środa, 25 stycznia 2017

TEST: Panasonic – dwa mikroszkiełka do Micro 4/3

     Kilka miesięcy temu, przy okazji testu panasonicowych zoomów f/2.8: 12-35 mm i 35-100 mm LINK, trafił w moje ręce także i ciemniejszy obiektyw 35-100. Jego światło, f/4-5.6 to norma w klasie amatorskich telezoomów, jednak w tym przypadku zauważało się zupełnie co innego: gabaryty i ciężar. A właściwie ich brak. Ten zoom jest ciupeńki, można go zgubić nie tylko w torbie fotograficznej, ale i w większej kieszeni. Przypomniałem sobie, że ma on równie niepozornego brata, standardowy zoom 12-32/3.5-5.6. A w ofercie Panasonica są świetnie do tych obiektywów pasujące wielkością Lumixy serii GM. Nie mogłem się więc oprzeć pokusie, by przetestować najbardziej mikroskopijny zestaw systemu Micro 4/3.
      Panasonic Lumix GM5, Lumix G Vario 12-32 mm f/3.5-5.6, Lumix G Vario 35-100 mm f/4-5.6. Ów zestaw widać na zdjęciu w nagłówku: No, nie tyle widać, co można go wypatrzyć w cieniu canonowskiej „piątki”. Ależ to maleństwa, prawda? Byłyby jeszcze mniejsze, gdybym zamiast Panasonica GM5 wybrał GM1. Lecz ja bardzo lubię GM5, więc odpuściłem sobie epatowanie mniejszą o kilka milimetrów wysokością GM1. Tak czy inaczej, to zdjęcie jest świetnym dowodem na to, że aparaty i optyka Micro 4/3 mogą być znacznie mniejsze od APSowych i małoobrazkowych. Jeśli ktoś potrzebuje jak najmniejszego aparatu z wymienną optyką, to taki zestaw jest ideałem. Jasne, trzeba odpuścić sobie korzystanie z naprawdę wysokich czułości, małe są też szanse na papierową głębię ostrości. Jednak nie zawsze te kwestie są istotne, albo stają się mało ważne gdy sprzęt jest mikroskopijny i nic nie waży. No, może nie nic, ale i tak niewiele. Konkretnie 450 g. Czterysta pięćdziesiąt gramów! Tak, tyle wynosi masa gotowego do pracy Lumixa GM5 (z akumulatorem, kartą pamięci i paskiem) oraz dwóch opisywanych zoomów. Nie mam więc żadnych oporów przed napisaniem, że ten zestaw NIC NIE WAŻY. 



     OK, czas przejść do testu. Aparat przetestowałem i opisałem już dawno LINK, a teraz czas na oba zoomy. Od razu napiszę zgodnie tym, co myślałem przystępując do testu: nie spodziewajmy się rewelacji! To przecież dwa amatorskie, „kitowe” zoomy, zaprojektowane z priorytetem uzyskania jak najmniejszych rozmiarów i ciężaru. Krótki zoom waży 70 g, długi dwa razy więcej J Identycznie sprawy się mają z ich „katalogową” długością: 24 mm dla zooma 12-32 mm i dwa razy większa w przypadku 35-100 mm. Choć już ich średnice są identyczne: 55 mm. Tak małe długości uzyskano dzięki zaprojektowaniu dla obu obiektywów pozycji transportowych, w których ich człony zsuwają się do oporu. Do fotografowania zoomy rozkwitają. 


     Ten standardowy wydłuża się dokładnie dwukrotnie, a jego długość przy zmianie ogniskowej pozostaje praktycznie stała. Z kolei telezoom, ustawiony na 35 mm ma długość 67 mm i wydłuża się o 10 przy przejściu na 100 mm. Jeśli ktoś planuje korzystać z jego bagnetowo mocowanej osłony przeciwsłonecznej, musi dodać jeszcze 3 cm. Osłonę otrzymujemy w komplecie z obiektywem, a gdy nie fotografujemy, możemy zamontować ją tył na przód. W krótkim zoomie nie przewidziano takiej osłony. Z pewnością z powodu konieczności zastosowania wystającego bagnetu, który wydłużyłby obiektyw o kilka  milimetrów. Jeśli ktoś bardzo musi, może poszukać jakiejś osłony mocowanej na gwint 37 mm.


     Jeszcze jedna kwestia dotycząca wspomnianej pozycji transportowej. W odróżnieniu od posiadającej ją optyki do Nikonów 1, panasonicowa nie jest wyłącznikiem aparatu. W Nikonach „schowanie” obiektywu wyłączało aparat, a wysunięcie włączało. W Lumixach  nie ma tak dobrze – trzeba wykonać obydwie czynności.

     Kilka słów o ergonomii tych zoomów. Jak na takie maleństwa, nie jest źle, da się ich używać. Pierścienie ogniskowych mają zakres ruchu ok. 1/7 pełnego obrotu i drobne, zbyt drobne ząbkowanie. To jedyne ich wspólne cechy. Pierścień w zoomie 35-100 mm ma przyzwoitą szerokość, ale stawia zbyt duży opór. Nie czuje się tego zbytnio podczas przejazdu przez cały zakres ogniskowych, ale delikatna korekcja kąta widzenia wcale nie jest łatwa. Z kolei w zoomie standardowym pierścień jest za wąski, choć i tak zajmuje niemal połowę katalogowej długości obiektywu. Jednak stawia wyraźnie mniejszy opór (zwłaszcza statyczny), więc nie ma problemów z precyzyjnym ustawianiem ogniskowej.

     Skoro pierścień ogniskowych zajmuje połowę długości, to co, pierścień ostrzenia zajmuje drugą? Nie, nie zajmuje, bo go nie ma. Cóż, na czymś trzeba było oszczędzić. Ręczne ogniskowanie odbywa się dotykowo na ekranie albo klawiszami prawo – lewo nawigatora. Ta druga, to oczywiście jedyna metoda ręcznego ostrzenia w Lumixach bez dotykowego ekranu. Ale według mnie i tak wygodniejsza i bardziej precyzyjna od „ekranowej”. W długim zoomie pierścień ostrości już się zmieścił. Rzecz jasna ostrość ustawiana jest nie bezpośrednio / mechanicznie, a za pośrednictwem silnika elektrycznego.

     Minimalna odległości fotografowania prezentuje się nieźle w zoomie 12-32 mm. Dla ogniskowych do 20 mm ostrość możemy ustawić już na 20 cm od matrycy, a przy dłuższych, na 30 cm. Telezoom nie jest już tak dobry, gdyż jego minimalny dystans ostrości to 90 cm. Niby znacznie więcej niż w krótkim. Jednak gdy chodzi o maksymalną skalę odwzorowania, pomaga mu niemal trzykrotnie dłuższa maksymalna ogniskowa. Stąd jego (przeliczona na mały obrazek) maksymalna skala odwzorowania wcale nie wypada źle: 0,22× w porównaniu z 0,26× zooma standardowego.

     W obu obiektywach ogniskowanie jest wewnętrzne, i w obu wnętrzach natrafiamy na całkiem sporą liczbę wyrafinowanych soczewek. W krótszym zoomie umieszczono trzy asferyczne i jedną ze szkła niskodyspersyjnego, a w długim jedną asferyczną i 3 o niskiej dyspersji. 

Trzy zoomy, będące odpowiednikami małoobrazkowego
70-200 mm. Maleństwo na pierwszym planie, to testowany
tu zoom 35-100 mm f/4-5.6. Ten średni obiektyw, to również
panasonicowe 35-100 mm, ale jaśniejsze - f/2.8. Nad nimi
efektownie góruje Canon 70-200/2.8.
     Zmieściły się też systemy wewnętrznego ogniskowania MEGA O.I.S. Cieszy fakt, że oba zoomy, w odróżnieniu od niektórych, nawet szlachetniejszych obiektywów Panasonica, będą potrafiły współpracować z najnowszym systemem stabilizacji Dual IS II. Muszą na to jednak poczekać, najprawdopodobniej do lata, na aktualizację oprogramowania wewnętrznego. No i oczywiście Dual IS II to domena tylko najnowszych Lumixów, a nie testowego GM5. Jego matryca o stabilizowaniu może tylko pomarzyć, więc nawet „zwykły” Dual IS mu nie przysługuje. Obraz stabilizowany jest wyłącznie przez dołączoną optykę, w przypadku tu testowanych zoomów, całkiem skutecznie. Wyniki 3 działek czasu w przypadku obiektywu 12-32 mm i 3-3,5 działki w przypadku długiego, należy ocenić dobrze (dobrze z plusem), ale nie wyżej. Tyle formalne liczby, podające różnicę czasów ekspozycji pomiędzy identycznymi wynikami zdjęciowymi (zdjęcia ostre / lekko poruszone / mocno poruszone) dla stabilizacji włączonej i wyłączonej. Ciekawszy jest wynik dłuższego zooma, który w moich rękach, przy ogniskowej 60 mm (małoobrazkowe 120 mm), dla czasu 1/8 s, przy włączonej stabilizacji dawał aż 70% całkowicie nieporuszonych zdjęć. Ładnie!


     Pierwszych ocen oba zoomy nie muszą się więc wstydzić. Czy w wynikach „optycznych” też trzymają się mocno?
     Rewelacji pod tym względem nie spodziewałem się, a – przyznam bez bicia – trochę obawiałem się, że miniaturyzacja może spowodować jakieś wyraźne wpadki. Gdy obejrzałem wykonane zdjęcia, uspokoiłem się. Wpadki nie ma ani jednej, a rewelacje… cóż, też nie wystąpiły.
     Ale jest dobrze, wręcz bardzo dobrze. Od razu przypomnę jednak, że aparaty systemu Micro 4/3 same z siebie, bez proszenia korygują wady obrazu. Jeśli na zdjęciu widać dystorsję, winietowanie, czy też aberrację chromatyczną, znaczy, że „w oryginale” były one tak silne, że pełna ich korekcja okazała się niemożliwa. W każdym razie bez wystąpienia negatywnych efektów ubocznych. Jednocześnie ich brak pozostawia nas z pytaniem: wady były i zostały bezśladowo usunięte, czy może już „optycznie” nie występowały. Pisząc „na zdjęciu” mam na myśli zarówno JPEGi z aparatu, jak i RAWy otwierane w Adobe Camera Raw. Oczywiście, da się znaleźć jakąś „neutralną” wywoływarkę, która nie umie odczytać zaszytych w RAWie sugestii co do korekcji i pokaże straszne rzeczy. Ja jednak takiej nie szukałem, interesowało mnie wyłącznie to, co widać na zdjęciach.

     A widać sporo, gdyż te zoomy mogą pochwalić się bardzo przyzwoitą rozdzielczością. Przypomnę, że w moim niegdysiejszym teście, Panasonic GM5 przy współpracy z obiektywem 20 mm f/1.7, osiągnął poziom 2600 lph. Można tę wartość traktować jako referencyjną.
     Cieszy, że identyczna wartość pojawiła się również w obecnym teście, choć przyznaję, że jest rodzynkiem wśród niższych liczb. Występuje bowiem wyłącznie w środku kadru dla ogniskowych 12-14 mm lekko przymkniętego zooma standardowego. Dla równowagi, brzegi przy ogniskowej 12 mm są zauważalnie słabsze. Maksimum to 2300 lph dla f/4, pełna dziura i f/5.6 oznacza 100 lph mniej, ale już f/8 to spadek do 2100 lph. Mamy więc mniej aż o 500 lph w stosunku do środka klatki. Jednak to już koniec złych wieści. Wystarczy bowiem ciut zwiększyć ogniskową, tak do 14 mm, i już 2300 lph mamy na brzegach od pełnego otworu, aż do f/5.6 włącznie. Średnie i dłuższe ogniskowe zooma standardowego nie umieją osiągnąć 2600 lph, ale potrafią uzyskać 2500 lph na całej powierzchni klatki. O, to lubię! Dobrze trzymać się pełnej dziury lub przymykać nie mocniej niż do f/5.6, gdyż silniejsze przymknięcie może spowodować lekki spadek szczegółowości. Przy okazji wspomnę, że oba zoomy dopiero przy f/11 mocniej tracą na rozdzielczości, a używania f/16, czy też f/22 lepiej w ogóle nie brać pod uwagę.

Kadr do testu rozdzielczości
krótszego zooma przy ogniskowej
12 mm. Wycinki obok.
Wycinki do testu rozdzielczości krótszego zooma przy
ogniskowej 12 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu rozdzielczości
krótszego zooma przy ogniskowej
18 mm. Wycinki obok.
Wycinki do testu rozdzielczości krótszego zooma przy
ogniskowej 18 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
















Kadr do testu rozdzielczości krótszego zooma
przy ogniskowej 32 mm. Wycinki obok.
Wycinki do testu rozdzielczości krótszego zooma
przy ogniskowej 32 mm. Środek kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.















     Zoom 35-100 mm f/4-5.6 wykazuje jeszcze wyższą stabilność szczegółowości. Od pełnej dziury aż do f/8 gwarantuje 2500 lph w całym kadrze przy średnich i długich ogniskowych, a 2500 / 2400 lph (środek / brzeg) dla 35 mm. Taka stałość, i to na wysokim poziomie, jest dużym osiągnięciem. 

Kadr do testu rozdzielczości
telezooma przy ogniskowej
35 mm. Wycinki obok
Wycinki do testu rozdzielczości telezooma przy
ogniskowej 35 mm. Środek kadru na górze, brzeg na dole.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
















Kadr do testu rozdzielczości telezooma
przy ogniskowej ok. 60 mm. Wycinki obok.
Wycinki do testu rozdzielczości telezooma przy
ogniskowej ok. 60 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
 















Kadr do testu rozdzielczości
telezooma przy ogniskowej
100 mm. Wycinki obok.
Wycinki do testu rozdzielczości telezooma przy
ogniskowej 100 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 
















     Bocznej aberracji chromatycznej prawie nie widać. Coś tam, troszeczkę, przy długim końcu zooma 35-100 mm, ale nie ma czym się przejmować. Symboliczna koma pojawia się przy otwartej przysłonie zooma standardowego dla najkrótszej ogniskowej. O tym wszystkim wspominam jedynie dla formalności, bo w praktyce nie mamy co się tych wad obawiać.

     Dystorsja jest zauważalna na zdjęciach wyłącznie gdy używamy dołu zooma standardowego. Podejrzewać należy tak silną „optyczną” dystorsję beczkowatą, że nie dało rady jej do końca skorygować. Z pewnością rogi kadru i tak rozciągnięto ile się dało, ale więcej już nie było można, gdyż silniejszy spadek rozdzielczości byłby nieakceptowany. W korygowaniu zatrzymano się więc na „beczce” niemal 2-procentowej, co jest już w miarę akceptowalnym wynikiem. Lekkie wydłużenie zooma powoduje wyraźny spadek dystorsji: do 0,9% beczkowatej dla 14 mm i pomijalnie małej dla środka i góry zakresu zooma standardowego. Długi zoom? Praktycznie zero zniekształceń.

Nieskorygowana (przez aparat) dystorsja beczkowata zooma 12-32 mm dla ogniskowych
12 mm i 14 mm. Środek i góra zakresu ogniskowych tego obiektywu oraz długi zoom
w całym swym zakresie, są od tej wady wolne.
     Z winietowaniem już tak dobrze nie ma, gdyż pojawia się w całym zakresie ogniskowych obydwu obiektywów. Jednak przeszkadzać może wyłącznie w dołach tych zakresów. Nie jest może jakoś szczególnie silne, ale dość ostro ściemnia najbliższe okolice rogów klatki. By na „gładkich” obszarach to ściemnienie nie raziło, warto przymknąć przysłonę o działkę w długim zoomie i o półtorej w standardowym.  



Ogniskowa 12 mm. Winietowanie dla otwartej przysłony niewątpliwie jest widoczne,
jednak nie zawsze przeszkadza. Przymknięcie przysłony do f/4 poprawia sytuację,
a do f/5.6 likwiduje problem.


     Pod światło oba obiektywy zachowują się przyzwoicie. Blików nie tworzą dużo, ale gdy już, to są one spore i dobrze widoczne, układające się blisko źródła ostrego światła. Jednak ich pojawianie się jest raczej nieregularne. Dwa, niemal identyczne zdjęcia ze słońcem w kadrze, potrafią wyraźnie się różnić intensywnością niepożądanych plam światła. Gdy widzimy takie w celowniku, warto spróbować lekko zmienić kadr lub obrócić aparat, bo to może istotnie pomóc.
     Po lewej zdjęcie z długiego zooma, wykonane przy ogniskowej 35 mm i przysłonie f/5.6. Jeden albo dwa spore bliki, bądź plamy, tuż przy źródle światła, to typowe zachowanie obydwu zoomów. 


     No i pięknie! Wszystko wygląda znacznie lepiej niż można by się spodziewać po dwóch ciemnych i tanich zoomach. Wrrrróć! Tanich? Niestety nie! Każde z tych maleństw kosztuje ponad tysiąc złotych. Najtańsze znalezione w sieci oferty z polskich sklepów, to ok. 1100 zł za 12-32 mm i 1300 zł za 35-100 mm. Sporo! A gdy się jeszcze doliczy Lumixa GM1 albo GM5, wychodzi suma z okolic 3500 zł. W tym budżecie spokojnie zmieścimy się z wcale nie najprostszą cyfrówką APSC i dwoma zoomami. Tyle, że taki zestaw będzie znacznie większy i – szacunkowo – dwukrotnie cięższy. Jeśli zależy nam na minimalizacji rozmiarów i ciężaru, propozycja Panasonica jest nie do pobicia. Polecam!

Podoba mi się:
+ rozmiary i ciężar
+ równa szczegółowość obrazu w całym zakresie ogniskowych (zwłaszcza długi zoom)

Nie podoba mi się:
- opór pierścienia zooma w 35-100 mm
- ceny




W teście używałem statywu i głowicy Vanguard oraz kart pamięci Lexar.

4 komentarze:

  1. Trudno. Ze sklepu koła fortuny wybieram tańsze dżwiganie dużych obiektywów. Ale interesujące jest to porównanie rozmiarów. A nawet zastanawiające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda że sklep koła fortuny nie każdemu pozwala na wielokrotny wybór. Dawniej było lepiej: większość znanych mi bardziej zaawansowanych fotoamatorów stać było i na kompakta i na lustrzankę i na średni format. Jasne, kijewa, a nie hassela, ale jednak.
      A to porównanie rozmiarów sprzętu jest według mnie bardzo istotne. Pokazuje, że m4/3 jest (obecnie) największym systemem do którego jeszcze można zrobić nieduże zoomy. W APSC jest już z tym problem, o FF nawet nie wspominam.

      Usuń
  2. Ja mogę powiedzieć trochę o tym 35-100, dla mnie są dwie rzeczy o które mogę się przyczepić. Pierwsza to słabe działanie ois w zakresie 1/100-1/200 i brak uszczelnień co poskutkowało u mnie paprochami pod szkłem po tygodniu. Używam go podpiętego pod pens e-pl5, może ois lepiej działa pod body Panasonica...

    OdpowiedzUsuń
  3. O, dzięki za info.
    Z tymi poruszonymi zdjęciami, to rzeczywiście może być tak, że obiektyw wykrywa obce body i wchodzi w tryb "na odwal": jakoś tam działa, ale się nie stara. Ale możliwe też, że chodzi o jakieś wzbudzanie drgań przy konkretnym odstępie w czasie ruchu poszczególnych lamelek migawki. Coś jak wieku temu w Prakticach (MTL, LTL), w których bezpieczniej było korzystać z 1/15 s niż z 1/30 s.
    A mój testowy egzemplarz 35-100 był w środku czysty, choć pewnie swoje już w życiu przeszedł. Może bywają jakieś niedoróbki / niedokładności montażu w poszczególnych egzemplarzach? Bo nie podejrzewam mikronowych różnic w wymiarach / kształtach bagnetów Olympus / Panasonic...

    OdpowiedzUsuń