Nie planowałem tego testu, ale jakoś wyszedł sam z siebie.
Czy raczej wynikł z wejścia w posiadanie obiektywów z mocowaniem EF-M, które postanowiłem
przetestować. Artykuł o Laowie 9 mm f/2.8 Zero-D znajdziecie TU,
a test Canona 32 mm f/1.4 STM TU.
Gdy umawiałem się na wypożyczenie „trzydziestkidwójki”, polski Canon delikatnie
zasugerował ;-) bym przetestował ją na flagowym APSowym bezlustrowcu. A przy
okazji i o nim coś skrobnął.
Test szkieł na nowej, dobrze ocenianej
32-megapikselowej matrycy uznałem za bardzo dobry pomysł. A skoro już będę
sporo fotografował tym M6 II, to chcąc nie chcąc sporo się o nim dowiem i będę
mógł to i owo o nim napisać. Ale w ogóle dlaczego ja wam się tak tłumaczę? Stąd,
że – niektórzy z was może pamiętają – po premierze tego aparatu napisałem, że go
nie polubiłem. Że nie podoba mi się jego koncepcja, że wolę EOSa M50, a z nową matrycą 32
Mpx chętniej przetestowałbym EOSa 90D. Ale życie to teatr, gdzie puentę pisze
czas, a kwestię kończy czasem test (cytat, mniej więcej). Dlatego chcąc nie
chcąc wziąłem tego Canona na warsztat. I wiecie, co? Nawet mi się spodobał!
Nie zamierzam opisywać go punkt po punkcie, przycisk po
przycisku i funkcja po funkcji. Wspomnę to, co szczególnie rzuciło mi się w
oczy podczas dwóch tygodni fotografowania i to co całkiem nieobiektywnie uważam
w nim za ważne. Ważne na plus i ważne na minus.
Na minus? Forma. EOS M6 II ma – według mojej wiedzy –
zastąpić dwa modele: M5 i M6. Powinno więc powstać ulepszone połączenie obu,
wzmocnione unowocześnieniami których Canon dorobił się od czasu premier tamtych
modeli, czyli przez ostatnie 2,5-3 lata.
Jednak „ulepszenie” Canon widział inaczej niż ja. Stąd
kwestię wizjera wziął nie od M5, a od M6, stąd wbudowanego wizjera brak. Miniaturyzacja
i zgrabność aparatu ważna rzecz, ale wolałbym mieć aparat w jednym kawałku, i
nie musieć montować opcjonalnego wizjera EVF-DC2 na saneczkach. Moim
nieobiektywnym optimum jest styl Sony A6x00, czyli wizjer w rogu nieco
podwyższonego korpusu. Optimum oszczędnościowe (jakościowo): wizjer w tym samym
miejscu, ale wysuwany á la G5 X Mark II, że wspomnę tylko Canona, a nie
liczniejsze przykłady z Sony. Co do jakości obrazu w canonowskim wizjerze
opcjonalnym nie mam uwag, ale aparat w komplecie z nim robi się drogi. Sam korpus
EOSa M6 II kupuje się obecnie za około 4100 zł, a za wizjer trzeba dopłacić
trochę ponad tysiąc. To już lepszym rozwiązaniem jest zakup zestawu aparatu z
zoomem 15-45 mm f/3.5-6.3 STM i wizjerem. Płacąc za niego około 5200 zł
obiektyw dostajemy za darmo.
„Minusem dodatnim” rozwiązania zastosowanego M6 II jest
łatwość zaprojektowania obrotu ekranu do pozycji
selfie. Prosty obrót o 180° do góry, bez konieczności „omijania”
wystającego do góry (i ewentualnie do tyłu) wizjera wbudowanego. A, oczywiście
trzeba do tego zdjąć wizjer EVF-DC2 jeśli jest założony.
Dodam, że ekran obrócić też można w dół, maksymalnie o 45°.
Moje ulubione rozwiązanie, czyli boczny
przegub 3D, pozostaje domeną EOSa M50. W każdym razie jeśli chodzi o
rodzinę canonowskich bezlustrowców APSC.
Jakość obrazu na ekranie rekompensuje wspomniany brak. Nie miałem
bowiem problemu z obserwacją obrazu bez względu na intensywność i kierunek
padającego światła. To bardzo rzadko spotykana cecha ekranów. Dotychczas
chwaliłem aparaty Sony za obecność trybu Sunny
Weather, w którym mocno podwyższana jest jasność i kontrast, co pozwala na
komfortową obserwację obrazu nawet w ostrym świetle. Widać, że jak ekran dobrze
dopracowany, to obejdziemy się bez Sunny
Weather. Brawa dla Canona!
Dotykowe sterowanie aparatem to czysta przyjemność, da się
tą metodą obsłużyć praktycznie wszystkie funkcje. Tak się rozbestwiłem, że
usiłowałem dotykowo przełączać nawet wyświetlane na ekranie funkcje spod
przycisku DIAL FUNC. Nie dało się, ale Canon przecież lojalnie uprzedza,
zarówno samym określeniem DIAL, jak i
wyświetlanymi wówczas symbolami pokręteł.
Bardzo wygodnie przesuwało mi się dotykowo pola AF podczas
kadrowania przez wizjer. Touch & drag
AF ustawiłem w tryb Relative,
czyli maziałem palcem po ekranie przesuwając pole, a nie dotykając go w żądanym
miejscu. Pozostawiłem aktywną dla T&d
AF tylko prawą połowę ekranu by nie przesuwać pola AF nosem. Wszystko
funkcjonowało bez zarzutu. Tym, którzy nie korzystają z przycisku AF-On na tylnej ściance, proponuję
przestawić go w tryb centrowania pola ostrości. Przy okazji, tego przycisku nie
było w pierwszym EOSie M6, a teraz pojawił się otoczony dźwigienką AF/MF,
nieodparcie przypominając rozwiązanie Sony.
Przed chwilą wspomniałem nowy pomysł DIAL FUNC. Jest to przycisk wewnątrz tylnego pokrętła (górnego-tylnego,
a nie nawigatora), dający dostęp do maksymalnie pięciu funkcji wybranych z
dwukrotnie większego ich zestawu. Wciskamy go, tylnym pokrętłem wybieramy funkcję,
a przednim jej wartość. Pomysłowe i przydatne. Ja polubiłem, choć wybór funkcji
jest na tyle ograniczony, że i tak do niektórych częściej potrzebnych i tak musiałem
sięgać do tradycyjnego podręcznego menu Q.
Je oczywiście obsługiwałem dotykowo.
Canonem M6 Mark II daje się więc wygodnie sterować, a on
odwdzięcza nam się równie sprawnym działaniem. Błyskawiczna reakcja na
wciśnięcie spustu, brak zwłoki przy przełączaniu fotografowanie ↔ odtwarzanie ↔
menu, przy przejściach ekran ↔ wizjer, przy zapisie zdjęć… Żadnej denerwującej
niepewności, wahania. Jednym słowem szybkość i stabilność. Zasadniczo. Bo
czasem M6 II potrafi wierzgnąć.
Pierwsze, to coś czego nie rozgryzłem. Zdarzało się, że po
wciśnięciu spustu migawki aparat zwlekał z pół sekundy z rozpoczęciem
ustawiania ostrości. I nie chodziło o wyłączony już pomiar światła (miałem ustawiony
czas 8 s), ani o wygaszenie ekranu (1 minuta). Czy to była jakaś inna
deaktywacja? Niedopracowane oprogramowanie? Bo mam nadzieję, że nie chodzi o
„ten typ tak ma”.
Drugą, znacznie bardziej denerwującą kwestią był niestabilny
pomiar światła. Dobrze wiem, że już od czasów prehistorycznych, konkretnie od
końca lat 80-tych ostatniego wieku drugiego tysiąclecia naszej ery, szacunkowy pomiar
Canonów przykłada dużą wagę do jasności miejsca kadru, w które celuje aktywne
pole AF. Ale to co wyczyniają ostatnio jego bezlustrowce przestaje już być
cechą, a zaczyna wadą. EOS M6 II nie jest wyjątkiem i wymagał ode mnie
nieustannego manewrowania korekcją ekspozycji. Więc manewrowałem. Aż do czasu
gdy zacząłem test Laowy 9 mm. To obiektyw bezczipowy i bezstykowy, więc pomiar
światła przełączył się z matrycowego na uśredniający centralnie ważony. I co? I
cudownie! Korekcja na zero i wszystkie zdjęcia naświetlone w punkt. Po tym
doświadczeniu wszedłem w menu EOSa i na stałe przeszedłem na stary dobry pomiar
uśredniający. Lepsze wrogiem dobrego – lepiej tego podsumować nie można.
Migawka. Trzęsie, to pierwsze. Wspomniałem o tym w teście standardowego, niestabilizowanego EF-M 32/1.4. Niestabilizowana (niestety!) matryca w niedużym, lekkim korpusie, wymaga wsparcia. Jeśli nie stabilizacją optyczną w obiektywie, to chociaż bezwstrząsowo pracującą migawką. W tym EOSie owego wsparcia brak, gdyż jego migawka nie chodzi na paluszkach. Tupie, aż wszystko wokół drży, a przy tym nieźle hałasuje – to drugi mój zarzut wobec niej. Póki jeszcze robimy zdjęcia pojedynczo, da się wytrzymać. Jednak serie to mniej ciekawa bajka. Migawka nie dość, że głośna, to dla każdej klatki wykonuje dwa cykle pracy. Stąd serie w trybie H (8 klatek/s, a nie oficjalnie deklarowane 7) słychać tak jakby to było 15 klatek/s. Robi wrażenie i niektórzy z pewnością wykorzystają tę cechę do chwalenia się szybkością pracy swojej cyfrówki.
EOS M6 II z obiektywem EF 135 mm f/2. Bardzo mi się podobała praca tą parą. W dalszej części artykułu znajdziecie jeszcze kilka zdjęć jej autorstwa. |
Jednak mi to przeszkadzało, udałem się więc po pomoc do –
bezgłośnej z założenia – migawki elektronicznej. Przydała mi się ona już w
teście „trzydziestkidwójki”, gdyż przy otwartej jej przysłonie i silniejszym
oświetleniu, najkrótszy czas migawki mechanicznej wynoszący 1/4000 s okazywał
się zbyt długi. Migawka elektroniczna potrafi odmierzyć 1/16000 s, co mi w
zupełności wystarczało. Jedno na co wówczas narzekałem, to brak opcji
samoczynnego przechodzenia z migawki szczelinowej na elektroniczną, w momencie
gdy ta pierwsza nie potrafi odmierzyć odpowiednio krótkiego czasu.
Jednak okazało się, że w przypadku serii zdjęć migawka
elektroniczna nic nie pomoże. Ona po prostu nie potrafi pracować seriami. Gdy
ją aktywujemy, w menu wyszarzają się funkcje mające cokolwiek wspólnego z
seriami zdjęć. Znikają nie tylko wszyściutkie tryby seryjne, ale też
programowany samowyzwalacz, HDR, autobraketing ekspozycji i wieloklatkowa
redukcja szumów.
Na pocieszenie dostajemy jednak wówczas… rolling shutter. Niby tylko potencjalny,
lecz na tyle prawdopodobny, że w menu podczas próby włączania migawki
elektronicznej wyświetla się odpowiednie ostrzeżenie. Nie kojarzę go z aparatów
innych niż Canony. Dotychczas trafiłem na nie jedynie tu oraz w EOSie RP.
Sprawdziłem jak to wygląda w rzeczywistości. I wygląda trochę kulawo. Efekt
łatwo uzyskać zarówno filmując, jak i fotografując. Ale dobra, nie marudzę
dłużej. Grunt, że migawka elektroniczna umożliwia bezgłośną pracę w trybie
pojedynczym oraz sięgnięcie do 1/16000 s.
A, pozwala na coś jeszcze: na RAW burst mode, tryb realizowany
wyłącznie z migawką elektroniczną. Są to szybkie serie 30 klatek/s, naświetlane
z cropem ok. 1,3× (dającym 18 Mpx), zapisywane tylko jako RAWy. Istnieje
dodatkowa opcja zapisu zdjęć z okresu pół sekundy przed całkowitym wciśnięciem
spustu, gdy spust mamy wciśnięty do połowy. W serii aparat może zarejestrować
jednym ciągiem sto kilkanaście zdjęć, w tym 15 sprzed momentu pełnego
wciśnięcia spustu. Robi wrażenie! Choć pewnym ograniczeniem jest blokada
ostrości i ekspozycji dla całej serii.
Skoro już padło słowo „filmowanie”… Nie, nie testowałem EOSa
w tym kierunku. O tym musicie poczytać gdzie indziej. Miło, że w 4K filmuje on z
całej szerokości matrycy (EOSy R tego nie potrafią), miło że Canon po
początkowych oporach obiecał dodanie w przyszłym roku klatkażu 24p. Szkoda że potencjalnym
nowym firmwarem nie da się uzupełnić braku gniazda słuchawek. Mikrofonowe
oczywiście jest.
Dokończę kwestię sprawności EOSa M6 Mark II przy strzelaniu
zdjęć seriami. Rzecz wygląda bardzo ładnie, zarówno pod względem długości
serii, jak i szybkości opróżniania bufora. Nie sprawdziłem jak to wygląda przy
wolnych seriach 3 klatki/s, a jedynie w trybach H (realne 8 klatek/s) i H+ (15
klatek/s). W pierwszym z nich da się jednym ciągiem, bez zająknięcia wykonać 80
najcięższych JPEGów albo 50 RAWów, ewentualnie 70 C-RAWów, czyli surowych
plików kompresowanych „niemal bezstratnie”. Cudzysłów oznacza nie moją ironię
lub wątpliwości, a jedynie cytat z materiałów Canona. C-RAW to taki patent zastosowany
po raz pierwszy w zeszłym roku w EOSie M50. Jakieś tam straty na jakości zdjęć
mogą się pojawić, ale z tego co widzę dotyczy to wyłącznie sytuacji gdy bardzo
mocno pojeździmy suwaczkami przy wywoływaniu zdjęć. A i wtedy nie zawsze widać
coś niedobrego. Przy tym oszczędności na C-RAW to – w zależności od ujęcia – od
ćwiartki do ponad połowy objętości pliku, więc uważam że nie ma nad czym się
zastanawiać, tylko włączyć i używać.
Ale to była tylko dygresja wtrącona do akapitu dotyczącego
serii zdjęć. Wspomniane, strzelone seriami ujęcia wędrują do bufora, z którego
przelewane są na kartę w czasie: od 7 s (RAWy), poprzez 11 s (JPEGi) do 15 s
(C-RAWy). Tak to wygląda w trybie H.
W szybszym H+ C-RAWów da się zrobić tyle
samo, czyli 70, ale długość serii JPEGów spada do 50, a zwykłych RAWów do 30.
RAWy przelewają się na kartę w 6 s, a C-RAWy i JPEGi w 11 s. Podczas zapisu
można fotografować oraz zmieniać wartości funkcji dostępne pod przyciskami i
pokrętłami. Jednak menu są wówczas niedostępne. Powyższe pomiary wykonałem z
użyciem karty Toshiby o teoretycznej szybkości zapisu 240 MB/s. A, to oczywiście
była karta UHS-II.
Nie miałem pojęcia, że wiewiórki mają tak ciepłe łapki! EF-M 32/1.4, f/3.5, ISO 1600. |
Gdy zdjęcia strzelamy seriami możemy liczyć, że akumulator
starczy nam na duże kilkaset zdjęć. A może i więcej. Podczas testów szybkości
fotografowania i zapisu zdjęć, zrobiłem ich lekko licząc tysiąc, a wskaźnik
naładowania akumulatora nie zjechał nawet do poziomu 1/2. Całkiem odmiennie sprawy się mają przy „normalnym”
fotografowaniu. 220-250 zdjęć i wskaźnik naładowania pokazuje 1/2. Kolejne kilkadziesiąt i zaczyna
mrugać na czerwono. Jeszcze kilka-kilkanaście i bye-bye! W sumie z pełnego
akumulatora dało się robić 250-300 zdjęć, czyli tyle samo albo niewiele mniej
niż mówią testy CIPA. Podczas testu tylko trzy razy zdarzyło mi się startować
do zdjęć z pełnym aku i zjechać do zera, więc to na pewno nie jest pełen obraz
jego funkcjonowania w EOSie M6 II. Szczególnie, że fotografowanie „testowe”
oznacza częste grzebanie w menu, przeglądanie na bieżąco zdjęć, zmienianie
ustawień, a więc różni się normalnej eksploatacji aparatu. Jednak kupując tego
Canona trzeba brać pod uwagę scenariusz 250-300 zdjęć.
Ostrość ustawiałem na latarni, ale autofokus EOSa nie zauważył jej. Cóż, najwyższy czas wprowadzić Quad Pixel AF. I to nie tylko w Canonach... |
Autofokus – poza wspomnianymi wcześniej okazjonalnymi
opóźnieniami ze startem, wszystko wygląda ładnie. Szybkość, dokładność,
wygoda sterowania… Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to cecha typowa i
dla innych bezlustrowców z detekcją fazy na matrycy: czułość jedynie na pionowe
linie w kadrze. Podczas testu EOSa M6 II ugryzło mnie to może ze dwa razy. No, w
każdym razie w tylu wypadkach zdiagnozowałem problem. Podobno właśnie Canon
najintensywniej pracuje nad tym zagadnieniem, nawet już nazwał nowy typ
przetwornika: QPAF (Quad Pixel Auto Focus). Sensele mają być
dzielone nie na dwie części jak obecnie (Dual
Pixel Auto Focus), a na cztery. Na razie mamy tylko zgłoszenie patentowe
Canona, zobaczymy jak rzecz się rozwinie.
Całkiem dobrze wypadł ciągły autofokus, który przetestowałem
trochę nietypowo. Zawsze staram się to robić z pomocą obiektywu o jasności
f/2.8 na ogniskowej będącej odpowiednikiem małoobrazkowej 200 mm. Tym razem postanowiłem
trochę utrudnić zadanie i skorzystałem z portretówki EF 135 mm f/2L, oczywiście użytej z pośrednictwem adaptera. Ogniskowa
„małoobrazkowa” była więc ciut dłuższa (216 mm), a głębia ostrości mniejsza,
więc autofokus miał niełatwe zadanie. Podczas fotografowania samochodów
jadących 80-100 km/h nie dawał sobie rady tak dobrze jak lustrzanki średniej,
ale i tak nieźle. To w czym niedomagał, to rzadka u lustrzanek niestabilność.
EOS M6 II raz długo prowadził ostrością fotografowany obiekt, raz gubił się po
drodze. Ciekawe, że przeważnie po klatce albo dwóch doganiał go. Nie były to
więc problemy z szybkością poruszania obiektywem, a z analizą obrazu.
Tak, znowu EF 135/2. Przysłona f/2.8, ISO 800. |
32-megapikselową matrycę EOSa M6 Mark II uważam za
najciekawszy jego element. Żeby nie było, najciekawszy w zdecydowanie
pozytywnym znaczeniu. Po pierwsze, szczegółowość. Przy współpracy z firmowym
standardem EF-M 32/1.4 uzyskała ona w teście studyjnym 3500 lph, a w plenerze
też prezentuje się świetnie. Ale ciekawostka: o ile w chyba wszystkich
matrycach które znam, szczegółowość wraz ze wzrostem czułości spada aż do
pewnego momentu stopniowo i powoli, to tu jest inaczej. Widać skokowy, wyraźny
spadek już przy przejściu z ISO 100 na ISO 200, a dopiero potem pogarszanie
szczegółowości staje się płynne. Płynne i nieznaczne. Na wycinkach, które
publikuję poniżej, łatwo zauważycie różnicę pomiędzy ISO 200, a ISO 800, ale
pomiędzy ISO 800, a ISO 1600 nie będzie to już takie proste. Z tym, że ISO 3200
zaczyna mocniej odstawać w dół, a przy ISO 6400 obraz w pełnej rozdzielczości
przestaje być akceptowalny. Jednak gdy wystarczy nam oglądanie zdjęć bez
powiększania, na pełnym ekranie, to nawet ISO 12800 się nada. Kolory i
kontrasty praktycznie nic przy tej czułości nie tracą, choć obniżenie
szczegółowości już widać. Tu pomoże solidne wyostrzenie zdjęcia, ale z czuciem
– tak by poprawić odbiór drobnych szczegółów, ale jednocześnie nie wyciągnąć
zbyt dużo szumów. Da się!
Kadr do testu szczegółowości obrazu oraz poziomu szumów przy poszczególnych czułościach. Wycinki poniżej. |
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
W sumie wygląda to tak: potrzebujemy maksimum rozdzielczości
– tylko ISO 100, chcemy jak najwyższej czułości bez wyraźnej utraty szczegółów –
ja bym się trzymał ISO 1600, ekranowo – ISO 12800 po wyostrzeniu jak opisałem wyżej.
Czułość ISO 6400, sztuczne oświetlenie, a kolory niczego sobie. Szczegółowość też. |
Osiągnięcia przy wyższych czułościach są o tyle znaczące, że
dotyczą matrycy o ogromnym zagęszczeniu senseli. 32 Mpx w canonowskim APSC
odpowiada bowiem ok. 83 Mpx w małym obrazku. Zaraz, zaraz – czy to nie tyle ma
mieć matryca kolejnego EOSa serii R? Liczby się zgadzają, małoobrazkowy
przetwornik byłby wycinany z tego samego krzemowego wafelka co APSowy dla M6
II. Jeśli EOS RS (czy jak go tam nazwą) powtórzyłby osiągi EOSa M6 II przy
wysokich czułościach, byłoby świetnie.
Lewe zdjęcie to JPEG z aparatu, prawe powstało z RAWa CR3. Trochę podratowałem najwyższe światła oraz rozjaśniłem cienie. |
Zasadniczo pliki CR3 dobrze wychodzą obrabiane w firmowej wywoływarce DPP, ale tu Adobe Camera Raw dał lepsze wyniki. Warto więc próbować różnych dróg. |
Czy z dynamiką jest tak samo dobrze? Źle nie jest, lecz to nadal
nie poziom matryc Sony. Fotografując sceny o dużej rozpiętości tonalnej trzeba
pilnować świateł, by nie były mocno przepalone. Z takich obszarów trudno wyciągnąć
szczegóły – RAWy nie są tu bardzo pomocne. Choć oczywiście jakiś tam niewielki
zapas w światłach mamy. Zdecydowanie lepiej niż przepalić światła jest
niedoświetlić cienie. Te możemy bardziej ciągnąć. Sytuacja wygląda nawet lepiej
niż w słabiej zagęszczonej matrycy EOSa 5DsR. U niego z cieni szybko wyłaziła
kolorowa kaszka, a w M6 Mark II efekty są znacznie przyjemniejsze dla oka. Po
pierwsze ziarno jest bardziej monochromatyczne, po drugie pojawia się przy
silniejszym niż w tamtej „piątce” rozjaśnianiu głębokich cieni.
Automatyczny balans bieli nie zachwycił mnie. Nawet nie
dlatego, że w świetle żarowym produkował zbyt ciepło-czerwone zdjęcia. Nie,
tego nie mam mu za złe, tego problemu spodziewałem się. Nie spodobała mi się
jego praca przy ciepłych kadrach w mocno zachmurzony dzień oraz przy kadrach
neutralnych barwnie w silnym świetle słonecznym i bezchmurnym niebie. W
pierwszym wypadku zdjęcia z reguły wychodziły za chłodne, w drugim zbyt ciepłe.
Z reguły, ale nie zawsze, więc nie można wrzucić jakiejś korekcji. Dotychczas
Canony nie robiły mi takich numerów. Ostatnio słyszałem jednak, że coś tam
grzebano w ich trybach barw (ja używałem Picture
Style Standard) i one teraz nie
prezentują się już tak idealnie jak dawniej. Nie wiem ile w tym prawdy i na ile
właśnie to mogło mieć wpływ na kolory moich zdjęć plenerowych. Tak czy inaczej,
nie jestem zadowolony.
Zimno! I blado. |
Ciepło! |
Za ciepło! |
Przed testem nie lubiłem tego EOSa, a podczas testu… też go
nie polubiłem. Ale – może trochę paradoksalnie – spodobał mi się. Spodobał się jako
dobrze pomyślany aparat i jako narzędzie do fotografowania. Ale nie dla mnie.
Nie leżąca mi koncepcja, to raz. Drugie, to problemy z barwami w pozornie
oczywistych sytuacjach, które nie zdarzały się wcześniej Canonom. W przypadku
mojego testu to może tylko kwestia wczesnoprodukcyjnego egzemplarza (choć z
softem 1.0.0). Myślę, że to jest też przyczyną okazjonalnych lagów przy starcie
autofokusa. Tak czy inaczej, rzecz koniecznie do poprawienia.
Brak stabilizacji matrycy też boli, ale taka już jest filozofia
Canona. W każdym razie obecnie. Niewysoka wydajność akumulatora boli już mniej,
podobnie jak kapryśny matrycowy pomiar światła. Pierwszą niedogodność możemy bowiem
zredukować nosząc w kieszeni dodatkowy akumulator (albo i dwa), drugą –
włączając pomiar uśredniający.
Znowu złapałem się na tym, że w podsumowaniu rozwodzę się
nad niedoskonałościami testowanego sprzętu. Ale to – paradoksalnie – świadczy o
wysokim jego poziomie. Łatwiej przyczepić się do kilku kwestii, niż pochwalić
kilkanaście. Ot, lenistwo wychodzi z człowieka! Ale dobrze, teraz pochwalę. Szybkość
działania, wygoda obsługi, wysoka jakość obrazu na ekranie, niezły
autofokus – jest co wymieniać. Plus matryca, aż podejrzanie przyzwoicie się
sprawująca – szczególnie biorąc pod uwagę jej zagęszczenie. W sumie naprawdę
dobra cyfrówka. A teraz Canonie, bardzo cię proszę, przydaj te wszystkie pochwalone
przeze mnie cechy EOSowi M50 II!
Podoba mi się:
+ wygoda i swoboda obsługi
+ zdjęcia seryjne
Nie podoba mi się:
- brak stabilizacji matrycy
- niedokładny matrycowy pomiar światła
- brak wbudowanego wizjera
Zajrzyjcie też tu:
Juz wielokrotnie pisalem ze lubie twoje testy, bo to prawie tak jaby czlowiek sam wzial do reki taki sprzet i sam go testowal. A jednak wygodniejsze bo nie trzeba nawet wychodzic z domu :-)
OdpowiedzUsuńI to dobrze ze testujesz sprzet na ktory moze sobie pozwolic wiele osob, bo testowanie bardzo drogiego sprzetu uwazam ze ma sens jesli jest robione przez profesjonalistow dla profesjonalistow, czyli mozliwie obiektywnie. Twoje testy sa jak sam piszesz nieobiektywne, ale wystarczajaco dobre dla nieprofesjonalistow, i taki chyba ma byc twoj blog.
Poza tym - nawet najtanszy Canon robi teraz duuuuzo lepsze zdjecia niz ogromna wiekszosc drogich aparatow 50 lat temu. Dziewiecdziesiat lat temu Tessar byl jednym z najlepszych obiektywow, a cudem techniki byly swiatlomierze optyczne.
Musimy sobie zdawac sprawe z tego jaki cud techniki mamy w rekach fotografujac Canonem M6 - mamy aparat duzo lepszy niz mialo 90% profesjonalistow 50 lat temu. Czyli nie ma sie czego wstydzic! :-)
Dzięki za uznanie! Wiesz, drogi sprzęt kupują nie tylko profesjonaliści. Druga rzecz, nawet jeśli kupujący jest pro, to nie zawsze odróżnia aberrację sferyczną od chromatycznej. "On jest od robienia (i oglądania) zdjęć, a nie wkuwania naukowych mądrości". Dlatego woli obejrzeć zdjęcia, a nie wykresy i tabelki.
UsuńPrzyznaje ci racje, fotograf profesjonalista nie bedzie sie chwalil ze ma "super wypasiona kamere" za duze pieniadze. To robia na ogol ludzie nie majacy pojeca, ale majacy pieniadze. Kupi se taki gostek Lamborghini bo ma 16 cylindrow i 700 koni i jezdzi tym po autostradach na ktorych mozna max 120 -140, a jak juz pojedze do takich np. Niemiec to rozbija sie na pierwszym drzewie.
UsuńNo ale sa tez profesjonalisci, np Formel 1, gdzie 5 koni wiecej i lepszy spojler moga zdecydowac o zwyciestwie. Tak samo jest na przyklad w fotografii reklamowej, tej na najwyzszym poziomie. Dlatego napisalem o profesjonalnych testach dla profesjonalnych fotografow.
Brak wizjera w moich oczach dyskwalifikuje ten aparat. Nigdy nie opanowałem fotografowania w stylu zombie. Jak tu używać teleobiektywów? A nakładany drogi wizjer psuje ergonomię. Matryca na plus, ale do tej pory byłem dobrze obsłużony przez 16 Mpix. W zbliżonej cenie Sony a6400 kusi bardziej. Szkoda tylko że też bez stabilizacji w korpusie.
OdpowiedzUsuńJednak wśród APSowych Sony są modele ze stabilizowaną matrycą. Droższe, racja, ale są. A u Canona choćbyśmy chcieli dopłacić, nie da rady.
UsuńW końcu dobry test tego aparatu, który został skupiony na zdjęciach, a nie na video.
OdpowiedzUsuńDzięki Tobie podjąłem decyzję czy kupić ten model, czy M50. Dzięki! :D
U mnie na filmowanie nie ma co liczyć, bo w tym zupełnie nie siedzę :-)
UsuńA kupiłeś M6 II, czy M50?