Gdy tylko dowiedziałem się, że taki obiektyw istnieje, od
razu zapaliłem się do testowania. Bo „pełnoklatkowe 15 mm f/4” to zaledwie mało
efektowny czubek góry lodowej. Głębiej obiektyw wygląda ciekawiej, gdyż
dysponuje zarówno makro 1:1, jak też funkcją znacznie oryginalniejszą: shiftem!
Niedużym, bo niedużym, przy tym dostępnym tylko dla aparatów
niepełnoklatkowych, ale zawsze coś. Był tylko jeden problem: skąd ten obiektyw
wyrwać do testu?
Obiektywy Laowa można było kupić albo u producenta w dalekich
Chinach albo w jednym z kilku sklepów w równie dalekich Stanach. Firma nie ma w
Europie, nie mówiąc już o Polsce, ani sklepu, ani przedstawiciela. Ale zdarzył
się cud. Bezinteresowne wypożyczenie do testu własnego egzemplarza obiektywu, zaproponował
mi z własnej, nieprzymuszonej woli całkiem obcy człowiek. No, może nie tak zupełnie
obcy, bo znajomy znajomych z Fb :-). A już myślałem, że ta cała twarzoksiążka to
wyłącznie zjadacz czasu! Jednak nie – dzięki niej dorwałem do testu rzadki
obiektyw, a co ważniejsze, nieznajomy jest już znajomym. I to nie tylko
fejsbukowym. Michał, jeszcze raz wielkie dzięki za wypożyczenie Laowy!
Ciekaw jestem ile tych obiektywów jest w Polsce. Podejrzewam,
że to pojedyncze sztuki, choć sytuacja może się zmienić, gdyż na Allegro właśnie
znalazłem sprzedawcę oferującego nie tylko owe 15 mm, ale także pozostałe
produkty Venus. Dla tych, którzy nie są na bieżąco, dodam, że chodzi o dwa,
równie oryginalne szkła: 60 mm makro ze skalą odwzorowania 2:1 oraz 105 mm STF
– portretówkę z wbudowanym filtrem apodyzacyjnym dającym genialne rozmycie
nieostrości. Tak czy inaczej, w polskich mediach nie trafiłem jeszcze na żaden
test optyki Venus – mój najprawdopodobniej będzie pierwszym. Do dzieła!
Laowa LW-FX 15 mm F4.0 Wide Macro 1:1 Ultra-wide Angle Macro
Lens – taka pełna nazwa widnieje na pierwszej stronie instrukcji obiektywu. O
shifcie nie ma tu jeszcze mowy, ale wymienione są dostępne mocowania
obiektywu. Tak raczej skrótowo, bo wspomniane są wyłącznie lustrzanki
Canona, Nikona, Pentaxa i Sony. A w rzeczywistości „piętnastkę” można też
dołączyć do bezlusterkowców Sony, Fuji oraz μ4/3. Czyli właściwie do 99%
aparatów na rynku.
Bagnet Laowy: goło i wesoło. |
Tyle, że „dołączyć” oznacza dokładnie tylko to mechaniczne
połączenie, bo na bagnetach nie uświadczymy nawet pół elektrycznego styku. Czyli
Laową pracujemy po staremu: wyłącznie w trybach A(v) i M, z pomiarem światła
przy roboczej przysłonie, z odczytywaniem i ustawianiem jej wartości na
obiektywie, no i z monotonną deklaracją „f/0” w Exifie. Co ciekawe, używany
przeze mnie obiektyw z mocowaniem Sony FE, bezproblemowo współpracował z
matrycowym pomiarem światła dwóch aparatów: A7 i A5100. Jeszcze ciekawsze, że w
A5100 także przy shifcie, przy którym miał prawo zupełnie zwariować. Ale nic z tego – w automatyce A dobierał
prawidłowo czas, bez konieczności korzystania z korekcji ekspozycji.
Wzornictwo obiektywu nie jest ani efektowne, ani na
współczesną modę techniczno-sterylne. Jest to mieszanka lat siedemdziesiątych,
a może i sześćdziesiątych ubiegłego wieku ze współczesnością reprezentowaną
przez tulipanową osłonę przeciwsłoneczną. Wrażenie misz-maszu potęguje fakt, że jest
ona jedynym plastikowym elementem obiektywu, podczas gdy cała jego reszta,
łącznie z pierścieniami, została wykonana z metalu. Ten plastik z metalem gryzą
się nie tylko optycznie, ale i mechanicznie: osłony po prostu nie da rady
prosto i łatwo zamontować na obiektywie. Bagnet mocujący osłony ma zbyt małą
średnicę wewnętrzną; najpierw więc trzeba wyczuć (albo lepiej wypatrzyć)
prawidłowe ustawienie, a potem kawałek po kawałku wepchnąć osłonę na obiektyw.
I przekręcić – do oporu, bo zaskoku na końcu ruchu brak.
Obsługa pierścieni wygląda już lepiej. Opór ruchu obu jest nieduży
(ale i nie za mały), płynny i „tłusty”. Tyle pozytywów. Minusy są dwa. Pierwszy
dotyczy pierścienia przysłon, ze zbyt małymi odległościami pomiędzy
poszczególnymi wartościami przysłony dla silnych jej przymknięć. A, zaskoków
brak, co może ucieszyć filmowców. Natomiast pierścień ostrości niemiło szura,
przez co czuję się, jakbym fotografował czterdziestoletnim ruskim szkłem. Choć
przepraszam, oba moje Jupitery (50/2 i 85/2) zachowują się kulturalniej.
Skale, skale, skale… Od góry: przysłonę
można w razie potrzeby przymknąć bardziej niż regulaminowe f/32. Na oko może
się wydawać, że tak gdzieś w okolice f/64, ale światłomierz pokazał, że to
„tylko” f/45. Zakres ruchu pierścienia ostrości to niecałe ćwierć obrotu, więc
skala głębi ostrości jest mocno zagęszczona. Wypadałoby więc skalę odległości
umieścić na górze pierścienia ostrości, by łatwo można było sprawdzić / dobrać głębię.
Ale nie, na górze mamy skale odwzorowania. I to śmiesznie deklarowane: zamiast
1:1, 1:1,25, 1:2,5 itd., widzimy 1:1, 0,8:1, 0,4:1… Skojarzyło mi się to z
nomenklaturą Tamrona, który swe jasne zoomy nazywa nie „fast”, a „high-speed”.
Niby to samo, ale…
Źródło: Venus Lens |
Pod względem optycznym, obiektyw składa się z 12 soczewek
rozmieszczonych w 9 grupach. O elementach asferycznych ani słowa (trochę
dziwne), a oficjalnie występuje jedna soczewka niskodyspersyjna i trzy wykonane ze szkła
o wysokim współczynniku załamania światła. Rzadko opisywanym w testach, a
widocznym i z zewnątrz elementem wnętrza obiektywu jest przysłona. Pierwsze,
oficjalne zdjęcia obiektywu pokazywały, że ma ona 6 listków, choć dane
techniczne mówiły o 14. Całe szczęście rzeczywistość okazała się zgodna ze
słownymi deklaracjami. Miła rzecz dla osób lubiących okrąglutkie jasne punkty w
nieostrościach. Dość nietypowo prezentują się ruchy członów optycznych przy
ustawianiu ostrości. To oczywiście nie dziwi. Mamy przecież do czynienia z
oryginalną, superszerokokątną optyką makro, więc trudno się było spodziewać
ogniskowania za pomocą wspólnego ruchu całego członu optycznego. Rzecz wygląda
tak, że przy jeździe od minimalnego dystansu ostrości w stronę ∞, przód
obiektywu zgodnie z przewidywaniami cofa się, ale przy skali odwzorowania rzędu
1:4 zatrzymuje się, a potem zaczyna wyjeżdżać do przodu. Z kolei tył z początku
cofa się, zatrzymuje się nieco bliżej ∞, ale potem wcale nie zaczyna jechać do
przodu. Ot, wymyślili! Co dzieje się pomiędzy przednim, a tylnym członem,
pozostaje dla mnie niewiadomą.
Żeby dopełnić prezentacji: obiektyw w testowanej przeze mnie
wersji „Sony E” ma długość 9,5 cm (z osłoną 12 cm), średnicę 8,5 cm (z osłoną
11 cm), a waży niecałe pół kilograma. Jak przystało na stałkę 15 mm, przednia
soczewka jest płaska, dzięki czemu możemy używać klasycznych nakręcanych
filtrów (77 mm). Możemy, ale pod warunkiem, że nie chcemy korzystać z
maksymalnej skali odwzorowania. Przy niej roboczy dystans ostrości, czyli
odległość od przedniej soczewki do płaszczyzny ogniskowania wynosi bowiem… 4,7
mm. Płaszczyzna ta przechodzi więc nie tylko przez wnętrze osłony przeciwsłonecznej, ale
wręcz za filtrem! Nieco mało to użyteczne.
Gdy usłyszałem o funkcji shift w Laowie, od
razu mnie ten obiektyw zaciekawił. Bo to przecież pierwszy na świecie
„architektoniczny” obiektyw o kącie widzenia użytecznym dla matryc APSC. Racja,
niby jest canonowski 17 mm TS-E, ale na niepełnoklatkowych EOSach robi się z
niego 27 mm. A to już trochę wąsko… Dlatego laowowe 15 mm, które na APSie Canona zamienia się w 24 mm, wydawało mi się świetnym pomysłem. Wydawało, bo w obiektywach
shift optyka optyką, ale mechanika musi być szczególnie dobrze dopracowana. A
tu, kicha! Pokrętło przesuwu, pokrętło blokady ruchu, przycisk obrotu dla
zmiany kierunku shiftowania pion – poziom, płynny przesuw przodu z możliwością
ustawienia z dokładnością do części milimetra… o tym wszystkim możemy sobie
tylko pomarzyć. Nie ma i już! A co jest, widać na zdjęciu obok. Jest
niewygodna, kanciasta dźwigienka dla odblokowania przesuwu przodu obiektywu z
którejś z trzech pozycji: centralnej i dwóch skrajnych. Dla realizacji shifta
po prostu ręką przesuwamy obiektyw w górę albo w dół. Tarcie jest niby
wystarczająco duże, by utrzymać obiektyw w ustawionej pośredniej pozycji, ale
czy po roku używania też tak będzie? Do tego maksymalny shift nie jest duży – 6
mm na stronę. By dorównać 12 mm optyki 24 mm na małym obrazku, powinien być
półtorakrotnie większy niż jest. Tym co mnie mocniej dobiło, okazał się brak możliwości shiftowania w
pionie. Dobrze zrozumieliście: Laowie brak obrotu wokół osi obiektywu części optycznej wraz z mechanizmem shiftowania. Tak więc, już po
pierwszym, wyłącznie manualnym kontakcie z shiftem Laowy 15 mm, poczułem się
mocno rozczarowany. Ale cóż, pocieszałem się, ważne by zdjęcia były OK…
No właśnie, są OK? Eee.. raczej nie bardzo. A nawet bardzo
nie bardzo. Pierwsza w oczy rzuca się dystorsja. W zakresie makro jest to
potężna beczka, która co prawda szybko zmniejsza się wraz ze zwiększaniem dystansu
ostrości, ale później przepoczwarza się w dystorsję wąsowatą. Wada ta
oczywiście nie przeszkadza w odjechanych zdjęciach makro, do których ten
obiektyw jest przecież przeznaczony. Jednak gdy planujemy używać go jako shifta lub szerokiego kąta do architektury / wnętrz, to zacząć trzeba od opracowania profilu dystorsji do
korygowania jej przy obróbce zdjęcia.
Superbeczka na zdjęciu, którym sprawdzałem, czy obiektyw naprawdę wyciąga 1:1. |
Myślicie, że teraz będę się znęcał nad silnym winietowaniem?
A nie, bo akurat ono wcale mnie nie raziło. Nie przeczę, że przy f/4 było ono
nie tylko dość silne, ale też ostro ściemniało kadr tylko przy samych jego
rogach. Ale już użycie f/5,6 wyraźnie poprawiało sytuację, a przy f/8 nie
bardzo było się do czego przyczepić. Piszę tu o zdjęciach na pełnej klatce,
więc oczywiście występowało naturalne winietowanie typowe dla tak szerokich
kątów. W dawnych czasach dla jego usunięcia potrzebny był center-filter, a
teraz mamy Photoshopa. Jeśli w ogóle nam ono przeszkadza. Przy fotografowaniu
aparatem APSC bez shifta, problemu nie było, natomiast z shiftem, nawet
maksymalnym, sprawy się miały tak samo jak przy małym obrazku.
Winietowanie na pełnej klatce. |
A pod światło? No, już gorzej – co widać poniżej na zdjęciach z Sony
A7. Dopóki słońce jest poza kadrem, nie ma co narzekać –
mało wypukła przednia soczewka to podstawa w superszerokim kącie. Piszę to,
mając właśnie na warsztacie Tamrona 15-30/2,8 J. Na prezentowanych
zdjęciach, słońce władowałem w róg klatki i efekty są jakie są. Po mocnym przymknięciu
przysłony widać kilka małych, ale wyraźnych blików. Natomiast otwarta albo
przymknięta tylko do f/5,6 skutkuje przede wszystkim obniżeniem kontrastu. Tak
by to można nazwać. Ale gdy porównacie zdjęcie „f/5,6” z „f/4” spostrzeżecie,
że duży blik z pierwszego z nich, ten z lewego dolnego rogu, na „f/4” też występuje.
On tak tu spuchł, że objął niemal całą klatkę – w rogu widać łuk jego krawędzi.
Czyli formalnie to nie spadek kontrastu, a przeogromny blik. Tak czy inaczej,
Laowa nie ma czym się chwalić.
I w ten sposób, powoli przygotowywałem was na wyniki testu
dotyczące ostrości obrazu. One są po prostu marne. Choć jest wyjątek: środek
klatki, gdzie szczegółowości obrazu ta piętnastka nie musi się jakoś mocno wstydzić.
Choć i piersi na medale nie ma prawa wypinać. Ale już podjęcie wyprawy w
kierunku rogów kadru wymaga zażycia środków uspokajających. To po to, by nie
przerazić się, że tracimy ostrość widzenia. Nie tracimy, to Laowie
rozdzielczość leci na łeb, na szyję. Przepraszam, nie rozdzielczość. Ona może
nawet i jest niezła, ale tłumią ją silne pozaosiowe wady obrazu. Dla ich
likwidacji musimy mocno, bardzo mocno przymknąć przysłonę. Tak mocno, że
optimum ostrości obrazu wypada daleeeko poza „dyfrakcyjną” granicą przymykania.
Dla 24-megapikselowej małoobrazkowej cyfrówki tą granicą jest teoretycznie f/8.
Silniejsze przymykanie powoduje już spadek rozdzielczości, choć jeszcze przy f/11 nie powinien być on jeszcze mocno widoczny. Ale Laowa uzyskuje na brzegach najlepsze
wyniki przy… f/22-32! Dopiero tu przymykaniem skutecznie korygujemy wady, ale
co z tego skoro rozdzielczość już leży na dnie i jakość obrazu jest ledwie
dostateczna. Bez shifta, bo na aparacie APSC przy 6-milimetrowym przesunięciu przodu obiektywu, nawet
ogromna dawka naszej dobrej woli nie pozwala na pozytywną ocenę rogów klatki.
Zdjęcia widoczne poniżej mówią same za siebie.
Kadr do testu ostrości bez shiftowania - pełnoklatkowy Sony A7. Wycinki poniżej. |
Wycinki z centrum kadru dla więcej niż całego zakresu przysłon. Najwyższą szczegółowość uzyskałem przy f/8-11. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Wycinki z brzegu kadru dla więcej niż całego zakresu przysłon. Optymalne przymknięcie to f/22-32. Dopiero f/45 prezentuje spadek rozdzielczości. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
APSowy Sony A5100 - bez shiftowania. Wycinki z centrum kadru poniżej. |
Ten sam aparat, tym razem z maksymalnym shiftem. Wycinki z centrum i brzegu kadru poniżej. |
Wycinki z dwóch zdjęć widocznych wyżej. Rzędy od dołu: środek klatki bez shifta, środek z shiftem, brzeg z shiftem. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Jeszcze jednym moim testem w trybie „architektonicznym”,
było porównanie z canonowskim shiftem 24 mm, w jego starszym wydaniu. Nie jest on tytanem jakości, ale Laowę pokonuje „jedną ręką i z głową w worku”, jak by powiedział Jack (bez drugiego imienia)
Reacher. Co widać na zdjęciach poniżej, wykonanych przy maksymalnym shifcie obu
szkieł. Komentarz chyba zbędny. Ale nie mogę powstrzymać się od wniosku, że
konstruktorzy Laowy dobrze zrobili ograniczając przesuw do 6 mm i
uniemożliwiając shift wzdłuż dłuższego boku kadru. Dopiero by było…
Zdjęcia do testu kątów widzenia, możliwości zakresu shifta oraz szczegółowości. Po lewej Laowa na Sony A5100, po prawej Canon na EOSie 5DII. |
Wycinki z centrum kadru. |
Wycinki z górnego brzegu kadru. |
Jeszcze dwa słowa o nieostrościach. Są one troszkę „nerwowe”, ale całościowo prezentują się całkiem, całkiem. Widoczne
poniżej zdjęcia wykonałem Sony A7, z ostrością ustawioną na „13 cm”, czyli
prawie minimum. Płaszczyzna ostrości przechodzi przez szczelinę w murku, którą
widać w dole kadru. W naturze szczelina jest oczywiście prościutka, ale Laowa
zamieniła ją w łuk.
Zdjęć z bliska dużo nie robiłem, bo w teście chciałem skupić
się na shifcie, a nie na makro. Wszystkich spragnionych odleconych zdjęć 1:1 –
1:2 z optyki 15 mm zapraszam do galerii, których sporo można znaleźć w sieci. Na
początek polecałbym dwuczęściowy test na blogu sgmacro: część I, część II.
I superszeroko, i
makro, i shift i… do niczego. No, z wyjątkiem połączenia supermakro z
szerokim kątem, bo tam wspominane w artykule wady nie wadzą. A w każdym razie
nikt ich nie zauważy. Reszta zastosowań tego szkła nie wchodzi w rachubę,
przede wszystkim z powodu marnej jakości brzegów kadru, nie tylko na pełnej
klatce, ale i na APSC. Przy shifcie określenie „marna” jest zdecydowanie zbyt
słabe, a punkty obiektywowi trzeba jeszcze odjąć za prymitywny mechanizm
przesuwu. Dalsze obniżenie oceny powoduje dystorsja: bardzo silna przy makro i
słabsza – ale dla odmiany z paskudnym charakterem – przy większych dystansach
ostrości. Jakieś plusy? Naprawdę szeroki kąt, płaska przednia soczewka, czyli
brak blików przy bocznym świetle, dobrze opanowane winietowanie, przyzwoity
wygląd nieostrości. A, i jeszcze jeden: za dostępność z niemal wszystkimi
mocowaniami świata. Cena, hm… jedyny polski sklep, w którym można go kupić,
sprzedaje obiektyw za 2500 zł, z 3-letnią własną gwarancją. Dużo, niedużo? Według
mnie, cena akceptowalna wyłącznie dla amatora superszerokiego makro. W innych
wypadkach szkoda kasy. Gdy pożyczałem obiektyw do testu, zapytałem Michała kiedy
spodziewa się zwrotu. Odpowiedział, że mogę go potrzymać, bo on jakoś nie ma do
niego serca. Wtedy tego nie zrozumiałem, ale teraz już dobrze wiem o co mu
chodziło…
Podoba mi się:
+ pomysł na zestawienie oryginalnych cech optyki
Nie podoba mi się:
- realizacja tego pomysłu
Zajrzyj też tu:
No paczpan. Ledwo się człowiek dowiedział z Nieobiektywnego bloga, że istnieje takie cuś, zdążył się podniecić i podpalić, to nie dość że został ten egzotyk przetestowany w try miga, to jeszcze sprawił dojmujący zawód. Co za emocje! Co za huśtawka nastrojów! Takie rzeczy tylko na Nieobiektywnym.
OdpowiedzUsuńOj tam, w try miga. Ta huśtawka rozpędzała się raczej powoli, bo pierwsze info o obiektywie wrzuciłem latem zeszłego roku. Niemniej szkoda, że Laowa wyszła w teście jak wyszła.
UsuńAbsolutnie nie masz za co dziękować! Fajnie, że obiektyw wpadł w ręce wnikliwego testera - dzięki za tę recenzję :-)
OdpowiedzUsuńO, jest za co dziękować. Mało kto zdecydowałby się pożyczyć obcemu człowiekowi własny obiektyw do testowania.
UsuńDzięki za artykuł :)
OdpowiedzUsuńKonkretnie i dobitnie. Pomocny test. :)
Miło mi! Zapraszam do zaglądania tu, bo tematy szerokokątne i shiftowe na pewno będą się jeszcze pojawiać.
Usuńmoże ktoś obiektywnie ocenić Venus Optics Laowa 9 mm f/2.8 ZERO-D ?
OdpowiedzUsuńJeśli ocenię, to raczej nieobiektywnie. Niemniej "dziewiątkę" mam w planach. Na razie przetestowałem laowową optykę m4/3 7,5 mm, za jakieś dwa tygodnie na blogu zawiśnie test pełnoklatkowej 12 mm. Potem może rzeczywiście pójdę w APS-C...
Usuń