Maj to początek królowania fotografii wycieczkowo–wyjazdowo–wakacyjnej. Postanowiłem włączyć się w ów trend nie tylko samym fotografowaniem,
ale też kilkoma testami sprzętu używanego do tego typu zadań. Ba, ale jaki to
sprzęt? Jedni w takich sytuacjach wybierają Poważną Lustrzankę i pełen plecak
obiektywów. Czasami też – o zgrozo! – statyw. Inni, dla ograniczenia dźwiganego
ciężaru oraz większej dyskrecji, chętnie zjeżdżają do poziomu bezlusterkowca
APSC albo μ4/3 i kilku szkiełek. A jeszcze inni preferują zestaw jednego
aparatu i jednego obiektywu. O, tu powody są bardzo różne, bo takim zestawem
bywa zarówno lustrzanka FF z 35/1.4, jak i kieszonkowy kompakcik, czasem z
malutką matrycą. Tak czy inaczej, ja również zapisuję się do tej ostatniej
grupy, choć przyznaję ze skruchą, że niekiedy korzystam z aż dwóch obiektywów.
Niemniej kocham komfort pracy uniwersalną optyką i wszechstronnym – byle nie za
dużym – aparatem. Zresztą już wspominałem o tym na blogu, w artykule
Kochajmy
superzoomy LINK. Tak więc nie dziwcie się, że właśnie w tę stronę będę się kierował wybierając
sprzęt do niniejszej serii testów.
Na początek planowałem wziąć na warsztat Coolpixa DL24-500,
korzystającego z 1-calowej matrycy i zooma o ogniskowych jak w swoim oznaczeniu.
Ale ziemia wzięła i zatrzęsła się tam gdzie nie trzeba (znaczy w Kumamoto), co
opóźniło dostawy „nikonowskich” matryc 1”. Musiałem więc zmienić plany, ale
skoro już miałem chęć na Nikona, to zdecydowałem się na innego Coolpixa. Postanowiłem
walnąć z grubej… wróć!... z długiej rury i wziąć na warsztat kompakta z rekordowo
wyciągniętym zoomem.