środa, 25 lutego 2015

Jarosław Brzeziński: myśli sfotografowane

Canon FD: gdy historia zatacza krąg.


Katalog obiektywów Canon FD. Materiały prasowe Canona.
     Ostatnio odwiedziłem znany warszawski sklep i komis fotograficzny pytając jak zwykle, czy coś ciekawego pojawiło się ze starych obiektywów Canona; w odpowiedzi wylądował przede mną na ladzie Canon nFD 35-105 mm f/3,5. Poczułem się tak, jakbym wsiadł do wellsowskiego wehikułu czasu cofającego mnie o ćwierć wieku wstecz. A było to tak …





W pięknym ciele nowy duch czyli jeden krok wstecz, dwa kroki do przodu

Canon FD 35-105 mm f/3,5.
     Niedawno Paweł przypomniał w swoim wpisie o mającej miejsce 1 lutego 1985 roku premierze nowatorskiej na swoje czasy Minolty 7000, będącej pierwszą lustrzanką z samoczynnym  ustawianiem ostrości z prawdziwego zdarzenia.  Tymczasem rok później Canon  wypuścił ostatni* model lustrzanki serii T z mocowaniem FD, czyli T90. Jak to: bez autofokusa? W tym czasie Minolta miała na rynku trzy modele z autofokusem:  poza 7000 także zawodowy  9000 oraz amatorski 5000; w roku 1986 Nikon wypuścił lustrzankę F-501 (N2020 w USA) z AF. Główni konkurenci przegonili zatem Canona? Tak się tylko wydawało. Firma szykowała kontratak w postaci systemu EOS. Gdy w marcu 1997 pojawił się EOS 650 a w maju EOS 650, Canon stanął na początku drogi, która dała mu w pewnej chwili to, czego nie udało mu się osiągnąć przed erą samoczynnego ustawiania ostrości: zaczął masowo odbierać zawodowych klientów Nikonowi. Ale to inna historia. Natomiast, aby mógł powstać EOS 650 najpierw musiał pojawić się T90.


Canon T90. Materiały prasowe Canona.
     T90 w jakimś sensie przypomina mi niemieckiego malarza renesansowego, Mathisa Gotharda-Neitharda zwanego Grünewaldem, w którego obrazach można odnaleźć zarówno elementy wsteczne, nawiązujące do malarstwa średniowiecznego, jaki nowatorskie, zapowiadające barok. Brak samoczynnego ustawiania ostrości był w roku 1986 krokiem wstecz, ale pod wszelkimi innymi względami T90 stanowił ogromny krok naprzód. Wzornictwo autorstwa Luigi Collaniego jest wzorcowe i wzorowe. Pokuszę się o subiektywne stwierdzenie, że to najpiękniejsza lustrzanka w historii. Ponadto rozwiązania techniczne wyprzedziły znacznie swoją epokę. T90 był poligonem doświadczalnym, dzięki któremu inżynierowie Canona mogli wypróbować to, co ostatecznie znalazło się w lustrzankach systemu EOS. Mówię tu choćby o sterowaniu funkcjami aparatu poprzez przyciski i pokrętło, punktowym pomiarze błysku czy poprawiającym wydajność i szybkość działania aparatu rozdzieleniu jego pracy na trzy odrębne silniki: 1)  do naciągu filmu, 2)  lustra i migawki oraz 3) zwijania powrotnego. T90 to krok milowy w konstrukcji lustrzanek i tak naprawdę jego „śladów” można się doszukiwać w całej linii EOS, szczególnie w serii 1, aż po obecny model EOS-1D X.


Feliks Dzierżyński padł

     W tamtych czasach sklepy fotograficzne w Polsce nie sprzedawały nowego sprzętu z Japonii. W pewnej chwili jednak w nieistniejącym już sklepie Składnicy Harcerskiej na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie pojawił się „rzut” Canonów T90, oraz EOS 650 i 620. Oczywiście całość zniknęła momentalnie z półek sklepowych, zapewne wykupiona głównie przez pracowników, ich rodziny i znajomych i natychmiast pojawiła się ponownie w sprzedaży, choć już w znacznie wyższych cenach, na giełdzie fotograficznej w warszawskiej Stodole. Postanowiłem wtedy kupić swoją pierwszą zaawansowaną lustrzankę i po długim wertowaniu artykułów w kupowanych w antykwariatach amerykańskich i brytyjskich pismach fotograficznych postanowiłem, że to musi być T90 - pomimo braku autofokusa. Pamiętam, że pół roku odkładałem pieniądze, żeby wreszcie stać się szczęśliwym posiadaczem Canon T90 ze standardowym obiektywem Canon FD 50 mm f/1,4. Przystępując do napisania tego artykułu zacząłem się zastanawiać, który to był rok. Przypomniałem sobie, że jednym z pierwszych wydarzeń, jakie fotografowałem nowym aparatem była rozbiórka pomnika Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie; zatem musiał to być rok 1989.



Mydło i powidło


     Giełda fotograficzna w Stodole była jednym z nielicznym miejsc, gdzie można było polować na sprzęt fotograficzny i dlatego systematycznie ja odwiedzałem szukając kolejnych obiektywów do T90. Jednym z pierwszym zakupów był właśnie wspomniany na początku wpisu Canon FD 35-105 mm f/3,5. Pamiętam taką sytuację: chodziłem po giełdzie z T90 z wpiętym Canonem FD 35-105 mm f/3,5 szukając kolejnych szkieł, gdy podszedł do mnie jakiś człowiek i patrząc na sprzęt zawieszony na moim ramieniu powiedział coś w stylu: „Co Pan kupuje? Canon to mydło. Nikon to żyleta”. Dał mi wizytówkę i raz nawet odwiedziłem jego biuro w Warszawie, gdzie w sejfie trzymał Nikony 8008s (w Europie znane pod nazwą  801s) i Nikkory. Przyjechał niedawno z USA i był kimś w rodzaju „ambasadora” Nikona. Była nawet chwila, gdy uwierzyłem, że Canon to „mydło” a Nikon to „żyleta”.

     Teraz, po latach, mając za sobą doświadczenia fotografowania różnymi systemami – Canon FD, Canon EF, Pentax, Nikon - oraz ostatnio różnymi szkłami zakładanymi na bezlusterkowego Sony A7, mam swój pogląd na temat „mydeł” i „żylet”. Zdarzają się obiektywy tak kiepskie, że zasługują na to, by je nazwać „mydlanymi”, ale to określenie na pewno nie może zostać przypisane do jednego z systemów: Canona czy Nikona. Obydwu firmom zdarzają się „kundle” wśród obiektywów, tak jak i obydwie produkują szkła świetne. Z kolei fascynujące niektórych wrażenie „żylety” na zdjęciach pochodzi czasem z bardzo dużego kontrastu obrazu, któremu może towarzyszyć zubożenie przejść tonalnych. Czasem potrzebne są obiektywy o nadzwyczaj wysokim kontraście dające super-ostre, wręcz klinicznie zimne zdjęcia, a czasem preferowane jest delikatne oddanie obrazu przez obiektywy o mniejszym kontraście.



Nowe życie osieroconego systemu

Pełnoklatkowy bezlusterkowiec Sony A7 oraz obiektywy i akcesoria
Canon FD: nowe życie osieroconego systemu
     Mój pełnoklatkowy bezlusterkowiec Sony A7 chętnie przygarnia sieroty z systemu Canon FD. W połączeniu z tym aparatem polubiłem na nowo optykę serii Canon FD. Po pierwsze ze względu na bardzo spójne przenoszenie barw przez prawie całą gamę obiektywów, co dobrze świadczy o jakości nie tylko samego szkła, ale także powłok Super Spectra Coating (S.S.C.). Dlatego polecam kupowanie obiektywów FD z S.S.C., lub new FD (nFD), z których wszystkie  mają powłoki S.S.C. (i dlatego już tego na tubusach nie oznaczano) z jednym wyjątkiem: obiektyw Canon nFD 50 mm f/1,8 miał nieco gorsze powłoki S.C., czyli takie, jak stare obiektywy FD.


     Po drugie obraz z większości obiektywów Canon FD ma charakter, którego często brakuje nowoczesnym „szkłom”: umiarkowany kontrast, zachowujący łagodne przejścia tonalne i zapewniający miękkość obrazu, która nie wynika z braku ostrości. To dlatego wiele obiektywów tej gamy świetnie nadaje się do filmowania ludzi, szczególnie po przeróbce mechanizmu przysłony tak, aby działał płynnie, a nie zaskokowo.

     Po trzecie, Canon wielokrotnie wykazał się nowatorstwem projektując obiektywy serii FD, często znacznie większym niż Nikon. Powód był prosty: Nikon opanował rynek zawodowy i nie musiał się bardzo starać; Canon się starał, ponieważ bardzo chciał ten rynek zdobyć. I chociaż rozwiązania Canona często były rewolucyjne w sposób, który mógł ułatwić życie profesjonalistom, ci ostatni pozostali na nie w ogromnej mierze obojętni, ze względu na wcześniejsze ogromne inwestycje w sprzęt Nikona. Szczególnie pod koniec cyklu życiowego systemu FD pojawiło się sporo znakomitej optyki, w tym luksusowej serii „L”, która z powodu porzucenia systemu przez producenta nie doczekała się testów z prawdziwego zdarzenia, nie mówiąc o rzeczywistym zawodowym użytkowaniu. To dlatego można obecnie natknąć się na „dziewicze” egzemplarze topowych obiektywów Canon FD z przełomu lat osiemdziesiątych oraz dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. O nowatorstwie rozwiązań optycznych może świadczyć to, że kilka z nich zostało początkowo prawie bez zmian zastosowanych w systemie Canon EOS, a inne stanowiły logiczną ewolucji swoich poprzedników manualnych. Gdy system EOS rozpoczął tryumfalny pochód, przyciągając coraz więcej zawodowców, ci zaczęli dostrzegać zalety optyki Canona. Ciekawy przypadek stanowi obiektyw z samoczynnym ustawianiem ostrości do systemu EOS, Canon EF 200 mm f/1,8L, wprowadzony na rynek w roku 1988. Użytkownicy zawodowych manualnych Canonów New F-1 i T90 tak głośno domagali się takiego obiektywu, że firma w roku 1989 włożyła tę samą optykę w obudowę  bez autofokusa i wypuściła na rynek Canona FD 200 mm f/1,8L. Z kolei przeciwny przypadek stanowi najbardziej egzotyczny obiektyw systemu Canon EOS, Canon EF 1200 mm f/5.6. Tak naprawdę pierwotnie wyprodukowano go jako obiektyw z ręcznym ustawianiem ostrości, Canon FD 1200 mm f/5,6L, po raz pierwszy udostępniany agencjom prasowym na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles w roku 1984. Słowo „udostępniany” jest kluczowe – wersji manualnej nigdy nie sprzedawano, dzięki czemu wszystkie wyprodukowane egzemplarze ostatecznie wróciły do Canona i pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia optyka została umieszczona w obudowach z autofokusem, stając się bezpośrednio obiektywami systemu EOS. Jeszcze jedna ciekawostka: powszechnie uważa się, że wprowadzony na rynek w 2011 roku EF 200-400mm f/4L IS USM Extender 1.4X f/5.6 L to pierwszy obiektyw Canona z wbudowanym konwerterem, Otóż nie: w latach osiemdziesiątych XX wieku na imprezach sportowych pojawiał się wyżej wspomniany teleobiektyw Canon FD 1200 mm f/5,6L z wbudowanym konwerterem 1,4x. Gdy Canon przebudował ten obiektyw na wersję z autofokusem, z wbudowanego telekonwertera zrezygnowano.

Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles, 1984 r. Widać dwa obiektywy Canon FD 1200 mm f5.6L
z wbudowanym konwerterem 1,4x. Materiały prasowe Canona.


     O tym, że wbrew rozpowszechnionym opiniom wymagania dotyczące optyki zmalały a nie wzrosły, może świadczyć przypadek obiektywu Canon FD 100-300 mm f/5,6L. Układ optyczny pozostał niezmieniony w Canonie EF 100-300 mm f/5.6, czyli wersji z autofokusem; lecz o ile wiele osób do dzisiaj pieje z zachwytu nad jakością wersji do systemu EOS, to użytkownicy systemu FD uważali ten zoom za jeden ze słabszych w gamie optyki serii „L”.
Wszystkie czarnobiałe zdjęcia są mojego autorstwa i zostały zrobione Canonem T90 lub Canonem EF i optyką Canon FD pod koniec lat osiemdziesiątych oraz w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Są tu zdjęcia z ulic Warszawy, w tym siermiężne reklamy z tamtych czasów, oraz nieco fotografii z pierwszych wyjazdów zagranicznych.


*Nie liczę canonopodobnego wyrobu produkowanego przez Cosinę pod nazwą Canon T60 w roku 1990. Nota bene: na tym samym korpusie Cosiny CT-1 oparto wiele innych aparatów, i tak oto po niewielkich zmianach kosmetycznych oraz dodaniu innego mocowanie bagnetowego oraz „plakietki” z nazwą odpowiedniego systemu, CT-1 znana była jako: Nikon FE10, Nikon FM10, Olympus OM2000, Ricoh KR-5, czy Yashica FX-3; po znacznie poważniejszych modyfikacjach na tym samym korpusie oparte były aparaty dalmierzowe takie jak Rollei 35RF, seria Voigtländer Bessa R a nawet cyfrowy Epson R-D1.










































4 komentarze:

  1. Interesujący kawałek historii... ciągle czymś zaskakujesz.
    Czarno-białe zdjęcia podobają mi się, mają niepowtarzalny klimat.
    Pozdrawiam Cię Jarku,
    Anna Ż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy człowiek ma za sobą coraz większy kawałek historii, wspomnienia zaczynają odgrywać coraz większą rolę. Dziękuję i pozdrawiam
      Jarek

      Usuń
  2. Jak miło powspominać. T90 to nie aparat to przyjemność. Niestety smutna prawda: "Canon kiedyś się starał". Pozdrawiam wszystkich byłych ze zbioru FD :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba żaden aparat nie dał mi tyle frajdy, co T90. Nigdy mnie nie zawiódł i uświadomił mi wiele niuansów technik fotografowania. Teraz, gdy obiektywy FD są relatywnie tanie aź kusi. żeby znaleźć zadbany egzemplarz. W końcu w lodówce mam nadal zamrożoną kostkę Fuji Velvia ...
    Jarek

    OdpowiedzUsuń