Racja, Canon oficjalnie zaprezentował dziś więcej sztuk sprzętu, ale to Nikkor (a raczej Nikkorek) wydał mi się ciekawszy. To taki nieco grubszy niż ustawa przewiduje naleśnik 40 mm f/2, przeznaczony oczywiście do systemu Z. Grubszy, gdyż długi na „aż” 4,5 cm, ale że jego średnica wynosi 7 cm, więc określenie naleśnik mu przysługuje.
Teraz kolej na cztery parametry z którymi dobrze komponuje się słowo „zaledwie”: masa 170 g, mocowanie filtrów 52 mm, 6 soczewek w układzie optycznym, cena sugerowana 1249 zł. No, to i tak o wiele drożej niż ceni się nieśmiertelny Canon 50/1.8 STM, ale premiery firmowego szkła tak taniego jak Nikkor dawno nie widzieliśmy.
Na niedużą masę z pewnością wpłynęły oszczędności materiałowe, choć pewien jestem wyłącznie co do plastikowego bagnetu. Co nie znaczy, że narzekam. Bardziej boję się o poziom winietowania. Obudowa Nikkora jest uszczelniona, a pierścień ostrości może służyć także innym funkcjom.
Wśród soczewek są dwie asferyczne, a pomiędzy nimi umieszczono 9-listkową przysłonę. Gdzieś obok czai się szybki i podobno absolutnie bezgłośny silnik ustawiania ostrości. Przy tym Nikkor deklaruje brak efektu oddychania (zmiana kąta widzenia przy zmianie odległości ostrzenia), co w sumie ma spodobać się filmowcom.
A już wszyscy powinni się cieszyć z obietnicy, że nowy Nikkor „gwarantuje piękną ekspresję obrazu, ale jest też świetny do codziennego fotografowania”. Nie wiem co to dokładnie oznacza, ale brzmi zachęcająco. W każdym razie na tyle, że już ustawiłem się w kolejce do testu tego szkła.
No dobrze, a co Canon?