czwartek, 19 kwietnia 2018

TEST: Panasonic 200 mm f/2.8 – duża rzecz, a cieszy!


     Naprawdę duża, poczynając od pełnej, oficjalnej nazwy: Panasonic Leica DG Elmarit 200mm F2.8 Power OIS. Poza tym cóż, obiektyw waży kilo trzydzieści, a z osłoną przeciwsłoneczną liczy sobie 26 cm długości. 
     I już wiadomo po co Panasonic wypuścił wielkogabarytowego Lumixa G9 wyposażonego w wyjątkowo duży uchwyt. Bez takiego aparatu trudno by pracować panasonikowo – leikową dwusetką. A jak mi się tym zestawem fotografowało? Zapraszam do testu!

      Pociągnę jeszcze sprawę wymiarów i masy tego obiektywu, bo to naprawdę wyjątkowy ptaszek. Pod względem kąta widzenia jest odpowiednikiem małoobrazkowej optyki 400 mm. Jednak jego formalne parametry naprowadzają na canonowskiego bliźniaka – nie bliźniaka: najdłuższą czarną eLkę, czyli EF 200 mm f/2.8L USM. Ona – licząc bez osłon – jest od Panaleiki krótsza o 4 cm i lżejsza niemal o połowę. A to przecież optyka pełnoklatkowa! Teraz możecie sobie wyobrazić jakim olbrzymem jest testowany tu obiektyw. A, można go przedłużyć jeszcze o półtora centymetra albo licząc inaczej, o 80 mm. Wydłużyć telekonwerterem 1,4×, dodającym 1,5 cm do fizycznej długości obiektywu i wydłużającym ogniskową do 280 mm. Konwerter dostałem w komplecie z obiektywem, gdyż akurat takim zestawem dysponował Panasonic Polska. Tak mi się wówczas wydawało, a dopiero potem wyszło, że konwerter należy do zestawu obowiązkowego. Miłe! Choć ci, którzy potrzebują „tylko” 200 mm pewnie będą narzekali, że muszą płacić za niepotrzebny im kawałek metalu i szkła.
     No właśnie, ile trzeba zapłacić za ten komplet? Dwanaście i pół tysiąca złotych polskich. Uff! No, ale teraz mamy już lepszy obraz z czym startujemy do testu.

     I już na początku widzimy, wróć! czujemy uzasadnienie wysokiej ceny. Ten obiektyw na zewnątrz jest całkowicie i absolutnie metalowy. Bagnet, poszczególne człony obudowy, pierścienie, a kończąc na długiej, walcowatej osłonie przeciwsłonecznej – ani grama tworzyw sztucznych! Dobra, przyznaję: z plastiku wykonane są suwaczki przełączników autofokusa i stabilizacji. Tak metalowego dużego obiektywu dawno nie miałem w dłoniach.

    Bez osłony obiektyw liczy 17 cm długości i waży trochę ponad 1,2 kg. To oczywiście bardzo mało w porównaniu do małoobrazkowych, równie jasnych „czterysetek” – 4-4,5 kg, 35-40 cm, ale dużo w odniesieniu do wspomnianej w tekście canonowskiej eLki 200/2.8. Nota bene kosztującej zaledwie 3000 zł. Ciekaw jestem, czy dałby ona sobie radę na matrycy tak mocno upakowanej jak 20-megapikselowe Micro 4/3.

     Komfort obsługi? No, w zasadzie bardzo wysoki, ale przy takim poziomie wykonania spodziewałem się wzorcowego. A tu nie bardzo. Szeroki pierścień ręcznego ostrzenia łatwo trafia pod palce, obraca się bardzo płynnie, ale jego ząbkowanie jest ciut za mało wyraziste. Niby nic, ale podejrzewam że w upale palce mogą się trochę ślizgać.  
     Drugi pierścień, to ten od przysłon. Obiektyw, podobne jak i inne stałoogniskowe Panaleiki, pozwala ustawiać przysłonę klasycznie, czyli właśnie na obiektywie. I tu znowu niby wszystko dobrze: pierścień wyróżnia się z obudowy, zaskoki są wyraźne i na tyle duże, że łatwo dobrać przysłonę z dokładnością 1/3 działki. Ale ten kij ma dwa końce, gdyż próba przejechania z pełnej dziury na f/11 wymaga wykonania obrotu całą dłonią, bo ruch samych palców nie wystarcza. I jeszcze jedno: na mój gust pierścień jest wysunięty zbyt daleko do przodu obiektywu. Wolałbym go mieć bardziej po ręką.
     I odwrotnie: wyłączniki autofokusa i stabilizacji zostały upchnięte tuż przy mocowaniu bagnetowym, w dodatku na zwężającym się tam korpusie obiektywu. Wcale nie jest łatwo trafić tam palcami.

     Już koniec marudzenia? Nie, na koniec zostawiłem sobie rodzynek w postaci osłony przeciwsłonecznej. To długa metalowa rurka, którą nasuwa się na przód obiektywu i zaciska śrubką. Niby proste, lecz konstruktorzy Elmarita uznali, że osłonę warto zabezpieczyć przed spadnięciem w razie poluzowania się zacisku. Tył obudowy jest po jej wyprodukowaniu lekko ściskamy, co go owalizuje, dzięki czemu osłona trzyma się obiektywu także swą sprężystością. Niby fajnie, ale co ja się męczyłem każdorazowo gdy osłonę zakładałem! Nie mówiąc już o – równie każdorazowym – rysowaniu przodu obiektywu. Jasne, można zostawić ją na stałe, ale wtedy obiektyw staje się w torbie wielkim grzmotem.

     Zapomniałem o jeszcze jednym pierścieniu, czy też „pierścieniu” tego obiektywu. Mam na myśli pierścień ze stopką statywową. Ponieważ pierścień jest niezdejmowalny, łatwo było zaprojektować go tak, by obracał się lekko i płynnie. Niektórym może brakować zaskoków co 90°. Odkręcana jest sama stopka, a podczas testu pracowałem bez niej, gdyż w takiej konfiguracji obiektyw lepiej leżał mi na dłoni.

Źródło: Panasonic.
     Zostawmy już tę skorupę i zejdźmy do wnętrza Elmarita. A tam wcale nie tak bogato jak można by się spodziewać. Soczewek jest nawet sporo jak na stałkę, bo piętnaście, choć liczyłem na większą liczbę elementów niskodyspersyjnych. Są dwa, ale na pocieszenie nie ED, a UED, czyli Ultra Extra-low Dispersion. Zobaczymy jak tam będzie z ostrością na pełnej dziurze…
     Napędem autofokusa jest „potrójny” silnik liniowy, który działa cichusieńko (ważne przy filmowaniu) i ekspresowo. Minimalny dystans ostrości to zaledwie 1,15 m. Biorąc pod uwagę długą ogniskową, pachnie to wysoką maksymalną skalą odwzorowania. Jednak nie ma tak pięknie, gdyż do głosu dochodzi wewnętrzne ogniskowanie. Ono zwyczajowo skraca ogniskową obiektywu dla zmniejszonych dystansów ustawiania ostrości, więc liczyć możemy jedynie na skalę 1:5. Żeby rzecz wyglądała efektowniej liczbowo, napiszę że kadr zdjęcia jest wówczas taki, jak przy skali odwzorowania 1:2,5 przy fotografowaniu aparatem małoobrazkowym.

     Jak przystało na porządny teleobiektyw, zakres ostrzenia można ograniczyć (od dołu) do 3 m. A jak przystało na bardzo porządne tele, jest też pamięć dystansu ostrości, który możemy szybko przywołać w razie potrzeby. Nowością – jak na optykę Panasonica – jest przycisk funkcyjny Fn, pod który można przypisać jedną z kilku funkcji związanych z ustawianiem ostrości. Jest tylko pewien problem: limiter odległości oraz Fn obsługuje jeden przycisk, a suwakowym przełącznikiem decydujemy jaką rolę przycisk spełnia – Memory, Call, czy Fn. Gdy na zmianę korzystamy z limitera i Fn, musimy nie tylko machać suwaczkiem, ale też pamiętać jak akurat jest ustawiony. Zdecydowanie wolałbym tu dwa oddzielne klawisze. 

     Jeszcze kilka uzupełnień parametrów technicznych. Obiektyw korzysta z filtrów o średnicy 77 mm, jest oczywiście uszczelniony dla zabezpieczenia przy pracy w trudnych warunkach, a producent zapewnia też, że bez problemu działać on będzie w temperaturze do -10 °C. I jeszcze jedna kwestia, istotna przy filmowaniu: „mikro-krokowy” silnik ustawiający przysłonę, pozwalający na płynną zmianę wielkości jej otworu.

     Wewnątrz Elmarita siedzi też system optycznej stabilizacji obrazu Power O.I.S. Przy współpracy z aparatami Panasonica posiadającymi stabilizowaną matrycę, obie stabilizacje działają wspólnie jako Dual O.I.S. Natomiast z kilkoma nowszymi modelami jako Dual O.I.S. 2. Oczywiście sprawdziłem jak to wygląda w praktyce. Niestety, cudów nie ma. Współpraca obu stabilizacji w przypadku fotografowania Lumixem G9, czyli jako Dual O.I.S. 2. ustępuje efektami najlepszym w tej branży. W tym, między innymi, osiągnięciom własnym samego Panasonica, który potrafił błysnąć skutecznością 5 działek czasu w kompaktowym Lumiksie TZ100.
     W przypadku pary G9 + Elmarit 200/2.8 możemy liczyć jedynie na 4 działki, co oczywiście jest wynikiem dobrym, lecz do bardzo dobrego jednak brakuje. Gorzej, że Lumix G9 wypadł z „dwusetką” ciut gorzej niż z zoomem 12-60 mm f/2.8-4. A jeszcze gorzej, że – pisałem już o tym w teście G9 – duża część zdjęć została w identycznym stopniu leciusieńko ruszona, tak jakby niedostabilizowana. Dodam, że zarówno obiektyw, jak i aparat dysponowały finalnym oprogramowaniem wewnętrznym, więc nie chodziło o jakieś przedprodukcyjne niedoróbki. No, chyba że to są niedoróbki produkcyjne. Panasonicu, trzeba by coś z nimi zrobić…

     Tyle o samym obiektywie, wypada przejść do opisu efektów jego pracy. Tu nie będę dużo narzekał, gdyż oglądany z tej perspektywy  Elmarit 200 mm f/2.8 Power OIS wydaje się bliski ideałowi. Raz bliski bardzo, raz troszkę mniej, ale ogólnie to podoba mi się.

     Szczegółowość obrazu prezentuje się świetnie. No, przy pełnej dziurze może nie tak dobrze jak po przymknięciu do f/4, ale to głownie sprawka troszkę niższego kontrastu. Optimum szczegółowości – w każdym razie na 20 megapikselach Panasonica G9 – uzyskujemy  przy f/4-5.6. Dla f/8 już troszeczkę włazi dyfrakcja, ale tej przysłony nadal bez obaw możemy używać. Jednak f/11 oznacza już dobrze zauważalny spadek szczegółowości.
     Zestaw z telekonwerterem sprawdziłem pod względem szczegółowości wyłącznie dla otwartej przysłony, czyli f/4. Jest bardzo dobrze!

Kadr do testu szczegółowości obrazu. Wycinki poniżej.

Środek obrazu na górze, brzeg na dole. Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

Kadr do testu szczegółowości obrazu z założonym telekonwerterem.
Wycinki poniżej.

Środek kadru po prawej, brzeg po lewej. Kliknij, by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.

     Niektórzy mogliby się obawiać osiowej aberracji chromatycznej, lecz tej nie ma ani śladu.

Ogniskowa 200 mm, przysłona f/2.8. Osiowej aberracji chromatycznej brak.
Wycinek poniżej.

Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości. 

     Obiektyw nie słyszał też o dystorsji, choć o winietowaniu owszem, tak. Jest ono dość słabe, a przy tym bardzo łagodnie i płynnie ściemnia obraz od środka ku rogom klatki. Stąd bez porównania zdjęć wykonanych przy różnych przymknięciach przysłony, trudno tę wadę dostrzec.

Winietowanie jest na zdjęciach słabo widoczne. Dla porządku wspomnę jednak, że przy
otwartej przysłonie coś tam jednak ściemnia ono peryferia klatki. Przymknięcie do f/4
zauważalnie zmniejsza winietowanie, a znika ono praktycznie całkowicie przy f/5.6.

     Jedna kwestia wypada gorzej: zdjęcia pod światło. Wiadomo już dlaczego konstruktorzy zafundowali temu Elmaritowi tak solidną osłonę przeciwsłoneczną. Ona po prostu jest konieczna. Poniżej widzicie dwa zdjęcia wykonane przy f/2.8, ze słońcem odsuniętym od osi obiektywu o ok. 30°. Jedno ze zdjęć wykonałem z założoną osłoną, drugie bez niej. Nie muszę wyjaśniać które jest które. Niestety.



     Plastyka zdjęć zasadniczo mi się podoba. Nieostrości przeważnie prezentują się gładko i spokojnie. Dotyczy to zarówno pierwszego, jak i dalekiego planu. Zdarza się jednak, że obiektyw pokazuje rogi i nieostrości stają się trochę nerwowe. Poniżej wrzucam taki przykład, ale przyznaję, że to był jeden z kilku zaledwie wypadków przy pracy jakie zdarzyły się gdy miałem obiektyw w swoich rękach.

Ogniskowa 200 mm, f/2.8.

     Poniżej możecie obejrzeć jeszcze kilkanaście zdjęć wykonanych pod czas testu. To niekadrowane JPEGi prosto z aparatu. Zasadniczo wykonywane były one bez telekonwertera, przy otwartej przysłonie, natywnej czułości Lumixa G9 ISO 200, bez korekcji ekspozycji. Ewentualne odstępstwa wspominam w podpisach.

Ogniskowa 280 mm.


Okolice minimalnego dystansu ostrości.




Przysłona f/8.



Przysłona f/5.6.

Okolice minimalnego dystansu ostrości.

Ogniskowa 280 mm.

Ogniskowa 280 mm.

Ogniskowa 280 mm.

Ogniskowa 280 mm.


Przysłona f/4.



     Po teście mam trochę mieszane odczucia. Bo ten obiektyw, choć naprawdę spodobał mi się, to ideałem nie jest. Zwłaszcza, że kosztuje naprawdę dużo. Z drugiej strony, do małoobrazkowych szkieł 400 mm f/2.8 nie podchodzi się bez 40-50 tysięcy złotych w kieszeni. I bez zaświadczenia, że regularnie odwiedza się siłownię. Jasne, „zupełny” odpowiednik takich obiektywów przeznaczony dla aparatów Micro 4/3 powinien mieć jasność f/1.4. A wtedy, wiadomo... siłownia i 40 patoli.
    Mi jednak ten Elmarit przypadł do gustu. W artykule ponarzekałem, ale u mnie to norma w przypadku optyki wysokiej klasy wobec której mam jeszcze wyższe wymagania. Jednak obiektyw zdjęcia robi świetne, a to co mi troszkę wadzi dotyczy przede wszystkim obsługi. Plus sprawa stabilizacji, która powinna działać jeszcze lepiej. Jednak uważam, że to kwestia czasowych niedoróbek. Miło było tym szkłem popracować!


Podoba mi się:
+ jakość zdjęć
+ solidność konstrukcji
+ telekonwerter w zestawie

Nie podoba mi się:
- działanie stabilizacji
- drobiazgi w ergonomii
- cena

4 komentarze:

  1. Hmmm... Przy tych gabarytach, cenie i pewnych rozwiązaniach (system mocowania osłony) chyba raczej zdecydowałbym się na M.ZUIKO Pro 300/4 IS. Tu mam wrażenie, że konstruktorzy chcieli dobrze, ale przedobrzyli. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zuiko fajny, ale niewiele tańszy. No i u Panasa mamy dwie ogniskowe. Ale u Olympusa jest trochę ciekawiej, bo on ma jeszcze zooma 40-150/2.8. Którego można uzupełnić TC. Choć i tak najsilniejszym argumentem przy wyborze optyki m43 jest niepełna kompatybilność sprzętu O i P.

      Usuń
    2. Telekonwerter do olka w porównaniu z ceną samego szkła jest tak tani, że wypadałoby go brać w zestawie :) Zresztą to ten sam TC co do 40-150/2.8, więc dla potrzebujących fajna rzecz.

      A co do problemów z kompatybilnością to zgoda w 100%. Właśnie dlatego raczej nie rozważam szkieł Panasonica, kiedy szukam czegoś dla siebie. Mogliby się wreszcie dogadać. :/

      Usuń
    3. Ja na razie nie mam nic w m4/3, ale gdybym miał kompletować zestaw, to bezwzględnie byłyby w nim dwie puszki: jedna O i jedna P. Inaczej w zbyt wielu miejscach miałbym zgryz czyj obiektyw kupić.

      Usuń