środa, 15 marca 2017

TEST: Stare, ale jare – rekordowo szerokie szkiełko APSC

     Sigma 8-16 mm f/4.5-5.6 DC HSM… i wszystko jasne. Wiecie, że ten zoom liczy sobie już siedem lat? Tyle czasu, a nadal jest rekordzistą. Od tamtej pory nie powstał żaden niepełnoklatkowy, rektalinearny obiektyw o szerszym, czy choćby równie szerokim spojrzeniu. Ba, owo „niepełnoklatkowy” oznacza nie tylko APSC, ale też format 4/3 cala i wszystkie mniejsze. Mały obrazek dorobił się już 10 mm w Voigtlanderze, ale w mniejszych formatach, w Hyper Wide Angle trwa posucha. Skoro nie ma nic nowego, to trzeba przetestować staruszka Sigmy.

      On rzeczywiście jest wyjątkowy. Wśród optyki APSC jest sporo szkieł o ogniskowej 10 mm, choć niemal wyłącznie są to zoomy zawierające tę ogniskową. Ale już 9 mm nie pojawiło się ani razu. Z kolei w zoomach Mikro 4/3 napotkamy 7 mm. To oznacza odpowiednik małoobrazkowych 14 mm, a 10 mm w APSC widzi tyle, co 15-16 mm w małym obrazku. Sigma 8-16 mm schodzi do małoobrazkowych 12 mm, choć to tylko w przypadku używania z lustrzankami Nikona, Pentaxa i Sigmy, bo z Canonami prezentuje odpowiednik troszkę ponad 13 mm. Zresztą w tych trzech pierwszych to też jest więcej niż 12 mm, bo nie ma aparatów z cropem równym dokładnie 1,5. Współczynnik kadrowania w wypadku tych przetworników zawsze jest nieco większy.

Źródło: Sigma
     A już konkretnie, zoom ten obejmuje po przekątnej kąt 121,2° – to wartość deklarowana dla Sigmy SD1 z matrycą o cropie 1,53, czyli powszechnym wśród cyfrówek „1,5×”. Wyliczyłem, że dla Canonów mamy dokładnie 119°.
     Ciągle piszę o najszerszym kącie, a to przecież zoom, więc i drugi kraniec się liczy. Tam mamy małoobrazkowe 24,5 mm albo – dla Canonów – 25,6 mm. To przekłada się na kąt widzenia 83,2° albo 80,7°. Cieszy, że ten zoom ma krotność zmiany ogniskowej 2. W tego typu, szerokokątnych konstrukcjach często spotykamy niższe, mniejsze od 2, obniżające uniwersalność obiektywu, wartości. A jak dobrze poszukać, to i mniej niż 1,5× się znajdzie.



Dwuczęściowy przedni kapturek obiektywu.
     Krotność krotnością, ale jasność jasnością. O, tu już można ponarzekać, bo ani f/4.5 w dole zooma nie zachwyca, ani f/5.6 na górze nie można się chwalić. Ale cóż, rekord wymaga wyrzeczeń. Oby tylko w parametrach katalogowych, a nie jakościowych. Racja, Canonowi udało się zrobić rekordowego zooma 11-24 mm i dać mu przyzwoite światło f/4. Jednak w jego wypadku „wyrzeczeniem” jest cena. W Sigmie i ten parametr prezentuje się nieźle jak na rekordzistę, choć nie rewelacyjnie. Nówkę kupuje się za mniej więcej 2800 zł, a egzemplarze używane w dobrym stanie, nawet z komisową gwarancją i fakturą, bez problemów znaleźć można za mniej niż 2000 zł. Tyle, że oferta tych zoomów jest bardzo skromna. Rzecz dotyczy zwłaszcza egzemplarzy używanych – na Allegro znalazłem tylko pięć ofert. Na ile to niechęć do sprzedawania przydatnego obiektywu, a na ile skutek skromnych zakupów nówek w przeszłości? Dopytałem w warszawskim Sigma Pro-Centrum i wyszło, że chyba bardziej pierwsze niż drugie. 8-16 mm miał co prawda tylko ok. 20% udziału w sprzedaży zoomów APSC UWA Sigmy (reszta to obie wersje 10-20 mm), lecz sumarycznie sprzedało się go całkiem sporo. I druga ważna sprawa: obiektyw nadal jest produkowany. Co prawda nie jest to produkcja ciągła, a uruchamiana co jakiś czas, niemniej producent dba o dostępność 8-16 w magazynach. To w odróżnieniu od 10-20/4-5.6, którego ostatni egzemplarz zszedł z linii już dość dawno. I w odróżnieniu od 10-20/3.5, którego wytwarza się sporo, bo cały czas dobrze się sprzedaje. Zwłaszcza po przeprowadzonej ze trzy lata temu obniżce ceny do poziomu wyraźnie poniżej 2000 zł.

     Wracam do testowanego zooma 8-16 mm f/4.5-5.6 DC HSM. Jak na tak szeroki kąt, ma on nietypową formę długiej rurki, w ogóle nie rozszerzającej się na przednim końcu. Troszkę ponad 100 mm długości przy średnicy 75 mm – proporcje nie dziwią, lecz forma równiutkiego walca jest dość rzadka w tej klasie optyki. Obiektyw z canonowskim mocowaniem ma masę 550 g. Obudowa jest niemal w całości plastikowa, z wyjątkiem zintegrowanej osłony przeciwsłonecznej wykonanej z metalu. Tuż za osłoną umieszczono pierścień ostrości. Jego obsługa z początku nie zachwyciła mnie, bo stawia on trochę za duży opór. Jednak dzięki temu, podczas testu, gdy często wyłączałem autofokus, małe były szanse, by niechcący przestawić ostrość. Rzadka sytuacja: pierścień zooma obraca się z oporem mniejszym i płynniejszym niż ten od odległości. Może nie tak komfortowo jak w Sigmie 10-20/4-5.6, ale jego obsługa i tak zasługuje na piątkę. Przejście przez cała skalę ogniskowych wymaga wykonania ok. 1/7 pełnego obrotu, co przy skromnej krotności zooma pozwala uzyskiwać bardzo precyzyjny dobór kąta widzenia. Jeszcze większą precyzję zapewniono przy ręcznym ustawianiu ostrości, choć tu wcale nie jest ona potrzebna. Pokonanie zakresu od ∞ do minimalnego dystansu ostrości, czyli 0,24 m, wymaga pokonania ponad 1/3 pełnego obrotu pierścienia. Jednym z powodów jest zastosowanie przekładni zwalniającej pomiędzy pierścieniem, a skalą odległości – według mnie rzecz zupełnie zbędna w optyce UWA.

     Napędem autofokusa jest ultradźwiękowy, pierścieniowy silnik HSM. Cichy i całkiem szybki, choć ta druga cecha w tego typu optyce nie jest istotna. Błędów w działaniu fazowego AF nie dostrzegłem, co nie znaczy, że zupełnie ich nie było. Po prostu przy średnich i większych dystansach ostrości, duża głębia mogła maskować ewentualne błędy. Na zdjęciach wykonywanych z bardzo małych odległości, pomyłek nie było. A, oczywiście ten typ napędu daje możliwość przeostrzenia bez wyłączania autofokusa. Przełącznik AF↔MF jest po sigmowsku kanciasty i toporny. Bardzo wygodnie się go używa.

     Ciekawostką jest obecność aż trzech wersji wykończenia obudowy obiektywu. Przepraszam, co najmniej trzech. Bo skoro ja trafiłem na trzy, to dlaczego nie miałaby znaleźć się i czwarta? Najstarszym chronologicznie jest „wykończenie EX”. Tak w każdym razie ja je nazywam, bo pojawiło się wraz z nazwaną „EX” rodziną optyki Sigmy. Miało to miejsce jakoś w samej końcówce XX wieku, a chodziło o te „lepsze” obiektywy, które powinny efektowniej wyglądać. Wykończenie EX oznaczało (poza złotym paseczkiem na obudowie) nie czarną, a grafitową, dość miękką powłokę nałożoną na obudowę. Na tyle miękką, że pociągnięcie paznokciem pozostawiało na niej ślad. Ślad, który szybko znikał, podobnie jak i inne typowe uszkodzenia i zadrapania, wynikające choćby z niefrasobliwego wrzucania sprzętu luzem do torby. Pewną tak wykończoną Sigmą fotografowałem przez niemal 10 lat, a gdy ją sprzedawałem nie miała żadnych zewnętrznych śladów używania.
Dwóch pozostałych typów wykończenia obudowy nie jestem w stanie ustawić chronologicznie. Pierwszy z nich, to nie pokryty niczym czarny plastik i malowana na czarno metalowa osłona przeciwsłoneczna. Taki egzemplarz testowałem i prezentuję go na zdjęciach. Ten drugi ma wszystkie te elementy pokryte cieniutką warstwą czarnej gumy. Nieco poważniej i solidniej „brzmi” on trzymany w ręku, lecz owa guma nie jest zbyt wytrzymała. Efektem jest jej wycieranie się i łuszczenie, zwłaszcza na osłonie. Jeśli więc planujecie zakup Sigmy 8-16 mm, a dbacie o estetykę sprzętu, tej wersji nie polecam.

     Konstruktorzy obiektywu zadbali o dobre wykorzystanie z konieczności płytkiej osłony przeciwsłonecznej. Przedni człon zooma chowa się głębiej przy dłuższych ogniskowych, a wysuwa przy krótszych.

     Wygląd wyglądem, rekordy rekordami, ale wyniki zdjęciowe to podstawa. Da się coś z niego wyciągnąć?
      Bez obaw, choć od razu zaznaczam, nie jest to poziom najnowszej superszerokokątnej Sigmy 12-24 mm f/4 DG HSM ART. Ale, z drugiej strony, obiektyw pracuje lepiej niż wcześniejsze wersje tego pełnoklatkowca. Jednak dla uzyskania optymalnej szczegółowości obrazu, należy go przymykać. Oczywiście ze względu na brzegi kadru, gdyż jego centrum praktycznie wszystko jedno, czy ustawiono pełną dziurę, czy f/8. Bo już f/11 oznacza delikatne, słabe, a nawet nie zawsze widoczne pogorszenie szczegółowości środka klatki. Na tyle nieznaczne, że warto z tego przymknięcia korzystać dla poprawy brzegów. Dotyczy to zwłaszcza środka i góry zakresu ogniskowych, gdzie dobrze widać korzyści z przejścia f/8 → f/11.
     Praca pełną dziurą? No, jak bardzo trzeba, to można. Ale ja nie polecam, bo brzegi nie będą wówczas błyszczały szczegółami. Ciekawostką jest fakt, że newralgiczna w zoomach UWA najkrótsza ogniskowa, tu prezentuje się przy otwartej przysłonie nie gorzej niż pozostałe.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 8 mm. Wycinki poniżej.

Wycinki do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 8 mm. Brzeg na górze,
środek na dole. Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 12 mm. Wycinki poniżej.

Wycinki do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 12 mm. Brzeg na górze,
środek na dole. Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 16 mm. Wycinki poniżej.

Wycinki do testu szczegółowości obrazu przy ogniskowej 16 mm. Brzeg na górze,
środek na dole. Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
 
     Jak można się domyślić ze zdjęcia w nagłówku artykułu, obiektyw testowałem na Canonie 70D. Oznacza to, że wyniki zdjęciowe pokazują wyłącznie działania obiektywu, bez wsparcia automatycznych korekcji aparatu. Stąd na wycinkach zdjęć widać sporo bocznej aberracji chromatycznej. By się jej pozbyć, warto korzystać z RAWów i podczas ich wywoływania usunąć AC. O ile jednak dotychczas, przy takiej operacji zawsze dobrze mi się sprawdzał Adobe Camera Raw, o tyle na Sigmie 8-16 mm połamał on sobie zęby. Niby zdjął AC, ale ona wyłaziła później przy wyostrzaniu zdjęcia. Spróbowałem więc DxO Optics Pro, i ten dał sobie radę.

Kadr do prezentacji aberracji chromatycznej - ogniskowa 8 mm, przysłona f/4.5.
Powiększony wycinek niżej.

Po lewej JPEG wprost z aparatu, po prawej uzyskany z RAWa w DxO Optics Pro.
Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Typowym problemem optyki superszerokokątnej jest winietowanie. Pod tym względem Sigma 8-16 mm wypada źle w formalnych testach, a lepiej w praktycznych. Nie będę straszył was liczbowymi wynikami z testu studyjnego, bo i po co. Spójrzcie na zdjęcia plenerowe, na których co prawda dobrze widać, że klatka ściemnia się w kierunku swoich brzegów, ale nie wygląda to źle. Ani pod względem intensywności winietowania, ani jego charakteru. Co nie znaczy, że podobnej jasności całego kadru zdjęcia, nie przyda się korekcja winietowania podczas jego obróbki. Spodziewałem się większych kłopotów w tym względzie.

Winietowanie przy najkrótszej ogniskowej oraz otwartej i dość mocno przymkniętej
przysłonie. Różnica w jasności rogów kadru i ich okolic naprawdę nie jest duża.

     Jednak już w kolejnej konkurencji Sigma mnie nie zawiodła. Niestety. Chodzi o jej sporą, no dobrze, koniec z poprawnością polityczną: potężną dystorsją beczkowatą dla najkrótszej ogniskowej. Rybie oko to może jeszcze nie jest, ale studyjny wynik 3,7% mówi sam za siebie. Nie jest to rekord w znanej mi optyce rektalinearnej, są gorsze szkła, ale 8-16 kwalifikuje się w tej dyscyplinie na podium. Co wcale jeszcze nie znaczy, że każde zdjęcie będzie wymagało usuwania beczki. Powiem więcej: wśród zdjęć plenerowych znalazłem naprawdę niewiele takich, które by takiej korekty wymagały. Dopóki blisko brzegów kadru nie biegną proste linie, efekt może być nawet niezauważalny. Jeśli jednak takie linie są, bez programowej ingerencji się nie obejdzie. Zaznaczę jednocześnie, że w tym zoomie nie występuje zjawisko znane z testu Sigmy 12-24 mm f/4 ART, czyli istotne słabnięcie beczki przy zwiększaniu ustawionego dystansu ostrości. Tam, przy bardzo małych odległościach sięgała ona aż 5%, ale dla nieskończoności spadała poniżej procenta. LINK Tu, w 8-16 mm, trzyma ona równy poziom.

Efektowna "beczka" występująca przy najkrótszej ogniskowej.

Nieznaczna dystorsja poduszkowata przy ogniskowej 16 mm.

     Następnym spodziewanym problemem były zdjęcia pod światło. Bo przecież wiadomo, że tak wypukła przednia soczewka to najlepszy na świecie generator blików. Oczywiście są obiektywy i obiektywy – jedne bardziej, inne mniej wrażliwe. Wspominana tu już nie raz Sigma 12-24 mm f/4 ART, jest przykładem zupełnej niewrażliwości na świecenie prosto w twarz. Z kolei testowany wcześniej Tamron 15-30 mm f/2.8 VC LINK okazał się czuły na takie działania, a szczególnie nie lubił świateł spoza kadru. Testowana tu Sigma 8-16 mm trzyma się pod tym względem blisko czoła stawki. Przy średnich i dłuższych swych ogniskowych z rzadka tylko tworzy pojedyncze i słabo widoczne, drobne bliki. Przy 8 mm jest gorzej, ale obiektyw jest bardzo przewidywalny. Bliki są zawsze dwa, blisko siebie, nieduże i raczej ostre, a dobrze widoczne dopiero po przymknięciu przysłony do f/8 albo mocniej. Uważać więc na nie trzeba, ale nie ma powodów, by jakoś szczególnie na nie narzekać. Zwłaszcza, że ich nieznaczne rozmiary pozwolą w wielu sytuacjach wyretuszować je ze zdjęć.

Ogniskowa 8 mm. Gdy wykonywałem lewe zdjęcie, przód obiektywu był w cieniu bramy.
Do dwóch kolejnych przesunąłem się krok do przodu, by światło słońca padło
na przednią soczewkę. Przy otwartej przysłonie (zdjęcie środkowe), bliki w dole kadru
są słabo widoczne. W odróżnieniu od tych ze zdjęcia zrobionego z użyciem f/11.

Ogniskowa 16 mm, przysłona f/8, słońce w kadrze. Blików jak na lekarstwo.

    Poniżej jeszcze kilka zdjęć wykonanych podczas testu.

Ogniskowa 16 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 8 mm, przysłona f/11. Ostrość ustawiona
na pierwszy plan.

Ogniskowa 11 mm, przysłona f/5.

Ogniskowa 16 mm. Ostrość ustawiona na najbliższym fragmencie pierścienia.

Ogniskowa 16 mm. Ostrość ustawiona na najbliższym fragmencie pierścienia.

Ogniskowa 11 mm, przysłona f/8.

Ogniskowa 8 mm, przysłona f/4.5. Żeby w tych
warunkach fotografować z ręki, użyłem czułości ISO 800.
Teraz myślę sobie, że warto było skorzystać z ISO 1600
i przymknąć przysłonę o działkę.

Ogniskowa 8 mm, przysłona f/4.5.

Ogniskowa 16 mm, przysłona f/5.6.

Ogniskowa 16 mm, przysłona f/5.6.

     Mi się ten obiektyw podoba! Nie, nie jest rewelacyjny. Nie mogę go nawet całościowo ocenić bardzo dobrze. Wymaga bowiem konkretnego przymykania dla poprawy szczegółowości brzegów klatki, a beczka przy 8 mm robi zbyt silne wrażenie. Ale jak na siedmiolatka, zoom wypada zupełnie nieźle. Zwłaszcza, że to ciągle rekordzista pod względem kąta spojrzenia. A może wkrótce należałoby się spodziewać następcy? Poprawionego tu i ówdzie, podciągniętego do aktualnie obwiązującego w Sigmie poziomu jakości. Niestety, raczej nie. Ba, z tego co wiem, w najbliższych miesiącach nie mamy szans na jakąkolwiek premierę Sigmy. Powodem jest konieczność produkcji na sporą skalę czterech tegorocznych nowości, które – co nie dziwi – spotkały się z dużym zainteresowaniem. Nawet odnowiona wersja zooma 70-200/2.8 OS – w końcu też staruszka – nie pojawi się w tym roku. Tak czy inaczej, 8-16 mm jest równie wiekową konstrukcją, więc nowy APSowy zoom UWA też by się przydał w ofercie Sigmy. Oczywiście pod warunkiem, że nie zamierza się ona w pełni poświęcić optyce pełnoklatkowej. Czego szczerze jej nie życzę!


Podoba mi się:
+ rekordowo szerokie spojrzenie
+ zachowanie pod światło

Nie podoba mi się:
- konieczność przymykania
- solidna beczka przy 8 mm



Zajrzyj też tu:

6 komentarzy:

  1. Tak przeczytałem fragment "To w odróżnieniu od 10-20/4-5.6, którego ostatni egzemplarz zszedł z linii już dość dawno. I w odróżnieniu od 10-20/3.5, którego wytwarza się sporo, bo cały czas dobrze się sprzedaje."
    i stwierdziłem, że mnie to wcale nie dziwi. Zawsze traktowałem to drugie szkło jako bezpośredniego, ulepszonego następcę pierwszego (i tak bardzo dobrego). Więc nic dziwnego, że jak sprzedaje się drugie, to pierwsze przestaje się produkować. Bo kto by go kupował?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ulepszonego? Katalogowo tak, użytkowo również. Ale gdy po premierze 10-20/3.5 zrobiłem (chyba dla Foto) test porównawczy obydwu, to ten nowy wcale nie błysnął jakością. Z tego co pamiętam, we wnioskach napisałem, że kupuje się go wyłącznie, gdy to f/3.5 jest nam niezbędne. A i tak przy pełnej dziurze obiektyw nie błyszczał. Z pamięci piszę, może było trochę inaczej. Ale niewiele, bo sam wówczas byłem posiadaczem ciemniejszej wersji i nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wymienić ją na jasną. Ale ludzie brali ją - w sumie nic dziwnego, bo 3.5 wygląda o niebo lepiej niż 5.6. A potem jasny staniał do poziomu ciemnego, a jednocześnie Sigma ogłosiła (nie wiem na ile oficjalnie) koniec produkcji ciemnego. I było pozamiatane.

      Usuń
    2. Właśnie z uwagi na wyrównanie cen pisałem o "następcy". Z tego co pamiętam z moich doświadczeń, nowy optycznie przy bezpośrednim porównaniu typu "ta sama ogniskowa, ta sama przysłona" nie wypada gorzej (a to już jest coś - nie zawsze przecież tak jest, nie? ;) różnica w wymiarach i wadze akceptowalna. Wiadomo, że jak ktoś ma starą, to nie musi chcieć zmieniać (ja bym nie chciał), ale jak ma się do wyboru oba szkła przy tej samej cenie... No w każdym razie wcale mnie nie dziwi, że Sigma nie chce produkować 10-20/4.5-5.6 - żeby im zalegał na półkach? :)

      Usuń
    3. Po redukcji ceny, to o 4.5-5.6 wszyscy zapomnieli :-) Ktoś mi mówił, że rok temu kupił wersję 3.5 za 1600 zł. Tanio jak barszcz. Tamron 10-24 kosztuje podobnie, ale jednak ciemnieje.

      Usuń
  2. A tak w ogóle wracając do tematu głównego tego tekstu: mnie w Sigma 8-16 mm f/4.5-5.6 DC HSM potwornie irytuje to samo, co w M.ZUIKO 7-14 (za który normalnie dałbym się pokroić, ale z kasą krucho ^_^) - wypukła soczewa. Bo takie szkło chciałoby się zabrać do ekstremalnej krajobrazówki, a tu pojawiają się spore kłopoty z filtrami. Da się to rozwiązać, ale trzeba się nakombinować z adapterami, tulejami itd. Rozmiary zestawu też wtedy rosną. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ta soczewa to problem przy filtrach. Albo się korzysta z jakichś "rusztowań" albo przechodzi na 10 mm. W małym obrazku jest lepiej: "płaskie" jest w zoomach co prawda dopiero 16 mm, ale Voigtlander ma stałkę 12 mm. Jasne, nie do lustrzanek, ale już coś...

      Usuń