poniedziałek, 20 czerwca 2022

TEST: Canon RF 35 mm F1.8 IS STM Macro – takie małe nic, a jednak cieszy

     Ten obiektyw pozostał mi jako ostatni nieprzetestowany z pierwszej serii canonowskiej optyki RF pokazanej latem 2018 roku wraz z EOSem R. Sprawdziłem już i opisałem na blogu jak sprawuje się uniwersalny zoom 24-105/4 LINK, jaśniutki standard 50/1.2 LINK oraz jeszcze jaśniejszy – jak na zooma – 28-70/2 LINK. Na koniec kolejki trafiła nietypowa krótka i jasna makrówka.
     No, z tym makro to oczywiście spora przesada, ale maksymalna skala odwzorowania testowanego szkła, wynosząca 1:2 jest już na tyle duża, że przymykam oko i nie marudzę. Z drugiej strony, obiektywy chwalące się skalami 2:1 – OK, na razie tylko Laowy – przestały być rzadkimi ptaszkami, więc w zasadzie już trochę wstyd nazywać makrówkami szkła nie osiągające nawet 1:1.
     Z trzeciej strony, RF 35/1.8 to najjaśniejszy na rynku obiektyw z taką skalą odwzorowania. Inna sprawa, że dość wiekowy, APSowy Tamron 60 mm f/2 osiągający 1:1 był większym wyzwaniem konstrukcyjnym. Niemniej f/1.8, to f/1.8, a nie jakieś tam marne f/2.
     Przy tym wszystkim Canonowi udało się dołączyć do tych cech jeszcze nieduże rozmiary i bardzo zachęcającą cenę. Nie za dużo tego szczęścia? Przecież niemożliwe, by wszystko wyglądało tak pięknie. Istotne jest czy tylko zobaczymy rysę na wizerunku, może ten obiektyw potknie się, a czy wręcz poleci na pys… albo ładniej: osłonę przeciwsłoneczną?

     Przyznam, że pierwszy zauważony przeze mnie problem dotyczy właśnie tej osłony. Canon wymyślił sobie, że opcjonalną osłonę – płyciutką, a więc mało skuteczną EW-52 – mocować się będzie na gwincie filtrów. To był marny pomysł, biorąc pod uwagę, że obiektyw nie ma systemu wewnętrznego ogniskowania, a jego przedni człon mocno wysuwa się do przodu przy zmniejszaniu dystansu ostrości – w szkle makro to nic dziwnego. Osłona obciąża więc mechanizm prowadzący, ale co gorsze zwiększa szanse urazów tegoż. Jeszcze gorzej będzie, gdy solidniejsze uderzenie przełoży się też na napęd układu ustawiania ostrości. W takiej sytuacji koszty naprawy mogą być naprawdę duże.


     Problem da się obejść, jako zaczep osłony wykorzystując podcięcie przodu obudowy obiektywu, oficjalnie przeznaczone do mocowania pierścieniowego flesza makro MR-14EX. Ten rowek zasadniczo nie jest znormalizowany pod którąkolwiek z canonowskich osłon, lecz z da się tam dołączyć osłonę JJC dedykowaną do RF 35/1.8 albo firmową ES-62 zasadniczo pasującą do standardów EF f/1.8. Da się, jednak między plug, a play, trzeba wsunąć jeszcze: adapter dostarczany w komplecie z osłoną JJC albo ostry nóż oraz papier ścierny, jeśli chcemy użyć ES-62. Z ich pomocą trzeba bowiem usunąć niepotrzebne naddatki we wnętrzu osłony. Na YouTube znajdziecie niejeden film instruktażowy dotyczący tego zagadnienia.


     Rozpisałem się o tych osłonach, ale już przechodzę dalej, znaczy do tyłu. W cieniu osłony widzimy niedużą pierwszą soczewkę, otoczoną gwintem na filtry 52 mm. Dla kontrastu, tylna soczewka jest naprawdę spora. Obudowa obiektywu to niemal w całości tworzywa sztuczne. Wyjątkiem jest – znowu – tył, gdyż metalowe jest mocowanie bagnetowe oraz przylegający do niego wąski fragment korpusu.
     Masa 300 g przy ponad 6 cm długości i średnicy większej niż 7 cm, daje poczucie pewnej solidności. „Pewnej”, czyli obiektyw nie prezentuje się jak wydmuszka, i to mimo wyczuwalnej sporej ilości plastiku na zewnątrz.

     Pierścień ręcznego ustawiania ostrości może wydawać się trochę za wąski, ale w praktyce nie czułem z tego powodu żadnego dyskomfortu. Jeszcze węższy jest pierścień funkcyjny, lecz dzięki wyraźnemu moletowaniu też nie ma kłopotu z jego obsługą. Trudno krytykować obiektyw tej klasy za brak skali odległości, szczególnie że w trybie MF możemy ją zobaczyć w wizjerze / na ekranie aparatu. Jeśli już, to czepiałbym się braku limitera odległości. Podczas testu zdarzyło mi się nie raz i nie dwa, że obiektyw odleciał w nieostrość tak daleko, że autofokus tracił orientację i nie wiedział co robić.


     W materiałach informacyjnych Canon chwali się dwoma prędkościami automatycznego ostrzenia. Przy fotografowaniu silnik STM kręci szkłem dość szybko (i raczej głośno), natomiast podczas filmowania odbywa się to wolniej, płynniej i znacznie ciszej. Co niestety nie znaczy, że zupełnie bezgłośnie, bo wbudowane mikrofony aparatu wyłapują te odgłosy pracy AF.
     Canon nie chwali się jednak uszczelnieniami obudowy, a to stąd, że ich po prostu brak.

     Wewnątrz obudowy oprócz napędu ostrości oraz 9-listkowej przysłony znajdziemy 11 soczewek. Schemat prezentowany poniżej ujawnia, że wśród nich napotykamy tylko jedną „szlachetną” – asferyczną, konkretnie. Widzimy też, że ustawianie ostrości, choć nie odbywa się wewnętrznie, to nie absorbuje całego układu optycznego, a jedynie 9 pierwszych soczewek.


     Wewnątrz obiektywu jest jeszcze coś: układ optycznej stabilizacji obrazu, wykorzystujący pojedynczą soczewkę położoną tuż za przysłoną. Od razu napiszę, że system IS sprawdził się podczas testu raczej średnio. A właściwie to nawet gorzej niż średnio. Skuteczność 3 działek czasu przy fotografowaniu na duże odległości i 2 działek przy kilkudziesięciu centymetrach, zdecydowanie nie jest wynikiem którym ten obiektyw powinien się chwalić. Przy współpracy ze stabilizowanym korpusem wyniki z pewnością byłyby lepsze, ale na EOSie R, i w moich rękach, sprawy mają się tak sobie.


     Minimalna odległość fotografowania to 17 cm, a wówczas przedni człon wysuwa się z korpusu obiektywu o kilkanaście milimetrów. Płaszczyzna ostrości znajduje się wtedy ok. 7 cm przed nim. Dla formalności powtórzę: maksymalna skala odwzorowania to 1:2. Czyli takie prawie makro, choć z bliska już coś tam można ulepić. Trochę w tym przeszkadza dość krótka ogniskowa, więc nic dziwnego że Canon pokazał „uzupełniające” szkło, RF 85 mm f/2, też dające skalę 1:2. W ofercie ma więc makro uniwersalno-reporterskie 35 mm i makro portretowe 85 mm. To drugie wyposażone w limiter odległości i – co oczywiste – z większą roboczą odległością fotografowania, więc znacznie ciekawsze. Przy tym również stabilizowane (mam nadzieję że skuteczniej) i niewiele droższe od RF 35/1.8. Właśnie, jeszcze nie napisałem ile to kosztuje testowany obiektyw. Obecnie, czyli w połowie czerwca kupuje się go za trochę ponad 2000 zł, ale powszechnie dostępne cashbacki obniżają jego cenę do 2000 zł lub nawet bardziej. Natomiast RF 85/2 jest do kupienia nominalnie za ok. 2600-2800 zł, a z cashbackami które widzę wychodzi 2300-2500 zł albo i mniej. Hm, za 4000 zł dostajemy dwie podstawowe stałki do „bliskiego” reportażu – niezły deal!



Jakość obrazka
     OK, teraz najistotniejsza część testu, mająca odpowiedzieć na pytanie czy testowane szkło nadaje się do robienia zdjęć.
     Zaczynam od szczegółowości, która – uprzedzę fakty – nie daje podstaw do narzekań. Wręcz przeciwnie, sprawy mają się dobrze, a wręcz bardzo dobrze jeśli weźmiemy pod uwagę cenę obiektywu. Nie liczmy na to, by obiektyw dawał genialnie ostry obraz już od pełnej dziury. Nie, to nie ta klasa optyki. Jednak środek kadru, choć przy pełnej dziurze nie wzbudza zachwytów, to już przy f/2, czyli symbolicznym przymknięciu, wyraźnie się poprawia. Natomiast do f/2.8 nie mam już żadnych zastrzeżeń. Żeby jednak być w pełni szczęśliwym, przysłonę należy przymknąć do f/4. Poprawa w stosunku do f/2.8 nie jest znacząca, lecz właśnie dla f/4 rozpoczyna się obszerne plateau maksymalnej szczegółowości centrum klatki. Kończy się ono na f/11, bo dopiero f/16 wykazuje zauważalny „dyfrakcyjny” spadek szczegółowości.

     Brzeg kadru wygląda trochę gorzej. Po pierwsze z powodu ogólnie niższego poziomu szczegółowości obrazu. Drugim powodem jest wolniejsza poprawa wraz z przymykaniem przysłony. Użycie f/2 właściwie nic nie zmienia w porównaniu z f/1.8, a przejście do f/2.8 nie wykazuje tak istotnej poprawy jak w środku klatki. Ona następuje dopiero dla f/4, ale maksimum możliwości dla brzegu kadru obiektyw wykazuje dopiero dla f/5.6. „Dopiero”, bo to wygląda gorzej niż w centrum kadru, ale obiektywnie patrząc, nie jest źle. Szczęście trwa aż do f/11 włącznie, gdyż i na brzegach dyfrakcja pokazuje pazurki dopiero przy f/16.

     Tyle opisu, niżej widzicie zdjęcia na podstawie których on powstał. Żeby zobaczyć jak najczystszą szczegółowość obrazu, wybrałem serię zdjęć, przy której aktywowałem cyfrowe korekcje trzech wad optycznych obiektywu: winietowania, dystorsji i poprzecznej aberracji chromatycznej.

Kadr do testu szczegółowości obrazu.
Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Wyżej wspomniałem, że dyfrakcja światła na przysłonie zaczyna zauważalnie zmiękczać obraz dopiero gdy otwór względny zmniejszymy do f/16. Zdecydowanie nie jest to wartość przy której zdjęcia należy dyskwalifikować, a jedynie musimy wziąć pod uwagę, że spadliśmy już z poziomu maksimum. To w odróżnieniu od najsilniejszego dostępnego przymknięcia, czyli f/22, którego używanie szczerze odradzam. Cyfrowa korekcja dyfrakcji? Owszem, jest i przydaje się. Dzięki niej bez obaw możemy korzystać z f/16, a okolice centrum klatki jakoś się bronią nawet przy f/22. Proponuję włączyć tę funkcję na stałe.

     Mam jednak pewne uwagi do sposobu działania drugiego, trochę pokrewnego cyfrowego wspomagacza, a mianowicie funkcji DLO (Digital Lens Optimizer). Działa ona w sposób niezbyt wyrafinowany, podciągając kontrast i wyostrzenie przede wszystkim tam, gdzie jest co podciągać. A przydałoby się dokonywać poprawek właśnie tam, gdzie cech tych brakuje. W sumie zdjęcia wyglądają nawet lepiej, lecz dokładniejsze przyjrzenie się najdrobniejszym niskokontrastowym szczegółom ujawnia, że DLO nic im nie pomogło. Ba, miewałem wrażenie że jest tam wręcz gorzej niż przy DLO wyłączonym.
     Jeśli miałbym coś w tym względzie doradzać, to zalecałbym nieaktywowanie DLO w aparacie, a wypróbowanie jego działania dopiero podczas wywoływania RAWów w firmowym canonowskim DPP.

Wycinki zdjęć prezentujących szczegółowość obrazu, tu służą pokazaniu poziomu
poprzecznej aberracji chromatycznej. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Aberracja chromatyczna? W odmianie poprzecznej objawia się skromnie, i chętniej po lekkim, bądź średnim przymknięciu przysłony. Dla pełnej dziury i dla otworów rzędu f/8 i mniejszych, jest ona mniej widoczna. Korekcję poprzecznej AC warto jednak włączyć na stałe, bo po co zostawiać – choćby słabe – kolorowe obwódki?

     Sytuacja w temacie podłużnej aberracji chromatycznej wygląda nieco gorzej. Właściwie to dwa razy nieco gorzej. Pierwsze nieco dotyczy ciut wyraźniejszych oznak, w tym wypadku fioletowego zafarbu przed strefą ostrości oraz zielonego za nią. Tak to wygląda przy otwartej przysłonie, gdy podłużna AC zawsze prezentuje się najokazalej. Drugie nieco wynika ze słabej reakcji wady na próby usuwania. Cyfrowe korekcje tu na nic, rzeba korzystać z metody klasycznej, czyli przymykania przysłony. Problem w tym, że przymykamy i przymykamy, a podłużna AC wcale nie raczy znikać. Właściwie dopiero przy f/5.6 można uznać że problemu nie ma. To był opis sytuacji dla tych, którzy widzą szklankę do połowy pustą. Gdy życzymy sobie widzieć szklankę do połowy pełną to uzupełnię, że wcześniejszy opis dotyczy złośliwych czarno-białych motywów testowych, bo przy normalnym fotografowaniu już przy f/2.8 nie mamy podstaw do narzekania.
     A podsumowując, to tak po prawdzie, ta szklanka zawsze jest prawie pełna, bo żadna z form aberracji chromatycznej występująca na zdjęciach z Canona RF 35/1.8 nie stanowi istotnego problemu.

Dystorsja? Teoretycznie jest, w praktyce nie ma co się nią przejmować.

     Jeszcze mniej istotnym problemem jest dystorsja, ledwo, ledwo widoczna na zdjęciach jako circa jednoprocentowa „beczka”.

     Z winietowaniem jest już nie tak pięknie, choć biorąc pod uwagę jak mocno potrafią ściemniać naroża zdjęć inne współczesne szkła, canonowska trzydziestkapiątka RF zasługuje na pochwałę. Co prawda nie jest święta, rogi kadru przy pełnej dziurze są ciemniejsze od środka klatki niemal o 2 EV, ale przy f/2.8 następuje wyraźna poprawa sytuacji, a dla f/4 winietowanie znika zupełnie.
     Jeśli nie brzydzimy się cyfrowych korekt wad obrazu, włączmy korekcję winietowania. Wówczas nawet otwarta przysłona nie będzie nam dawała podstaw do marudzenia, a pełnię szczęścia (w kwestii winietowania) osiągniemy już przy f/2.8.

Winietowanie dla czterech otworów przysłony - górny rząd to zdjęcia
z wyłączoną korekcją winietowania, dolne z włączoną.

     Testowe zdjęcia pod światło wyszły lepiej niż się spodziewałem. Bliki pojawiały się rzadko, występowały pojedynczo, były niewielkie i nigdy nie raziły. Łatwiej było zauważyć spadek kontrastu na zdjęciach ze słońcem w kadrze. By dostrzec to zjawisko nie musiałem nawet wykonywać porównawczego ujęcia ze słońcem schowanym tak, by obiektyw go nie widział. Niemniej takie porównanie warte jest zachodu, bo ujawnia jak mocno obiektyw traci kontrast w takich sytuacjach.
     Widzicie to na zestawie kadrów, który prezentuję poniżej. Od lewej umieściłem trzy zdjęcia ze słońcem w kadrze, wykonane dla trzech otworów przysłony, a przy wykonywaniu skrajnego prawego, dwoma krokami w bok schowałem słońce z budynkiem. Od razu widać jak mocno ściemniały zacienione ściany budynków i drzewa. Wszystkie te zdjęcia naświetlałem w manualu, by obecność i pozycja słońca w kadrze nie wpłynęła na ekspozycję.


     Z widocznymi na zdjęciach nieostrościami nie jest już tak pięknie na niemiłe efekty trafiałem częściej niż chciałem. Sporo klatek oddawało nieostre strefy ładnie, gładko i kulturalnie, ale co i raz nieostre jasne punkty miały jasne (wręcz świecące!) obwódki, nie trzymały kształtu koła, a gdy powiększałem zdjęcie do 100%, wyłaziła nieciekawa struktura boke. Nie, wcale nie cebulowata, a plamiasto-grudkowo-kostropata. Zjawisko prezentuję na zdjęciu poniżej. Ważne jednak, że opisane problemy pojawiają się wyłącznie gdy nieostrości nie są silne.

Niezbyt ładnie odwzorowywane są jasne punkty leżące w nieostrości. Wycinek poniżej.

Te krążki wyglądają jak komórki pod mikroskopem - można by się nawet dopatrzyć
błony komórkowej. Graniastość krążków zaczyna być widoczna przy przymknięciu
przysłony do f/4, jak przy tym zdjęciu. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Wspomniana przed chwilą niekolistość, to nie są klasyczne kocie oczy wynikające z mechanicznego winietowania. Jasne plamki są co prawda nieco spłaszczone, ale ich kształt bardziej przypomina zaokrąglony trapez. Coś jak w Nikkorze Z 40 mm f/2, jednak w znacznie mniej drażniącej formie. Linki do testu tego Nikkora oraz innych testowanych przeze mnie obiektywów zbliżonych parametrami do RF 35/1.8, podrzucam pod artykułem.

Lekko trapezoidalne "kocie oczy" dające się dostrzec przy fotografowaniu
mocno otwartą przysłoną - tu, f/1.8. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

   Na koniec dorzucam kilkanaście zdjęć wykonanych podczas testu. Są to – jeśli podpisy nie mówią inaczej – JPEGi prosto z aparatu, wykonane w standardowym trybie barw, przy czułości ISO 100, bez żadnych korekt cyfrowych wspomagaczy (w tym cyfrowych korekt wad optycznych).

Przysłona f/3.2.

Otwarta przysłona.

Otwarta przysłona.

Przysłona f/1.8. Troszkę wyprostowane. 

Przysłona f/1.8.

Przysłona f/2.8.

Przysłona f/5.6.

Przysłona f/8.

Otwarta przysłona.

Otwarta przysłona.

Przysłona f/1.8.

Otwarta przysłona.

Przysłona f/3.2.

Przysłona f/1.8.

Otwarta przysłona. Z RAWa, lekko ściemnione.

Przysłona f/5.6. Z RAWa, krajobrazowy tryb barw, podciągnięte kolory i kontrast.

     Uff, trochę obawiałem się że najtańszy i najprostszy obiektyw z pierwszego rzutu optyki RF wypadnie gorzej. Że będzie taką średnio-średnią zapchajdziurą pomiędzy trzema eLkami. Okazało się jednak całkiem przyzwoitą konstrukcją, która znacznie częściej cieszy niż powoduje narzekania. Czasem narzekania zupełnie bezpodstawne, biorąc pod uwagę skromną cenę. Mam na myśli choćby spadek kontrastu pod światło, czy tak sobie wyglądające nieostrości. Nie czepiałbym się też szczegółowości zdjęć na brzegach klatki, gorszej niż w centrum. Brak uszczelnień? Jasne, z pewnością przydałyby się. Ale sam wolę ich brak, niż wepchnięcie po taniości dwóch uszczelek i głośne się nimi chwalenie, podczas gdy realne zabezpieczenie obiektywu przed pyłem i wodą jest takie sobie.
     Coś tak jak stabilizacja optyczna IS, która formalnie (i realnie) została w ten obiektyw wbudowana, ma wysoką deklarowaną wysoką skuteczność na poziomie 5 działek czasu, a w rzeczywistości pracuje średniutko.
     Co znacznie ważniejsze, obiektyw całościowo prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Szczegółowość plasuje się na poziomie więcej niż przyzwoitym, a aberracje zostały nieźle opanowane już optycznie. Resztę (albo niemal całą resztę) załatwi korekcja cyfrowa. Dystorsji praktycznie nie ma, a winietowanie daje się łatwo opanować przymykaniem przysłony lub cyfrową korekcją.
     Przy tym to co otrzymujemy dobrze konweniuje z ceną 2000 zł. Wysoka maksymalna skala odwzorowania 1:2 jest miłym bonusem. Polecam!


Podoba mi się:
+ jakość obrazka (całościowo)
+ „dołożona” skala odwzorowania 1:2
+ cena

Nie podoba mi się:
- skuteczność stabilizacji


Zajrzyjcie też tu:

2 komentarze:

  1. Kolejny ciekawy i po prostu mądry test. Dziękuję.
    Ciekawe jak w świetle tego obiektywu wypadnie "L"-ka 1.2 (?) o tej samej ogniskowej. Bo chyba kiedyś trafi do oferty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. eLka 1.2 okaże się o 10% lepsza i 10-krotnie droższa :-)

      Usuń