środa, 19 maja 2021

TEST: 35/1.8, 35/2 i znowu 35/1.8, czyli Samyang, Sigma i Sony

     Po niedawnym teście wspaniałego Tamrona 35 mm f/1.4 wzięło mnie na te trzydzieści pięć milimetrów, i postanowiłem kontynuować temat. Tym razem z udziałem obiektywów Samyanga, Sigmy i Sony, jako że wszyscy ci trzej producenci mają w swej ofercie świeże lub wręcz bardzo świeże modele o tej właśnie ogniskowej, a wyposażone w mocowanie FE. Tym razem nie chodzi jednak o idealne i wzorcowe szkła f/1.4, a zgrabne i tanie (powiedzmy, tańsze) f/1.8-2. Co prawda test porównawczy trzech obiektywów oznacza dużo pracy i mało przyjemności z fotografowania, ale z drugiej strony omne trinum perfectum, stąd i zaszczyt z takiego testowania jest większy. Wziąłem się więc do roboty z uśmiechem na ustach i z ciekawością w sercu, co też tych trzech tenorów potrafi wyśpiewać. Uzupełnię, że obiektyw Sony miałem już okazję przetestować - link pod artykułem. Uznałem, że jednak warto dołączyć go do niniejszego testu po to, by mieć bezpośrednie porównanie z konkurencją. Szczególnie, że tamten test zrobiłem to na 42-megapikselowej matrycy Sony A7R III, a teraz miałem do dyspozycji coś ciekawszego...

     Obiektywy do opisania i ocenienia są aż trzy, więc postaram się streszczać i nie rozwodzić się nad duperelami. Czy raczej o tym, co sam uważam za niezbyt warte uwagi. Do tej kategorii cech z pewnością nie należy cena: 1500 zł w przypadku Samyanga, 2700 zł Sony, 2800 zł Sigmy. To najniższe ceny ze Skąpca.pl w połowie maja. Oczywiście, gdy się poszuka lub poczeka, to wcześniej czy później da się je kupić taniej. Podczas pisania artykułu odnotowałem, że któreś ProCentrum sprzedaje Sigmę za 2500 zł, a 10 maja Fotoforma ogłosiła własną promocję na sprzęt Sony sumującą się z promocjami Sony Polska. Pewnie i na Samyanga by się coś znalazło. Choć, z drugiej strony, już niska w porównaniu z konkurencją cena „podstawowa” kusi tak, że w jego przypadku mało kto szuka okazji.

Od lewej: Samyang, Sigma, Sony.

     Nie mogę też nie odnieść się do cen analogicznych obiektywów ze światłem f/1.4. Tyle, że tu muszę trochę gdybać, gdyż szkieł Sigmy (chodzi o najnowsze DG DN Art) i Sony jeszcze nie ma w sklepach. Podejrzewane ich ceny, to okolice odpowiednio 4000 zł i 7000 zł, podczas gdy całkiem realny i dostępny Samyang AF 35 mm f/1.4 FE kosztuje 2300 zł. Mamy więc dość klasyczną sytuację: Sony w kosmosie, Sigma kusząco tańsza, a jasny Samyang kosztuje wręcz mniej niż modele konkurentów o działkę ciemniejsze.

Od lewej: Samyang, Sigma, Sony.

     Co jeszcze wyróżnia Samyanga AF 35 mm F1.8 FE? Wielkość i ciężar. Na zdjęciach wokół widzicie, że jest on mniejszy od współtowarzyszy testu, choć po założeniu osłony przeciwsłonecznej długością dorównuje Sony. Ale tak w ogóle, to obiektywy mają dość podobne gabaryty: długość 7 cm (+/- 0,5 cm), średnica 6,5 cm (+/- 0,5 cm). Samyang wyróżnia się najmniejszą masą, równą zaledwie 210 g. To naprawdę piórko, ale powodem jest całkowicie plastikowa obudowa. Jednym będzie to wadziło, innym nie. Mi nie, natomiast przeszkadza mi to co widzę na obudowie. A właściwie to czego tam nie znajduję, czyli wyłącznika AF. Bardzo liczyłem, że w jego roli będzie mógł wystąpić oryginalny, a nieobecny u konkurentów przełącznik MODE 1 / MODE 2, ale niestety nie da rady. Jedyne co on potrafi, to dawać możliwość ustawiania tym pierścieniem wartości przysłony w trybie AF. Producent w momencie premiery tego obiektywu, czyli jesienią 2020 roku obiecał, że przyszły firmware doda przełącznikowi kolejne funkcje, ale do tej pory cisza w temacie.
     Pierścień ostrzenia ma drobniutkie rowkowanie, ale że obraca się on bardzo lekko, o ślizganiu się nie ma mowy. Stosunkowo długa, profilowana osłona przeciwsłoneczna kryje – poza przednią soczewką – także mocowanie filtrów 58 mm.
     Obudowa obiektywu jest w klasyczny sposób zabezpieczona przed pyłem i wodą. Uszczelki znajdziemy wokół przedniej soczewki, na obu końcach pierścienia ostrości, wokół przełącznika MODE oraz przy bagnecie.

Od lewej: Samyang, Sigma, Sony.

     Optyczna część Samyanga to 10 soczewek, w tym dwie asferyczne i dwie HR, czyli ze szkła o wysokim współczynniku załamania światła. Takimi jak one obaj konkurenci nie chwalą się na własnych schematach optycznych, choć Sigma w opisie swego szkła deklaruje ich obecność. Przysłona Samyanga liczy 9 listków i przymyka się maksymalnie do f/22 – obie te liczby u konkurentów są identyczne. Minimalna odległość – wewnętrznego, rzecz jasna – ogniskowania wynosi 29 cm, a uzyskiwana wówczas skala odwzorowania to 0,17×, czyli 1:5.9.

Samyanga wyróżnia otrzymywane wraz z nim etui.

     A co widzimy w danych technicznych Sigmy 35 mm F2 DG DN? Na przykład jej rozszerzoną nazwę deklarującą nie tylko przydział do rodziny Contemporary, ale również do nowej serii szkieł I (duże „i”). Skąd się wzięło to „I”? Ma ono pochodzić od słów: kompaktowy, stylowy, premium. Czy jakoś tak. Ogólnie rzecz biorąc chodzi o obiektywy wysokiej klasy, ale pasujące rozmiarowo do niedużych bezlustrowców. Czyli światło i gabaryty w dół, rodzina to też „zaledwie” Contemporary, ale jakość pozostaje jak w klocach f/1.4.

     Metalowy, bardzo elegancki i stylowy, magnetycznie trzymający się obiektywu kapturek, to fajna sprawa. Teoretycznie. Problemem jest wydłubanie go z wnętrza osłony przeciwsłonecznej, jeśli założyliśmy ją w pozycji roboczej. No, nawet nie tyle problemem, co po prostu niemożliwością. Niewątpliwie przydałby się jakiś malutki uchwyt albo pętelka do złapania palcami. Choć wówczas całą elegancję diabli wezmą. Dobrze, że w komplecie z obiektywem otrzymujemy też klasyczny, plastikowy dekielek z wewnętrznymi zaczepami.

     Podane dwa zdania wcześniej przymiotniki niewątpliwie pasują do tego szkła. Stylowe jest ono bez dwóch zdań, choć ten styl nie każdemu może się spodobać. Wszystko w nim jest porowkowane, łącznie z osłoną przeciwsłoneczną. Przy tym wystający, wąski pierścień przysłon przypomina przystosowane do follow-focusa pierścienie ostrości obiektywów „filmowych”. To wzornictwo mi nie leży, ale chyba przyjęło się, gdyż krótko po Sigmie i jej trzech szkłach I (35/2, 65/2, 24/3.5), podobny styl zaprezentowało Sony w kompaktowych stałkach FE 24/2.8, 40/2.5 i 50/2.5.

     Wygląd wyglądem, ale gdy Sigmę weźmie się do ręki, robi się miło. Obiektyw ma całkowicie metalową – konkretnie, to aluminiową – obudowę, łącznie z osłoną przeciwsłoneczną. Nie dziwi więc masa ponad 300 g, czyli półtorakrotnie większa niż Samyanga. Sigma jest ciut tęższa niż obaj konkurenci, ale na to przede wszystkim wpływają mocno wystające z jej obudowy pierścienie. Pierścień ostrości jest węższy niż w Samyangu oraz – szczególnie – w Sony, ale zaprojektowano mu genialnie płynny, dobrze dobrany opór. Jest też pierścień przysłon, pozwalający ustawiać jej wartość z dokładnością do 1/3 działki. Ale jeśli chcemy, to przesuwamy go w pozycję A, i przysłoną sterujemy z aparatu. Pierścień pracuje z kliknięciami – niestety niewyłączalnymi, więc filmowcy będą niepocieszeni. Ocenę obudowy obniża bardzo skromny stopień uszczelnienia, obejmujący wyłącznie uszczelkę przy bagnecie.

Od lewej: Samyang, Sigma, Sony.

     We wnętrzu obiektywu znajdziemy 10 soczewek, w tym jedną SLD, czyli wykonaną ze szkła o niskiej dyspersji. Taką nie dysponują obaj konkurenci, a Sigma chwali się że dzięki jej zastosowaniu udało się całkowicie skorygować podłużną aberrację chromatyczną. W schemacie optycznym Sigmy widzimy też trzy soczewki dwustronnie asferyczne. Bogato!
     Minimalna odległość fotografowania i uzyskiwana przy niej maksymalna skala odwzorowania fotografowanego obiektu, wyglądają bardzo podobnie jak w przypadku Samyanga i wynoszą odpowiednio 27 cm i 1:5,7.

     Sony FE 35 mm F1.8 od strony optycznej prezentuje się skromniej niż Samyang i Sigma, gdyż ze szlachetnych składników ma tylko jedną soczewkę asferyczną. Ale i mimo to potrafi błysnąć parametrami użytkowymi, pozwalając fotografować z mniejszej niż konkurenci odległości, i uzyskując przy tym wyraźnie większą skalę odwzorowania. Konkretnie, wynoszą one: 24 cm i 1:4,2.
     Sony w materiałach dotyczących tego obiektywu chwali się dwoma cechami: skromnymi rozmiarami i masą oraz wysoką jakością zdjęć wykonywanych przy otwartej przysłonie. Wymiary, racja. Liczbowo widać to najlepiej w średnicy mocowania filtrów – 55 mm, a nie 58 mm jak u obu konkurentów. Co ciekawe, filtry są mniejsze, choć przednia soczewka Sony ma średnicę znacznie większą niż u nich. Masa już nie bardzo pasuje do deklaracji, gdyż 280 g oznacza bliskość „pancernej” Sigmy, a nie leciutkiego Samyanga. Niemniej to dobry wynik wziąwszy pod uwagę znaczną ilość metalu w obudowie Sony. Choć z drugiej strony czuje się, że to raczej tylko cienka blacha, a nie kawał metalu, jak w Sigmie.
     Obudowa obiektywu Sony jest uszczelniona w takim samym stopniu jak Samyanga. Z jedną drobną różnicą: uszczelnienia wymagał dodatkowo element sterujący obiektywu nieobecny u konkurentów. Chodzi o przycisk funkcyjny, któremu można w menu aparatu przyporządkować jedną z setki funkcji.

Od lewej: Samyang, Sigma, Sony.

     Sony wyróżnia się bardzo szerokim pierścieniem ustawiania ostrości, rowkowanym niemal równie drobno jak w Samyangu, jednak obracającym się ze znacznie przyjemniejszym, płynniejszym, mniej „plastikowym” oporem. Kulturą pracy dorównuje pierścieniowi Sigmy, wygrywając szerokością, ciut przegrywając szlachetnością oporu. Ale to tylko niuanse.

     Jednak Sony zdecydowanie wygrywa sprawnością automatycznego ustawiania ostrości. Nie ma mowy o namysłach, rozpędzaniu się, doprecyzowywaniu pozycji. Po prostu hop! i jestem na miejscu. Sigma w trybie ciągłym pracuje niemal równie dobrze jak Sony, lecz w AF-S jej napęd autofokusa działa nieco wolniej. Nie jest to różnica dużą, niemniej zauważalna. Samyang to już niższa liga. Szybkością może nawet nie ustępuje Sigmie, jednak zauważałem u niego kontrastowe ciągotki. Znaczy, tak jakby nie korzystał z detekcji fazy i nie wiedział w którą stronę ruszyć. Te zawahania, ten ruch w jedną stronę, później w drugą może nawet nie opóźniają jakoś istotnie procesu ostrzenia, jednak są wyraźnie widoczne i denerwujące.

Schematy optyki obiektywów.

     Jeszcze jedna kwestia dla jednych zupełnie nieistotna, dla drugich może ważna. Zarówno Samyang, jak i Sigma wygrywają z Sony kulturą pracy przysłony, którą przymykają absolutnie bezgłośnie. W Sony, przy ustawieniach w których otwarta jest ona przy ostrzeniu, a dopiero potem przymyka się do żądanej wartości, robi to po prostu dość głośno. No, w każdym razie słyszalnie, co może utrudniać lub wręcz uniemożliwiać fotografowanie w sytuacjach gdy musimy zachować absolutną ciszę.

Schematy uszczelnień Samyanga i Sony. Sigma ma tylko uszczelkę przy bagnecie.

     Na koniec dodam dla jasności, że testowane obiektywy nie są stabilizowane, a za unikanie ewentualnych rozmazań obrazu odpowiedzialne są (czy też mogą być) stabilizacje matryc aparatów z którymi te szkła współpracują. No właśnie, pod które mocowania możemy kupić te szkła? W przypadku Samyanga i Sony są to wyłącznie aparaty Sony. Natomiast Sigma produkowana jest też z mocowaniem L, więc w grę wchodzą również Leiki i Panasoniki. Oraz oczywiście modele fp produkowane przez samą Sigmę, choć w tym wypadku mam na myśli wyłącznie możliwość fotografowania, a nie stabilizacji, której tym Sigmom brak. Canon RF? Nikon Z? – nic z tego. Na razie, ze szkieł AF, Samyang wypuścił tylko 85/1.4 i 14/2.8 pod RF, natomiast Sigma obiektywy z tymi mocowaniami ma jedynie w planach.

     Obok widzicie pełne szerokości zdjęć wykonanych obiektywami przy ich najmniejszych odległościach ostrzenia. Zdjęcia przyciąłem trochę od dołu, stąd zmienione proporcje ich boków. Zgodnie z danymi technicznymi obiektywów, Sony wyraźnie wygrywa w konkursie na maksymalną skalę odwzorowania (1:4,2), a Samyang (1.5,9) przegrywa. Natomiast Sigma, która zajmuje drugie miejsce, według informacji w katalogach powinna uplasować się bliziutko Samyanga, jednak zamiast skali 1:5,7 uzyskuje aż 1:5. Lubię tak miłe niespodzianki! Choć nie rozumiem dlaczego producent w danych technicznych oszukuje na swoją niekorzyść.


Jakość obrazka

     Od razu informuję, że w teście wykorzystałem 60-megapikselowego Sony A7R IV, którego niektórzy z was z pewnością już wypatrzyli na zdjęciu w nagłówku artykułu. Tak wysokorozdzielcza matryca stawia wysokie wymagania obiektywom, co oznacza że moje dalsze negatywne oceny dotyczące na przykład szczegółowości zdjęć lub poziomu aberracji chromatycznych wypada złagodzić, jeśli chcemy je przełożyć na praktykę fotografowania aparatem z matrycą o wyraźnie niższej rozdzielczości, np. 24 Mpx. I w drugą stronę, jeśli w którymś miejscu ocenię obiektyw wysoko, znaczy że jest on naprawdę świetny.

Szczegółowość zdjęć

     Walka w konkurencji szczegółowości obrazu w centrum klatki zakończyła się zwycięstwem Sigmy. Już przy otwartej przysłonie nie bardzo mam się tam do czego przyczepić, a użycie f/2.8 oznacza osiągnięcie szczytu możliwości. No, może nie tyle szczytu, co wysoko położonego plateau, ciągnącego się aż do f/5.6 włącznie. U Samyanga wygląda to nieco podobnie, znaczy że dla f/2.8 on też osiąga stały, najwyższy poziom. Różnica w stosunku do Sigmy polega na tym, że ten poziom jest niższy niż u niej, a poza tym dla f/1.8-2 szczegółowość obrazu prezentuje się mniej ciekawie. Znacznie mniej ciekawie. Ale znacznie bardziej interesujące jest to, że przy f/1.8 Samyang i tak wygrywa z Sony. No, tego się nie spodziewałem. Co prawda Sony zauważalnie podciąga się już przy f/2, dalsza – bardzo wyraźna – poprawa następuje przy f/2.8, a potem już słabsza, z maksimum szczegółowości dla f/4-5.6. Dla tych otworów Sony już prześciga Samyanga, lecz nie dogania Sigmy. Użycie przysłony f/8 dla wszystkich obiektywów oznacza lekki spadek szczegółowości zdjęć w ich centrum, a wyraźny następuje przy f/11. Cóż, to 60 Mpx, więc nic dziwnego że dyfrakcja pojawia się tak szybko.

     Teraz brzegi kadru. Samyang działa tam słabo przy f/1.8-2, wyraźna poprawa następuje dla f/2.8, ale maksimum szczegółowości odnotowałem dla f/5.6-8. Jednak już dla f/11 pojawia się dobrze widoczne „dyfrakcyjne” zmiękczenie obrazu. Ciekawe, że u konkurentów to domena f/16, a f/11 – choć symbolicznie gorzej wyglądające – nadal w pełni nadaje się do użycia. Sigma przy otwartej przysłonie wypada znacznie lepiej niż Samyang, jednak jeśli szczegółowość jest dla nas ważna, lekką ją przymknijmy. Przysłonę, znaczy. Otwór f/2.8 wygląda bowiem znacznie lepiej, a zakres optimum to f/4-8. Z kolei Sony przy f/1.8 prezentuje się pod względem szczegółowości ciut gorzej niż Sigma przy f/2, ale przymknięty o tę 1/3 działki wręcz z nią wygrywa. Jednak przy dalszym przymykaniu poprawa jest powolna, stąd szkło Sony nie uzyskuje tego samego poziomu szczegółowości co Sigma. Jednak i w jego wypadku optymalny zakres przysłony to f/4-8.

     W sumie Sigma wypada w tej konkurencji najlepiej, szczególnie w centrum kadru. Wygrana dotyczy zarówno poziomu szczegółowości, jak i szerokości zakresu przysłon dla którego ją uzyskujemy. Podobnie sprawy się mają na brzegu kadru, a wyjątkiem jest przysłona f/2, gdzie Sony wypada ciut lepiej. Ale tylko tu, bo maksymalnym poziomem szczegółowości nie on dorównuje Sigmie. Z kolei Samyang w centrum kadru przy otwartej przysłonie wręcz wygrywa z Sony, a i później – choć z nim przegrywa – to nie ma czego się wstydzić. Niestety na brzegach zachowuje się już wyraźnie gorzej, bez względu jaki otwór przysłony mu zafundujemy. 

Kadr do testu szczegółowości obrazu. Wycinki poniżej następnego akapitu. 

     Dlaczego publikuję dwa zdjęcia prezentujące cały kadr? Lewe pochodził z Sony, a prawe wykonałem Sigmą. Oczywiście z tego samego miejsca, ale kadr jest szerszy. I to o ile! Z obliczeń wyszło mi, że przy założeniu że Sony ma dokładnie 35 mm, Sigma prezentuje ok. 32 mm! Temu co widać przeczą oficjalne deklaracje dotyczące kątów widzenia. U Sony czytamy o 63° (mierzone po przekątnej), u Samyanga o 63,6° (w realu rzeczywiście widzi on symbolicznie szerzej niż Sony), a u Sigmy o 63,4°. Czyli ona z kątem widzenia powinna się mieścić pomiędzy konkurentami, ale gdzie tam! Z porównania widocznych tu obu zdjęć wynika kąt dobrze ponad 67°. Ciekaw bardzo jestem skąd ta rozbieżność. Zdaję sobie sprawę, że takie zachowanie się obiektywów o identycznych ogniskowych może się zdarzyć przy fotografowaniu z małych odległości. Gdy ustawianie ostrości odbywa się wewnętrznie, jednocześnie z tym procesem następuje skracanie się ogniskowej, które w poszczególnych obiektywach może być silniejsze, bądź słabsze. Stąd mogą pojawić się istotne różnice w kątach widzenia. Natomiast ja fotografowałem zamek z odległości 150 m, która według wszelkich kryteriów może być dla ogniskowej 35 mm traktowana jako nieskończoność. Obiektywy powinny więc prezentować oficjalne kąty widzenia. Powinny, ale Sigma jakoś nie chce. Na dokładkę, prezentowane zdjęcia mają cyfrowo usuniętą dystorsję. A to oznacza, że Sigma ze swoją (uwaga, spoiler!) silną beczką, "czysto optycznie" widzi jeszcze szerzej. Dziwne. Oczywiście, istnieje możliwość, że to obiektyw Sigmy reprezentuje Prawdziwe i Jedynie Słuszne 35 mm, a Samyang i Sony oszukują. Jednak do tego oszustwa ich konstruktorzy musieliby zawiązać spisek, gdyż dane dotyczące ich kątów widzenia są spójne. Dobra, koniec dygresji, poniżej widzicie wycinki zdjęć do testu szczegółowości.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

Brzeg kadru. kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Z ciekawości zresizowałem wybrane zdjęcia z testu rozdzielczości do 24 Mpx, by zobaczyć na ile wyniki wyrównały się. Nastąpiło to przede wszystkim tam, gdzie obiektywy osiągały maksymalne wyniki, czyli w centrum klatki dla przymkniętych przysłon. Natomiast na brzegach, szczególnie dla otwartych przysłon, różnice pozostały wyraźne.

Aberracja chromatyczna

     Gdy oglądałem wycinki z brzegów zdjęć testowych z Samyanga, zdziwiły mnie kolorowe obwódki poprzecznej aberracji chromatycznej. Niby skąd ona, skoro w aparacie była włączona jej korekcja? OK, Samyang nie chwali się zawarciem z Sony umowy dotyczącej pełnej współpracy jego obiektywów z aparatami tego drugiego. Jednak skoro w menu aparatu pozycje wszystkich trzech korekcji nie są wyszarzone, byłem przekonany że firmy się dogadały. Szczególnie, że korekcje winietowania i dystorsji działają. Jednak – jak widać – z tą poprzeczną AC jakoś nie do końca. Albo po prostu Samyangowi udało się tu i ówdzie oszukać Sony, czy precyzyjniej: wkraść się w łaski aparatu. O tym niedogadaniu mogą też świadczyć opisane wcześniej wahania autofokusa.

      No właśnie, jak to jest z tą AC? Czy Sigmie rzeczywiście udało się ją całkowicie wyeliminować? No, nie całkiem, a do tego niezgodnie z zapowiedziami. Po pierwsze, jej konstruktorzy znacznie lepiej poradzili sobie z poprzeczną aberracją chromatyczną niż z podłużną. Tej pierwszej jest na zdjęciach naprawdę niewiele, a obu konkurentów Sigma bije w tu na głowę. Szczególnie Sony, który dla mocniej przymkniętej przysłony działa wręcz tragicznie. Wygląda na to, że jego konstruktorzy zupełnie odpuścili sobie ten temat. Samyang sprawuje się zauważalnie lepiej, ale i u niego poprzeczna AC staje się znacznie wyraźniejsza gdy przymykamy przysłonę. W Sigmie wygląda to trochę inaczej. AC jest znacznie słabiej widoczna, jednak o ile u konkurentów dla otwartej przysłony nie pojawia się wcale, to na zdjęciach zrobionych Sigmą troszkę ją widać.

    To wszystko dotyczy sytuacji gdy korekcja AC jest wyłączona. Jej aktywacja załatwia problem w zupełności, ale – tak jak wspominałem wcześniej – rzecz nie dotyczy Samyanga. W jego wypadku zdjęcia trzeba czyścić z bocznej aberracji chromatycznej podczas edycji zdjęć. Poniżej widzicie wycinki ze zdjęć wykonanych przy różnych przysłonach, przy których dla poszczególnych obiektywów poprzeczna aberracja chromatyczna jest najbardziej widoczna. Dla Samyanga i Sony jest to f/5.6, a dla Sigmy f/4. Korekcja AC w aparacie jest wyłączona.

Kadr do testu poprzecznej aberracji chromatycznej.
Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

    AC podłużna, zwana też osiową, występuje najintensywniej przy fotografowaniu z najmniejszych odległości oraz oczywiście przy otwartej przysłonie. Sigma wypada w tej sytuacji lepiej od Sony i – szczególnie – od Samyanga, ale do ideału trochę jej brakuje. Natomiast w teście wykonanym na dystansie 2 m Sigma działa już świetnie, lecz Sony wcale nie wypada gorzej. Jednak Samyang, choć też zanotował poprawę, nadal nie błyszczy.

Wycinki zdjęć wykonanych przy otwartej przysłonie z odległości 30 cm.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Wycinki zdjęć wykonanych przy otwartej przysłonie z odległości 2 m.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Winietowanie

     Skoro padło określenie „nie błyszczy”, czas najwyższy przejść do kwestii winietowania. W tej konkurencji sytuacja jest zła, miejscami wręcz bardzo zła, i formalnie żadnego z testowanych obiektywów nie mogę pochwalić. Na brak pochwał w największym stopniu zasługuje Sony. Dwa akapity wcześniej napisałem też, że jego konstruktorzy odpuścili sobie kwestię bocznej aberracji chromatycznej. Tu uzupełniam: do winietowania podeszli podobnie.

     Oczywiście najgorzej wyglądają te formalne zdjęcia studyjno-testowe prezentujące „gładkie” motywy o średniej szarości. Jeśli w aparacie nie włączymy korekcji winietowania, obraz dla otwartej przysłony wygląda tragicznie. Powodem jest połączenie dwóch negatywnych cech winietowania. Po pierwsze jego intensywności, powodującej że rogi kadrów ściemnione są o ok. 2,5 EV. Po drugie paskudnego jego charakteru, czyli sposobu w jaki następuje ściemnianie od środka klatki ku jej brzegom. Przebiega ono nierówno, czyli z początku powoli, a dopiero blisko na obrzeżach kadru szybko rośnie. Takie ostre winietowanie połączone z jego dużą intensywnością wygląda paskudnie.

"Studyjne" winietowanie. Środek każdej klatki ma identyczną jasność.
Ostrość ustawiona na nieskończoność.

     Jeśli korekcję włączymy, to sytuacja znacząco się poprawia, ale o studyjnych zdjęciach z testu winietowania nadal nie mogą powiedzieć wiele dobrego. Szczególnie o Sony.
     W jego przypadku nie pomaga też samo przymykanie przysłony. O ile w Samyangu i Sigmie użycie f/5.6 bez korekcji cyfrowej już daje przyzwoite rezultaty, to w Sony absolutnie nie. Ba, w jego wypadku nawet połączenie f/5.6 z korekcją winietowania, choć powinno usuwać je w zupełności, to tego nie czyni. Sigma i Samyang też nie są tu idealnym ideałami, ale ich grzeszki są niewielkie. Zresztą przyjrzycie się zdjęciom powyżej.

     Całe szczęście, zdjęcia plenerowe nie potwierdzają tego tragicznego studyjnego scenariusza. Winietowanie na zdjęciach bez włączonej jego korekcji jest dobrze widoczne, ale jeśli przeszkadza, to tylko jeśli przysłony nie przymkniemy bardziej niż do f/2.8. Natomiast aktywacja korekcji w aparacie praktycznie likwiduje problem. Nawet w przypadku użycia w Sony pełnej dziury. Czyli co, strach ma wielkie oczy? Teoretycznie tak, ale pamiętacie, że gdy trafi się wredny motyw, to winietowanie może boleśnie ugryźć.

"Plenerowe" winietowanie Samyanga. Górny rząd z wyłączoną korekcją, dolny z włączoną.

"Plenerowe" winietowanie Sigmy. Górny rząd z wyłączoną korekcją, dolny z włączoną.

"Plenerowe" winietowanie Sony. Górny rząd z wyłączoną korekcją, dolny z włączoną.

Dystorsja

     Z dystorsją sprawa jest wyjątkowo ciekawa. No, tym razem nie w przypadku obiektywu Sony, który o tej wadzie niewiele wie, bo po prostu praktycznie jej nie produkuje. Ot, jakaś nieznaczna poduszka, i tyle. Nie ma o czym mówić.

     Natomiast Samyang i – szczególnie – Sigma potrafią nam pokazać dowolny rodzaj dystorsji o niemal każdym żądanym natężeniu. Kilkuprocentowa beczka? Proszę bardzo! A może solidna poduszka? Nie ma problemu, ją też możecie zobaczyć na zdjęciach. Po prostu charakter i stopień odkształcania prostych linii na zdjęciach wykonywanych tymi obiektywami, w istotnym stopniu zależą od ustawionej odległości ogniskowania. Dla nieskończoności Sigma tworzy 4-procentową beczkę, a dla minimalnych 30 cm równie silną poduszkę.
     Nie powinna was więc zdziwić żadna, napotkana w publikowanych testach charakterystyka dystorsji tej Sigmy. Może zdarzyć się słaba albo silna beczka, nieduża albo znacząca poduszka, a jeśli przypadkiem zdjęcie testowe będzie wykonywane z ok. 0,7 m, obiektyw dostanie wysoką ocenę za brak dystorsji. Dzięki temu możemy przetestować testera: powiedz jaką dystorsję osiągnęła u ciebie Sigma 35/2 DG DN, a powiem ci jak dużej tablicy testowej używasz.

     Spójrzcie na zdjęcia poniżej, jak to wygląda w rzeczywistości. Oba zdjęcia wykonałem z tej samej pozycji aparatu, a jedynie zmieniłem ustawioną odległość: ∞ na górnym zdjęciu, minimalna na dolnym. Przepraszam za nieostre zdjęcia, ale nie udało mi się złapać wszystkiego (albo w ogóle czegokolwiek) w głębię mimo przymknięcia przysłony do f/22.



     Poniżej widzicie jak prezentują się niekorygowane dystorsje wszystkich trzech trzydziestekpiątek przy ustawieniu ostrości na kilkanaście metrów. Oczywiście tak to wygląda gdy nie włączymy w aparacie funkcji korekcji dystorsji. Po jej aktywowaniu zdjęcia robią się proste w każdym z tych obiektywów i bez względu na ustawioną odległość fotografowania.

Dystorsja Samyanga.

Dystorsja Sigmy.

Dystorsja Sony.

Zdjęcia pod światło

     Tu nasze trzydziestkipiątki zachowują się całkiem przyzwoicie, póki słońce świeci w nie z samego rogu kadru, a przysłona nie jest przymknięta bardziej niż do f/5.6. Bo już takie f/11 zdecydowanie mnie nie zachwyciło. Sony – duża plama w środku kadru. Samyang – smuga przez całą klatkę i kilka niedużych blików naprzeciw słońca. Sigma – smuga jak wyżej plus kilka znacznie bardziej wyrazistych blików. Jednak przy przysłonach otwartych, bądź lekko przymkniętych, sprawy mają się dobrze lub bardzo dobrze. Szczególnie w Sony, które w takich sytuacjach pracuje idealnie. Samyang potrafi pochwalić się słabą plamą w rogu kadru, a Sigma produkuje kilka mniejszych, ale wyraźniejszych i bardziej przeszkadzających w odbiorze zdjęcia.

Samyang, Sigma i Sony przy f/11.

     Poza klasycznym testem „słońce w rogu kadru”, spróbowałem też trudniejszego dla tych obiektywów „słońce bardziej w kadrze”. I tu pojawiły się większe problemy. Niemiłe efekty nasilają się szczególnie przy f/11, kiedy to wszystkie obiektywy produkują silne smugi światła, a Sigma dodatkowo bardzo wyraźne bliki. Słabszego przymknięcia nie lubi Sony, który w miejsce smug prezentuje mnóstwo maleńkich plamek światła. Najlepiej, choć i tak daleko od ideału, pracuje Samyang, z jednym blikiem, choć i smugami – nawet przy f/5.6. Sigma – mniej lub więcej blików, przy f/5.6 nieciekawie, przy silniejszym otwarciu jeszcze akceptowalnie.
     W sumie, pod światło, najwyżej oceniłbym Sony, najsłabiej Sigmę.

Samyang dla f/2.8 i f/11.

Sigma dla f/2.8 i f/11.

Sony dla f/2.8 i f/11.

Wygląd nieostrości

     Na koniec tradycyjnie dwa słowa o wyglądzie nieostrości na zdjęciach. Ogólnie rzecz biorąc, prezentują się one przyzwoicie. Nieczęsto zdarzają się tam nerwowości, dziwne artefakty, czy dwojenie się konturów. Jednak każdemu ze szkieł da się przypiąć jakąś łatkę. Sigma, dla całkiem otwartej przysłony potrafi oddać mocno pozaosiowe jasne punkty w formie wyraźnych kocich oczu – objaw „mechanicznego” winietowania. Konkurentom też się to zdarza, ale zdecydowanie mniej wyraziście. Dla odmiany, na ich zdjęciach częściej pojawia się nerwowość w nieostrym listowiu. Choć to u nich też domena pełnej dziury. Natomiast u wszystkich trzech, kultura oddawania nieostrości mocno się obniża gdy pracujemy blisko minimalnego dystansu ostrości.

     Podrzucam zdjęcia ilustrujące te nieostrości, choć oczywiście będziecie mogli ocenić na nich też inne aspekty działania testowanych obiektywów. Wszystkie zdjęcia to JPEGi wprost z aparatu, naświetlone przy czułości ISO 100, w standardowym trybie barw, z włączonymi korekcjami wad optycznych. Ewentualne odstępstwa deklaruję w podpisach.

Samyang, f/1.8.

Sigma, f/2.

Sony, f/1.8.

Samyang, f/1.8.

Samyang, f/4.

Sigma, f/2.

Sigma, f/4.

Sony, f/1.8.

Sony, f/4.

Samyang, f/1.8.

Samyang, f/2.8.

Sigma, f/2.

Sigma, f/2.8.

Sony, f/1.8.

Sony, f/2.8.

Samyang, f/1.8.

Sigma, f/2.

Sony, f/1.8.

Samyang, f/1.8, lekko ściemnione.

Samyang, f/5.6, lekko ściemnione.

Sigma, f/2, lekko ściemnione.

Sigma, f/5.6, lekko ściemnione.

Sony, f/1.8, lekko ściemnione.

Sony, f/5.6, lekko ściemnione.

Samyang, f/2.8.

Sigma, f/2.8.

Sony, f/2.8.

Podsumowanie

     Oj, na początku obiecałem że się będę streszczał przy pisaniu, a artykuł i tak wyszedł długaśny. Ale to w końcu były aż trzy obiektywy do opisania, ocenienia i porównania. Co z tego wszystkiego wynikło?
     Z początku wynikało, że bezapelacyjnie wygrywa Sigma. Bo konstrukcja najsolidniejsza, szczegółowość obrazu najwyższa, a AC najlepiej skorygowana. Reszta nie gorzej niż u konkurentów, a jeszcze dochodzi plusik za możliwość ustawiania przysłony pierścieniem. Cena też nie zabija. Zaraz, jak „nie zabija”? Przecież to Sigma, która jednak nie kosztuje – jak w innych wypadkach – 60-70% ceny odpowiednika z Sony, a pełne 100%. Racja, jest bardzo dobra, ale skoro już kosztuje tyle samo, to może właśnie oryginał jest lepszym wyborem? Z pewnością sporo chętnych tak podejdzie do tego zagadnienia. Co stracą? Troszkę szczegółowości, choć właściwie to tylko w centrum kadru. Dostaną paskudne winietowanie, które w realnym realu nie wadzi jednak wiele bardziej niż w Sigmie i Samyangu. Dojdzie silna poprzeczna AC, ale ta daje się automatycznie usunąć. Zyskuje się zgrabniejszą konstrukcję, najwyższą skalę odwzorowania, superszybki AF, przycisk funkcyjny i najsłabszą dystorsję, choć tę – przyznaję dla zachowania symetrii – u konkurentów można bez problemów skorygować.

     Gdybym sam miał wybierać, chyba celowałbym w Sigmę. Jej cena niezbyt mi wadzi, szczególnie że ona w ciągu najbliższych miesięcy z pewnością spadnie, bo to w końcu bardzo nowy obiektyw. Podczas testu jakoś przyzwyczaiłem się do wzornictwa Sigmy, co nie znaczy że je polubiłem. Natomiast mocno przeszkadzał mi drobiazg: pierścień przysłon, który zawsze obracał się podczas wymiany obiektywu. Zmieniasz szkło, i musisz od razu skontrolować wartość ustawionej przysłony. Bardzo bym sobie życzył obecności blokady obrotu tego pierścienia.

     Czyli co, Samyang przegrywa? Niby tak, i są ku temu wyraźne powody. Najsłabiej (choć wcale nie tak źle) wypada pod względem szczegółowości brzegów, chwali się dobrze widoczną osiową AC, a jej poprzeczną odmianę trzeba korygować w edycji zdjęć. Brakuje mu też wyłącznika AF, a sam system automatycznego ostrzenia działa mniej pewnie niż w Sigmie i Sony. Niewykorzystany pozostaje potencjał przełącznika MODE 1 / MODE 2, jednak konkurentom takowego w ogóle brak. Nie mogą się oni też poszczycić tak niedużym ciężarem oraz ceną niższą niemal o połowę. I to ona w znacznym stopniu decyduje o podwyższeniu mojej ogólnej oceny obiektywu Samyanga. Albo inaczej, cena w pełni usprawiedliwia chęć zakupu właśnie jego, a nie Sony, bądź Sigmy. Tak więc każdy z trzech obiektywów może czuć się zwycięzcą tego testu.


W Samyangu podoba mi się:
+ nieduży ciężar
+ brak istotnych wpadek w jakości zdjęć
+ cena

W Samyangu nie podoba mi się:
- osiowa AC
- brak wyłącznika AF


W Sigmie podoba mi się:
+ solidna budowa
+ szczegółowość obrazu
+ porządnie skorygowana AC

W Sigmie nie podoba mi się:
- brak blokady pierścienia przysłon
- cena nieproporcjonalnie wysoka w stosunku do Sony


W Sony podoba mi się:
+ przycisk funkcyjny
+ błyskawiczne ogniskowanie

W Sony nie podoba mi się:
- winietowanie
- poprzeczna AC


Zajrzyjcie też tu:

2 komentarze: