Kosztowny drobiazg
Przyglądałem się ostatnio ofercie optyki do pełnoklatkowych
bezlusterkowców Sony. Ofercie oficjalnej, bo wiadomo, że do tych aparatów da
się zamontować także wszystko inne, co tylko sprawia wrażenie obiektywu. I to
co mi się rzuciło w oczy, to gabaryty tej „oficjalnej” optyki. Bo co jeden to
większy, a przy tym wcale nie grzeszą one jasnością, czy też zakresem
ogniskowych. Jasnych stałek jak na lekarstwo, zooma f/2,8 nie uświadczymy ani
jednego, a te ze światłem f/4 do karzełków nie należą. Alphy 7, 7R, 7II i 7RII
są świetnym przykładem, że cyfrówki można naprawdę mocno zminiaturyzować, ale
optykę do nich już nie bardzo. Jednak widać pewne starania, by ci
fotografujący, którzy żądają od swych aparatów poręczności i jako takiej
kieszonkowości, nie zostali z kwitkiem. Lub co gorsza, nie odeszli do
konkurencji. Owe starania zaowocowały obecnością dwóch zgrabnych szkiełek. Nie zaliczam do nich jednak ani standardowego 55/1,8 (bo ma długość
aż 70 mm), ani dłuższego o ponad centymetr 28-70/3,5-5,6. Wyróżniłem tegoroczną
nowość – Sony 28/2 oraz jeden z piątki najstarszych obiektywów FE – Zeissa
35/2,8. Nim już nawet kiedyś fotografowałem, ale dopiero teraz zobaczyłem jego
cenę. Ponad 3000 zł! Za co!!!??? Za co? Cóż, trzeba sprawdzić!
Konstrukcja optyczna niby prosta, bo to tylko siedem soczewek, ale aż trzy z nich są asferyczne. Na schemacie oznaczone są na fioletowo. Źródło: Sony. |
Bez dwóch zdań, cena ścina z nóg. Po ciemnej stałce, nawet
sygnowanej przez Zeissa, nie spodziewałem się więcej niż, powiedzmy, 2000 zł.
Tyle kosztują lustrzankowe obiektywy 35 mm f/2 Canona i Nikona. Myślałem, że kupując
Zeissa tracimy działkę światła, zyskujemy niebieskie logo i jesteśmy kwita. Nic
z tego, musimy jeszcze dopłacić 1000 zł. Przecież za identyczne pieniądze można
kupić świetną Sigmę 35/1,4! Zresztą nawet na tle innych obiektywów FE Sony i
Zeissa, ta trzydziestkapiątka wcale nie wygląda na taniochę. Źle wyceniony
produkt, czy może jednak rewelacyjne szkło? Liczę, że to drugie.
Pierwsze wrażenie? Noo… niby Jacket jest Full Metal, ale to bardziej blacha niż monolit. Niemniej w ankiecie, punkt „metalowa obudowa” można zaznaczyć. Metalowe są bowiem oba segmenty korpusu (przed i za pierścieniem ostrości), sam pierścień (żadnej gumy!), bagnet rzecz jasna, a nawet czołowy pierścień z oznaczeniami obiektywu. Jeśli ktoś będzie uparcie szukał plastiku, to znajdzie go tylko na gwintowanym pierścieniu dla filtrów. Metalowa jest za to dedykowana, otrzymywana wraz z obiektywem osłona przeciwsłoneczna. Właściwie to mikroosłona, zwężająca się, a nie rozszerzająca, z malutkim otworem z przodu. Bardzo stylowa i nie powiększająca obiektywu – lubię takie!
Chwalone przeze mnie gabaryty obiektywu, to: długość ciut
ponad 3,5 cm (z założoną osłoną niecałe 5 cm) i średnica nieco ponad 6 cm,
czyli tyle co ma bagnet. Masa wynosi 120 g – w małym obrazku tyle co nic.
Kolejny plus to uszczelnienia obudowy, a jeszcze następny,
to cichutki silnik krokowy autofokusa.
O wygodzie obsługi niewiele można napisać, bo sprawa ta dotyczy wyłącznie pierścienia ostrości. A że ten jest elementem systemu focus-by-wire, więc nie było problemów z zaprojektowaniem dla niego płynnego i gładkiego oporu. Jak dla mnie, troszkę za dużego, ale to wymyśliłem dopiero przy obmacywaniu obiektywu podczas pisania tego artykułu. Wcześniej, podczas testu, nic mi to nie przeszkadzało. Ręczne ostrzenie odbywa się absolutnie płynnie, bezskokowo. Na obiektywie brak skali odległości, ale takową widzimy w wizjerze / na ekranie aparatu – niestety tylko w trybie ręcznego ustawiania ostrości.
No właśnie, ostrość. Tę mogę tylko chwalić. Centrum klatki
trzyma (na Sony A7 II) 2800 lph od pełnego otworu przysłony aż do f/16
włącznie, a brzegi osiągają ten poziom „dopiero” przy f/4. Dla f/2,8 obowiązuje
2700 lph – różnica 100 lph liczbowo niby niewielka, lecz na zdjęciach dość
dobrze zauważalna. Także f/16 oznacza już leciusieńki spadek szczegółowości. Czyli
w szerokim zakresie przysłon f/4-11 mamy dostępną pełną ostrość. Nic jej nie
zakłóca, no chyba, że ktoś dostrzeże słabiutką aberrację chromatyczną.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Test ostrości wykonałem przy obniżonej czułości ISO 50 i wyłączonej redukcji szumów ISO. Wycinki widoczne po prawej pochodzą ze środka kadru (górne) i z brzegu (dolne). |
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ujęcie wykonane przy f/2,8. |
Zdjęcia do testu plastyki nieostrości wykonane zostały przy ustawionej minimalnej odległości fotografowania wynoszącej 35 cm, a dającej skalę odwzorowania 0,12. Do makro ten obiektyw słabo się więc nadaje. Ale plastykę nieostrości ma ładną. Ogólnie, bo można się przyczepić do wyglądu jasnych punktów, na których można policzyć, że przysłona ma zaledwie 7 listków. Ale to tylko gdy przymkniemy ją do f/5,6 albo mocniej. Większe otwory dają ładne kółka. Natomiast przy naprawdę silnym przymknięciu, te kółka mają jasne obwódki. Początki tego zjawiska widać przy f/11.
Zdjęcia z górnego rzędu wykonałem przy wyłączonej, a z dolnego przy włączonej redukcji winietowania. |
Dalej już tylko dobre informacje. Ba, nie tylko dobre, co
wręcz znakomite. „Studyjna” dystorsja (beczkowata) wyniosła 0,4 %, czyli w
praktyce jest wręcz niezauważalna. Podobnie sprawy się mają przy zdjęciach pod
światło, gdyż obiektyw nie reaguje na prowokacje nawet ostrego światła
słonecznego i nie tworzy jakichkolwiek plam lub blików. Kontrast też bez
zarzutu. Jedyne negatywne efekty, to promienie od źródła światła pojawiające
się przy otworach przysłony f/11 i mniejszych.
Jedno zdjęcie wykonałem bez korekcji dystorsji, a drugie z nią. Tylko które jest które? Tą wadą obrazu naprawdę nie trzeba się przejmować. |
Zdjęcia pod ostre słońce przy przysłonach f/2,8 i f/11. Efekty dla pośrednich otworów przysłony prezentują się identycznie jak lewe ujęcie. |
No i już wiemy w jaki sposób Zeiss rozwiązał konstruktorskie
równanie z kilkunastoma zmiennymi. Postanowił odpuścić sobie sprawę
winietowania, a jego kosztem uzyskać niewielkie rozmiary, bardzo wysoką ostrość
w całym kadrze, minimalną dystorsję oraz wspaniałe zachowanie się Sonnara przy
zdjęciach pod światło. Dobry wybór? Warto było postąpić tak bezkompromisowo? Uważam
że tak, zwłaszcza, że winietowanie nie zostało puszczone całkiem samopas i
nie jest ostre. Łagodne, czyli płynne ściemnianie się obrazu w kierunku rogów
klatki jest oczywiście widoczne, ale nie razi – zwłaszcza w czasach, gdy
„winieta” jest tak popularnym efektem zdjęciowym. I wszystko byłoby fajnie,
gdyby nie ta cena…
+ solidna konstrukcja
+ skromne gabaryty
+ bardzo wysoki
poziom większości parametrów jakościowych
Nie podoba mi się:
- winietowanie
- cena!Zajrzyj też tu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz