wtorek, 22 lutego 2022

TEST: Canon RF 16 mm F2.8 STM. Skromnie!

     W canonowskiej rodzinie obiektywów RF zdarzają się efekciarskie konstrukcje w rodzaju testowanego niedawno przeze mnie 28-70/2, jak i szare wróbelki takie jak choćby 35 mm f/1.8. Akurat jego nie miałem (jeszcze) na warsztacie, ale zainteresowałem się jego ideologicznym bratem, superszerokokątnym 16 mm f/2.8. Zainteresowałem, gdyż byłem ciekaw co dobrego można wyciągnąć z takiego maleństwa. Bo wiadomo, 35/1.8 to lekko szerokokątne, „zwykłe” szkło – tu nie ma żadnej filozofii. Ale 16 mm liczące sobie tylko 4 cm długości i ważące 16 dekagramów? Nie, to nie może dobrze działać!
     OK, gdyby ten obiektyw miał światło f/4.5, byłbym mniej podejrzliwy. Ale tu mamy stosunkowo dużą, jak na UWA, jasność f/2.8. Na dokładkę, masa 161 g (ważyłem) uwzględnia metalowy bagnet. Podejrzewam, że pierwsze prototypy miały mocowanie plastikowe, bo po co takiemu maleństwu metal? Ale z tego pewnie wynikła masa 100 g (lub zbliżona), i w Canonie uznano że TAKIEGO obiektywu już nikt nie potraktuje poważnie. Odpuścili więc sobie ten plastik w bagnecie, dzięki czemu obiektyw zarówno waży, jak i prezentuje się nieco bardziej wiarygodnie. Ale tylko nieco, bo za chwilę człowiek widzi gwint filtrów 43 mm, i już zaczyna turlać się ze śmiechu. Powalić też może fakt, że po założeniu obu kapturków obiektyw staje się ponad półtorakrotnie dłuższy niż „katalogowo” – 65 mm vs. 40 mm.

     Dobra, koniec kpin i wyśmiewania. Był już podobny obiektyw, zresztą również Canona: mały, lekki, plastikowy i szerokokątny – EF-S 10-18 mm f/4.5-5.6 IS. Też nie był traktowany poważnie, dopóki się nim nie popracowało, bo wówczas okazywał się świetnym narzędziem. Bardzo mam nadzieję, że szesnastka RF okaże się równie miłą niespodzianką.

Konstrukcja obiektywu, obsługa
     Zacznę od uzupełnienia danych liczbowych. Średnica tego szkła wynosi 69 mm, minimalna odległość ogniskowania 13 cm (około 6 cm od przedniej soczewki), liczba listków przysłony wynosi 7, najsilniejsze jej przymknięcie to f/22. O napędzie mechanizmu ustawiania ostrości wiadomo z nazwy obiektywu – jest to silnik krokowy STM. Opcjonalną osłonę przeciwsłoneczną EW-65C mocuje się bagnetowo na korpusie obiektywu. Za oryginalną osłonę trzeba zapłacić około 140 zł, za zamiennik o połowę mniej. Ważniejsze ile kosztuje obiektyw. Drogi nie jest, trzeba za niego zapłacić tylko 10-krotnie więcej niż za osłonę przeciwsłoneczną. Konkretnie, to 1600 zł. Taniocha!

Na zdjęciu widzicie przód obiektywu maksymalnie wysunięty,
czyli do fotografowania z odległości 30 cm. Po wyłączeniu
aparatu chowa się on w obudowie.
     Bagnet jest metalowy, ale poza tym na zewnątrz obiektywu widzimy i czujemy wyłącznie plastik. Do jego – znaczy, obiektywu – obsługi służy jeden pierścień, którego rolę (ogniskowanie / przełączanie wybranej funkcji) ustalamy przełącznikiem umieszczonym po lewej stronie obudowy. I to wszystko, innych elementów sterujących brak. Nie ma więc klasycznego suwaczka AF↔MF, co zresztą jest cechą wspólną kilku tańszych obiektywów RF. Problemem Canonów R jest niemożność przypisania tej funkcji któremuś definiowalnemu przyciskowi. Brak jej też w podręcznym menu. Jeśli często przełączamy się pomiędzy ręcznym, a automatycznym ostrzeniem, a nie chcemy za każdym razem grzebać w menu, musimy odpowiednio skonfigurować aparat. Najlepszym pomysłem jest chyba „odpięcie” AF od spustu migawki, a pozostawienie go tylko na AF-ON (procedura popularna nie tylko wśród canoniarzy) oraz aktywacja Full-Time Manual. W takim ustawieniu suwaczek na obiektywie w praktyce pełni rolę przełącznika AF↔MF. Albo przełącznika między MF, a dodatkową funkcją (jedną z kilkunastu możliwych) przypisaną pierścieniowi obiektywu.

     Wewnątrz obiektywu poza wspomnianą już przysłoną i silnikiem ustawiania ostrości, znajdziemy też soczewki. Jest ich zaledwie 9, choć w sumie trudno sobie wyobrazić jak dałoby się tam upchnąć więcej. Jedna z soczewek w tylnej części obiektywu jest asferyczna, natomiast przednią pokryto warstwami przeciwodblaskowymi Super Spectra Coating. Członu stabilizującego oczywiście poskąpiono, ale w tym wypadku nie ma czego żałować. Inna sprawa, że wspomniany wcześniej, tani i szerokokątny EF-S 10-18 mm jednak był optycznie stabilizowany.

     Ustawianie ostrości odbywa się za pomocą niemal całego zestawu soczewek, gdyż podczas tej operacji nieruchoma pozostaje tylko jedna tylna. Napęd ostrości pracuje dość głośno, co z pewnością nie zachwyci filmujących i vlogujących użytkowników tego obiektywu. Szybkość AF? Raczej średnia, ale dyskomfort czuć tylko gdy mierzy się czasy przelotu autofokusa od końca do końca, a nie przy fotografowaniu.

     Wąziutki pierścień obiektywu dobrze wchodzi pod palce. Ma drobne, ostre moletowanie ułatwiające obracanie nim bez konieczności silnego ściskania. Choć przyznaję, że do obracania jednym palcem ma on troszkę za duży opór. Inna sprawa, że jeśli to celowe działanie dla zabezpieczenia przed nieumyślną zmianą przyporządkowanej mu funkcji, cofam moje zastrzeżenia.

     Tylna soczewka jest naprawdę spora, zresztą znacznie większa od przedniej. Tyłu obiektywu nie otacza uszczelka, zresztą o uszczelnieniach nie ma ani słowa w opisach obiektywu. To zubożenie wcale nie dziwi w tej klasie optyki.

Jakość zdjęć
     Szczegółowość obrazu teoretycznie prezentuje się słabo. Precyzyjniej: na peryferiach kadru zdecydowanie marnie prezentuje się rozdzielczość, MTFy i takie tam laboratoryjne parametry. I zdjęcia w zasadzie to potwierdzają, dopóki nie obejrzy się JPEGów „wzmocnionych” domyślnymi korekcjami cyfrowymi wprowadzanymi przez aparat. Albo i przez nas samych, podczas wywoływania RAWów. Środek klatki i dość szeroko pojęte jego okolice nie dają podstaw do narzekania, a wręcz przeciwnie, jest tam świetnie. I to nawet na zdjęciach z tak wymagającego aparatu, jakim jest EOS R5, który posłużył mi jako platforma testowa.
     Jeśli chcecie poznać wyniki teoretyczno-laboratoryjne, zajrzyjcie do opublikowanego wczoraj na Optical Limits testu tego obiektywu. Tam też używali R5, a dodatkowo pokazali wyniki dla EOSa R. Można się nieźle zdołować widząc „zero” rozdzielczości na ich wykresach.

     Zresztą na moich zdjęciach też nie wygląda to dobrze. Spójrzcie niżej, na pierwszą serię wycinków. To zdjęcia z aparatu, wykonane z włączonymi tylko korekcjami winietowania i poprzecznej aberracji chromatycznej – niech nie przeszkadzają w ocenie szczegółowości. Środek kadru prezentuje się bardzo dobrze dla f/4 i f/5.6, ciut słabiej przy pełnej dziurze, lecz dla f/8 widać identyczne jak przy f/2.8 leciutkie pogorszenie szczegółowości. Widać, że Pani Dyfrakcja czuwa, i pobiera haracz już na granicy swej strefy wpływów. Rogi kadru to inna bajka – smutna bajka. Całkiem otwarta przysłona prezentuje słabiutki i mięciutki obraz. Całe szczęście przymknięcie jej o działkę zauważalnie poprawia wyniki. Przy f/5.6 jest jeszcze lepiej, i tu – jako że to sam narożnik klatki – nie bardzo już mogę się czepiać. Czepiać tak taniego i prostego obiektywu, rzecz jasna. Ale i w tym obszarze kadru f/8 pokazuje przewagę dyfrakcji, i obraz prezentuje się już ciut gorzej.

Zdjęcie do testu szczegółowości obrazu. Kadrowałem je w pionie, a do publikacji
uciąłem niepotrzebną znaczną jego cześć z dołu. Wycinki poniżej.

Róg kadru w górnym rzędzie, środek w dolnym.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     OK, a co się stanie jeśli wspomożemy obiektyw funkcją DLO (Digital Lens Optimizer)? Spójrzcie na kolejne wycinki. To JPEGi z aparatu, przy naświetlaniu których włączyłem korekcję winietowania oraz DLO z intensywnością „na pół gwizdka”. Znaczy, tak pokazuje aparat, ale gdy otworzyłem odpowiednie RAWy w firmowej wywoływarce DPP, okazało się że to nie pół, a „35% gwizdka”.

Wycinki ze zdjęcia jak wyżej, ale z włączoną funkcją DLO.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Co tu widać? Niestety, poprawa szczegółowości dla otwartej przysłony jest zaledwie symboliczna. Znacznie większą różnicę na plus widać przy f/4, a jeszcze wyraźniejszą przy f/5.6 i f/8. W sumie należy się cieszyć, ale wolałbym widzieć takie przyrosty jakości dla pełnej dziury. 
     Tak to wygląda w rogach klatki, natomiast w jej środku DLO nie przynosi żadnych zmian. Ważna uwaga: nie liczycie na to, że wołając RAWy w DPP, gdy dołożycie więcej DLO to uzyskacie lepszą jakość. Nic z tego, już intensywność na poziomie 50/100 skutkuje pojawieniem się artefaktów i ogólnym scyfrowieniem zdjęcia. Co jednak jeszcze nie znaczy, że przy pewnych motywach taka lub nawet wyższa intensywność DLO nie zda egzaminu.

     Dodam jeszcze, że funkcja DLO zawiera w sobie korekcję dyfrakcji, więc poprawia także wygląd zdjęć wykonywanych przy mocno przymkniętych przysłonach. Co ciekawe, jeśli włączymy samą korekcję dyfrakcji, zauważamy poprawę wyrazistości – bo nie szczegółowości – zdjęć nawet przy f/4. Co oczywiście w niczym nie szkodzi, ale widać że korekcja ta działa znacznie szerzej niż powinna. Poniżej prezentuję wycinki zdjęć wykonanych bez tej korekcji oraz po jej włączeniu. Zdecydowanie warto z niej korzystać, lecz przy otworach przysłony f/11 i mniejszych nie liczmy na widoczną poprawę.

Kadr do prezentacji działania korekcji dyfrakcji. Wycinki poniżej.

Górny rząd to efekty korekcji dyfrakcji wyłączonej, dolny włączonej.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Poprzeczna aberracja chromatyczna występuje wręcz w nadmiarze. Jest silna w całym zakresie przysłon, choć najsilniejsza wydaje się gdy obiektyw mocno otworzymy. Korekcja daje sobie dobrze radę z jej usuwaniem. Podłużnej aberracji chromatycznej brak, co nie dziwi w tym typie obiektywu. Poniżej przykład poprzecznej AC dla przysłony f/5.6.

Zdjęcie prezentujące poziom (niekorygowanej) poprzecznej aberracji chromatycznej.
Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Sprawdziłem co tam z komą, bo komuś może przyjść chęć do użycia tego obiektywu w astrofotografii. Racja, trochę za ciemny, ale co szkodzi spróbować. Niestety, koma pojawia się nie tylko dla otwartej przysłony, lecz również dla przymkniętej do f/4, a nawet f/5.6.
     Przy okazji odkryłem, że astrofotograficzna „zasada 500” określająca dopuszczalny czas naświetlania gwiazd, tak by były odwzorowane jako punkty, a nie kreseczki, nie bardzo sprawdza się przy wysokorozdzielczych matrycach. Z moich doświadczeń, wykonanych na matrycach 45 i 50 Mpx (Canony R5 i 5DsR) wyszła „zasada 150”, czyli wymagająca używania znacznie krótszych czasów niż zaleca „zasada 500”. Żaden ze mnie astrofotograf, więc z początku pomyślałem że może coś nie tak z moją metodologią. Albo sztywnością statywu, bądź balkonu ☺ Jednak gdy zajrzałem do sieciowego kalkulatora, okazało się że rzeczywiście, przy takich matrycach oraz wysokich wymaganiach co do kształtu gwiazd, „zasadę 500” można wyrzucić do kosza, a lepiej trzymać się „zasady 150”.

Powiększony wycinek kadru, nawet nie z samego narożnika klatki. Gwiazda
znajdowała się w 1/4 odległości od rogu w kierunku środka.
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. 

     Winietowania też nie brakuje, co oczywiście było do przewidzenia. Wygląda ono paskudnie na zdjęciach z formalnego testu studyjnego, szczególnie przy f/2.8, a po przymknięciu wcale nie o wiele lepiej. Ściemnienie obrazu w kierunku rogów klatki narasta dość ostro, a dla pełnej dziury sięga 2 EV. Przy takich „gładkich” motywach użycie korekcji winietowania jest rzeczą obowiązkową. Cieszy więc, że działa ono bardzo skutecznie. Już dla f/2.8 sytuacja jest opanowana, a dla f/4 wręcz bardzo dobra.

Górne zdjęcia wykonane zostały przy wyłączonej korekcji winietowania,
a dole przy włączonej.

     Inna sprawa, że w realu owo silne winietowanie wcale nie musi przeszkadzać. Poniżej publikuję kilka zdjęć wykonanych przy otwartej przysłonie i wyłączonej korekcji winietowania.





     Zupełnie inaczej wygląda kwestia dystorsji. Aparaty Canona włączają jej korekcję automatycznie i nieodwołalnie, gdy tylko wyczują testowany obiektyw w swoich gniazdach. Stąd na zdjęciach dystorsja nie pojawia się. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził jak szesnastka RF Canona naprawdę kształtuje obraz. Nooo… „beczki” nie brakuje! Jest ona silniejsza dla dużych dystansów ostrości, a słabsza dla niedużych. Obiektyw także mocno oddycha, widząc przy tym szerzej dla większych odległości fotografowania. Do tego dochodzi zjawisko potężnego mechanicznego winietowania pojawiającego się przy niedużych dystansach ostrzenia. Surowe zdjęcie trzeba więc mocno wykadrować, by pozbyć się tego efektu. A to dodatkowo zwęża kadr, potęgując efekt oddychania.

     Poniżej widzicie zestaw czterech zdjęć. Górne to JPEGi z aparatu, czyli z aktywną korekcją dystorsji. Tej więc nie uświadczymy, ale dobrze widzimy różnicę kątów widzenia. Lewe zdjęcie wykonałem po ustawieniu minimalnego dystansu ostrości 0,3 m, prawe przy ∞.
     Dolne zdjęcia pokazują surowy obraz. I też lewe to ostrość na 0,3 m, prawe na ∞. Strasznie to wygląda, prawda? Ale może zauważyliście, że na lewym górnym (czyli skorygowanym) zdjęciu, w jego górnych rogach widać ślady niedokładnego wycięcia przydatnej części kadru. Coś się ludzie z Canona nie przyłożyli!


     Jeśli jednak dystorsja nam nie przeszkadza, a umiemy „ominąć” jej korekcję, możemy uzyskać na zdjęciu kąt widzenia wyraźnie szerszy niż nominalny, szczególnie przy ustawieniu dużego dystansu ostrości. Poniżej widzicie zdjęcie które znacie już z prezentacji działania korekcji dyfrakcji, ale tu publikuję wersję z wyłączoną korekcją dystorsji. Robiąc to zdjęcie zupełnie nie podejrzewałem, że znajdzie się na nim fragmencik budynku stojącego za moimi plecami.


     Pod światło obiektyw sprawuje się bardzo dobrze, niemal idealnie. Stworzenie pojedynczego bliku nie jest niemożliwe, ale naprawdę bardzo trudne. Do plusów zaliczam też zaledwie symboliczny, praktycznie niezauważalny spadek kontrastu gdy słońce umieścimy w kadrze. Brawo!

Udało się! Jest blik. Przysłona f/8.

Przysłona f/8.

Przysłona f/5.6.

Przysłona f/2.8, obiektyw widzi słońce.

Przysłona f/2.8, słońce schowane za drzewem.

Przysłona f/5.6, słońce w kadrze.

Przysłona f/5.6, słońce schowane.

     I jeszcze kwestia kultury prezentacji nieostrości. Tu Canon mocno pojechał. Rozumiem, tanie szkło, mniejsze wymagania co do plastyki obrazu, nikt nie będzie marudził że boke jest takie, a nie śmakie. Ale po co do oficjalnego opisu obiektywu wstawiać frazę „…idealne rozwiązanie do tworzenia płynnego efektu bokeh…”?! Przecież tekst był redagowany w momencie gdy już było wiadomo, że nieostrości wyglądają po prostu paskudnie. A może konstruktorzy szkła zataili tę złą wiadomość przed marketingowcami i ci wyłożyli się? Absolutnie nie rozumiem jak można do czegoś takiego dopuszczać.
     Tak czy inaczej, wiedzieli czy nie wiedzieli, nieostrości wyglądają jak wyglądają. Fotografując szesnastką RF starajcie się więc, by było ich na zdjęciach jak najmniej. Zdjęcia widoczne poniżej wykonałem przy otwartej przysłonie.



Wyjątkowo nieciekawe nieostrości. Wycinek poniżej.

Kliknij zdjęcie, by obejrzeć je w powiększeniu.


     Gdy tak sobie podliczyłem wymienione w artykule plusy i minusy, suma wyszła mi mocno poniżej zera. Zachęcająca cena, gabaryty i wspaniała praca pod światło to w zasadzie jedyne jasne strony tego obiektywu. W zasadzie, bo w realu, czyli na zdjęciach, gdy włączymy korekcje cyfrowe, to doliczyć jeszcze należy brak dystorsji, nieobecność poprzecznej AC oraz mało wadzące winietowanie. To co pozostaje z minusów? Wstrętne nieostrości – no, tego się nie wygumkuje. Słaba szczegółowość w rogach klatki – racja, ewidentny minus. Tyle, że już nie tak skrajne peryferia kadru wyglądają znacznie lepiej. Niektórych to nie pocieszy, innym wystarczy by nie narzekać. A propos, filmowcy i vlogerzy z pewnością będą narzekali na głośną pracę napędu ostrzenia oraz – być może – na oddychanie obiektywu. Ergonomia wygląda sensownie, choć bardzo chętnie jednak widziałbym przełącznik AF↔MF także na tych tanich canonowskich obiektywach RF.
     Drugi raz podliczam wady i zalety, i nadal wychodzi mi na minus. Dlatego nie mogę z ręką na sercu polecić tego szkła jako Poważnego i Porządnego Szkła UWA. Nie, to nie ta klasa optyki.

     Ale czy wszystkie obiektywy muszą mieszkać na górnej półce? Jasne, że nie. W rodzinie RF jest już przecież 35 mm f/1.8, jest wręcz bliźniaczy z szesnastką 50 mm f/1.8, z pewnością pojawią się analogiczne obiektywy 24 mm, 85 mm, a może także coś jeszcze dłuższego? RF 16/2.8 dobrze wpisuje się w ten schemat. Szczególnie, że w najbliższych miesiącach ma pokazać się nowe wcielenie EOSa RP, być może jeszcze tańsze, jeszcze lepiej pasujące do obiektywów takich jak ten.
     Canon ma więc linię szkieł dla mniej wymagających użytkowników, ewentualnie także dla tych wymagających, którzy nie od każdej wykonanej klatki żądają osiągania optycznego górnego C. Szesnastka RF może być z powodzeniem używana jako optyka „krajobrazowa”, bo po przymknięciu pracuje bardzo przyzwoicie. Może też być uzupełnieniem „na wszelki wypadek” jakiegoś spacerzooma – 24-105 mm, 24-240 mm, czy co kto tam sobie wybierze. Mi w tym zastosowaniu RF 16 mm bardzo pasuje, więc jeśli kiedyś – czego nie wykluczam – wejdę w system małoobrazkowych bezlustrowców Canona, natychmiast sobie kupię ten obiektyw. Inna sprawa, że trochę jednak mi smutno, że nie powtórzył on sukcesu równie małego, plastikowego i taniego EF-S 10-18 mm.


Podoba mi się:
+ cena
+ gabaryty
+ zdjęcia pod światło

Nie podoba mi się:
- szczegółowość w rogach przy f/2.8
- wygląd nieostrości


Zajrzyjcie też tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz