wtorek, 21 sierpnia 2018

TEST: Canon EOS M50 – od czegoś trzeba zacząć


     Bezlusterkowców Canona nie traktowałem poważnie. Zresztą wyglądało na to, że sam Canon chyba też nie. Ot, żeby zaliczyć obecność i w tej klasie cyfrówek. Moje spojrzenie zmieniło się nieco po premierze EOSa M5, a ostatnio – już bardziej – EOSa M50. On niby pozycjonowany jest nie tak wysoko, ale katalogowo prezentuje się wyraźnie lepiej niż najwyższy w linii M5. Szeroko rozłożone pola AF, w pełni ruchomy ekran, a nawet filmowanie w 4K… jest z czego się cieszyć! Poza tym okazało się, że bezlusterkowe Canony całkiem przyzwoicie się sprzedają. W Japonii podobno są na topie, ale wiadomo, to zupełnie inny rynek. Znacznie bardziej zdziwiło mnie, że w zeszłym roku na rynku europejskim jeden z EOSów M wskoczył na podium w konkurencji liczby sprzedanych egzemplarzy wśród bezlusterkowców. Stąd pomysł, by Canona M50 wziąć na warsztat i sprawdzić co jest wart.

     Na początku przepraszam wszystkich czułych na punkcie jedynego słusznego koloru aparatów. Niestety, czarnych Canon nie miał na stanie, wypożyczyli mi biały. Mi osobiście na wakacjach taki kolor sprzętu nic, a nic nie przeszkadza. Szkoda tylko, że srebrna wersja zooma EF-M 18-150 mm f/3.5-6.3 jest w znacznej (przedniej) części czarna. Cóż, jedynym kolorowym obiektywem który miał pomalowaną calutką obudowę, łącznie z pierścieniem wokół przedniej soczewki, był 10-30/3.5-5.6 przeznaczony do Nikonów 1. Ale, uwaga: dotyczyło to wyłącznie wersji różowej.
     Druga uwaga konieczna na początku artykułu: nie planowałem zwykłego, pełnego testu tego aparatu. Znacznie bardziej interesowało mnie, z czym Canon startuje współzawodnictwa w klasie bezlusterkowców małoobrazkowych. Nikon ma pokazać swój model pojutrze, więc podejrzewam, że premiera odpowiednika Canona też nastąpi niebawem. Pełnoklatkowy bezlusterkowiec pewnie będzie prezentował sobą coś więcej, ale uważam, że pokazany kilka miesięcy temu EOS M50 technologicznie pod wieloma względami będzie podstawą dla nowej konstrukcji. Tak więc, kim jesteś Canonie?

     Nie podejrzewam, że przyszły małoobrazkowy bezlusterkowiec zewnętrznie będzie podobny do EOSa M50. Prędzej już do flagowego M5. Będzie miał więcej pokręteł sterujących, z pewnością pozwalających na szeroką indywidualizację sterowania. Jednak sposób w jaki rozwiązano obsługę w M50 nawet mi się podoba. Ubogo tu w elementy sterujące, lecz dzięki temu aparat jest bardzo zgrabny. W żaden sposób nie przypomina APSowych bezlusterkowców Sony, czy Fuji. Jeśli już miałbym porównywać, to do Nikonów 1, ewentualnie Samsungów. Ci którzy mają w zwyczaju dużo grzebać w ustawieniach, mogą narzekać że tu i ówdzie trudno dotrzeć. I ja na początku zabawy z tym Canonem trochę marudziłem, ale potem udało mi się dojść z nim do porozumienia. To zasługa świetnie zaimplementowanego sterowania dotykowego. Można go używać w połączeniu z głównym, przednim pokrętłem – sam często korzystałem z tej opcji w podręcznym Q Menu. Można wykorzystywać samodzielnie – ja tak sterowałem autofokusem. Można też zupełnie omijać, co stosowałem podczas nawigacji po menu głównym. Jednak każdy może tu wykorzystywać dowolną kombinację jednego i drugiego sposobu.

     Dotykowy wybór położenia pola ostrości bardzo mi się spodobał. Canon dobrze go dopracował. Po pierwsze można ustalić obszar czuły na dotyk, dzięki czemu nie będziemy przełączali autofokusa nosem. Może to być prawa albo lewa połowa ekranu, ewentualnie tylko jedna ćwiartka, ale jeśli sobie życzymy, to cały ekran oczywiście też. Wybieramy także, czy dla ustawienia pola AF wystarczy dotknięcie, czy musi to być przesunięcie palcem. To też może ograniczyć nieumyślne przestawienia, choć nie zawsze. W trybie "tylko przesunięcia" pole z początku regularnie zjeżdżało mi na dół kadru gdy nosiłem aparat na ramieniu. I to nawet z obiektywem wiszącym mocno w dół. Problem znikł, gdy zamiast prawej dolnej jako czułą wybrałem prawą górną ćwiartkę ekranu.

     Inna sprawa jak ten autofokus działa. Trochę przypomina mi on system ustawiania ostrości APSowych bezlusterkowców Sony: AFC podejrzanie sprawny, AFS z wpadkami. Bardzo podoba mi się wyjątkowo duży obszar obejmowany przez pola ostrości: 100% wysokości kadru, 88% szerokości. Co prawda jego 143 pola są aktywne tylko przy używaniu niektórych obiektywów, ale dobre i to. Dual Pixel sprawdza się naprawdę świetnie przy ciągłym ostrzeniu. Może nie jest to poziom lustrzankowej detekcji fazy, ale coś z okolicy najlepszych wcieleń panasonicowego DFD (Depth From Defocus). A może i lepiej? Jednak autofokus pojedynczy niemiło mnie zaskakiwał, chętnie reagując na dalekie tło zamiast na pierwszy plan. To oczywiście w sytuacji, gdy pole autofokusa obejmowało choćby skrawek tego tła. Fotografując Canonem M50 warto więc korzystać z mniejszej, a nie większej ramki pojedynczego pola AF. I celować nią dokładnie w fotografowany obiekt, tak jak to się robi przy fazowym autofokusie lustrzanek.

Spora odległość, lekkie zamglenie i już krajobraz wychodzi bledziutko. Jeśli nie lubimy
bawić się RAWami, spróbujmy sięgnąć po program krajobrazowy (prawe ujęcie).
Jest szansa, że pomoże.
     Skoro już jestem przy autofokusie, a konkretnie przy Dual Pixel, nie mogę nie dodać, że ten tryb działania AF dezaktywuje się przy filmowaniu w 4K. Canon zrobił dobry ruch wprowadzając (wreszcie!) tę rozdzielczość filmu w amatorskiej cyfrówce, ale udostępnia w nim wyłącznie "kontrastowy" autofokus. To jednak nie koniec cięć. W 4K filmujemy z dodatkowym cropem 1,7×. W efekcie z podstawowej szerokokątnej ogniskowej 18 mm robi się ponad 30 mm, czyli przeliczając na mały obrazek 50 mm. I z szerokiego kąta przy filmowaniu nici. No, chyba, że użyjemy zooma UWA, czyli EF-M 11-22 mm f/4-5.6 IS STM albo sięgniemy do oferty producentów niezależnych, lecz tu bez szans na autofokus.
     Ten aspekt funkcjonowania EOSa M50 skojarzył mi się ze świętej pamięci Nikonami 1. Tam też panował niedostatek optyki, a w modelu J5 pojawiło się filmowanie 4K, jednak wyłącznie przy… 15 klatkach/s.

Zamiast użyć korekcji na minus wystarczy wybrać pole AF celujące nie ciemny,
a w jasny fragment kadru. Taka uroda Canonów.
     Podczas testu używałem głównie automatyki czasu Av, a wraz z nią – dość często – korekcji ekspozycji. Jednak nie podobało mi się jej włączanie górnym segmentem (nieobracającego się) nawigatora. Jego wciśnięcie nie przypisywało korekcji przedniemu (jedynemu) pokrętłu na chwilę, a na stałe – dopóki nie wcisnęliśmy nawigatora raz jeszcze. Niby aktualna funkcja pokrętła sygnalizowana jest w wizjerze, ale tak trochę niejednoznacznie. W efekcie regularnie zdarzało mi się zmieniać przysłonę zamiast korekcji i odwrotnie. Taki drobiazg, ale denerwujący.

Lewe zdjęcie wykonałem bez, a prawe z włączonym Optymalizatorem Jasności,
w najwyższej jego intensywności. 
     Prawidłowe naświetlenie wspierałem też czasem Optymalizatorem Jasności. On zasadniczo pomaga rozjaśnić cienie, choć nie zawsze te najgłębsze. Jednak zauważyłem, że jego wcielenie w EOSa M50 czasem także leciutko ściemniało wysokie światła. Dlatego też nie korzystałem z Priorytetu Jasnych Partii Obrazu.

Lewe zdjęcie to JPEG wprost z aparatu, prawe to RAW z wyciągniętymi cieniami.
Nie wiem dlaczego, ale to lewe bardziej mi się podoba. 
     A skoro jesteśmy przy cyfrowych wspomagaczach, to wspomnę, że podczas testu miałem włączone wszystkie korekcje wad obiektywu. Ten Canon ma ich pełen firmowy zestaw, usuwający skutki winietowania, dystorsji, bocznej aberracji chromatycznej, a nawet dyfrakcji światła na zbyt mocno przymkniętej przysłonie. Co prawda na początku testu postanowiłem, że podstawowy obiektyw 18-150/3.5-6.3 ma sam sobie dawać radę bez pomocy aparatu. Jednak gdy na jednym z pierwszych wykonanych zdjęć zobaczyłem głównie aberrację chromatyczną, zmieniłem zdanie i natychmiast aktywowałem wszystkie cztery korekcje.

Kadr do oceny szumów i szczegółowości
obrazu dla poszczególnych czułości.
Wycinki poniżej.
     A jak tam matryca? 24 miliony pikseli wsparte procesorem Digic 8 powinny dawać sobie radę. Lecz jakoś słabo im to idzie. Maksymalna szczegółowość obrazu okazała się domeną w zasadzie tylko natywnej czułości ISO 100. Liczyłem, że aż do ISO 400 włącznie najdrobniejsze detale będą oddawane równie dobrze. Jednak nie, przy niektórych motywach już dla ISO 200 sprawy mają się ciut gorzej. Szkoda też, że zmiana ISO 400 → ISO 800 powoduje pojawienie się szumów. Przyznaję, w całym teście korzystałem z osłabionej, a nie standardowej intensywności odszumiania, lecz liczyłem, że efekty z ISO 800 zobaczę dopiero przy ISO 1600. Rzadka sytuacja, by w przypadku matrycy APSC już przy ISO 800 optymalnym poziomem odszumiania był standardowy. Przy nim sytuacja się poprawia, ale ja bym proponował raczej samodzielne przygotowanie obrazu, czyli korzystanie z RAWów. Tę metodę zdecydowanie polecam przy fotografowaniu z użyciem ISO 1600 i ISO 3200, czy czym dla tej drugiej wartości szczerze odradzam oglądanie JPEGów. ISO 6400? Tak, pod warunkiem, że RAWa zmniejszymy do 6 mln pikseli, precyzyjnie odszumimy i z czuciem wyostrzymy.

Kliknij by obejrzeć w pełnej rozdzielczości.
     EOS M50 jest pierwszym Canonem, w którym zastosowano nową wersję plików RAW, CR3. Ich szczególną cechą jest opcja zmniejszenia wagi plików poprzez zastosowanie stratnej kompresji. Zresztą i w swej standardowej wersji pliki CR3 są kompresowane, choć oczywiście bezstratnie. Użycie C-RAW pozwala urwać jeszcze ok. 1/3 ze standardowych 20-40 MB. Straty na jakości obrazu nie wyglądają na duże. Dostrzec je można praktycznie wyłącznie przy wyciąganiu szczegółów z głębokich cieni, a usterka polega na pojawieniu się regularnych wzorków / mozaiki w silnych szumach chrominancji. Jeśli więc nie planujemy głębokiej obróbki RAWów, bez obaw korzystajmy z formatu C-RAW. Jednak jeśli zapisujemy RAWy także jako koło ratunkowe umożliwiające wybrnięcie z poważnych błędów naświetlania, polecałbym omijanie tej stratnej kompresji.

Czułość ISO 6400. Jak bardzo trzeba, to można. Byle nie przy pełnej rozdzielczości.
     Przy okazji dodam, że zmniejszenie RAWów do C-RAW niewiele pomaga przy fotografowaniu seriami. Problemem Canona M50 jest nieduży bufor, stąd serie RAWów bądź par RAW+JPEG liczyć mogą jedynie duże kilka zdjęć. Całe szczęście aparat nie leni się z zapisywaniem tych zdjęć na kartę. Pomimo, że pracuje tylko w UHS-I, zapis odbywa się szybciutko i to nawet gdy karta nie posiada rekordowo wysokich parametrów prędkościowych.
     Jeśli chcemy istotnie wydłużyć serie, musimy ograniczyć się do samych JPEGów, których EOS M50 potrafi zapisać bez zadyszki około czterdziestu. Tych najcięższych, czyli o pełnej rozdzielczości i słabszej kompresji. Aparat strzela 10 klatek/s przy blokadzie ostrości (AFS albo manual), ponad 7 klatek/s w AFC bez priorytetu ostrości oraz… no, znacznie mniej gdy włączymy ten priorytet. W zależności od sytuacji, bywa to 5 klatek/s, bywają 2 klatki/s lecz czasem i dwie sekundy na klatkę. Jednak szczerze mówiąc, jak tam bym sobie ten priorytet odpuścił, bo i bez niego Canon świetnie daje sobie radę.

Bardzo niskie słońce tuż przed zachodem. Zdjęcie w takich warunkach może
wyjść blado, ale jeśli aparat wyczuje bluesa, to bardzo naturalnie.
     Przy fotografowaniu w świetle naturalnym do automatycznego balansu bieli zasadniczo nie mam uwag. Wykazuje on jednak swoistą niepewność w ciepłym świetle. Coś jakby brak wiary, że kadr może być aż tak pomarańczowy. Czasem EOS M50 się przemoże i odda barwy prawidłowo, ale czasem zdjęcie wychodzi blado.

Lewe zdjęcie wykonałem z użyciem AWB w opcji zachowywania atmosfery,
prawe z preferencją czystych bieli. Ale bieli jakoś tam niewiele...
     Inna para kaloszy to światło sztuczne, kiedy to przy żarówkach i świetlówkach kompaktowych jest równie źle – równie pomarańczowo. Tyle oficjalny test. Ale już plener pokazuje, że ten AWB w świetle żarowym wcale nie działa źle. A w mieszanym dzienno-żarowym bardzo dobrze dobiera kompromis. Cały czas piszę o podstawowym AWB, czyli trybie "z preferencją atmosfery". Bo jest też drugi, z preferencją bieli. Czyli teoretycznie mający precyzyjniej oddawać barwy. Jednak w praktyce oznacza to jedynie obniżenie nasycenia barw, a w świetle mieszanym brzydkie niebieskości w obszarach z przewagą oświetlenia dziennego.

Gniazda akumulatora i karty pamięci znajdują się pod wspólną
klapką. Do tego usytuowaną bardzo blisko gniazda statywu.
     Na koniec słówko o najboleśniejszym dla mnie minusie Canona M50: prądożerności. Według danych katalogowych akumulator powinien starczać na 235 zdjęć, ale mi podczas testu akumulator zdychał regularnie po 140-160 zdjęciach. Słabiutko! A zaznaczę, że w ogóle nie korzystałem z prądożernych dodatków bezprzewodowej łączności WiFi i Bluetooth.



     Tradycyjnie dodaję jeszcze kilka zdjęć plenerowych wykonanych EOSem M50. Wszystkie to JPEGi wprost z aparatu, chyba że podpis mówi co innego. 

Zoom 18-150 mm, ogniskowa 66 mm, ISO 400, korekcja +1/3 EV.

Zoom 11-22 mm, ogniskowa 11 mm, ISO 1600.

Zoom 11-22 mm, ogniskowa 11 mm, ISO 800.

Zoom 11-22 mm, ogniskowa 11 mm, ISO 1600.

Zoom 18-150 mm, ogniskowa 18 mm, ISO 100,
program krajobrazowy. Niebo było przepalone, więc
trochę poratowałem je RAWem. Niewiele pomogło,
ale przy okazji mocno ruszane suwaczki jakoś tak
HDRowo podziałały. Spodobało się, więc zostawiłem.

Zoom 18-150 mm, ogniskowa 56 mm, ISO 100.

Zoom 18-150 mm, ogniskowa 30 mm, ISO 400.
Obcięte z dołu i z góry.

Zoom 18-150 mm, ogniskowa 24 mm, ISO 3200.

Zoom 18-150 mm, ogniskowa 15 mm, ISO 100.
Zoom 18-150 mm, ogniskowa 132 mm, ISO 160.
     Ale wiecie, ten aparat mi się spodobał. Gdybym miał w kieszeni ze dwa zapasowe akumulatory, pilnował się z dokładnym celowaniem polem ostrości, pamiętałbym żeby wyłączać korekcję ekspozycji, fotografowałbym zupełnie bezstresowo. Przy tym nie musząc wcześniej jakoś szczególnie się wykosztowywać, bo Canon EOS M50 jest do kupienia za 2500 zł.
     No dobrze, ale jak to wszystko może się przełożyć na możliwości przyszłego, pełnoklatkowego bezlusterkowego Canona? Podstawa jest niezła. Wiadomo, że obsługa będzie wygodniejsza, chyba że konstruktorzy postanowią pokonać w miniaturyzacji Sony A7. Bardzo liczę na ekran na pełnym przegubie, z równie dobrze jak w M50 zaimplementowanym sterowaniem dotykowym. Pojemniejszy bufor to oczywistość. Wysoka sprawność Dual Pixel powoduje, że Canon nie musi się martwić o detekcję fazy wbudowaną w matrycę. No właśnie, to będzie całkiem nowy przetwornik, nowy procesor, czy może zostanie wykorzystane coś co już znamy? Nie pogardziłbym efektami takimi jak z Canona 5D Mark IV, czy 6D Mark II. Byle tylko ten aparat nie powtórzył po EOSie M50 prądożerności. A jeśli już, to żeby zmieściła się w nim klasyczna "nerka" gromadząca kilkanaście watogodzin energii.
     I wcale nie żądam, by ten przyszły bezlusterkowiec pokonał w boju konstrukcje Sony i – wirtualnego na razie – Nikona. Ma być po prostu przyzwoitą, rozwojową konstrukcją – pisałem już o tej idei na blogu (LINK).
     Tak więc, czekamy. A jeśli komuś pełna klatka niepotrzebna, a skromny wybór optyki nie przeszkadza, polecam Canona M50.



Podoba mi się:
+ w pełni obrotowy, dotykowy ekran
+ Dual Pixel

Nie podoba mi się:
- prądożerność
- obraz przy podwyższonych czułościach
- niedobór optyki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz