środa, 24 lutego 2021

TEST: Tamron SP 35 mm F/1.4 Di USD. Miał być wzorcem…

     Gdy przeglądałem aktualną ofertę obiektywów Tamrona, zaciekawił mnie fakt niemal zupełnej rezygnacji z wbudowywania w nie systemu stabilizacji obrazu VC. Jeszcze nie tak dawno Vibration Correction był w Tamronach powszechny, a niestabilizowane szkła były wyjątkami. Od mniej więcej trzech lat proporcje odwróciły się i wśród premier to optyka VC jest rzadkością. Wymyśliłem dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Pierwszą jest spora liczba nowo prezentowanych obiektywów do bezlustrowców Sony. One w większości mają stabilizowane matryce, stąd stabilizacja optyczna nie jest konieczna. Drugą przyczyną jest tamronowska koncepcja wypuszczania optyki… hm… oszczędnościowej. Czyli nie f/2.8, a f/2.8-4, nie 16-35 mm, a 17-28 mm itp. Dzięki temu ograniczeniu ulegają gabaryty, ciężar i cena szkieł, a przy tym łatwiej uzyskać wysoką jakość obrazu. Nie muszę dodawać, że pozbawienie ich systemów stabilizacji optycznej też w tym pomaga. Jednocześnie – sądząc po opiniach w Internecie – takie „przycięte” obiektywy cieszą się uznaniem i popularnością. Czyli pomysł okazał się trafiony.

     Wśród Tamronów znalazłem jeden niestabilizowany, który nie łapie się do żadnej z tych kategorii. Nie jest on ani „ściemniony”, ani „przycięty”, ani „bezlusterkowy”. To klasyczna trzydziestkapiątka ef-jeden-cztery dostępna z lustrzankowymi mocowaniami Canona i Nikona. Wyróżnia się ona też, nietypową, bo skromną i krótką nazwą. Tamronowskie obiektywy od dawien dawna ociekały mnóstwem dodatkowych symboli, a tu mamy tylko SP, Di i USD. Aż podejrzane, prawda? Wyjaśnienie tych wyjątkowości kryje się w informacji prasowej. Tamron zafundował sobie to szkło na 40. urodziny serii SP, który to skrót przez lata rozszyfrowywałem (zresztą nie tylko ja) jako Super Performance, gdy w rzeczywistości chodzi o Superior Performance. A jak urodziny, to szalejemy! Nie wiem czy zauważyliście, ale to pierwszy w historii tak jasny obiektyw Tamrona. Po drugie, zaprojektowany został on tak, by być wzorcem jakościowym pod każdym względem. Po trzecie, wcale nie okazuje się kosmicznie drogi. Znaczy, już się nie okazuje, bo gdy startował z cenę sugerowaną – jak kojarzę – 4700 zł, nie wróżono mu powodzenia. Bo choć oryginały Nikona i Canona były znacznie droższe, to świetna i o ugruntowanej pozycji na rynku Sigma 35/1.4 ART kosztowała wówczas ponad tysiąc złotych mniej. Jednak po półtora roku od premiery sklepowej Tamron zjechał do 3200-3300 zł, podczas gdy Sigma prawie nie staniała. Tak więc, biorąc pod uwagę egzemplarze pochodzące z polskiej dystrybucji, obiektywy kosztują teraz tyle samo.

     Nie mogłem więc sobie nie zadać pytania: czy ten Tamron rzeczywiście błyszczy tak mocno, by można go było nazywać wzorcową trzydziestkąpiątką? Uznałem, że wypadałoby na to pytanie odpowiedzieć, więc go przetestowałem, a was zapraszam teraz do przeczytania co z tego testu wynikło.


Z zewnątrz 

   Czy jest odpowiednio solidny jak na wzorzec? W zasadzie, tak. Swoje waży – z osłoną ponad 0,8 kg. Ma też konkretne wymiary – katalogowo ciut ponad 10 cm długości i 8 cm średnicy, a z osłoną, odpowiednio, prawie 15 cm i ponad 9 cm. Obudowa jest w znacznym stopniu metalowa, a konkretnie, od bagnetu aż do pierścienia ostrości. Metal, to brzmi dumnie, ale to tylko część prawdy. W tym Tamronie napotykamy na cienką blaszaną osłonę wewnętrznej konstrukcji i mechanizmów, a nie solidny odlew ze stopu lekkiego. Przód obiektywu to już plastik.

     Są i uszczelnienia: tuż przy bagnecie, z przodu i z tyłu pierścienia oraz przy mocowaniu filtrów. Trudno żądać więcej, a jeśli już, to tylko przy bocznym przełączniku autofokusa. Choć podejrzewam, że w nim znajduje się gumowa membrana, powodująca że uszczelka nie jest potrzebna.

     Tulipanowa osłona przeciwsłoneczna mocowana jest bagnetowo i zabezpieczona przed spadnięciem za pomocą zatrzasku, którego klawisz zwalniający gładko wpasowano w kształt osłony. Oznacza to, że nie wystaje, a więc bardzo trudno niechcący go nacisnąć.


     Pierścień ostrzenia jest szeroki, ładnie wchodzi pod palce dłoni podpierającej aparat, choć jest trochę z drobno – jak na mój gust – rowkowany. Ale to tak tylko marudzę, bo nie sprawiał mi on żadnych problemów przy ręcznym ustawianiu ostrości. Ale skoro ten Tamron ma być wzorcem obiektywu, to punktuję nawet drobiazgi.

     Świetnie dobrano opór pierścienia, płynny i nieduży nawet na początku ruchu. Przejście od minimalnego dystansu ostrości, wynoszącego 30 cm do ∞ wymaga wykonania około 1/3 pełnego obrotu. Pierścień połączony jest ze skalą ostrości nie bezpośrednio, a z przełożeniem 1:2, co pozwala na precyzyjne ręczne ostrzenie. Maksymalna skala odwzorowania oficjalnie wynosi 1:5, według moich pomiarów 1:4,7. Taki mały bonusik, ale czy komuś się przyda? Nie podejrzewam, by posiadaczom tego szkła zależało na makro.

 


Wewnątrz

     Siedzi tam aż 14 soczewek, co jest dość typową liczbą, choć wśród szkieł 35/1.4 nie znam żadnego bogatszego w elementy optyczne, a jednocześnie zdarzają się i takie z 10-11 soczewkami. Jak widzicie na schemacie poniżej, wśród tych czternastu są trzy szklane soczewki asferyczne i cztery z niskodyspersyjnego szkła, czyli LD. Pomiędzy soczewkami umieszczono 9-listkową przysłonę, która od pełnej dziury aż do f/2.8 utrzymuje kolisty kształt otworu.


     Nie udało mi się ustalić ile soczewek bierze udział w wewnętrznym ustawianiu ostrości, niemniej Tamron deklaruje, że ten zespół jest dość ciężki. Oczywiście nie chwali się tym bez powodu. Chce błysnąć wyrafinowanym mechanizmem przeniesienia napędu z silnika USD (Ultrasonic Silent Drive). Nazwał go Dynamic Rolling-cam, a ma on zapewniać wysoką szybkość i precyzję ostrzenia. Szybkość ustawiania ostrości nie jest rewelacyjnie wysoka, choć zauważa się to (jeśli już), to tylko przy przelotach ostrości przez całą skalę. W innych sytuacjach Tamron ostrzy szybciutko. I cichutko, rzecz jasna.


     To ewidentne plusy tego Tamrona i spełnienie obietnic jego konstruktorów. Niestety tylko ich części. Owa precyzja ogniskowania ma być bowiem zapewniana w każdych warunkach, także przy bardzo wysokich i niskich temperaturach. Nie wiem o jak niskie chodziło, ale gdy fotografowałem na mrozie dochodzącym do -10 °C pojawiały się problemy z dokładnością i powtarzalnością.

     Tworząc artykuł, popełniłem w tym miejscu dość obszerny elaborat opisujący całe zagadnienie, ale uznałem, że nie ma co tak szczegółowo drążyć tematu, bo sprawa wydaje się oczywista. Podsumuję więc tylko całość.

     Obiektyw został przed testem skalibrowany z użyciem TAP-in Console w temperaturze plus kilku stopni. Na zdjęciach plenerowych, gdy autofokus pracował w trybie detekcji fazy, back- oraz – przede wszystkim – frontfocusy pojawiały się wyłącznie przy przysłonach f/1.4-2.8, a ich udział szacuję na 30%. Dużo! Przy silniejszych przymknięciach wszystko było w porządku, choć podejrzewam, że to głębia ostrości maskowała istniejące błędy. Przy fotografowaniu w Live View z AF „kontrastowym”, 100% zdjęć było ostrych. Późniejsze testy kontrolne wykazały, że z innymi obiektywami zmrożony AF „fazowy” testowej lustrzanki nie popełnia błędów, czyli należy wykluczyć negatywny wpływ aparatu. Po drugie, błędy stają się rzadkie (niemniej nadal pojawiają się) w temperaturze pokojowej. Wniosek jest jeden: mrozy temu Tamronowi nie służą, a i w warunkach normalnych jest on ideałem. 

     Ale myślę, że Tamron zawinił tu mniej niż Canon, który broni konkurencji dostępu do swych aparatów takimi właśnie utrudnieniami w komunikacji. Inna sprawa, że na co dzień używam Tamrona 70-200/2.8 G2 i takich problemów nie mam. Dawniej pracowałem 24-70/2.8 G2 oraz 15-30/2.8 (w tym wypadku „G1”) i kłopoty też się nie zdarzały. Muszę się jednak pogodzić z takim faktem, że Tamron 35/1.4 nie ostrzy tak dobrze. Tyle, że jeśli chodzi wam po głowie ten obiektyw, to nie przyjmujcie mojego zdania o jego autofokusie za pewnik. Sprawdźcie, czy z waszymi aparatami działa on równie nieobliczalnie. Może wyniknąć z tego miła niespodzianka. 

     Natomiast żadnej niemiłej niespodzianki nie będzie gdy obiektyw podłączycie z pomocą adaptera do któregoś z canonowskich bezlustrowców. Tamron w takim zestawieniu będzie pracował idealnie - sprawdzone z pomocą EOSa RP.

     Soczewki obiektywu pokryte zostały warstwami przeciwodblaskowymi o firmowej nazwie BBAR, tyle że w najnowszej wersji BBAR-G2. Nazwa mówi sama za siebie – powłoki są tak skuteczne, jak w topowych tamronowskich lustrzankowych zoomach rodziny G2. To świetna rekomendacja. Jak skuteczne mogą być one przy zdjęciach pod ostre światło, opisałem w moim teście Tamrona 24-70/2.8 G2. Zakładam, że w testowanym teraz młodszym bracie również nie zawiodą.

     Przednia strona pierwszej soczewki została dodatkowo pokryty warstwą utrudniającą osadzanie się wszelkich zanieczyszczeń oraz ułatwiającą oczyszczenie jej z tych, które jednak na niej pozostały. Chodzi nie tylko o pył czy krople wody, ale też o poważniejsze zabrudzenia.

 

Jak wyglądają zdjęcia?

     W roli platformy testowej zatrudniłem EOSa 5DsR, którego 50-megapikselowa matryca jest wymagającym „przeciwnikiem” dla obiektywu mającego ambicję być wzorcem. Aparat ten, zresztą jak żadna z lustrzanek Canona, nie współpracuje z obiektywami Tamrona w zakresie korekcji wad optycznych. Stąd zarówno winietowanie, aberracja chromatyczna, jak i dystorsja widoczne na zdjęciach wychodzących z aparatu występują w naturalnej formie. I tak też prezentowałem je w artykule.

     Tamron wyraźnie deklaruje świetną korekcję obiektywu, szczególnie skupiając się na braku podłużnej aberracji chromatycznej. Dwa kolejne, mocniej akcentowane składniki wysokiej jakości obrazka, to bokeh oraz zachowanie się pod światło. No, to sprawdzam!

 

     Skoro Tamron tak się prosi, to zacznę nietypowo, właśnie od tej podłużnej AC. Przyjrzyjcie się wycinkom zdjęć, które publikuję poniżej. Zdjęcia wykonałem zasadniczo właśnie dla sprawdzenia intensywności wspomnianej wady, ale widać na nich znacznie więcej. Lecz w kwestii podstawowej, rzeczywiście prezentują niemal zupełny brak podłużnej (zwanej też osiową) aberracji chromatycznej. Może i dla f/1.4 obraz jest ciut bardziej fioletowy na bliskim planie i minimalnie bardziej zielony na dalekim, ale to absolutnie pomijalne różnice.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Gdy już porównujecie oba nieostre plany, z pewnością widzicie, że dalsze obszary wyglądają miękko, a bliskie nieco „nerwowo”. To sygnał, że twórcy obiektywu nie w pełni skorygowali aberrację sferyczną. Dzięki temu nieostre tło wygląda ładniej, ale przód… jak widać. Oczywiście, można się zastanawiać, czy to był jedyny cel tych działań, czy może przy okazji upieczono jeszcze jakąś inną pieczeń. Tak czy inaczej, nieostre tylne plany należy pochwalić, a efekty zaliczyć do plusów tego Tamrona. Jednak drugi skutek niedokorygowania aberracji sferycznej nie jest już taki sympatyczny. Widzicie go na wycinkach. Ostrość ustawiłem tak, by jej płaszczyzna wypadała w środku słowa że w centrum wycinka. Zrobiłem to tylko raz, do zdjęcia wykonanego przy f/1.4 i zostawiłem ją dla pozostałych. Już dla f/2 widać, że ostrość wędruje do tyłu, a przy f/2.8 i f/4 jest to bardzo wyraźne. To właśnie jest ten niekorzystny skutek nie w pełni skorygowanej aberracji sferycznej: płaszczyzna ostrości przesuwa się do tyłu wraz z przymykaniem przysłony, co może powodować nieostrość zdjęć. Po polsku nazywamy to pływaniem ogniska, choć często i u nas stosuje się angielskie określenie focus shift. Da się temu zaradzić? Oczywiście, trzeba tylko ustawiać ostrość przy przysłonie roboczej. Oczywiście pod warunkiem, że aparat na to pozwala. W lustrzankach Canona można tego dokonać wyłącznie przy ręcznym ostrzeniu, ale już w bezlustrowcach Sony w ten sposób pracuje (choć nie zawsze) autofokus. „Omija” on tą metodą skutki potencjalnego niedokorygowania aberracji sferycznej, zmniejszając jednocześnie ilość światła wpadającą do aparatu i obniżając sprawność autofokusa. Coś za coś…

     Na koniec dobra wiadomość: tak nieciekawy wynik Tamron pokazał wyłącznie gdy fotografowałem z odległości 30 cm. Całe szczęście, przy zdjęciach z większych odległości problem stopniowo zanika. Jeszcze przy dystansie rzędu 1 m jest się czym (troszkę) martwić, ale dla 2 m już zupełnie nie.

 

     Drugą kwestią, w której Tamron 35/1.4 ma być wzorcem jest kultura nieostrości. W tym wypadku nie mam uwag. Znaczy, negatywnych, bo pozytywnych mnóstwo. Bez względu na odległość od nieostrego tła, od jego rodzaju, od wielkości otworu przysłony, wszystko wygląda świetne. Albo co najmniej dobrze z dużym plusem. Poniżej publikuję zdjęcia jednego kadru wykonanego przy kilku przysłonach, a więcej „zdjęć z nieostrościami” znajdziecie przy końcu artykułu.





      Trzecia sprawa: zdjęcia pod światło. Jak podejrzewałem, powłoki BBAR-G2 dają radę. Mocno męczyłem tego Tamrona pod ostre słońce, ale on podczas testu nie stworzył ANI JEDNEGO bliku. Przy tym spadek kontrastu w takich sytuacjach zdjęciowych jest naprawdę nieduży, rzekłbym, symboliczny. Jedynym mniej ciekawym efektem bywały krótkie smugi światła biegnące równolegle do jej krótszego boku matrycy. To już jej właśnie wina, a nie Tamrona.


Przysłona f/5.6, czas 1/250 s, ekspozycja dobrana ręcznie, słońce "schowane" za gałęzią.
Zdjęcie poniżej bez zmiany parametrów naświetlania, a jedynie krokiem do przodu
dałem słońcu dostęp do obiektywu. Bliki? Zero. Spadek kontrastu? Niewielki. 



      Skoro idę tak bardzo nie po kolei, to dwa słowa o dystorsji. Występuje, racja, nawet jest widoczna, ale zdecydowanie słaba. Beczka oczywiście, czego należało się spodziewać. Beczka jest niezbyt klasyczna, bo objawiająca się tylko blisko rogów klatki, a przy jej środku widać że trochę optycznie korygowana. Jeśli ma ona w ogóle przeszkadzać, to niewiele. No, chyba ze weźmiemy się za zdjęcia architektury. Wówczas należy skorzystać z cyfrowej korekcji dystorsji w edycji zdjęcia.



     Winietowania widzimy więcej niż dystorsji. Co wcale nie dziwi w tak jasnym obiektywie, niemniej cieszyłbym się gdyby ściemnienie okolic rogów kadru było słabsze. Jednak daleko mu do określenia, „silne”, „poważne”, czy „zdecydowane”. Jeśli już, to najlepiej pasuje przymiotnik „wyraźne”. A, to oczywiście tylko i wyłącznie dla otwartej przysłony. Jej przymykanie skutecznie usuwa problem, choć może nie odbywa się to rewelacyjnie szybko. Gdy złośliwie przegląda się złośliwie strzelone kadry, to widać poprawę nawet przy przejściu z f/5.6 na  f/8. No, tragedia po prostu! ;-) Jeśli już miałbym jakieś życzenia do tego winietowania, to wolałbym by było trochę łagodniejsze, czyli żeby ściemnianie obrazu od środka ku rogom odbywało się płynniej. Zresztą co tu opowiadać, skoro można obejrzeć. Poniżej publikuję zestaw zdjęć jednego motywu dla kolejnych przysłon, a przy końcu artykułu więcej zdjęć przy różnych wielkościach otworu, przeważnie mocniejszych jego otwarciach. Zobaczycie, że w wielu sytuacjach owo winietowanie przeszkadza mniej niż to sugeruje mój powyższy opis. A w razie czego, mamy w zapasie cyfrową korekcję winietowania. Niestety, nie w aparacie, a dopiero podczas komputerowej edycji zdjęcia.


     Na koniec pozostało opisanie szczegółowości obrazu. Tyle, że tu nie ma o czym się rozpisywać. Oj, zabrzmiało to jakby ten Tamron w ogóle „nie produkował” szczegółowości. Nie, jest wręcz przeciwnie! Jest jej mnóstwo, a nie da się rozpisać o kwestiach typu różnice środek / brzeg i otwarta / przymknięta przysłona. To jest po prostu nieprawdopodobnie równy obiektyw. Tak płaskiej charakterystyki spodziewałbym się po niezbyt jasnej i niezbyt krótkiej stałce. Po szkle makro na przykład. A tu mamy do czynienia z optyką f/1.4! W jej wypadku wysoka rozdzielczość już od pełnej dziury, i to nie tylko w centrum, ale na brzegach klatki, jest niespodziewanym i bardzo miłym zaskoczeniem. Nie twierdzę, że już przy pełnej dziurze obiektyw jest ideałem. Jednak wówczas bardzo niewiele brakuje mu do osiąganego maksimum, które – co dość oczywiste – pojawia się przy niezbyt silnym przymknięciu przysłony.

     Otwarta przysłona oznacza nawet nie tyle niższą szczegółowość obrazu, co niższy kontrast. Przymknięcie do f/2 bardzo pomaga, a przy f/2.8 już niewiele brakuje do ideału. Optimum to f/4 i f/5.6. Dla f/8 już widać słaby (słabiusieńki!) wpływ dyfrakcji, co nie dziwi, jeśli uświadomimy sobie że zdjęcia pochodzą z matrycy 50 Mpx. Dla f/11 sprawy mają się już wyraźnie gorzej, ale za mało używalną uznałbym dopiero f/16, czyli najmocniejsze dostępne w tym obiektywie przymknięcie.

     Poniżej najpierw publikuję zdjęcia z zakresu przysłon f/1.4-8, a potem te obrazujące dyfrakcyjny spadek szczegółowości, czyli f/5.6-16.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla poszczególnych przysłon. Wycinki poniżej.

Środek kadru. Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Brzeg kadru. Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.


Kadr do testu wpływu dyfrakcji na szczegółowość.
Wycinki poniżej.

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

      Przypomnę, że dyfrakcji nie skorygujemy w aparacie Canona, tak jak można by to zrobić w przypadku firmowych szkieł. Nie skorygujemy też poprzecznej aberracji chromatycznej, ale z tego powodu nie ma co płakać. Ta wada została bardzo porządnie skorygowana i trzeba solidnie poszukać by ją znaleźć na zdjęciach. Wybrałem jedno, na którym trochę ją widać. To zdjęcie wykonałem dla pełnego zakresu przysłon, a poprzeczna AC najbardziej wylazła przy f/1.4. Jest widoczna lepiej niż dla innych poziomów przymknięcia przysłony, a z pewnością przyłożyło się do tego winietowanie. Zauważcie też, że już lekkie odejście od narożnika klatki skutkuje wyraźnym spadkiem intensywności tej wady. W sumie nie ma czym się przejmować.

Kadr do prezentacji maksymalnej intensywności poprzecznej aberracji chromatycznej.
Wycinek poniżej. 

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

      Na koniec wrzucam jeszcze kilkanaście zdjęć wykonanych podczas testu. Znaczna większość z nich to JPEGi wprost z aparatu, wykonane przy czułości ISO 100 i w Standardowym trybie barw Canona 5DsR, ale z wyostrzaniem ustawionym tak jak w trybie Fine Detail. Klasyczny „standard” tego EOSa wyostrza bowiem zbyt brutalnie. Jeśli zdjęcie uzyskiwałem z RAWa, to nie ruszałem suwaczka Clarity, gdyż jej dodanie zdecydowanie pogarszało plastykę obrazu. 

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/5.6.

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/2.8. Światła wyciągnięte w Adobe Camera Raw.

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/8. Cienie rozjaśnione w ACR.

Przysłona f/5.6.

Przysłona f/11.

Przysłona f/9. Lekko przycięte z dołu.

Przysłona f/1.4. Światła trochę ściemnione w ACR.

Przysłona f/1.4.


Przysłona f/1.4.

Przysłona f/8.

Przysłona f/2.8.

Przysłona f/1.4.

Przysłona f/1.8.

Przysłona f/2.8.

Przysłona f/1.4. Ocieplone i lekko rozjaśnione w ACR.


Miał być wzorzec… i jest wzorzec

     Tak świetnie opanowanych aberracji nie kojarzę w żadnym innym jasnym szkle. Szczegółowość obrazu w całym kadrze oraz jej przebieg w funkcji przysłony zasługują na duże brawa. Nieostrości? Pełna kultura! Pod światło? Super! Troszeczkę gorzej z dystorsją, ale to znaczy jedynie gorzej niż bardzo dobrze. No, winietowanie nie jest już wzorcowe, lecz biorąc pod uwagę jak bardzo olewają tę wadę twórcy innych jasnych obiektywów, Tamrona nie ma co się czepiać.

     Na koniec… no, właśnie… ten nieszczęsny autofokus. Nie będę się tu już nad nim więcej znęcał, a powtórzę tylko: z waszymi aparatami może on (choć wcale nie musi) współpracować lepiej niż z moim. Jeśli więc planujecie używać ten obiektywu z lustrzanką, polecam go tylko warunkowo. Jeśli z bezlustrowcem, wówczas bez jakichkolwiek zastrzeżeń.

     Tak czy inaczej, Tamron SP 35 mm F/1.4 Di USD okazuje się obiektywem wspaniałym optycznie, z cudownie, wręcz nieprawdopodobnie skutecznie skorygowanymi wszystkimi wadami wpływającymi na szczegółowość zdjęć. Do tego wcale nie jest drogi. Te 3300 zł, które trzeba za niego zapłacić, to wręcz nic, biorąc pod uwagę co sobą reprezentuje. Brawo, jeszcze raz brawo!

 

Podoba mi się:

- aż podejrzanie wspaniała szczegółowość zdjęć

- świetnie skorygowane aberracje

- super cena jak za TAKIE szkło

 

Nie podoba mi się:

- fochy fazowego AF lustrzanki (szczególnie na mrozie)

- winietowanie przy f/1.4 mogłoby być słabsze / łagodniejsze


Zajrzyj też tu:

TEST: Nikkor Z 24 mm 1:1.8 S – Mniam! po raz kolejny

TEST: Wielki Spóźnialski – Sony FE 35 mm f/1.8

TEST: Panasonic Lumix S Pro 50mm F1.4. Poszukując ideału.

TEST: Nikkor Z 35 mm f/1.8 S – pięknie jest tutaj!

TEST: Canon RF 50 mm f/1.2L USM – prawie tak dobry, jak kosztowny.

TEST: Canon EF 50 mm f/1.8 STM – kolejny Kopciuszek do kolekcji

TEST: Wpadł mi w ręce Zeiss, czyli teścik Distagona FE 35/1,4

TEST: Carl Zeiss Sonnar T* FE 2,8/35 ZA. Kosztowny drobiazg.

TEST - Nikkor 58 mm f/1,4G vs. Sigma 50 mm f/1,4 DG HSM "Art"

2 komentarze:

  1. "W tym Tamronie napotykamy na cienką blaszaną osłonę wewnętrznej
    konstrukcji i mechanizmów, a nie solidny odlew ze stopu lekkiego. "
    Czy ta blaszana osłona to to element wybitnie budżetowy? Biorę pod uwagę zakup obiektywy ale ten opis - nie wiem co sądzić. Blacha się ugina przy nacisku?
    PZDR Stanisław

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ta blacha jest rozwiązaniem budżetowym jeśli porównany z odlewem lub – tak jak np. w Sigmie 35/2 z następnego testu – elementem wytoczonym z aluminium. Chodzi o to, był obudowa była metalowa, bo to prestiżowe, ale jak najniższym kosztem. Problemem tej blachy jest nie tyle uginanie się, co duże szanse na powstanie wgniotek. Wystarczy, że w torbie obiektyw mocniej zetknie się z czymś kanciastym i już może zostać trwały ślad. W przypadku obudowy wykonanej z „solidnego” metalu, bądź tworzywa sztucznego, takiej groźby nie ma.

      Usuń