wtorek, 17 listopada 2020

Kolejne nowe szkiełka. Całkiem ciekawe.

     Z nowymi aparatami bywa różnie: raz powódź, raz posucha. Natomiast obiektywy pojawiają się regularniej. Z pewnością nie leją się strumieniem, raczej ciurkają, ale ten ciurek jest dość równy. Jasne, czasem znajdzie się w nim więcej premier wirtualnych, czy też jedynie zapowiadanych, niż realnych, niemniej jest o czym pisać. Dziś wspomnę o szkłach ogłoszonych / zapowiedzianych całkiem oficjalnie w ciągu ostatnich kilku tygodni.
 

     Pamiętacie, że w poprzednim artykule o obiektywowych nowościach napisałem o Laowie 14 mm f/4, jako o „przeprosinach” za nieudaną dawną jej konstrukcję 15 mm f/4? Tę shift, super-wide, jeszcze bardziej super-makro, cuda, wianki i w ogóle. Obiektyw wypadł bardzo średnio, więc nie zdziwiłem się że po kilku latach objawiła się druga podobna konstrukcja. Tyle, że popełniłem falstart. Bowiem prawdziwy następca starej „piętnastki” został ogłoszony miesiąc później. Laowa 15 mm f/4.5 Zero-D Shift to obiektyw shift (choć bez tilta), pozwalający stosować tę funkcję już nie tylko w aparatach APSC, ale też pełnoklatkowych. Więcej, pole obrazowe ma tak duże, że nawet w średnim cyfrowym formacie (matryce 44×33 mm) da się zastosować 8-milimetrowe przesunięcie. W małym obrazku jest to 11 mm. Jeszcze więcej, jest to najszerszej widzący Shift na rynku. W odróżnieniu od pierwszej  wersji, możliwe jest dowolne ustawienie kierunku shiftowania. Przypomnę, że tam dało się przesuwać obiektyw wyłącznie wzdłuż krótszego boku klatki


     Tym razem o makro nie ma mowy, a wręcz przeciwnie, gdyż przy bardzo niedużej minimalnej odległości ostrzenia 0,2 mm uzyskujemy powiększenie obrazu zaledwie 0,09×. Obiektyw ma bogate optyczne wnętrze, z aż 17 soczewkami, wśród których znajdziemy dwie asferyczne i trzy niskodyspersyjne. No, to obrazek powinien być bardzo dobry. Jedynym ubogim elementem wewnątrz jest przysłona, gdyż przydzielono jej zaledwie 5 listków. To podobno dla oryginalnego wyglądu nieostrości. Ciekawe, że tę Laowę zaprojektowano nie (tylko) pod bezlustrowce, a również dla lustrzanek. Dostępne, czy raczej planowane, mocowania to Canon EF, Nikon F plus prawie cały bezlustrowy komplet, czyli Canon RF, Nikon Z, Sony FE. Brakuje L-Mount, czyli Panasonica / Sigmy. Natomiast korzystanie ze średnioformatowych Fuji i Hassela wymaga połączenia przez adapter.

     Obiektyw pojawi się w sklepach już na dniach, lecz na egzemplarze z mocowaniem Sony FE trzeba będzie poczekać do lutego. I ważna sprawa: ta Laowa tania nie będzie. Polskiej ceny nie znam, ale amerykańska to aż 1200 dolarów. Z drugiej strony, to przecież shift UWA, więc nie ma co narzekać, oczywiście gdy ta Laowa będzie dawała radę jakościowo. Jeśli tak, to porównamy jej cenę z canonowskim shiftem TS-E 17 mm f/4 i będziemy szczęśliwi.

 

     Obiektyw numer dwa również był przeze mnie co nieco zapowiedziany. Wspominałem o planowanej serii stałoogniskowych Panasoniców f/1.8, i rzeczywiście pierwszy takowy pojawił się. Konkretnie, portretowy Lumix S 85 mm F1.8. To dość kompaktowe szkło z dwiema soczewkami ED wewnątrz. Spokojne, kilka „normalnych” też tam znajdziemy. Obiektyw jest uszczelniony i mrozoodporny. Jeszcze nie wiadomo kiedy pojawią się kolejne obiektywy z rodziny, czyli 24, 35 i 50 mm. Co pewne, będą one miały identyczną formę i rozmiary jak zeprezentowane 85 mm, co ma ułatwić filmowanie z gimbala. A przy okazji utrudnić wybranie potrzebnego szkła z torby.






     O trzecim obiektywie coś było wcześniej słychać, ale bez konkretów. To Canon RF 70-200 mm f/4 IS USM. Obiektyw oczekiwany, także dla chęci porównania z ideałem zooma, jakim była analogiczna konstrukcja z mocowaniem EF. Podejrzewam, że obiektyw nie zawiedzie nadziei. Ma cztery soczewki ED, dwa silniki Nano USM napędzające oddzielne człony ostrzące i stabilizację o skuteczności 5 działek gdy pracuje samodzielnie albo 7,5 działki gdy współpracuje ze stabilizowaną matrycą. Zoom został potężnie zminiaturyzowany, bo choć ma średnicę 84 mm, do długi jest zaledwie na niecałe 12 cm! To oczywiście na skutek zastosowania rozwiązania identycznego jak w analogicznym zoomie f/2.8, czyli wysuwanego wraz z wydłużaniem ogniskowej przedniego członu optycznego. Można pochwalać to otwarcie zooma albo i nie, niemniej z pewnością ułatwiło to zaprojektowanie obiektywu oraz jego znaczne zminiaturyzowanie. 


     Czas na ciekawy drobiażdżek, znacznie mniej poważny niż wcześniejsze trzy szkła. To maleństwo ważące niecałe 50 gramów, a jego długość jest tak niewielka, że wręcz pomijalna. W każdym razie dane techniczne milczą na jej temat. Jest to 7Artisans 18 mm f/6.3, szerokokątne szkiełko do APSowych bezlustrowców Fuji, Canona oraz Sony. A, do Micro 4/3 też, choć tu szerokokątność jest nieco ograniczona. Jak widzicie na zdjęciach, brak jakichkolwiek elementów sterujących, więc jest to obiektyw fix-focus oraz fix-przysłonus. Co zresztą nie dziwi gdy weźmiemy pod uwagę wartość maksymalnego otworu względnego. Można by się spodziewać, że to tylko prymitywna zaślepka aparatu, ale okazuje się że wewnątrz niej mieści się aż 6 soczewek. Co oznacza, że obiektyw może tworzyć całkiem przyzwoity obraz. Choć oficjalna nazwa UFO Lens (coś w tym jest!) sugeruje, że może być inaczej. 


     Doszliśmy do dwóch świeżutkich, dzisiejszych nowości. Co prawda o obu było już coś tam wiadomo, a o jednej już tyle i od tak dawna, że to już właściwie żadna nowość.

 

     Zacznę od tej mniej obgadanej, choć niewątpliwie ciekawej. A przy tym rekordowej, gdyż ma to być najjaśniejszy produkowany seryjnie obiektyw. Jednym słowem Voigtlander Super Nokton 29 mm f/0.8. Tak, zero-osiem! Nie, nie jest szeroki kąt, a wydłużony standard. Jak z pewnością się domyślacie, został on zaprojektowany do matryc Micro 4/3. Poza hiper-potężną jasnością, jest to typowy Voigtlander: prosty, metalowy, manualny. Liczy 11 soczewek (w tym dwie asferyczne), ma 12-listkową przysłonę (dobieraną płynnie albo skokowo), a ostrość ustawiana jest za pomocą poruszających się oddzielnie członów optycznych. Odpuszczono sobie makro, pozostawiając sporą minimalną odległość ostrzenia 0,37 m i maks. skalę odwzorowania 1:10. Masa obiektywu to troszkę ponad 700 g i liczy on niemal 9 cm długości, więc nie jest to maleństwo, szczególnie biorąc pod uwagę, że przeznaczony jest on do niedużych aparatów Micro 4/3. Określenie „maleństwo” nie pasuje też do ceny, która ma się u nas lokować się w okolicach 10 tysięcy złotych.

 

     Co ciekawe, druga z dzisiejszych obiektywowych nowości także przeznaczona jest dla systemu Micro 4/3. Tego co to podobno umarł. Jasne, dobrze się w nim nie dzieje, ale jeszcze się rusza. Cena owej nowości daleko wykracza poza to co widzieliśmy u Voigtlandera. Daleko, daleko wykracza, na dodatek całkiem oficjalnie. Wynosi konkretnie 30790 zł. Tyle Olympus Polska śpiewa sobie za M.Zuiko Digital ED 150-400mm F4.5 TC1.25x IS PRO. Tak, jeszcze Olympus, choć gdy obiektyw trafi do sklepów, czyli w styczniu 2021 roku, pod względem fotograficznym Olympus będzie już tylko wspomnieniem.

     Ale teraz wreszcie dojrzał do oficjalnej prezentacji tego super-tele-zooma. Choć wcześniej już tyle o nim wiedziano, że niektóre źródła podają znacznie wcześniejsze daty premiery. Na przykład DPReview deklaruje styczeń… 2019 roku.

     Dobra, dziś wiemy o nim już wszyściutko. Zasadniczy zakres ogniskowych przekłada się na małoobrazkowe 300-800 mm, a wsunięcie do układu soczewek wbudowanego konwertera przedłuża ten zakres do efektownego 1000 mm. Ale to jeszcze nie koniec, bo możemy dołożyć klasyczny telekonwerter, z którym osiągniemy małoobrazkowe 1400 mm albo i 2000 mm, w zależności którego modelu użyjemy.


     Od strony konstrukcyjnej jest to wyjątkowo mocno zaawansowany obiektyw. Liczy 28 soczewek, w tym 7 należy do telekonwertera. Tak to chyba wygląda, gdyż nie znalazłem schematu optycznego tego obiektywu. Z tego co wyczytałem, wśród soczewek trafimy na cztery klasyczne soczewki niskodyspersyjne, jedną dużą niskodyspersyjną asferyczną oraz zespół dwóch soczewek HD. Chodzi o elementy High refractive index & Dispersion, które spotkać można też na przykład w M.Zuiko 40-150/2.8, ale przyznam że nie wiem jak mają one działać. Może podobnie jak soczewki DO w obiektywach Canona? Postaram się zgłębić temat.

     Zoom 150-400 mm jest pierwszym M.Zuiko z białą obudową. Celem jest nie tyle (nie tylko J) wyróżnienie się, ale ograniczenie rozszerzania się obiektywu przy ogrzewaniu promieniami słońca. Wspomożeniem jest specjalna farba wzmacniająca odbijalność podczerwieni, która odpowiedzialna jest za ogrzewanie. A na zimno i deszcz najnowszy M.Zuiko też jest odporny.

     Obiektyw ma długość ciut ponad 30 cm, a waży nieco mniej niż 2 kg. To naprawdę niedużo! Nie wiem jak trudne było osiągnięcie tak niedużej masy, ale skoro konstruktorzy się już starali, to ciągnęli rzecz do końca, czego efektem jest zastosowanie węglowej osłony przeciwsłonecznej.

     Wbudowany układ stabilizacji optycznej ma gwarantować najwyższą na rynku skuteczność wynoszącą 8 działek czasu. Pamiętamy jednak, że identyczną wartość deklaruje Canon w przypadku EOSów R5 i R6 przy ich współpracy z wybranymi stabilizowanymi szkłami RF. Skąd więc rekord Olympusa? A stąd, że swoją skuteczność osiąga on dla małoobrazkowych 300 mm, a w przypadku Canona są to inne ogniskowe. Olympus niby więc nie kłamie deklarując swoje rekordowe osiągnięcie. Jednak stąd już krok do kolejnego „rekordu 8 działek”, na przykład dla ogniskowej 400 mm. A potem do kolejnego, dla 382,5 mm. I tak dalej – zero poprawy, a rekord da się wykroić. Nie mogę nie uzupełnić, że owe 8 działek uzyskiwane jest przy współpracy obiektywu z aparatem, a sam obiektyw osiąga maksymalnie 4,5 działki.

     Ten M.Zuiko jest równie drogi co ciekawy, ma ograniczoną liczbę potencjalnych chętnych, a do tego pokazany został „na do widzenia”. Cóż z tego, skoro naprawdę mi się spodobał?

     Wynalazłem ciekawy, obszerny jego test, opublikowany dziś na Imaging Resource. To test plenerowy, a nie studyjny, ale zawiera pełną analizę jakości zdjęć pod wieloma aspektami, także w połączeniach obiektywu z konwerterami. Plus rzecz jasna omawia jego budowę, cechy użytkowe i ergonomię. LINK

 

     Tyle świeżych obiektywowych nowości. Widać, że prezentowane obecnie szkiełka pochodzą z różnych światów. Są wśród nich wyrafinowane, skomplikowane zoomy, ale są też i klasyczne, mechaniczno-metalowe, pozbawione elektroniki stałki. Dla każdego znajdzie się miejsce na rynku, co oczywiście nie znaczy że Shift Laowy będzie się sprzedawał jak świeże bułeczki, a M.Zuiko 150-400 mm uratuje Olympusa. Dobrze jednak, że pojawiają się tak różnorodne konstrukcje, bo bez nich byłoby strasznie nudno, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz