Po trzech testach uniwersalnych kompaktów, najwyższa pora
ucieszyć tych, którzy wolą pracować aparatami z wymienną optyką. Przedstawię
wam obiektyw dla leniwych, czyli superzooma – szkiełko w sam raz na wakacje. To
najnowszy z obiektywów tego typu przeznaczonych dla bezlusterkowców μ4/3. Poza
nim, w sklepach znajdziemy jeszcze Panasonica 14-140/3.5-5.6 (premiera
2013) oraz Tamrona 14-150/3.5-5.8 z 2014 roku.
Nasz testowy M.Zuiko 14-150 mm f/4-5.6 II pokazany został światu na początku zeszłego roku, ale uczciwie mówiąc, nie jest w pełni nową konstrukcją, a odmłodzonym dokładnie o 5 lat starszym zoomem. Tamtego dobrze znałem, bo przez 4 lata używałem go wraz z PENem E-PL2 jako „domowego” sprzętu foto. Nie był to wybitny obiektyw, ale za to nieduży i uniwersalny – i to się liczyło.
Wiadomo było, że Olympus będzie chciał stworzyć jego
następcę, a ja w cichości serca liczyłem, że konstruktorzy zejdą z dołem
zakresu do 12 mm, choćby nawet musieli poświęcić górne 150 mm na rzecz,
powiedzmy, 120 mm. Ja bym się bardzo ucieszył. Niestety, nie zdecydowali się na
to. Podejrzewam, że powodem było między innymi konserwatywne w tym względzie
podejście Tamrona. Gdyby on pokazał superzooma z dwunastką na początku, to
pewnie Olympus by powalczył. A tak, to nie musiał.
Co więc zrobił? Powtórzył toczka w toczkę konstrukcję
optyczną poprzednika, zmieniając jednak sporo wokół niej. A właściwie to i na
niej, gdyż zastosował nowe powłoki przeciwodblaskowe ZERO (ZUIKO Extra-low
Reflection Optical). Zdecydowanie zmienił też wzornictwo, przechodząc z
„paskowego” na bardziej „kwadracikowe” – mam na myśli najbardziej widoczną
rzecz, czyli sposób moletowania pierścienia ogniskowych. Jednak najistotniejszą
zmianą jest dodanie uszczelnień – zarówno przy pierścieniach, jak i wokół
bagnetu. Ważna rzecz, w końcu to obiektyw wakacyjno-podróżniczy, a nie
studyjny. A, jeszcze miły drobiazg na zachętę: osłonę przeciwsłoneczną
otrzymujemy w komplecie z obiektywem, więc nie musimy dokupować jej osobno, jak
to miało miejsce w przypadku poprzednika.
Reszta konstrukcji po staremu. Po pierwsze skromne rozmiary
i masa: długość katalogowa 83 mm, średnica 64 mm (filtr 58 mm), masa 285 g.
Średnica po założeniu osłony rośnie do 7,5 cm, a długość do 7,5 cm. To w
położeniu „14 mm”, ale dla osiągnięcia ogniskowej 150 mm, obiektyw wydłuża się
(jednoczłonowo) aż o 6 cm. I przy okazji tego wydłużania szybko ciemnieje. Z
początkowej f/4, już dla standardowej ogniskowej 25 mm pozostaje f/4.5, czyli o
pół działki mniej. f/5.6 pokazuje się przy 100 mm, ale wcześniej obiektyw długo
deklaruje f/5.5, więc w praktyce owo f/5.6 obowiązuje w małoobrazkowym zakresie
150-300 mm. Ale tu z pomocą przychodzą wspomniane powłoki ZERO. O tym jak sprawują
się przy zdjęciach pod światło napiszę dalej. W tym momencie ważniejsza jest kwestia
ograniczania odbić wewnętrznych i wysokiej transmisji światła. Pod tym względem
ZERO daje radę. Typowo, transmisja jest o 0,3-0,5 działki niższa niż
teoretyczna, o której mówi maksymalny otwór względny obiektywu. A w przypadku
14-150 II jest niższa zaledwie o 0,1-0,2 działki – tak wykazały testy DxO Mark.
Ale uprzedzam, jeśli zajrzycie tam dla sprawdzenia wyników w pozostałych
kategoriach, nie wierzcie im nic a nic w kwestii rozdzielczości
obrazu.
Schemat obok pokazuje układ optyczny obiektywu, szczycącego
się wysoką zawartością oryginalnych typów soczewek. Widoczne tam skróty
oznaczają: EDA – asferyczną soczewkę ze szkła o niskiej dyspersji; DSA –
soczewkę dwustronnie asferyczną o oryginalnym, nietypowym profilu, ED –
soczewkę ze szkła o niskiej dyspersji, HR – soczewkę ze szkła o wysokim
współczynniku załamania światła, E-HR – o wyjątkowo wysokim współczynniku
załamania.
6-centymetrowy wysuw do pozycji "150 mm" sporo wydłuża ten obiektyw. |
Tyle teorii. Praktyka fotograficzna wygląda nieco mniej
kolorowo, choć tak z czystym sumieniem, to mogę się przyczepić jedynie do zbyt
dużego oporu ruchu pierścienia ogniskowych. Gdy się już go ruszy, jest dobrze,
lecz gdy chcemy dokonać tylko drobnej korekty kąta widzenia, mamy problem, bo
to wcale nie takie łatwe. Krótko mówiąc, opór statyczny mechanizmu zoomowania
jest zbyt duży. Choć trochę podejrzewam, że to nie tyle ów mechanizm, co dodane
uszczelnienia, gdyż mój 14-150 I takiego problemu nie sprawiał. W każdym razie
w tak wyraźnej formie, bo pod tym względem też nie był ideałem. Co poniektórzy
mogą jeszcze narzekać na brak skali odległości, ale nie przesadzajmy, to przecież
superzoom klasy popularnej, a nie żaden wyrafinowany M.Zuiko Pro. Ręczne
ostrzenie odbywa się oczywiście za pośrednictwem elektrycznego wspomagania,
jest płynne i precyzyjne. Skrót MSC na obudowie oznacza Movie & Stills
Compatible, czyli system szybkiego i cichego autofokusa niesłyszalnego również
przy kręceniu filmów. I rzeczywiście, pod tym względem nie ma do czego się
przyczepić.
Zakres kątów widzenia. |
Uszczelka przy bagnecie ledwo widoczna, ale jest. |
Minimalna odległość fotografowania to 0,5 m, co mogłoby oznaczać
dostęp do bardzo dużych skal odwzorowania przy dłuższych ogniskowych. Ale – jak
to w optyce z wewnętrznym ogniskowaniem – przy niedużych dystansach ostrzenia rzeczywiste
ogniskowe są krótsze niż deklarowane, więc z prawdziwego makro nici. Ale do
„kwiatków i motylków” wystarcza. W razie potrzeby możemy dokupić nasadkę makro MCON-P01.
Formalnie nie ma jej liście akcesoriów przeznaczonych do M.Zuiko 14-150 II,
choć współpracowała z pierwszą wersją zooma. Jednak – jak sprawdziłem w polskim
Olympusie – nie ma żadnych problemów z kompatybilnością tej nasadki z nową
wersją obiektywu.
Poniżej kilka zdjęć wykonanych przy minimalnej odległości ostrzenia, pierwsze przy ogniskowej 135 mm, pozostałe przy 150 mm.
Ostrość obrazu prezentuje się całkiem przyzwoicie, ale oczywiście
bez rewelacji, co dla superzoomów oznacza dobry wynik. Nie mam pojęcia dlaczego
DxO twierdzi, że ten M.Zuiko prezentuje poziom mułu i wodorostów. OK, żaden z
niego mistrz, ale do dna mu daleko. Jeśli na coś miałbym narzekać, to na brzegi
kadru przy otwartej przysłonie, dla krańców zakresu ogniskowych. Przy 14 mm dla
f/4 obraz w rogach prezentuje się marnie, choć f/5.6 przynosi znaczącą poprawę.
Jeśli jednak możemy, skorzystajmy z f/8, bo ten otwór, choć powoduje już lekkie
straty na szczegółowości w środku klatki, to brzegom przynosi dalszą poprawę. Troszkę
inaczej jest przy 150 mm, kiedy to przymknięcie z pełnego otworu f/5.6 do f/8
tylko nieznacznie pomaga brzegom, które pozostają bardzo takie sobie, a f/11
już pogarsza cały kadr. Czyli w długim krańcu zooma na wysoką ostrość brzegów
nie liczmy. Za to przy 100 mm jest nieźle, ale dopiero przy f/8, a nie przy
otwartej przysłonie. Przy pozostałych ogniskowych nie ma potrzeby przymykania
bardziej niż do f/5.6, a pełnej dziury lepiej unikać.
Kadr do testu ostrości: 14 mm. |
Kliknij by powiększyć do 100 %. |
Kadr do testu ostrości: 20 mm. |
Kliknij by powiększyć do 100 %. |
Kadr do testu ostrości: 36 mm. |
Kliknij by powiększyć do 100 %. |
Kadr do testu ostrości: 70 mm. |
Kliknij by powiększyć do 100 %. |
Kadr do testu ostrości: 100 mm. |
Kliknij by powiększyć do 100 %. |
Kadr do testu ostrości: 150 mm. |
Kliknij by powiększyć do 100 %. |
Te wyniki różnią się trochę od tych, które rejestrowałem
pracując na E-PL2 i pierwszej wersji zooma. Było tam więcej bocznej aberracji
chromatycznej, szczególnie w górze zakresu zooma. Tu nie ma jej praktycznie
wcale, co biorąc pod uwagę identyczną konstrukcję optyczną obiektywu, oznacza
że testowy aparat, czyli E-M10 II, energiczniej z tą aberracją walczy. I to by
się zgadzało, choćby ze względu na marną szczegółowość brzegów obrazu przy 150
mm. Wypadałoby się więc zapytać: a co w RAWach? Nic, to znaczy to samo co na
JPEGach, czyli brak AC. Sprawdzałem w olympusowym Viewer 3 i w Adobe Camera
Raw. Pewnie, gdyby otworzyć je w jakimś dcraw, aberracja by wyskoczyła. Jednak
celem mojego testu nie było poszukiwanie odpowiedniej wywoływarki, a ocena
zdjęć pochodzących z tego obiektywu zamontowanego w tym, a nie innym korpusie.
Z tego też wynika dobra ocena, którą przyznam temu
zoomowi w kategorii dystorsji. Jedyne co złego widać było w tej konkurencji
testu, to półtoraprocentowa „beczka” w samym dole zooma. Pewnie w nieskorygowanym
cyfrowo bardzo surowym pliku była ona dwu-trzykrotnie większa, ale na zdjęciach
uzyskanych normalnymi metodami jest jaka jest.
Podobnie rzeczy się mają z winietowaniem, które widać
właściwie tylko przy krótkich ogniskowych. Najbardziej przy otwartej przysłonie,
znacznie mniej przy przymkniętej o działkę, w ogóle w okolicach f/8. Ciekawe,
że aktywowana w menu aparatu funkcja redukcji winietowania, praktycznie nie
przynosiła żadnej poprawy.
Winietowanie przy 14 mm, dla wyłączonej korekcji. |
Gorzej obiektyw zachowuje się pod światło, ale wiadomo, w
tej kwestii cyfrowa korekta pliku w aparacie właściwe nie jest możliwa.
Obecnie, bo za kilka lat, kto wie? Ale i tak nie mam prawa mocniej narzekać,
gdyż nawet w trudnych sytuacjach blików nie jest dużo, kontrast trzyma się
nieźle. Problemem są praktycznie – znowu – tylko krótkie ogniskowe, ale i one
wyłącznie przy ostrym świetle świecącym mocno z przodu. Z rzadka też, już w
całym zakresie zooma, mogą pojawić się słabe rozświetlenia pochodzące ze źródła
silnego światła pochodzącego spoza kadru. Ale to właściwie już tylko w bardzo
specyficznych sytuacjach, typu okno w ciemnym pomieszczeniu. Ogólnie rzecz
biorąc, jest dobrze.
Słońce w rogu kadru, ogniskowa 14 mm. |
Ogniskowa 14 mm, f/10. |
Ogniskowa 49 mm, f/10. |
Ogniskowa 67 mm, f/5.6. Po lewej, tuż za kadrem, znajdowało się okno. Na zdjęciu pojawia się lekkie rozświetlenie w tym miejscu. |
I jeszcze sprawa wyglądu nieostrości. Tu wiadomo, że na
super wyniki nie ma co liczyć, bo i obiektyw skomplikowany optycznie i cyfrowe
korekcje obrazu w aparacie. A te czynniki nie pomagają w poprawie plastyki
zdjęć. Ale biorąc to pod uwagę, efekty są całkiem, całkiem. Należałoby się
spodziewać znacznie gorszych. Zresztą obejrzyjcie zdjęcia prezentowane poniżej.
14 mm, f/4 |
31 mm, f/5 |
70 mm, f/5.6 |
150 mm, f/5.6 |
150 mm, f/5.6 |
I jak wam się ten obiektyw podoba? Mi pasuje. Jako
uniwersalny, wygodny, nieduży superzoom. Jako wakacyjno-wyjazdowe narzędzie do
fotografowania. I tyle – dla tych zastosowań jest wystarczająco dobry. Z
jakości obrazu, naprawdę szczerze skrytykowałbym tylko brzegi przy 150 mm. 14
mm też wygląda marnie przy f/4, lecz tu możemy sporo pomóc przymknięciem
przysłony. Jeśli miałbym jeszcze na coś ponarzekać, to na zbyt duży opór
pierścienia ogniskowych. No i na brak 12 mm. Ale to już chyba byłoby
marudzenie, a nie narzekanie. Niemniej czekam na zooma μ4/3 zaczynającego się
od małoobrazkowych 24 mm. A, przepraszam, jeszcze jedno: cena. Źle napisałem,
powinno być: CENA. Bo za tego zooma trzeba zapłacić minimum 2700 zł. Sporo jak
na amatorski, choć niewątpliwie skomplikowany obiektyw. Nawet jeśli trafimy na
jakiś cashback – aktualnie coś by się znalazło – to i tak wychodzi drogo. A
pomyśleć, że cztery lata temu kupiłem pierwszą wersję za nieco ponad 2200 zł… i
to razem z PENem E-PL2.
Podoba mi się:
+ przyzwoita jakość zdjęć (ogólnie rzecz biorąc)
Nie podoba mi się:
- cena
- brzegi obrazu przy 150 mm
Zajrzyj też tu:
Zajrzyj też tu:
Kochajmy superzoomy!
TEST: Superzoom wagi ciężkiej, czyli Sony FE 24-240 mm f/3,5-6,3
TEST: Canon G3X – mały aparat, spora matryca… i co więcej?
TEST: Panasonic Lumix FZ1000 - najwszechstronniejszy kompakt pod słońcem
TEST: Sony RX10 II – gotycki test wszystkomającego kompakta
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3. Superzoom po odchudzaniu.
TEST: Superzoom wagi ciężkiej, czyli Sony FE 24-240 mm f/3,5-6,3
TEST: Canon G3X – mały aparat, spora matryca… i co więcej?
TEST: Panasonic Lumix FZ1000 - najwszechstronniejszy kompakt pod słońcem
TEST: Sony RX10 II – gotycki test wszystkomającego kompakta
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3. Superzoom po odchudzaniu.
Można się spodziewać, że cena dość szybko spadnie. Wartość tych olympusowych szkieł dość szybko weryfikuje rynek (pomaga w tym zresztą sam Olympus prowadząc różne akcje promocyjne, keszbeki itd.). Podobnie było kiedyś z makro 60 mm (choć akurat to jest znakomite szkło), które spokojnie da się wyjąć za 2150 zł, czy też z 70-300, który wreszcie zjechał do poziomu panasonikowego 100-300.
OdpowiedzUsuńZ tym, że ten obiektyw jest na rynku już półtora roku, więc powinien stanieć. Nie ma go w aktualnym cashbacku Olympusa - dziwne, bo nie wierzę, że i bez tego dobrze się sprzedaje. Może pojawi się w cashbacku bożonarodzeniowym?
UsuńJak dla mnie to robi rewelacyjnie i widać wiele detali na motylach.
OdpowiedzUsuńRacja, motyle wyglądają nieźle. Ale to zdjęcia zresizowane do 1600 px. W pełnej rozdzielczości już tak dobrze nie ma. Ale przyznaję, środek kadru przy najdłuższych ogniskowych daje radę.
UsuńTe rezenzje ze zdjęciami , to wielki kit , konia z rzedęm temu , co widzi różnice na powyższych zdjęciach , przy różnych przysłonach, ba , a by było śmieszniej to często przy dziurze 5,6 zdjęcie wydaje się lepsze jak przy 8, tak więc te recenzje są podobne do tych ze wzmacniaczy , a włąsciwie modeli co słyszą różnicę w dźwieku przy gniazdach pozłacanych czy miedzianych. czy średnicy kabli kolumnowych. Generalnie obiektyw robi bardzo dobre zdjęcia. Tyle w temacie ! tyrystor
OdpowiedzUsuńŚwięta racja, czasem różnice w szczegółowości obrazu dla poszczególnych przysłon są znikome. I nic dziwnego, że dla f/5.6 może być lepiej niż przy f/8. To przecież matryca 4/3 cala, więc f/8 może leżeć już po złej stronie limitu dyfrakcyjnego. W zależności od motywu, modelu aparatu różnie to bywa. Czasem i przy f/11 jeszcze nie widać pogorszenia szczegółowości, ale dla matryc 16, czy 20 Mpx zazwyczaj już f/8 wykazuje początki spadku jakości. Tak jak w ostatnio przetestowanej na blogu makrówce 30 mm Olympusa.
UsuńRzeczywiście, część zdjęć dobrana niefortunni - zdjęcia z brzegu prezentują odległe plany względem centrum, przez co te zdjęcia mogą, i bardziej prezentują różnicę w głębi ostrości.
OdpowiedzUsuńJeśli ktoś nie widzi różnicy między tymi zdjęciami, to powinien szybko do okulisty, później może być ciężko...
na nosie.