samą optykę w
obudowę bez autofokusa i wypuściła na
rynek Canona FD 200 mm f/1,8L. Z kolei przeciwny przypadek stanowi najbardziej
egzotyczny obiektyw systemu Canon EOS, Canon EF 1200 mm f/5.6. Tak naprawdę
pierwotnie wyprodukowano go jako obiektyw z ręcznym ustawianiem ostrości, Canon
FD 1200 mm f/5,6L, po raz pierwszy udostępniany agencjom prasowym na Igrzyskach
Olimpijskich w Los Angeles w roku 1984. Słowo „udostępniany” jest kluczowe –
wersji manualnej nigdy nie sprzedawano, dzięki czemu wszystkie wyprodukowane
egzemplarze ostatecznie wróciły do Canona i pod koniec lat osiemdziesiątych
ubiegłego stulecia optyka została umieszczona w obudowach z autofokusem, stając
się bezpośrednio obiektywami systemu EOS. Jeszcze jedna ciekawostka:
powszechnie uważa się, że wprowadzony na rynek w 2011 roku EF 200-400mm f/4L IS
USM Extender 1.4X f/5.6 L to pierwszy obiektyw Canona z wbudowanym konwerterem,
Otóż nie: w latach osiemdziesiątych XX wieku na imprezach sportowych pojawiał
się wyżej wspomniany teleobiektyw Canon FD 1200 mm f/5,6L z wbudowanym
konwerterem 1,4x. Gdy Canon przebudował ten obiektyw na wersję z autofokusem, z
wbudowanego telekonwertera zrezygnowano.
Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles, 1984 r. Widać dwa obiektywy Canon FD 1200 mm f5.6L z wbudowanym konwerterem 1,4x. Materiały prasowe Canona. |
O tym, że wbrew rozpowszechnionym
opiniom wymagania dotyczące optyki zmalały a nie wzrosły, może świadczyć
przypadek obiektywu Canon FD 100-300 mm f/5,6L. Układ optyczny pozostał
niezmieniony w Canonie EF 100-300 mm f/5.6, czyli wersji z autofokusem; lecz o
ile wiele osób do dzisiaj pieje z zachwytu nad jakością wersji do systemu EOS,
to użytkownicy systemu FD uważali ten zoom za jeden ze słabszych w gamie optyki
serii „L”.
Wszystkie czarnobiałe zdjęcia są
mojego autorstwa i zostały zrobione Canonem T90 lub Canonem EF i optyką Canon
FD pod koniec lat osiemdziesiątych oraz w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.
Są tu zdjęcia z ulic Warszawy, w tym siermiężne reklamy z tamtych czasów, oraz
nieco fotografii z pierwszych wyjazdów zagranicznych.
*Nie liczę canonopodobnego wyrobu
produkowanego przez Cosinę pod nazwą Canon T60 w roku 1990. Nota bene: na tym
samym korpusie Cosiny CT-1 oparto wiele innych aparatów, i tak oto po
niewielkich zmianach kosmetycznych oraz dodaniu innego mocowanie bagnetowego
oraz „plakietki” z nazwą odpowiedniego systemu, CT-1 znana była jako: Nikon
FE10, Nikon FM10, Olympus OM2000, Ricoh KR-5, czy Yashica FX-3; po znacznie
poważniejszych modyfikacjach na tym samym korpusie oparte były aparaty
dalmierzowe takie jak Rollei 35RF, seria Voigtländer Bessa R a nawet cyfrowy
Epson R-D1.
Interesujący kawałek historii... ciągle czymś zaskakujesz.
OdpowiedzUsuńCzarno-białe zdjęcia podobają mi się, mają niepowtarzalny klimat.
Pozdrawiam Cię Jarku,
Anna Ż.
Gdy człowiek ma za sobą coraz większy kawałek historii, wspomnienia zaczynają odgrywać coraz większą rolę. Dziękuję i pozdrawiam
UsuńJarek
Jak miło powspominać. T90 to nie aparat to przyjemność. Niestety smutna prawda: "Canon kiedyś się starał". Pozdrawiam wszystkich byłych ze zbioru FD :)
OdpowiedzUsuńChyba żaden aparat nie dał mi tyle frajdy, co T90. Nigdy mnie nie zawiódł i uświadomił mi wiele niuansów technik fotografowania. Teraz, gdy obiektywy FD są relatywnie tanie aź kusi. żeby znaleźć zadbany egzemplarz. W końcu w lodówce mam nadal zamrożoną kostkę Fuji Velvia ...
OdpowiedzUsuńJarek