piątek, 23 października 2020

TEST: AF-S DX NIKKOR 18-140 mm f/3.5-5.6G ED VR – taki zwykły superzoom

     Odczekałem do pierwszych jesiennych chłodów, by zaprezentować ostatni z moich tegorocznych testów superzoomów, traktując tę publikację jako przedłużenie wakacji. Bo po raz kolejny powtórzę się pisząc, że wakacje to na moim blogu czas testów superzoomów. Zresztą nie tylko u mnie. Oraz nie tylko testów, ale i „testów”. Gdy na początku sierpnia zgłosiłem w Nikonie zapotrzebowanie na sprzęt, pierwszą odpowiedzią było że „nie wiem czy znajdziemy, bo niby wszyscy teraz odpoczywają, ale sprzęt demo wymiotło nam z magazynów”. Nic dziwnego, gdy już się jedzie na urlop, warto wziąć ze sobą jakiś fajny aparat i obiektyw. Czasem naprawdę do przetestowania w ciekawszych niż na co dzień plenerach, czasem po prostu do wakacyjnego fotografowania. Stąd różni krewni i znajomi królika od czerwca dobijają się do przedstawicielstw i krajowych oddziałów producentów sprzętu foto być i dla siebie coś wyrwać.

Ja miałem szczęście, dostałem co chciałem.

     Bo choć startowałem do Nikona dopiero w sierpniu, to wymyśliłem sobie bowiem test nie dość że staruszka, to klasycznej superzoomowej klasyki, czyli odpowiednika małoobrazkowych 28-200 mm. Ten zakres oznacza powszechnie przyjęte minimalne wymagania co do zakresu ogniskowych zooma zwanego wakacyjnym, spacerowym, czy właśnie superzoomem. Teraz o takich klasycznych obiektywach jest już ciszej, gdyż zakres ogniskowych w tej klasie optyki sięga (odpowiedników) 300, 400, a nawet ponad 600 mm. W dole zakresu ogniskowych postęp jest znacznie skromniejszy, gdyż nie znajdziemy nic poniżej 24 mm. Przy tym, jeśli już najkrótsza ogniskowa schodzi do tego poziomu, to rzadko kiedy najdłuższa zostaje wyciągnięta znacznie ponad 200 mm. A jeśli już, to takie superzoomy nie błyszczą jakością obrazka. Tyle, że trudno tu o uogólnianie, skoro na rynku są jedynie dwa obiektywy z „24 mm” na dole i „wyraźnie ponad 200 mm” na górze. Oba testowałem na blogu. O Tamronie 16-300 mm przeczytacie TU, a tegoroczny test Olympusa 12-200 mm znajdziecie TU


     Ciekawe, że jakoś nie zanosi się, by takich obiektywów pojawiło się więcej. Znaczy, mam na myśli wymienne szkła do lustrzanek / bezlustrowców, bo w kompaktach oczywiście ich nie brakuje. Nawet superzoomowy pionier i potentat, Tamron którego kilka patentów właśnie ujrzało światło dzienne, nie ma planów w tym zakresie. Zaprojektował on kilka konstrukcji do APSowych bezluster, ale choć na górze sięgają one od 100 mm do 400 mm, to na dole trzymają 18 mm. Aż tak zabolało sparzenie się na 16-300 mm?

     Tak czy inaczej, teraz zapraszam na test skromnego APSowego nikonowskiego 18-140 mm. Obiektyw jest już na rynku od kilku lat, zbiera pozytywne opinie, jest tani, więc uznałem że warto bliżej mu się przyjrzeć. I to pomimo, że jest konstrukcją przeznaczoną do lustrzanek. Wiadomo, bezlustrowce opanowują rynek, ale nie każdy chce na nie przeskakiwać. Zwolenników i użytkowników lustrzanek nadal jest całkiem sporo, więc i mój test z pewnością się przyda. A jeśli obiektyw spodoba się, zawsze można go podłączyć przez adapter do Nikona Z50.


     Zacznę nietypowo, od opinii na temat aparatu który był platformą dla testu Nikkora, a mianowicie Nikona D5600. Poprosiłem właśnie o niego z dwóch powodów. Raz, że to typowa „wakacyjna” lustrzanka, świetnie pasująca do tego obiektywu. Dwa, często zdarzają mi się pionowe kadry wykonywane z niskiej pozycji aparatu, więc Live View i ekran na bocznym przegubie są bardzo pożądaną pomocą. W sumie D5600 świetnie mi pasował pod względem ideologicznym, lecz mój jego odbiór zmienił się diametralnie gdy zacząłem nim fotografować. W celowniku optycznym widziałem tylko 90% powierzchni kadru. Wyświetlacz w wizjerze nie miał automatycznej regulacji jasności, więc fotografując w silnym świetle nie widziałem parametrów ekspozycji. Autofokus w trybie lustrzankowym pracował powoli, niepewnie, jakby zupełnie mu była obca detekcja fazy. Natomiast do opisu AF w trybie Live View wręcz brakuje mi inwektyw. Wiedziałem, że będę tu miał do czynienia z detekcją kontrastu, lecz nie podejrzewałem jak ślamazarnie to to pracuje. Aż się odechciewa korzystać z Live View!


     Zdaję sobie sprawę, że powodem moich narzekań jest zarówno sam Nikon D5600, jak i fakt że mentalnie chyba już przestawiłem się na bezlustrowce. Gdy fotografuję moimi canonowskimi „piątkami” nadal jeszcze nie narzekam na ogólną sprawność ich działania, jednak zaczyna mi brakować natychmiastowego podglądu obrazu w wizjerze. „Kontrastowy” autofokus w Live View jakoś akceptuję, choć przyznam że używam go wyłącznie przy spokojnym fotografowaniu ze statywu. Gdybym pomęczył go reportersko, jak w teście z użyciem Nikona D5600, z pewnością bym marudził. Najwyraźniej coś się kończy, coś się zaczyna… 

     OK, najwyższy czas by przejść do meritum, czyli testu Nikkora 18-140 mm. Zacznę od ceny. Wspomniałem o niej wcześniej używając przymiotnika „tani”, ale to zbyt słabe określenie, gdyż mało jest na rynku jeszcze tańszych superzoomów. Mi udało się znaleźć jedynie Tamrona 18-200 mm f/3.5-6.3 Di II VC, produkt niemal równie wiekowy co testowany Nikkor, a kosztujący trochę ponad 800 zł. Natomiast Nikkora 18-140 mm da się kupić wykładając zaledwie o 200-300 zł więcej. Miło, prawda? Jednak zanim poznałem ceny sklepowe, przyjrzałem się temu Nikkorowi w witrynie polskiego Nikona, a tam widniała cena sugerowana 2699 zł. Jakim cudem cena sklepowa aż tak bardzo poleciała w dół? Zrozumiałbym 1700-2000 zł, ale nie 1100 zł. Dokładne przyjrzenie się ofertom sklepów wyjaśnia sprawę: za te 1000-1100 zł kupujemy obiektyw z rozkompletowanego zestawu z aparatem. Obiektyw nadal fabrycznie nowy, jednak przeważnie pochodzący z pozaeuropejskiej dystrybucji, a w każdym razie jedynie z gwarancją sprzedawcy, a nie producenta. Choć czasem da się trafić na europejską sztukę, a wówczas mamy „normalną” 24-miesięczną gwarancją. Kupując, dopytujcie się dokładnie co dostajecie. Za ten obiektyw kupiony oddzielnie i normalnymi kanałami musimy zapłacić circa 1000 zł więcej. I już robi się cena pasująca do ceny sugerowanej.

     Sprawdziłem jak wyglądają ceny konkurentów. Żadnego z nich nie znalazłem w wersji z rozkompletowania, a wersje pełne przeważnie plasują się pomiędzy dwiema wspomnianymi cenami Nikkora 18-140 mm. Lustrzankowy, APSowy Canon 18-135 mm (wersja z silnikiem STM) kosztuje 1300 zł (taniutko!), natomiast firmowy superzoom 18-150 mm do bezlustrowych EOSów M już 1900 zł. Podobną sumę musimy zapłacić z analogiczne szkło Sony E, natomiast Fuji zaszalało i promuje cenę o tysiąc złotych wyższą. Już taniej da się kupić lustrzankowe obiektywy 18-200 mm, np. Sigmę i Canona (ok. 1500 zł), czy Nikkora (ok. 1800 zł). Konstrukcje do bezluster cenią się znacznie wyżej: Sony E 18-200 kosztuje około 2700 zł, a analogiczny Tamron (czyli Di III) aż 3200 zł. Przy tych ostatnich nasz Nikkor, jeśli pochodzi z rozkompletowania, wygląda wręcz na taniochę, a nawet jeśli nie, to nadal wygrywa ceną.



   Przechodzę do technicznych konkretów. Obudowa obiektywu jest całkiem plastikowa, ale czego się spodziewać po tego typu szkle? Zresztą nie ma co wydziwiać, przypomnę tylko że w obudowie Nikkora 24-70/2.8 VR też nie ma ani grama metalu. A temu zoomowi nikt przecież nie zarzuci amatorskości. Oczywiście obu wymienionym Nikkorom nie poskąpiono metalowego bagnetu. Ani osłony przeciwsłonecznej otrzymywanej w komplecie z obiektywem. Tak mi się w każdym razie wydawało na początku testu, gdy z Nikona dostałem obiektyw razem z osłoną. Jednak później, gdy przyjrzałem się ofertom sklepów oraz poczytałem opublikowane w sieci testy tego szkła, okazało się że osłonę jednak trzeba dokupić oddzielnie. Wiecie, to chyba był mój pierwszy przypadek gdy testowy zestaw obiektywu okazał się poszerzony w stosunku do sklepowego. Przeważnie jest dokładnie odwrotnie, czyli do testu trafia obiektyw bez kapturków, osłony przeciwsłonecznej, pudełka lub futerału. Wszystko to w tajemniczy sposób ginie podczas wcześniejszych testów. No, czasem ma się szczęście być pierwszym testującym i wówczas dostaje się komplet. Nie zmienia to faktu, że osłonę do Nikkora 18-140 mm, model HB-32, trzeba kupić oddzielnie.

      Na obudowie zooma „nie zmieściło się” okienko ze skalą odległości, ale jego raczej nikt się nie spodziewał. Podobnie jak uszczelnień przeciwpogodowych, choć uszczelka przy bagnecie jednak jest. Po lewej stronie obiektywu umieszczono klasyczne nikonowskie suwaczki – wyłączniki autofokusa i stabilizacji. 

     Obsługa obiektywu nie sprawia przykrości. Nie liczę bezpłciowego, płaskiego i nijakiego oporu pierścienia ręcznego ostrzenia, bo taka jest norma w tej klasie obiektywów. W wyższych też nieraz to się zdarza. Za to pierścień ogniskowych zasługuje na przyzwoitą ocenę. Raz, za dużą szerokość, dzięki której bez problemu każdy komfortowo ułoży na nim palce. Dwa, za równy, płynny opór w całym zakresie ruchu. Trzy… nie, to już wada, a nie zaleta – zbyt duży jest opór statyczny, utrudniający drobną zmianę kąta widzenia. Jednak ogólnie nie jest źle. Troszkę brakuje blokady wysuwu zooma, bo on lubi sobie zjeżdżać noszony pyszczkiem w dół. Choć przyznaję, że to – maksymalnie 5-centymetrowe – wysunięcie nie było dla mnie kłopotem.

     Skoro już jestem przy wymiarach: długość obiektywu to niemal 10 cm, średnica ciut poniżej 8 cm, a masą prawie dobija do pół kilograma. Korzysta z filtrów 67 mm. 



     Optycznie Nikkor 18-140 mm nie jest szczególnie wyrafinowany. Obecność zaledwie jednej soczewki asferycznej i jednej niskodyspersyjnej ED wśród wszystkich siedemnastu, świadczy o tym jasno. Inna sprawa, że konkurenci przeważnie nie są pod tym względem wyraźnie bogatsi. Oba canonowskie EF-S 18-135 mm prezentują się identycznie, analogiczny zoom Sony E ma o jedną soczewkę ED więcej, i jedynie bezlustrowy Fuji ma na stanie aż cztery soczewki asferyczne i dwie niskodyspersyjne. Co może wyjaśniać jego wysoką cenę.

     Wewnątrz Nikkora znajdziemy też siedmiolistkową przysłonę, falowy silnik SWM autofokusa oraz układ optycznej stabilizacji obrazu VR. O napędzie AF już wspominałem. Nie jest on szczególnie szybki, trochę denerwuje swoim brzęczeniem, ale jak na wakacyjno-spacerowe szkło na wakacyjno-spacerowej lustrzance, ujdzie. 

     Minimalna odległość ogniskowania to zaledwie 45 cm i jest ona stała dla całego zakresu zooma. Z tego w oczywisty sposób wynika osiąganie maksymalnej skali odwzorowania (1:4,3) przy najdłuższej ogniskowej. Lubię to! Poniżej publikuję dwa zdjęcia zrobione przy minimalnej odległości ostrzenia, pierwsze ogniskową 18 mm, drugie 140 mm. No, widać że do „kwiatków i motylków” ten Nikkor nadaje się całkiem nieźle.


     Że robal nieostry? Cóż, starałem się, by calutkie pole ostrości celowało w niego, a nie w tło. Pewnie jednak jego fragmencik trafił w kwiatek i aparat brutalnie wykorzystał to. A może tylko pole ostrości było nieco większe niż oznaczający go kwadracik w wizjerze? Tak czy inaczej, trzeba się pilnować, a potem dwa razy sprawdzić czy ostre jest to co trzeba. Ja się pośpieszyłem i widać efekt.

 

     Stabilizację VR zacząłem oceniać na bieżąco, już podczas testu, oglądając świeże zdjęcia celowo wykonane z użyciem VR przy czasach o 4-5 działek dłuższych niż zaleca zasada odwrotności ogniskowej. Rezultaty nie były szczególnie zachęcające, gdyż sporo zdjęć było wyraźnie poruszonych. Z takimi odczuciami usiadłem przy kompie, by przyjrzeć się tym zdjęciom jeszcze raz. Ukazała się wówczas wyraźna różnica pomiędzy tymi zrobionymi z ekspozycjami dłuższymi o 4 działki, a tymi przeciągniętymi o 5 działek. Pierwsza grupa wykazywała udział 90% ujęć w pełni ostrych, ale w drugiej spadał on do 50%. To zjawisko potwierdziło się w pełni podczas testu studyjnego. Widać też szybkie dalsze pogorszenie sytuacji dla czasów +6 działek, gdy udział ostrych zdjęć spada do zaledwie 10%. W sumie, przy czasach dłuższych o 4 działki mamy niemal pewność że wszystko będzie OK, dla +5 należy wykonać 2-3 zdjęcia, a +6 należy sobie odpuścić.

     Tak to wygląda jeśli chodzi o praktyczne wyniki, takie które łatwo przełożyć na praktykę fotografowania. Natomiast formalny wynik testu skuteczności stabilizacji to 4 działki. Liczbę tę przełożę na słowną ocenę „dobry”, która oznacza jednak dużą pochwałę dla Nikkora 18-140 mm. Został on przecież zaprezentowany w 2013 roku, gdy 4-działkowa skuteczność stabilizacji była wynikiem wręcz świetnym. Dzięki temu nawet po 7 latach od premiery zupełnie nie ma się ona czego wstydzić. 

Małoobrazkowe 57 mm, czas naświetlania 1/5 s, czyli przekroczenie zasady odwrotności
ogniskowej o niecałe 4 działki. W serii wykonanych zdjęć łatwiej było znaleźć nieporuszone
niż takie z dobrze ustawioną ostrością. Cóż, AF Nikona D5600 tym razem nie błysnął. 

     Najwyższy czas na opis jakości optycznej tego Nikkora. Cóż, pod tym względem nie jest on potęgą. Nie to, że w każdej konkurencji daje ciała, ale ogólnie nie błyszczy. Trochę liczyłem, że skoro już tworzy się superzooma z ograniczonym do podstawowego zakresem ogniskowych, to także po to by nie dawał podstaw do czepiania się jakości zdjęć. Podstawy niestety są, przede wszystkim jeśli chodzi o szczegółowość obrazu. Najkrótsze ogniskowe jeszcze nie są złe o tyle, że maksimum jakości w centrum klatki uzyskujemy już przy pełnej dziurze, a optimum brzegów to f/5.6-8. Inna sprawa, że te maksima nie są leżą bardzo wysoko. Zobaczycie to na zdjęciach poniżej. Średnie ogniskowe, w szeroko pojętym ich zakresie, zachowują się ciut gorzej. Znaczy, by środek klatki wypadł najlepiej, należy przysłonę lekko przymknąć. Przy 24 mm wystarczy f/4.5, przy 70 mm f/5.6, co w pierwszym przypadku oznacza 2/3 działki, w drugim 1/3 działki. I naprawdę warto tak robić, gdyż ta drobna zmiana daje istotną poprawę szczegółowości. Brzegi nie nadążają za środkiem klatki, ale dobrze że przy 24 mm optimum uzyskujemy przy f/5.6, a przy 70 mm przy f/8.

     Niestety, dalsze wydłużanie zooma skutkuje pogarszaniem się szczegółowości brzegów kadru. Otwarta przysłona nie daje żadnych nadziei na pozytywne wyniki, a gorzej że f/8 również wygląda słabo. Jakaś tam poprawa pojawia się dla f/11, ale to słaba pociecha. Raz, że obraz i tak wygląda wówczas średnio. Dwa, przy tak długiej ogniskowej (małoobrazkowe 210 mm) korzystanie z niedużego otworu f/11 nie zawsze jest możliwe. Pocieszeniem jest naprawdę wysoka szczegółowość obrazu w środku klatki już dla otwartej przysłony. Niestety, utrzymuje się ona tylko do f/8, gdyż przy f/11 jest już zauważalnie niższa. Czyli nie da się uzyskać optimum jednocześnie w całym kadrze. 

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 18 mm.
Wycinki poniżej.

Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 24 mm.
Wycinki poniżej.

Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 70 mm.
Wycinki poniżej.

Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 140 mm.
Wycinki poniżej.

Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

     Poprzeczna aberracja chromatyczna lubi sobie błysnąć, ale żeby ją zobaczyć musimy się postarać. To oczywiście dlatego, że Nikony od dawna umieją skutecznie i nieodwołalnie usuwać tę wadę obrazu z JPEGów. Zresztą firmowe wywoływarki NEFów też mają domyślnie zaznaczoną korekcję bocznej AC. Nie taki więc diabeł straszny, ale wszystkim ciekawym prezentuję jak ta wada może wyglądać jeśli uprzemy się ją ujawnić. Zdjęcie poniżej wykonane zostało przy ogniskowej 50 mm, gdy boczna AC jest wyraźna, choć nie jakoś szczególnie silna. Najbardziej widać ją przy 140 mm i przymkniętej przysłonie. 


Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości.

      Dystorsja nie jest istotnym problemem, niemniej można ją dostrzec na niektórych zdjęciach. Najsilniejsza okazała się „beczka” w samym dole zooma.

Ogniskowa 18 mm, dystorsja niekorygowana.

     Gorzej niż z dystorsją przedstawia się sprawa winietowania. Może nawet nie jest ono zbyt silne, może nie przeszkadza w środku zakresu zooma, lecz na jego krańcach denerwuje swym ostrym przebiegiem. Czyli takim, w którym ściemnienie obrazu występuje w samych rogach klatki, więc jest dobrze widoczne na zdjęciach. Inna sprawa, że sporo zależy od zawartości zdjęcia. Czasem winietowanie mocno razi, czasem tylko lekko przeszkadza. Mocno, czyli na przykład tak jak na zdjęciu które widzieliście wcześniej, na kadrze do testu szczegółowości przy 140 mm, tym z mewami na stalowej linie. To było 140 mm i otwarta przysłona. Poniżej prezentuję zestawy zdjęć wykonanych dla ogniskowych 18 mm i 140 mm przy różnych otworach przysłony, byście zobaczyli jak przymykanie pomaga usunąć winietowanie. Jakoś tam pomaga, ale żeby ściemnienie rogów kadru usunąć całkowicie, bądź niemal całkowicie, przysłonę należy domknąć o dwie działki. Znacznie skuteczniejsze jest skorzystanie z cyfrowej korekcji winietowania aktywowanej w aparacie lub potem w wywoływarce RAWów. Obie cyfrowe metody szczerze polecam.

Tak wygląda winietowanie dla różnych otworów przysłony przy ogniskowej 18 mm.

Ogniskowa 140 mm, winietowanie dla otwartej przysłony oraz przymkniętej o działkę i dwie. 

140 mm, pełna dziura. Po lewej naturalne winietowanie, po prawej skorygowane cyfrowo.

     Pozytywnie zaskoczyło mnie zachowanie się Nikkora przy zdjęciach pod ostre światło. Podczas testu musiałem ostro się namęczyć, by zmusić go do stworzenia choćby pojedynczych plamek światła. Co oznacza, że w normalnym użytkowaniu szanse na niekorzystne efekty podczas fotografowania pod światło są znikome.  

Ogniskowa 40 mm, przysłona f/11. Próbowałem i próbowałem, ale nic więcej nie uzyskałem.

   I jeszcze kwestia kultury oddawania nieostrości. Idealnie oczywiście nie jest, to w końcu superzoom. Bardzo dobrze też nie, ale i tak lepiej niż się można było spodziewać. Nieostrym punktom zdarza się prezentować jako obwarzanki z ciemnym środkiem, gałęzie w nieostrości bywają mało gładkie – pojawiają się tam świetlne „koraliki”, lecz w bardzo wielu sytuacjach naprawdę nie ma się do czego przyczepić. A nieostre przednie plany, jeśli wystąpią na zdjęciu, to z reguły prezentują się bardzo ładnie. 

Ogniskowa 80 mm, f/5.3 (otwarta przysłona).


     Na koniec jeszcze kilka zdjęć z plenerów testowych. Wszystkie one są JPEGami wprost z aparatu, wykonanymi przy czułości ISO 100, w  trybie barw SD (czyli standardowym) i przy wyłączonych korekcjach wad obiektywu. Ewentualne odstępstwa deklaruję w podpisach.  

Ogniskowa 38 mm, otwarta przysłona f/4.2, czułość ISO 800.

Ogniskowa 140 mm, otwarta przysłona f/5.6.

Ogniskowa 105 mm, przysłona f/6.3, czułość ISO 800,
lekko podciągnięte nasycenie i kontrast.

Ogniskowa 18 mm, przysłona f/4.5, czułość ISO 800,
korekcja ekspozycji -1 EV.

Ogniskowa 140 mm, otwarta przysłona f/5.6.

Ogniskowa 140 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 22 mm, przysłona f/7.1.

     Zawiódł mnie trochę ten Nikkor. Pal sześć winietowanie, ale ostrości mogliby mu przydać trochę więcej. Te brzegi klatki przy 140 mm prezentują się słabiutko. Świetnie, cieszę się ze zdjęć pod światło, wyglądu nieostrości, czy niezbyt przeszkadzającej dystorsji. Zresztą ona, jak też winietowanie i poprzeczna aberracja chromatyczna mogą być łatwo, skutecznie i bezboleśnie usunięte cyfrowo. Ale ostrości to nie przywróci. Szkoda! Ale wiadomo, że cena czyni cuda, stąd nie zdziwię się że niektórzy bardziej ucieszą się z zapłacenia 1100 zł za uniwersalny obiektyw, niż zasmucą z konieczności tolerowania wyglądu brzegów kadru przy 140 mm. A może i nie zasmucą, bo mają te fragmenty klatki w głębokim poważaniu. Tak czy inaczej, choć nie mogę z czystym sumieniem polecić tego obiektywu, to rozumiem tych którzy go kupują i akceptują.

 

 

Podoba mi się:

+ stabilizacja

+zdjęcia pod światło

+ cena

 

Nie podoba mi się:

- ostrość, szczególnie w górze zooma

- wyraźne, choć łatwo usuwalne cyfrowo, winietowanie


Zajrzyjcie też tu:

TEST: Olympus M.Zuiko ED 12-200 mm f/3.5-6.3 – miłe szkło, ale… nie dla każdego

TEST: Sony E 18-200 f/3.5-6.3 OSS LE

TEST: Sigma 18-200 mm f/3.5-6.3 C. Superzoom po odchudzaniu.

TEST: Olympus M.Zuiko Digital ED 12-100 mm f/4 IS PRO. Mistrz!

TEST: Superzoom wagi ciężkiej, czyli Sony FE 24-240 mm f/3,5-6,3

TEST: M.Zuiko 14-150 II, czyli olympusowski superzoom po nowemu

TEST: Tamron 16-300, czyli superzoom nie do pobicia

TEST: Canon RF 24-240 mm f/4-6.3 IS USM. Wakacje? Czyli test superzooma jak znalazł!


12 komentarzy:

  1. Jak piszesz obiektyw byl z tzw. odrzutow, prawdopodobnie byl jakis powod tego, ze ktos go nie chcial. Trudno chyba na podstawie takiego egzemplarza mowic cos o reszcie tego rodzaju szkiel. Poza tym, jakie jest twoje zdanie na temat testowania jedynie jednego egzemplarza danego obiektywu? Wiem ze to nie czasy ruskich jupiterow, skladanych za pomoca obcazek i to na kacu, ale jesli czytasz Lens Rentals to wiesz ze oni czasami odsylaja nowe obiektywy do producenta, rowniez do Nokona, bo cos w nich optycznie nie gra. Sami tez maja bardzo specjalistyczny sprzet i potrafia obiektyw objektywnie ( :-)) zbadac i wyjustowac. Ja sam rozbieralem tez pare szkiel, tych ruskich, dedeerowkich (rowniez made in Bukarest) i rowniez japonskich i wiem ze da sie wiekszosc z nich albo super dokladnie, albo tylko szybko poskladac. Co ty o tym sadzisz?
    Masz jakies doswiadczenia z testowaniem paru egzemplarzy tego samego obiektywu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pisałem, że testowy egzemplarz pochodził z odrzutów. Wiem tyle, że pomimo bardzo niskiego numeru seryjnego, nie był egzemplarzem przedprodukcyjnym, a całkiem seryjnym. Pewien skrupulatny gość z polskiego Nikona uznał, że warto to sprawdzić. Miłe!
      Natomiast pisząc w artykule o rozkompletowanych zestawach miałem na myśli sprzedawanie oddzielnie obiektywu (-ów) i aparatu z zestawów fabrycznych. One bywają istotnie tańsze niż suma ich składników, więc sklepy czasami sprzedają je oddzielnie. U Nikona łatwo z tym, bo z tego co wiem, składniki są zapakowane w oryginalne pudełka, takie jakby były sprzedawane samodzielnie. Stąd klient często nie wie, że kupuje szkło / aparat z zestawu. Ale u innych producentów w zestawach składniki są w białych pudełkach i wówczas wiadomo o co chodzi.
      Jasne, czasem wypadałoby potwierdzić wyniki na drugiej sztuce. Gościom z Lens Rentals, czy DPR łatwiej, bo po pierwsze mają markę, po drugie na tamtejszym rynku znacznie bardziej dba się o opinię mediów. Plus dystrybutorzy są bogatsi i mają więcej sztuk testowych na stanie. U nas bida pod tym względem. Inna sprawa, że czasem test drugiego egzemplarza nic nie wyjaśni, bo okaże się lepszy tu, a gorszy gdzie indziej. Oczywiście może się też okazać pod każdym względem lepszy. Albo gorszy. Z tego co wiem, polskim mediom pobieranie drugiej sztuki zdarza się niezmiernie rzadko. Jeśli już, to z powodu ewidentnych wad mechanicznych, złej pracy AF, czy tp. A czasem po prostu nie da rady, bo na Polskę jest tylko jedna sztuka demo. Ze trzy lata temu był właśnie taki przypadek, że pewne szkło było przez testerów wielce pożądane, ale zoom chodził koszmarnie ciężko, zacinał się - widać było że coś jest bardzo nie tak. Do tego obiektyw - jeśli miał być naprawiony - to musiał jechać do Japonii, więc zupełnie znikłby z zasięgu rąk. Co było robić, dziennikarze testowali to co było. Nie, nie wszyscy :-)
      A tak w ogóle, to zawsze gdy myślę o kontrolnym przetestowaniu drugiej sztuki sprzętu, przypomina mi się Skarżyński, który przed lotem przez Atlantyk zakleił drugą busolę (regulaminowo musiał mieć dwie), bo uznał że gdy jedna nawali, to nie będzie wiedział która.

      Usuń
    2. :-) A mi to przypomina sytuacje kiedy pewien nowy inzynier chcial mnie, starego wyjadacza wykopac z posady. Zaraz po moim przegladzie zrobil swoj i zameldowal szefostwu ze jestem duren i zle wyregulowalem system. Zrobila sie awantura, przy aparaturze zbiegli sie wszyscy, jej wlasciciel - bogaty bardzo pan, szefostwo z kraju, szefostwo z zagranicy, mlody i ja. No i co? No i okazalo sie ze mlody mial zepsuty oscyloskop, i nawet tego nie zauwazyl. Przeskalowal system wedlug swego popsutego sprzetu, narazajac uzytkownikow na dosc powazne niebezpieczenstwo. Mlody dostal tzw. Hausverbot - juz u tego klienta nie mogl wiecej pracowac.
      Tak mozna sie pomylic, nie tylko przy obiektywach czy busolach :-)

      Usuń
  2. Inny egzemlarz tego obiektywu:
    https://www.kenrockwell.com/nikon/18-140mm.htm
    I konkluzja autora:
    At 18mm
    It's sharp edge-to-edge, even wide-open.
    At 35mm
    It's sharp edge-to-edge, even wide-open.
    It's so sharp that diffraction limits performance starting at f/11.
    At 70mm
    It's sharp edge-to-edge, even wide-open.
    The sides can be a tiny bit lower contrast, but I'm not going to worry about it.
    At 140mm
    It's sharp edge-to-edge, even wide-open.
    It's so sharp that diffraction limits performance starting at f/11.
    Teraz nie wiem co mam myslec. Zgluplem do imentu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U niego wszystkie testowane obiektywy mają taką ocenę, więc...

      Usuń
  3. No, kurka wodna, oni chyba czytaja twoj blog! A Ken Rockwell napisal ze wystarczy puknac tym obiektywem lekko w cos i masz to co opisuje Roger Cicala i nawet daje do tego pogladowe rysunki.
    https://www.dpreview.com/opinion/4042117089/roger-cicala-why-i-dont-use-an-mtf-bench-to-test-my-own-lenses

    Teraz mi wszystko znowu pasi! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też liczyłem że mi to szkło wyjdzie lepiej. "Moja" sztuka Nikkora może i była puknięta, ale jeśli już to się ani nie zdecentrowała ani nie "stiltowała" - używając określeń Rogera. To skutkowałby różnicami na poszczególnych brzegach / rogach kadru, czego nie stwierdziłem. Jeśli już, to nastąpiło osiowe przesunięcie soczewki / członu optycznego. Czy w wyniku uderzenia, czy to błąd montażu, trudno stwierdzić.
      Tyle dobrego, że limit dyfrakcyjny dostrzegam w tym samym miejscu co Ken :-)
      A tak w ogóle, to wczoraj Roger przedstawił poglądy na testowanie bardzo bliskie moim :-)

      Usuń
    2. Wniosek - czytac testy na kilku stronach internetowych, albo testowac wiecej niz jeden egzemplarz. Bo latwo o pomylke.

      Usuń
  4. Bardzo madry oparty na doswiadczeniach artykul, pasujacy w 100% do twojego niezbyt szczesliwego testu:
    https://www.dpreview.com/opinion/6856813208/roger-cicala-the-difference-between-sample-variation-and-bad-copies-part-1

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Part 2
      https://www.dpreview.com/opinion/9596141908/roger-cicala-the-difference-between-sample-variation-and-bad-copies-part-2
      Autor pisze o testowaniu wielu egzemplarzy tego samego typu obiektywu, ja ze swojego doswiadczenia w roznych pomiarach (nie sa to obiektywy) wiem ze jesli powtorzysz dokladnie ten sam test to dostaniesz nieco rozniace sie wyniki, a jesli test tego samego obiektu wykona za pare dni inna osoba to tez wyniki nie beda identyczne z pierwotnymi.
      Nic nie jest idealne, nasze pomiary rowniez.
      Dlatego twoje praktyczne testy czytam chetniej niz testy laboratoryjne.

      Usuń
    2. Znowu blogspot nie poinformował mnie o komentarzach... wrrr!
      Czy mój test był "nieszczęśliwy"? Tylko najdłuższe ogniskowe wyszły słabiej niż powinny, za to krótkie zachowują się ładniej niż w niektórych testach, na które trafiłem w sieci.
      Urządzenia pomiarowe są głupie (lepiej: bezmyślne) i łatwo je oszukać. Lub spowodować istotną zmianę wyniku jakimś drobiazgiem na wejściu. Uważam, że doświadczone ludzkie oko jest w stanie wydobyć ze zdjęć więcej informacji potrzebnych fotografowi niż test laboratoryjny. Jasne, metodą "ludzką" nie da się, lub jest bardzo trudno, rozebrać obraz na czynniki pierwsze, co da się zrobić laboratoryjnie. Tyle, że dla fotografów ważniejsze są te oceny ogólne oraz wygląd zdjęcia, niż precyzyjna informacja o poziomie astygmatyzmu, czy bocznej AC.

      Usuń
  5. Moja wiedza jest niczym,kupilem,oczekuje dostawy i będę się cieszył z "ostrych" klatek ,że obiektyw nie był uderzony w sklepie lub w transporcie i soczewki są dalej w osi!!

    OdpowiedzUsuń