czwartek, 7 kwietnia 2016

TEST: Venus Laowa 15 mm – a miało być tak pięknie!

     Gdy tylko dowiedziałem się, że taki obiektyw istnieje, od razu zapaliłem się do testowania. Bo „pełnoklatkowe 15 mm f/4” to zaledwie mało efektowny czubek góry lodowej. Głębiej obiektyw wygląda ciekawiej, gdyż dysponuje zarówno makro 1:1, jak też funkcją znacznie oryginalniejszą: shiftem! Niedużym, bo niedużym, przy tym dostępnym tylko dla aparatów niepełnoklatkowych, ale zawsze coś. Był tylko jeden problem: skąd ten obiektyw wyrwać do testu?

     Obiektywy Laowa można było kupić albo u producenta w dalekich Chinach albo w jednym z kilku sklepów w równie dalekich Stanach. Firma nie ma w Europie, nie mówiąc już o Polsce, ani sklepu, ani przedstawiciela. Ale zdarzył się cud. Bezinteresowne wypożyczenie do testu własnego egzemplarza obiektywu, zaproponował mi z własnej, nieprzymuszonej woli całkiem obcy człowiek. No, może nie tak zupełnie obcy, bo znajomy znajomych z Fb :-). A już myślałem, że ta cała twarzoksiążka to wyłącznie zjadacz czasu! Jednak nie – dzięki niej dorwałem do testu rzadki obiektyw, a co ważniejsze, nieznajomy jest już znajomym. I to nie tylko fejsbukowym. Michał, jeszcze raz wielkie dzięki za wypożyczenie Laowy!

    Ciekaw jestem ile tych obiektywów jest w Polsce. Podejrzewam, że to pojedyncze sztuki, choć sytuacja może się zmienić, gdyż na Allegro właśnie znalazłem sprzedawcę oferującego nie tylko owe 15 mm, ale także pozostałe produkty Venus. Dla tych, którzy nie są na bieżąco, dodam, że chodzi o dwa, równie oryginalne szkła: 60 mm makro ze skalą odwzorowania 2:1 oraz 105 mm STF – portretówkę z wbudowanym filtrem apodyzacyjnym dającym genialne rozmycie nieostrości. Tak czy inaczej, w polskich mediach nie trafiłem jeszcze na żaden test optyki Venus – mój najprawdopodobniej będzie pierwszym. Do dzieła!

      Laowa LW-FX 15 mm F4.0 Wide Macro 1:1 Ultra-wide Angle Macro Lens – taka pełna nazwa widnieje na pierwszej stronie instrukcji obiektywu. O shifcie nie ma tu jeszcze mowy, ale wymienione są dostępne mocowania obiektywu. Tak raczej skrótowo, bo wspomniane są wyłącznie lustrzanki Canona, Nikona, Pentaxa i Sony. A w rzeczywistości „piętnastkę” można też dołączyć do bezlusterkowców Sony, Fuji oraz μ4/3. Czyli właściwie do 99% aparatów na rynku. 
    
Bagnet Laowy: goło i wesoło.
       Tyle, że „dołączyć” oznacza dokładnie tylko to mechaniczne połączenie, bo na bagnetach nie uświadczymy nawet pół elektrycznego styku. Czyli Laową pracujemy po staremu: wyłącznie w trybach A(v) i M, z pomiarem światła przy roboczej przysłonie, z odczytywaniem i ustawianiem jej wartości na obiektywie, no i z monotonną deklaracją „f/0” w Exifie. Co ciekawe, używany przeze mnie obiektyw z mocowaniem Sony FE, bezproblemowo współpracował z matrycowym pomiarem światła dwóch aparatów: A7 i A5100. Jeszcze ciekawsze, że w A5100 także przy shifcie, przy którym miał prawo zupełnie zwariować. Ale nic z tego – w automatyce A dobierał prawidłowo czas, bez konieczności korzystania z korekcji ekspozycji.


     Wzornictwo obiektywu nie jest ani efektowne, ani na współczesną modę techniczno-sterylne. Jest to mieszanka lat siedemdziesiątych, a może i sześćdziesiątych ubiegłego wieku ze współczesnością reprezentowaną przez tulipanową osłonę przeciwsłoneczną. Wrażenie misz-maszu potęguje fakt, że jest ona jedynym plastikowym elementem obiektywu, podczas gdy cała jego reszta, łącznie z pierścieniami, została wykonana z metalu. Ten plastik z metalem gryzą się nie tylko optycznie, ale i mechanicznie: osłony po prostu nie da rady prosto i łatwo zamontować na obiektywie. Bagnet mocujący osłony ma zbyt małą średnicę wewnętrzną; najpierw więc trzeba wyczuć (albo lepiej wypatrzyć) prawidłowe ustawienie, a potem kawałek po kawałku wepchnąć osłonę na obiektyw. I przekręcić – do oporu, bo zaskoku na końcu ruchu brak.
       Obsługa pierścieni wygląda już lepiej. Opór ruchu obu jest nieduży (ale i nie za mały), płynny i „tłusty”. Tyle pozytywów. Minusy są dwa. Pierwszy dotyczy pierścienia przysłon, ze zbyt małymi odległościami pomiędzy poszczególnymi wartościami przysłony dla silnych jej przymknięć. A, zaskoków brak, co może ucieszyć filmowców. Natomiast pierścień ostrości niemiło szura, przez co czuję się, jakbym fotografował czterdziestoletnim ruskim szkłem. Choć przepraszam, oba moje Jupitery (50/2 i 85/2) zachowują się kulturalniej.

     Skale, skale, skale… Od góry: przysłonę można w razie potrzeby przymknąć bardziej niż regulaminowe f/32. Na oko może się wydawać, że tak gdzieś w okolice f/64, ale światłomierz pokazał, że to „tylko” f/45. Zakres ruchu pierścienia ostrości to niecałe ćwierć obrotu, więc skala głębi ostrości jest mocno zagęszczona. Wypadałoby więc skalę odległości umieścić na górze pierścienia ostrości, by łatwo można było sprawdzić / dobrać głębię. Ale nie, na górze mamy skale odwzorowania. I to śmiesznie deklarowane: zamiast 1:1, 1:1,25, 1:2,5 itd., widzimy 1:1, 0,8:1, 0,4:1… Skojarzyło mi się to z nomenklaturą Tamrona, który swe jasne zoomy nazywa nie „fast”, a „high-speed”. Niby to samo, ale…

Źródło: Venus Lens
           Pod względem optycznym, obiektyw składa się z 12 soczewek rozmieszczonych w 9 grupach. O elementach asferycznych ani słowa (trochę dziwne), a oficjalnie występuje jedna soczewka niskodyspersyjna i trzy wykonane ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła. Rzadko opisywanym w testach, a widocznym i z zewnątrz elementem wnętrza obiektywu jest przysłona. Pierwsze, oficjalne zdjęcia obiektywu pokazywały, że ma ona 6 listków, choć dane techniczne mówiły o 14. Całe szczęście rzeczywistość okazała się zgodna ze słownymi deklaracjami. Miła rzecz dla osób lubiących okrąglutkie jasne punkty w nieostrościach. Dość nietypowo prezentują się ruchy członów optycznych przy ustawianiu ostrości. To oczywiście nie dziwi. Mamy przecież do czynienia z oryginalną, superszerokokątną optyką makro, więc trudno się było spodziewać ogniskowania za pomocą wspólnego ruchu całego członu optycznego. Rzecz wygląda tak, że przy jeździe od minimalnego dystansu ostrości w stronę ∞, przód obiektywu zgodnie z przewidywaniami cofa się, ale przy skali odwzorowania rzędu 1:4 zatrzymuje się, a potem zaczyna wyjeżdżać do przodu. Z kolei tył z początku cofa się, zatrzymuje się nieco bliżej ∞, ale potem wcale nie zaczyna jechać do przodu. Ot, wymyślili! Co dzieje się pomiędzy przednim, a tylnym członem, pozostaje dla mnie niewiadomą.
     Żeby dopełnić prezentacji: obiektyw w testowanej przeze mnie wersji „Sony E” ma długość 9,5 cm (z osłoną 12 cm), średnicę 8,5 cm (z osłoną 11 cm), a waży niecałe pół kilograma. Jak przystało na stałkę 15 mm, przednia soczewka jest płaska, dzięki czemu możemy używać klasycznych nakręcanych filtrów (77 mm). Możemy, ale pod warunkiem, że nie chcemy korzystać z maksymalnej skali odwzorowania. Przy niej roboczy dystans ostrości, czyli odległość od przedniej soczewki do płaszczyzny ogniskowania wynosi bowiem… 4,7 mm. Płaszczyzna ta przechodzi więc nie tylko przez wnętrze osłony przeciwsłonecznej, ale wręcz za filtrem! Nieco mało to użyteczne.

     Gdy usłyszałem o funkcji shift w Laowie, od razu mnie ten obiektyw zaciekawił. Bo to przecież pierwszy na świecie „architektoniczny” obiektyw o kącie widzenia użytecznym dla matryc APSC. Racja, niby jest canonowski 17 mm TS-E, ale na niepełnoklatkowych EOSach robi się z niego 27 mm. A to już trochę wąsko… Dlatego laowowe 15 mm, które na APSie Canona zamienia się w 24 mm, wydawało mi się świetnym pomysłem. Wydawało, bo w obiektywach shift optyka optyką, ale mechanika musi być szczególnie dobrze dopracowana. A tu, kicha! Pokrętło przesuwu, pokrętło blokady ruchu, przycisk obrotu dla zmiany kierunku shiftowania pion – poziom, płynny przesuw przodu z możliwością ustawienia z dokładnością do części milimetra… o tym wszystkim możemy sobie tylko pomarzyć. Nie ma i już! A co jest, widać na zdjęciu obok. Jest niewygodna, kanciasta dźwigienka dla odblokowania przesuwu przodu obiektywu z którejś z trzech pozycji: centralnej i dwóch skrajnych. Dla realizacji shifta po prostu ręką przesuwamy obiektyw w górę albo w dół. Tarcie jest niby wystarczająco duże, by utrzymać obiektyw w ustawionej pośredniej pozycji, ale czy po roku używania też tak będzie? Do tego maksymalny shift nie jest duży – 6 mm na stronę. By dorównać 12 mm optyki 24 mm na małym obrazku, powinien być półtorakrotnie większy niż jest. Tym co mnie mocniej dobiło, okazał się brak możliwości shiftowania w pionie. Dobrze zrozumieliście: Laowie brak obrotu wokół osi obiektywu części optycznej wraz z mechanizmem shiftowania. Tak więc, już po pierwszym, wyłącznie manualnym kontakcie z shiftem Laowy 15 mm, poczułem się mocno rozczarowany. Ale cóż, pocieszałem się, ważne by zdjęcia były OK…

     No właśnie, są OK? Eee.. raczej nie bardzo. A nawet bardzo nie bardzo. Pierwsza w oczy rzuca się dystorsja. W zakresie makro jest to potężna beczka, która co prawda szybko zmniejsza się wraz ze zwiększaniem dystansu ostrości, ale później przepoczwarza się w dystorsję wąsowatą. Wada ta oczywiście nie przeszkadza w odjechanych zdjęciach makro, do których ten obiektyw jest przecież przeznaczony. Jednak gdy planujemy używać go jako shifta lub szerokiego kąta do architektury / wnętrz, to zacząć trzeba od opracowania profilu dystorsji do korygowania jej przy obróbce zdjęcia. 

Superbeczka na zdjęciu, którym sprawdzałem, czy obiektyw naprawdę wyciąga 1:1.




     Myślicie, że teraz będę się znęcał nad silnym winietowaniem? A nie, bo akurat ono wcale mnie nie raziło. Nie przeczę, że przy f/4 było ono nie tylko dość silne, ale też ostro ściemniało kadr tylko przy samych jego rogach. Ale już użycie f/5,6 wyraźnie poprawiało sytuację, a przy f/8 nie bardzo było się do czego przyczepić. Piszę tu o zdjęciach na pełnej klatce, więc oczywiście występowało naturalne winietowanie typowe dla tak szerokich kątów. W dawnych czasach dla jego usunięcia potrzebny był center-filter, a teraz mamy Photoshopa. Jeśli w ogóle nam ono przeszkadza. Przy fotografowaniu aparatem APSC bez shifta, problemu nie było, natomiast z shiftem, nawet maksymalnym, sprawy się miały tak samo jak przy małym obrazku.

Winietowanie na pełnej klatce.

    A pod światło? No, już gorzej – co widać poniżej na zdjęciach z Sony A7. Dopóki słońce jest poza kadrem, nie ma co narzekać – mało wypukła przednia soczewka to podstawa w superszerokim kącie. Piszę to, mając właśnie na warsztacie Tamrona 15-30/2,8 J. Na prezentowanych zdjęciach, słońce władowałem w róg klatki i efekty są jakie są. Po mocnym przymknięciu przysłony widać kilka małych, ale wyraźnych blików. Natomiast otwarta albo przymknięta tylko do f/5,6 skutkuje przede wszystkim obniżeniem kontrastu. Tak by to można nazwać. Ale gdy porównacie zdjęcie „f/5,6” z „f/4” spostrzeżecie, że duży blik z pierwszego z nich, ten z lewego dolnego rogu, na „f/4” też występuje. On tak tu spuchł, że objął niemal całą klatkę – w rogu widać łuk jego krawędzi. Czyli formalnie to nie spadek kontrastu, a przeogromny blik. Tak czy inaczej, Laowa nie ma czym się chwalić.




      I w ten sposób, powoli przygotowywałem was na wyniki testu dotyczące ostrości obrazu. One są po prostu marne. Choć jest wyjątek: środek klatki, gdzie szczegółowości obrazu ta piętnastka nie musi się jakoś mocno wstydzić. Choć i piersi na medale nie ma prawa wypinać. Ale już podjęcie wyprawy w kierunku rogów kadru wymaga zażycia środków uspokajających. To po to, by nie przerazić się, że tracimy ostrość widzenia. Nie tracimy, to Laowie rozdzielczość leci na łeb, na szyję. Przepraszam, nie rozdzielczość. Ona może nawet i jest niezła, ale tłumią ją silne pozaosiowe wady obrazu. Dla ich likwidacji musimy mocno, bardzo mocno przymknąć przysłonę. Tak mocno, że optimum ostrości obrazu wypada daleeeko poza „dyfrakcyjną” granicą przymykania. Dla 24-megapikselowej małoobrazkowej cyfrówki tą granicą jest teoretycznie f/8. Silniejsze przymykanie powoduje już spadek rozdzielczości, choć jeszcze przy f/11 nie powinien być on jeszcze mocno widoczny. Ale Laowa uzyskuje na brzegach najlepsze wyniki przy… f/22-32! Dopiero tu przymykaniem skutecznie korygujemy wady, ale co z tego skoro rozdzielczość już leży na dnie i jakość obrazu jest ledwie dostateczna. Bez shifta, bo na aparacie APSC przy 6-milimetrowym przesunięciu przodu obiektywu, nawet ogromna dawka naszej dobrej woli nie pozwala na pozytywną ocenę rogów klatki. Zdjęcia widoczne poniżej mówią same za siebie.

Kadr do testu ostrości bez shiftowania - pełnoklatkowy Sony A7. Wycinki poniżej.

Wycinki z centrum kadru dla więcej niż całego zakresu przysłon.
Najwyższą szczegółowość uzyskałem przy f/8-11.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Wycinki z brzegu kadru dla więcej niż całego zakresu przysłon.
Optymalne przymknięcie to f/22-32. Dopiero f/45 prezentuje spadek rozdzielczości.
Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 

APSowy Sony A5100 - bez shiftowania.
Wycinki z centrum kadru poniżej.


Ten sam aparat, tym razem z maksymalnym shiftem.
Wycinki z centrum i brzegu kadru poniżej.

Wycinki z dwóch zdjęć widocznych wyżej. Rzędy od dołu: środek klatki bez shifta,
środek z shiftem, brzeg z shiftem. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Jeszcze jednym moim testem w trybie „architektonicznym”, było porównanie z canonowskim shiftem 24 mm, w jego starszym wydaniu. Nie jest on tytanem jakości, ale Laowę pokonuje „jedną ręką i z głową w worku”, jak by powiedział Jack (bez drugiego imienia) Reacher. Co widać na zdjęciach poniżej, wykonanych przy maksymalnym shifcie obu szkieł. Komentarz chyba zbędny. Ale nie mogę powstrzymać się od wniosku, że konstruktorzy Laowy dobrze zrobili ograniczając przesuw do 6 mm i uniemożliwiając shift wzdłuż dłuższego boku kadru. Dopiero by było…
    Przy okazji, oprócz szczegółowości zdjęć, oceniłem kąty widzenia tych obiektywów oraz możliwości przesuwu ich przodów. Test zacząłem od ustawienia statywu z Canonem tak, by przy pełnym shifcie ciasno objął kościół z całym krzyżem na kopule. To widać na prawej połowie podwójnego zdjęcia poniżej. Potem zastąpiłem Canona Sony A5100 z Laową, którą również maksymalnie zshiftowałem w górę. I co? Nie sięgnęła ona tak, by objąć cały krzyż i to pomimo wyraźnie szerszego kąta widzenia. Ta różnica wygląda na większą niż wynikałoby z porównania ogniskowych. Z 15 mm Laowy, na A5100 („crop” 1,53) robią się bowiem 23 mm, czyli tylko milimetr szerzej niż w obiektywie Canona. A pole widzenia jest sporo większe. Plus dla Venus Optics.
 
Zdjęcia do testu kątów widzenia, możliwości zakresu shifta oraz szczegółowości.
Po lewej Laowa na Sony A5100, po prawej Canon na EOSie 5DII.

Wycinki z centrum kadru.

Wycinki z górnego brzegu kadru.

     Jeszcze dwa słowa o nieostrościach. Są one troszkę „nerwowe”, ale całościowo prezentują się całkiem, całkiem. Widoczne poniżej zdjęcia wykonałem Sony A7, z ostrością ustawioną na „13 cm”, czyli prawie minimum. Płaszczyzna ostrości przechodzi przez szczelinę w murku, którą widać w dole kadru. W naturze szczelina jest oczywiście prościutka, ale Laowa zamieniła ją w łuk.







     Zdjęć z bliska dużo nie robiłem, bo w teście chciałem skupić się na shifcie, a nie na makro. Wszystkich spragnionych odleconych zdjęć 1:1 – 1:2 z optyki 15 mm zapraszam do galerii, których sporo można znaleźć w sieci. Na początek polecałbym dwuczęściowy test na blogu sgmacroczęść Iczęść II

     I superszeroko, i makro, i shift i… do niczego. No, z wyjątkiem połączenia supermakro z szerokim kątem, bo tam wspominane w artykule wady nie wadzą. A w każdym razie nikt ich nie zauważy. Reszta zastosowań tego szkła nie wchodzi w rachubę, przede wszystkim z powodu marnej jakości brzegów kadru, nie tylko na pełnej klatce, ale i na APSC. Przy shifcie określenie „marna” jest zdecydowanie zbyt słabe, a punkty obiektywowi trzeba jeszcze odjąć za prymitywny mechanizm przesuwu. Dalsze obniżenie oceny powoduje dystorsja: bardzo silna przy makro i słabsza – ale dla odmiany z paskudnym charakterem – przy większych dystansach ostrości. Jakieś plusy? Naprawdę szeroki kąt, płaska przednia soczewka, czyli brak blików przy bocznym świetle, dobrze opanowane winietowanie, przyzwoity wygląd nieostrości. A, i jeszcze jeden: za dostępność z niemal wszystkimi mocowaniami świata. Cena, hm… jedyny polski sklep, w którym można go kupić, sprzedaje obiektyw za 2500 zł, z 3-letnią własną gwarancją. Dużo, niedużo? Według mnie, cena akceptowalna wyłącznie dla amatora superszerokiego makro. W innych wypadkach szkoda kasy. Gdy pożyczałem obiektyw do testu, zapytałem Michała kiedy spodziewa się zwrotu. Odpowiedział, że mogę go potrzymać, bo on jakoś nie ma do niego serca. Wtedy tego nie zrozumiałem, ale teraz już dobrze wiem o co mu chodziło…


Podoba mi się:
+ pomysł na zestawienie oryginalnych cech optyki

Nie podoba mi się:
- realizacja tego pomysłu


Zajrzyj też tu:

8 komentarzy:

  1. No paczpan. Ledwo się człowiek dowiedział z Nieobiektywnego bloga, że istnieje takie cuś, zdążył się podniecić i podpalić, to nie dość że został ten egzotyk przetestowany w try miga, to jeszcze sprawił dojmujący zawód. Co za emocje! Co za huśtawka nastrojów! Takie rzeczy tylko na Nieobiektywnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, w try miga. Ta huśtawka rozpędzała się raczej powoli, bo pierwsze info o obiektywie wrzuciłem latem zeszłego roku. Niemniej szkoda, że Laowa wyszła w teście jak wyszła.

      Usuń
  2. Absolutnie nie masz za co dziękować! Fajnie, że obiektyw wpadł w ręce wnikliwego testera - dzięki za tę recenzję :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, jest za co dziękować. Mało kto zdecydowałby się pożyczyć obcemu człowiekowi własny obiektyw do testowania.

      Usuń
  3. Dzięki za artykuł :)
    Konkretnie i dobitnie. Pomocny test. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi! Zapraszam do zaglądania tu, bo tematy szerokokątne i shiftowe na pewno będą się jeszcze pojawiać.

      Usuń
  4. może ktoś obiektywnie ocenić Venus Optics Laowa 9 mm f/2.8 ZERO-D ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ocenię, to raczej nieobiektywnie. Niemniej "dziewiątkę" mam w planach. Na razie przetestowałem laowową optykę m4/3 7,5 mm, za jakieś dwa tygodnie na blogu zawiśnie test pełnoklatkowej 12 mm. Potem może rzeczywiście pójdę w APS-C...

      Usuń