Czy cyfrowy mały obrazek zasługuje na wakacyjnego superzooma?
Jednym nie mieści się w głowie, że Pełną Klatkę można bezcześcić tak amatorskim
szkłem. Inni nie widzą w tym nic gorszącego. Zwłaszcza, że obecnie nie każdy
pełnoklatkowy aparat to Wielka i Poważna Maszyna Do Fotografowania, więc nie
obrazi się za byle co. Poza tym niektórzy jeszcze pamiętają, że kilkanaście lat
temu mały obrazek był standardem w fotografii amatorskiej i reporterskiej, a
łączenie wakacyjnej lustrzanki z wakacyjnym zoomem to była normalka.
Inna
sprawa, że w ostatnich latach pełnoklatkowych zoomów – określając rzecz bardzo
delikatnie – nie pojawia się wiele. W bieżącym tysiącleciu wypuszczono ich
bowiem… 4. Cztery! Najnowszą propozycją jest przeznaczony do bezlusterkowców obiektyw
Sony, z wielce oryginalnym zakresem ogniskowych. Grzechem byłoby nie
przetestować go.
Z początku, dawno temu, zakres ogniskowych w małoobrazkowych superzoomach
był jeden: 28-200 mm. Potem pionier w tej klasie optyki, czyli Tamron,
wyskoczył z 28-300 mm, a Tokina z 24-200 mm. O ile jednak 28-300 przetrwało, doczekało
się modyfikacji oraz naśladownictwa (Nikon, Canon), o tyle 24-200 „zdechło”. I
nic dziwnego, bo tamta Tokina nie grzeszyła jakością tworzonego obrazu, jej
produkcję szybko zakończono, a inne firmy przez kilkanaście lat też nie
potrafiły stworzyć nic sensownego. Aż do czasu, gdy wiosną Sony zaprezentowało
swego 24-240 mm. Nie dość więc, że powtórzono tokinowe 24 mm, to jeszcze górę
zooma podciągnięto do 240 mm, uzyskując świetnie wyglądającą w materiałach
reklamowych krotność 10. Koszty tych osiągnięć? Na pierwszy rzut oka dwa:
gabaryty / masa oraz światło f/6,3 na długim końcu. Ciemno, co? Ale na f/5,6 to
nie było co liczyć, bo w testowanym zoomie wartość f/6,3 obowiązuje już ciut
powyżej ogniskowej 100 mm. Nawet gdyby więc ograniczyć górę zooma do 200 mm, na
wzrost maksymalnego otworu względnego szanse byłyby zerowe. No chyba, że
obiektyw jeszcze by utuczyć, lecz tego użytkownicy raczej by nie znieśli. Bo
już obecna konstrukcja jest duża, zwłaszcza w odniesieniu do aparatów z którymi
ma współpracować. Widać to na zdjęciu poniżej.
Katalogowa długość
zooma to 119 mm,
średnica 81 mm. Masa
wynosi 780 g.
Sony A7 II prezentuje się przy nim skromniutko.
|
Gabaryty to jedno, ale większe wrażenie zrobił na mnie
ciężar obiektywu. Ten teoretyczny podałem w podpisie zdjęcia obok, ale lepiej
prezentuje się wartość praktyczna: zestaw wraz z gotowym do pracy Sony A7 II
waży niemal półtora kilograma. No, to potrafi zniechęcić do używania tego
obiektywu jako zooma wakacyjnego. Przyznaję, noszony w ręku taki zestaw zdecydowanie
ciąży. Jednak gdy nosiłem go na ramieniu, przymocowany do pasa plecaka z pomocą
uchwytu Capture Pro, nie czułem go wcale. Może trudno w to uwierzyć, ale naprawdę
tak było. Do przeczytania testu tego uchwytu w warunkach fotografii
turystycznej zapraszam TU.
Ergonomia? Bez zarzutu. To co mnie mocno (i miło) zdziwiło,
to brak zjawiska wysuwania się przedniego członu pod własnym ciężarem. Rzecz
raczej zaplanowana, gdyż na obudowie obiektywu nie znajdziemy typowej dla
superzoomów blokady wysuwu. Niemniej takie zachowanie trzeba było wspomóc
zwiększeniem oporów w mechanizmie zoomowania. No, opór pierścienia naprawdę
jest spory. Na pewno nie za duży, ale co granicy przyzwoitości grożącej skrytykowaniem
niewiele mu brakuje.
Jedna soczewka ze szkła o niskiej dyspersji oraz pięć asferycznych. Niezbyt bogato. |
Zakres kątów widzenia tego superzooma bardzo mi odpowiada. |
Spory wysuw dla 240 mm, prawda? Ale istotnych luzów promieniowych przodu
zooma nie stwierdziłem. To zresztą chyba normalne w obiektywie, który został
uszczelniony przeciwko pyłowi i kroplom wody. Ciekawe, czy po kilku latach
używania zooma sprawy luzów będą się miały równie dobrze?
Poniżej widzimy obiektyw widoczny od przodu. Z tej
perspektywy osłona przeciwsłoneczna wydaje się być naprawdę duża. Rzeczywiście,
jest spora, lecz konieczność dopasowania się do kąta widzenia obiektywu przy 24
mm powoduje, że nie jest ona szczególnie głęboka. Jak widać, zoom ten wymaga
użycia filtrów o średnicy 72 mm. To rozsądny rozmiar.
Ostrość zdjęć? Dobrze i niedobrze. Dobrze przy krótkich i
średnich ogniskowych, słabiej przy długich. To, co mogę pochwalić w całym
zakresie zooma, to nieduża, sięgająca maksymalnie 200 lph różnica środek /
brzeg klatki. Obiektyw tylko w centrum kadru i wyłącznie w zakresie 24-100 mm
potrafi w pełni wykorzystać możliwości matrycy Sony A7 Mk II, czyli uzyskać
wynik 2800 lph. Przy 24, czy też 35 mm wystarcza do tego symboliczne
przymknięcie przysłony, ale dla ogniskowej standardowej i krótkiego tele
wymagane jest już mocniejsze. Całe szczęście, otwarta przysłona wcale nie
wypada źle. To w odróżnieniu od ogniskowych powyżej 100 mm, kiedy to rozdzielczość
prezentuje się średnio o 200-300 lph niżej niż w dole zakresu zooma. Najgorszy
napotkany wynik to 2400 lph przy 240 mm na brzegu kadru, bez względu na stopień
przymknięcia przysłony. Czyli i tak nieźle... jak na superzooma.
Na obniżenie ogólnej ostrości zdjęć przy długich ogniskowych
wpływa wyraźna aberracja chromatyczna. Zwłaszcza gdy użyjemy funkcji jej
usuwania, kiedy to miejsca kadru gdzie była, wyglądają na zmiękczone. Niemniej
lepiej usunąć i trochę doostrzyć obraz, niż pozostawić wyraźne kolorowe
obwódki. W dole zooma bocznej aberracji chromatycznej też trochę jest i też
warto ją skorygować, lecz nie wnosi do zdjęć tyle niedobrego.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 24 mm. |
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 50 mm. |
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 100 mm. |
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 240 mm. |
Winietowania nie brakuje. Przeszkadza ono szczególnie w samym dole zooma i ostatnich 100 mm w górze zakresu ogniskowych. Wadzi nie dlatego, że jest silne (przy otwartej przysłonie >2 EV przy 24 mm i 1 EV lub nieco więcej powyżej 150 mm), lecz ponieważ równocześnie jest ostre, czyli ściemnia same rogi kadru. Sony A7 II na którym testowałem obiektyw, dysponuje funkcją korekcji winietowania, ale ta nawet nie próbuje w pełni likwidować tej wady gdy pracujemy maksymalnym otworem względnym. I dobrze, gdyż w wielu sytuacjach zaszumienie brzegów kadru mogłoby przerażać. Co nie znaczy, że ta korekcja nie działa. Owszem, działa, ale dość specyficznie. W tych newralgicznych kombinacjach ogniskowej i przysłony aparat głównie łagodzi winietowanie, rozkładając proces ściemniania na większym obszarze. Gdy uzupełni się to działanie lekkim rozjaśnieniem samych rogów kadru, wynik jest więcej niż zadowalający.
240 mm f/6,3. Lewe zdjęcie wykonane "na żywca", a prawe z dodaną korekcją winietowania. Korekcją zdecydowanie potrzebną. |
Test studyjny 24 mm f/3,5. Górne zdjęcie bez korekcji winietowania, dolne z korekcją. |
Dystorsji praktycznie nie widać; no może troszeczkę falistej
przy krótkich ogniskowych. Powinno to mocno dziwić, bo w takich zoomach dystorsji
nigdy nie brakuje: w dole napotyka się silną „beczkę”, a w górze nieco słabszą
„poduszkę”. A w tym Sony nic? Pierwszym sygnałem, że to jakaś sztuczka, jest
wyszarzona, zablokowana w pozycji Auto
korekcja dystorsji w menu. Teraz wystarczy już tylko otworzyć RAWa w jakiejś
niezależnej wywoływarce i dystorsja prezentuje się w pełnej krasie. No, jest na
co popatrzeć! „Beczka” dla 24 mm zniekształca linie biegnące przy brzegach
kadru aż o 6,5 %, a dla 240 mm widzimy 2,5-procentową „poduszkę”. Pomiędzy nimi
mamy oczywiście stopniowe osłabianie się dystorsji beczkowatej, a później jej
zamianę w coraz to silniejszą poduszkowatą. Wynik w samym dole zooma
trudno nazwać inaczej niż tragicznym, ale czy rzeczywiście musimy się tym
przejmować? Korekcja „beczki” nie wpłynęła jakoś negatywnie na ostrość brzegów
kadru, kąt widzenia po korekcji odpowiada temu, czego powinniśmy się spodziewać
po ogniskowej 24 mm, więc o co chodzi? Właściwie o nic, bo to przecież gotowe
zdjęcia powinny decydować o ocenie pracy obiektywu, a nie surowy zrzut z
matrycy. Niemniej jest jedno ale – spójrzcie na zdjęcie poniżej.
Wykonałem je przy ogniskowej 24 mm. Górna
wersja to JPEG wprost z aparatu, a najniższa pochodzi z RAWa wywołanego bez
żadnych korekt w Adobe Camera Raw. Na niej (poza silną „beczką”) widać obszary
kadru, które z założenia mają być ze zdjęcia wyrzucone. Chodzi o samiutkie
naroża, gdzie widać „mechaniczne” winietowanie pochodzące od opraw soczewek
wewnątrz obiektywu. I wszystko niby OK, bo na górnym JPEGu nie ma ani
dystorsji, ani tego winietowania. Tyle, że porównując te zdjęcia zauważamy, że
JPEG po rozciągnięciu został mocniej niż trzeba przycięty w poziomie, zamiast pozostać
wydłużony bardziej niż wskazywałaby na to proporcja boków matrycy 1,5:1. To
pewnie po to, by zdjęcie miało regulaminowe wymiary 6000 na 4000 pikseli. Szkoda,
bo w ten sposób straciliśmy kilka procent powierzchni klatki. Ale dla chętnego
nic trudnego. Można przecież tę dystorsję skorygować ręcznie w ACR, a potem zdjęcie skadrować wedle własnego uznania. Efekty takiej właśnie realizacji
korekcji dystorsji prezentuje środkowa wersja. Po jej bokach dobrze widać zysk
w porównaniu z górnym JPEGiem. Dla porządku: to skorygowane ręczne zdjęcie ma
rozmiar 5730 x 3652 piksele.
Przy zdjęciach pod światło ten obiektyw zachowuje się
nierówno. Krótkie ogniskowe nie dają podstaw do narzekań. Przy słońcu w kadrze
blików przeważnie nie ma nawet śladu, a jeśli już się pojawiają, to pojedyncze
i ledwo widoczne. Kontrast pozostaje świetny. Leciutki jego spadek zauważamy
gdy źródło ostrego światła mamy tuż poza polem widzenia, ale naprawdę nie mamy
czym się przejmować. To w odróżnieniu od dłuższych ogniskowych, tak od 100 mm w
górę. Jakiekolwiek mocne światło padające na przednią soczewkę, powoduje
znaczące zaświetlenia. W takich sytuacjach koniecznie musimy dodatkowo osłaniać
przód obiektywu. Inaczej efekty zdjęciowe będą marne.
I jeszcze jedna sprawa: stabilizacja OSS. Nie miałem pod
ręką żadnego bezlusterkowca Sony z niestabilizowaną matrycą, więc test dotyczył
wyłącznie wspólnych działań stabilizacji
w obiektywie oraz stabilizacji w A7 II. Współpraca ta obejmuje korygowanie
drgań w pięciu stopniach swobody. Obiektyw zajmuje się drganiami kątowymi wokół
osi pionowej i poprzecznej, natomiast aparat drganiami liniowymi wzdłuż tych
osi oraz kątowymi wokół osi zgodnej z osią obiektywu. Rysunki prezentujące obowiązki
obu systemów redukcji drgań znajdziecie w moim teście Sony A7 II – LINK.
Efekty? Przyzwoite, więcej niż dobre, ale bez żadnej rewelacji. Skuteczność
wynosi 3-3,5 działki czasu, a wynik ten uzyskałem korzystając z migawki
mechanicznej aparatu. Przyszło mi do głowy, że użycie elektronicznej pierwszej
kurtyny poprawi wyniki, ale nic z tego. Ba, w takiej konfiguracji zdarzały się też spadki skuteczności do 2,5 działki. Trochę dziwne, ale powtórzone testy potwierdziły takie właśnie wyniki. Przyznam, że spodziewałem się skuteczności
na poziomie 4 działek, ale i tak nie mam podstaw do narzekań.
Plastyka nieostrości nie zachwyca. Szczególnie nieładnie wyszły kwiaty w wiszących doniczkach (zwłaszcza te dalsze) oraz krawędzie obrusów po lewej. 240 mm, f/6,3. |
Ogniskowa 135 mm, f/6,3. Nieostre jasne punkty zamieniły się w pierścienie. Brzydko! |
I jak wam się ten obiektyw spodobał? Mnie nie zachwycił, ale
też po superzoomie zachwycających właściwości wcale się nie spodziewałem.
Cieszę się jednak, że nie miał żadnych wpadek na polu ostrości, bo takich trochę
się obawiałem. Lecz widać, że koszty tej ostrości obrazu przeniesiono do innych
obszarów. Silne i ostre winietowanie na krańcach zooma przy otwartej przysłonie,
to jedno. Dwa, to potężna (choć skutecznie korygowana) dystorsja przy 24 mm.
Trzy, to zachowanie się pod światło przy dłuższych ogniskowych. W sumie nic,
czego nie należałoby się spodziewać po uniwersalnym, wakacyjnym zoomie z
baaardzo ciekawym zakresem. To właśnie ta uniwersalność w połączeniu z wysoką
szczegółowością obrazu skłaniają mnie do zdecydowanej rekomendacji i polecenia
tego obiektywu. Zresztą czy w pełnej klatce bezlusterkowych Sony mamy jakiś
wybór? Nie mamy, ale też tego 24-240 mm nie powinniśmy traktować powiedzeniem
„jak się nie ma co się lubi…”, bo to naprawdę całkiem przyzwoite szkiełko. Niestety
cena też jest „przyzwoita”: 4200 zł. Może do następnych wakacji trochę spadnie?
+ bardzo uniwersalny
zakres ogniskowych
+ wysoka ostrość
zdjęć
Nie podoba mi się:
- zachowanie pod światło
(dłuższe ogniskowe)
- winietowanie przy
otwartej przysłonie (skrajne ogniskowe)
- wygląd nieostrości
Zajrzyj też tu:
TEST: Sony A7 Mk. IIWpadł mi w ręce Zeiss, czyli teścik Distagona FE 35/1,4
TEST: Zeiss Batis 85 mm f/1,8
TEST: Carl Zeiss Sonnar T* FE 2,8/35 ZA
TEST: Sony A77 Mk. II
TEST: Sony A6000
TEST: Sony α6500: się ulepszamy, się cenimy i…
TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3. Superzoom po odchudzaniu.
Ciekaw jestem jak ten obiektyw wypadł by w bezpośrednim porównaniu z Canonem RF 24-240mm.
OdpowiedzUsuń