wtorek, 15 lutego 2022

OM System Olympus OM-1. Wow?

     Już myślałem że nazwa Olympus znikła na zawsze z firmamentu nowości fotograficznych. Ale uff! nie, jeszcze nie znikła, a dziś po raz kolejny ucieszyła moje oczy okazując się na obudowie wizjera nowej cyfrówki. Do tego, z przodu aparatu widnieje nazwa modelu utworzona według nowego, podobno, standardu. Tia, nowego! Przecież to stare dobre olympusowskie oznaczenie aparatu sprzed circa czterdziestu lat. Ciepło mi się zrobiło na sercu, bo tamten Olympus OM-1 był pierwszą „normalną” lustrzanką, którą miałem możliwość fotografować. Normalną, ale wręcz nadzwyczajną w porównaniu do mojego ówczesnego aparatu, czyli Zenita TTL.
     Koniec dygresji, mamy rok 2022, a nie 1984, i całkiem nowego Olympusa OM-1.

     I cieszmy się, bo to podobno ostatni raz. OM Digital Solutions zdecydowało się wykorzystać starą, formalnie nieistniejącą już w fotografii markę by podtrzymać tradycję i płynniej kontynuować działania poprzednika. A może to podtrzymywanie tradycji stanie się tradycją i logo Olympusa pozostanie na stałe? Życzę mu (i sobie) tego, ale do rzeczy!

     Pod koniec stycznia na blogu zapowiedziałem niemal jednoczesne premiery aparatów Olympusa i Panasonica mające się odbyć za tydzień, podczas targów CP+ w Jokohamie. W OMDS uznali jednak, że wolą mieć więcej czasu dla siebie – znaczy, dla swojego modelu – i nie chcą dzielić się publicznością oraz jej uwagą z Lumixem GH6. Stąd przesunięcie premiery OM-1 na dziś.

     Ten aparat miał być produktem wow!, jak kiedyś zapowiedział gość z wierchuszki OM System. Nie dziwiło więc, że prognozy znawców i „znawców” zawierały czasem wręcz surrealistyczne elementy, jak choćby wprowadzenie małoobrazkowej matrycy. Znacznie bardziej realną była globalna migawka, czy choćby przetwornik o rozdzielczości 24 Mpx. Co ciekawe, im bardziej te prognozy kwitły i odlatywały w kosmos, tym wyraźniejsze stawały się głosy osób z kół zbliżonych do OMDS, które studziły nastroje. Gdy kilka dni temu przeczytałem, że ów „produkt wow!” tylko przypadkiem wymknął się z ust jakiegoś marketingowca i zaczął żyć własnym życiem, przestraszyłem się że zamiast nowości dostaniemy odgrzewany kotlet.


     Jednak nie jest tak źle! Globalnej migawki co prawda brak, a matryca nie ma 24, a 20 Mpx. Jednak jest to matryca Sony, BSI – czyli lepiej zbierająca światło oraz stacked – czyli szybciej sczytująca dane. Do tego doszła prawdziwa nowość, czyli układ filtrów oraz senseli Quad Bayer. Wymyślili to tak, że ścieżek barw (czyli mikrosoczewek i filtrów pod nimi) jest 20 mln, ale pod każdym z nich siedzą cztery, niezależnie odczytywane sensele. Bardzo ułatwiło to 100-procentowe pokrycie matrycy fazowym, a do tego krzyżowym autofokusem Cross Quad Pixel AF, ale dołożyło też roboty w zbiórce i przetwarzaniu danych. To w końcu aż 80 mln punktów do obsłużenia. Całe szczęście na pomoc przybył nowy procesor TruePic X, który jest trzykrotnie szybszy niż ten w E-M1 Mark III. 
     Co wyjdzie z tego w praktyce, okaże się po testach. Na razie wiadomo, że całe to „przyśpieszenie” pozwoliło zaimplementować filmy 4K 60 klatek/s, Full HD 240 klatek/s oraz niesamowite serie zdjęć 50 albo i 120 klatek/s. Tak, sto dwadzieścia zdjęć na sekundę – RAWy też, jeśli trzeba. Choć jeśli żądamy ustawienia ostrości do każdego ujęcia, pozostaje nam „zaledwie” 50 klatek/s. Warunkiem jest podłączenie do aparatu któregoś „szybkiego” obiektywu, czyli umiejącego odpowiednio szybko ostrzyć. Takich obiektywów jest w systemie siedem, wszystkie należą do rodziny PRO. Ciekawe, że jeden z dwóch zaprezentowanych razem z OM-1 zoomów, czyli 40-150 mm f/4 PRO nie należy do tej grupy. Natomiast drugi, czyli odnowiony 12-40/2.8, owszem. Jeśli obiektyw nie jest „szybki” serie zwalniają do 20 klatek/s. To wszystko oczywiście przy użyciu migawki elektronicznej. Mechaniczna potrafi strzelać 10 klatek/s.


     Opcją zdjęć seryjnych, jest możliwość rejestracji i zapisu do bufora obrazów już po połowicznym wciśnięciu spustu. Cała seria może liczyć maksymalnie 99 ujęć, a my możemy dowolnie podzielić ile z nich ma pochodzić sprzed pełnego wciśnięcia spustu, a ile po.

     W dziale „fotografii obliczeniowej” w zasadzie wszystko po staremu. Zdjęcia Hi-Res z ręki mają 50 Mpx, ze statywu 80 Mpx, jest Live Composite, Focus Stacking, HDR itd. Poprawiono funkcję Live ND, czyli cyfrowego szarego filtra, który umie wydłużyć ekspozycję o 6, a nie o 5 działek.

     Dalszej poprawie uległa skuteczność stabilizacji. Sama matryca ma deklarowaną skuteczność 6 EV, natomiast po podłączeniu obiektywu IS rośnie ona nawet do 8 EV. Wynik genialny, ale przypominam sobie, że jakiś czas temu – chyba po osiągnięciu skuteczności 6,5 EV – Olympus ogłosił że dalszego postępu nie będzie, bo uniemożliwia go wpływ ruchu obrotowego Ziemi. Znaczy, OM Digital Solutions zatrzymali Ziemię?

     OK, to by było o możliwościach, teraz kilka słów o sprzęcie. Korpus aparatu ma wymiary zbliżone do E-M1 III, co oznacza że to spory aparat jak na sprzęt Micro 4/3. Bezlustrowce małoobrazkowe są większe od niego nie o centymetry, a o milimetry. Choć, jasne, nadal cięższe – o kilka, kilkanaście procent. Choć są też mniejsze i lżejsze, że wspomnę Sony A7C i Canona RP.


     Pierwsi testujący Olympusa OM-1 chwalą solidniejszy i ciut głębszy uchwyt oraz drobne poprawki w usytuowaniu i w formie elementów sterujących. Przyłączam się do pochwał dotyczących przesunięcia w górę mikrojoystika, dodania przycisku AF-ON oraz odwrócenia na prawą stronę dźwigienki 1-2. Natomiast, jak na razie, nie podoba mi się schowanie w obudowie tylnego i przedniego pokrętła. Dawniej przednie otaczało spust, a prawe miało formę grzybka. Dzięki temu można było szybko dokonać znaczącej zmiany wartości ustawianej funkcji, choć – przyznaję – łatwiej było zmienić ją nieumyślnie.

     Ale i tak istotniejsze reformy nastąpiły w menu. Właściwie to nie reformy, a rewolucja. To co widzimy w OM-1 najbardziej przypomina menu canonowskie. W sumie należy się cieszyć, bo dawne menu Olympusów było strasznie zabałaganione i nieuporządkowane. Tyle tylko, że wszystkie rozdziały i podrozdziały były w nim opisane widocznymi cały czas ikonami. Teraz widać jedynie symbole rozdziałów, ale tematy podrozdziałów są „utajnione” dopóki nie wjedzie się na nie kursorem. Co w niczym nie pomaga, bo wówczas i tak widać ich zawartość. Nie wiem, czy nie wolałbym jednak poprzedniej formy, ale z sensowniej ułożoną zawartością.

     Nowy jest wizjer elektroniczny, a dotyczy to zarówno samego wyświetlacza (OLED 5,76 mln punktów, odświeżanie 120 Hz), jak i rozbudowanej części optycznej pozwalającej oglądać obraz w powiększeniu 0,83× (to w przeliczeniu na mały obrazek).


     Obracany ekran oczywiście może być obsługiwany dotykowo, choć pierwsi testujący dopatrzyli się braków w tej dziedzinie. Po pierwsze, dotykowo nie da się nawigować po menu. Po drugie Super Control Panel zatrzymał się w rozwoju dawno temu i nie uwzględnia niektórych nowych funkcji.

     Co jeszcze? Aparat jest bardzo porządnie uszczelniony, wręcz dokładniej niż Olympus E-M1X. Producent deklaruje spełnianie normy IP53, czym OM-1 ustępuje chyba tylko Leice SL-2. Oba gniazda kart pamięci SD trzymają standard UHS-II. Nowy akumulator to już klasyczna „nerka”, a nie typowa dla Olympusów kostka. Gromadzi aż 17 Wh energii, daje się ładować przez gniazdo USB, i oczywiście aparat może być też tą drogą zasilany podczas pracy.
     A, cena! Jest wysoka, ale nie jakoś zabójcza: 9999 zł. Jak na cenę sugerowaną nowości i flagowca, ujdzie. Choć żeby słychać było oklaski, musiałaby być o dwa, trzy tysiące niższa.


     O, to na razie tyle o nowym Olympusie OM-1. Na razie, bo nie omieszkam go przetestować. Szczególnie interesują mnie możliwości nowej matrycy, bo pierwsze zdjęcia które widziałem wyglądają bardzo obiecująco. Ciekaw też jestem praktyki obsługi zrewolucjonizowanego menu, obrazu w wizjerze, pracy autofokusa oraz tej niewiarygodnie skutecznej stabilizacji.
     Na razie widzę, że konstruktorzy się postarali, nie ma mowy o odgrzewanym kotlecie, choć nie jestem gotów ocenić OM-1 na wow! Lecz jeśli spodoba mi się te kilka elementów, które przed chwilą wymieniłem, mój entuzjastyczny okrzyk z pewnością usłyszycie.

1 komentarz:

  1. No tak. Czekałem, czekałem, nie doczekałem się i przeszedłem do FF konkurencji za bezcen wyprzedając szkła pro. No cóż. Teraz zęby ścieram ze złości...

    OdpowiedzUsuń