Targi CP+ startują za dwa tygodnie, więc najwyższa pora by
zaczęły się objawiać premiery sprzętu, który na targach ma błysnąć. Dziś swoje
błyskanie zaczęły trenować dwa aparaty, oba z wyższej półki, lecz należące do
zupełnie innych światów cyfrówek z wymiennymi obiektywami. Z jednej strony mamy
wielkiego Nikona, mającego być topem topów w klasie reporterskich lustrzanek. Z
drugiej, niby też top, ale już nie dla profesjonalistów. Niby w oznaczeniu
widnieje 1, lecz po zdjęciach które
producent prezentuje z okazji premiery, wygląda że celem są wymagający
entuzjaści. Cóż, skoro stworzyło się Olympusa E-M1 X, trzeba przedefiniować
target dla „zwykłej” jedynki.
Źródło: Olympus |
Ona teraz już nie musi.
Rolę flagowca przejął E-M1 X, a E-M1 Mark III ma się stać jedynie solidnym
aparatem dla wymagających. Olympus wrzucił do niego co miał najlepszego, jednak
nie próbując szastać formą. Metalowy, solidny, uszczelniony (IPX1) korpus to
powtórka po poprzednich jedynkach, a różnica w stosunku do plastikowego (choć
też uszczelnianego) E-M5 III. Procesor jest jeden, TruePic IX, ale podobno
radzi on sobie świetnie ze wszystkimi wymagającymi zadaniami. W tym trybami
Hi-Res (z ręki 50 Mpx, ze statywu 80 Mpx), autofokusem z wykrywaniem oka,
cyfrowym filtrem ND (1-5 EV), stabilizacją. Ta ma skuteczność 7 działek czasu (7,5
przy współpracy ze stabilizowaną optyką). Aparat można przez USB zarówno
zasilać, jak i ładować jego akumulator. Port ten umie wykorzystać możliwości powerbanków
i ładowarek USB PD (Power Delivery) potrafiącymi wpuścić w USB moc 100 W. Pojawiła
się łączność przez Bluetooth.
Nie sport, nie "szybki" reportaż, a raczej plener, portret, natura. Takie role ma grać nowa "jedynka". Źródło: Olympus |
Wygodę obsługi poprawiono dodając 8-kierunkowy mikrojoystik,
co ciut zmieniło układ przycisków sterujących. Jednak ogólnie różnice w
stosunku do E-M1 II są tu nieduże. Jeszcze mniejsze, bo wręcz zerowe, dotknęły
matrycy (znana już konstrukcja 20 Mpx), wizjera (LCD 2,4 mln punktów –
szkoda!), akumulatora (i dobrze!), częstości zdjęć seryjnych (18 klatek/s – nie
ma co marudzić). Połowicznie poprawiono gniazda kart pamięci – tylko jedno
trzyma standard UHS-II. Migawka testowana była na wykonanie 400 tysięcy cykli. Natomiast
polscy potencjalni klienci testowani są z pomocą ceny sugerowanej wynoszącej
7700 zł. Przyznam, że spodziewałem się wyższej. Ta jest rozsądna. Jak na start.
Bo myślę, że run na ten aparat zacznie się gdy na początku ceny zobaczymy
szóstkę.
Drugi pokazany dziś aparat prezentuje się w kwestii ceny
korzystniej, gdyż na jej początku jak byk stoi trójka. Konkretnie, Nikon D6
proponowany jest za 30999 zł. Znaczy, na razie jeszcze nie, pewnie dopiero w
kwietniu, gdyż taką datę początku dostaw przewidują niektóre źródła. Tak czy
inaczej, aparat musi zdążyć na lipcowe igrzyska olimpijskie. No dobra, z czym
na nie pojedzie? W zasadzie niewiele w nim zmieniono w stosunku do D5. Ot,
lepszy autofokus, wbudowany GPS i WiFi, 14 (a nie 12) klatek/s, dwa gniazda
kart CFExpress / XQD. Jednak te kilka „drobiazgów” wymagało istotnego ruszenia
wnętrza aparatu. Na przykład autofokus obsługiwany jest przez oddzielny
procesor. Na nowo zaprojektowano mechanizm ruchu lustra, tak by szybciej
tłumione były jego drgania. Przeprojektowano obudowę między innymi by zapewnić
miejsce dla anten GPS i WiFi pod plastikową „czapeczką” nad pryzmatem. A
propos, wbudowane WiFi ma zasięg rzędu 10 m, więc w wielu wypadkach i tak
trzeba będzie, tak jak dotychczas, korzystać z transmitera WT-6. Istotniejsze,
że poprawiono organizację wysyłania zdjęć. Teraz łatwiej je segregować,
otagowywać i nadawać priorytety. Ciekawostką jest opcja przesunięcia najciekawszych
znalezionych ujęć na początek kolejki do wysłania.
Jednak najistotniejszy, i jedyny poważny, postęp widać w
autofokusie. Potrafi on działać przy bardzo słabym oświetleniu (-4,5 EV dla
grupy pól w centrum). Ma 105 pól, czyli mniej niż D5, ale możemy wybrać każde z
nich oraz tworzyć ich grupy na nowe sposoby. Z obejrzanej podczas premiery
prezentacji wynikało, że obejmują one obszar kadru o 60% większy niż w D5.
Jednak oficjalne informacje mówią o 60% większym zagęszczeniu. Chyba to drugie
jest prawdą, a wzrost wynika z architektury sensorów AF. W Nikonie D6 są one
potrójnie krzyżowe, przy czym poszczególne krzyże nie są względem siebie
obrócone, a tworzą rodzaj kratki. Współpraca układu pomiaru światła i
autofokusa, wsparte dedykowanym procesorem, skutkują między innymi ekspresową
analizą kadru, pozwalającą na automatyczne ostrzenie na oku fotografowanej
osoby. Dotychczas było to możliwe tylko w bezlusterkowcach lub w lustrzankach
pracujących w Live View. Nikon D6 potrafi to robić w trybie „lustrzankowym”.
Inna sprawa, jak szybko fotoreporterzy dojrzeją do współpracy z aparatem, który
sam wybiera miejsce ustawiania ostrości.
Matryca? Tak, to samo 21 Mpx co w D5. Fotoreporterzy nie
chcą zmian w tym zakresie.
O, tak wyglądają dzisiejsze premiery. Można je podsumować
wspólnie: ewolucja zamiast rewolucji. Ale na tę ostatnią nie ma co liczyć. Zarówno
w bezlustrach Micro 4/3, jak i w reporterskich lustrzankach wszystko zostało
już powiedziane. Nie bardzo jest miejsce na znaczące zmiany, a poprawa oznacza oskrobywanie
z tego co może jest niepotrzebne oraz dolepianie tu i ówdzie jakichś
drobiazgów. Opinie bardziej bezkompromisowe mówią o mieszaniu dla samego
mieszania i rozpychaniu się w ciasnej beczce. Tak po prawdzie, chyba tylko
sprawność autofokusa może być polem do popisu. Co zresztą właśnie pokazał
Nikon.
Źródło: Nikon |
Więcej swobody daje projektowanie obiektywów. Zarówno Nikon,
jak i Olympus uzupełniły swoje dzisiejsze premiery zapowiedziami nowych
obiektywów. Co ciekawe, nie są to szkła dedykowane do ogłoszonych aparatów.
Zwłaszcza w przypadku Nikona, gdyż dwa jego obiektywy przeznaczone są do
bezlustrowych Nikonów Z. Pierwszym jest przedłużenie linii stałek f/1.8 o
obiektyw 20 mm. Drugi jest pierwszym pełnoklatkowym szkłem Z nie należącym do
rodziny S. Takie obiektywy były nieoficjalnie zapowiadane, aż wreszcie jeden
objawił się. To spacerzoom 24-200 mm f/4-6.3. Canon ma taki, Sony też, więc i
Nikon musi. Teraz czas na Panasonica.
Źródło: Olympus |
Olympus pokazał obiektyw, który zasadniczo może
współpracować z E-M1 III, ale nie występuje razem z nim na oficjalnych
zdjęciach. I to pomimo, że należy do rodziny Pro. To obiektyw, który ma
zachęcać dotychczasowych użytkowników „kitowych” zoomów standardowych do
pomyślenia o zakupie szkła wyższej klasy. Bez względu na ideę, która
przyświecała jego twórcom, jest to mocno zminiaturyzowany, ale podobno świetny jakościowo
zoom standardowy 12-45 mm f/4. Zminiaturyzowany został tak bezkompromisowo
(długość 7 cm, masa ok. 250 g), że nie ma ani przesuwnego osiowo pierścienia
ostrości (AF/MF), ani przycisku funkcyjnego L-Fn, ani wbudowanej stabilizacji.
No, ona akurat najmniej się przyda, biorąc pod uwagę bardzo wysoką skuteczność
stabilizacji matryc w Olympusach.
Nie no akurat w m43 to pole do rozwoju jest i to zdecydowane. Tak na szybko: lepszy wizjer (chociaż oled, ale lepszą rozdzielczością też bym nie pogardził), matryca BSI, fizyczne 100 ISO, porządek w menu, zmiana rozwiązań paru funkcji żeby bardziej odpowiadała współczesności (powiększony obraz w MF nie zasłaniający całego kadru). To tak na początek tylko...
OdpowiedzUsuńMatryca w EM-1 II/III, E-M5 III czy E-M1X jest BSI ;)
UsuńNo, niestety, z tym trzeba czekać na "modele IV". Bo nie podejrzewam, żeby Panas nagle zrobił Micro 4/3 BSI...
UsuńPowiększony obraz w MF możesz ustawić gdzie chcesz. Od jakichś 6 lat. Warto czytać instrukcje
OdpowiedzUsuńAle gdzie? Pytam zupełnie szczerze, bez ironii - fotografowałem E-M1 mk2 przez dobry miesiąc niedługo po premierze i assist>magnify było akurat zrealizowane tak, jak w moim leciwym już marku 1. Po twoim poście stwierdziłem, że może coś w takim razie przegapiłem albo zmieniła coś nowsza wersja FW, ale pomimo ściągnięcia i przestudiowania instrukcji nic na ten temat nie znalazłem.
UsuńDla jasności: nie chodzi mi o możliwość samego powiększenia, tylko o to, jak jest ono zrealizowane. Obecnym standardem jest coś takiego: https://www.dropbox.com/s/pix4a4khs54hibs/P9294300.jpg?dl=0 (w wizjerze widać ZARÓWNO cały kadr w tle, jak i powiększenie wybranego fragmentu) dzięki czemu łatwiej jest komponować. Tymczasem moja jedynka pokazuje tylko powiększenie na całej powierzchni wizjera, a takie rozwiązanie jest znacznie mniej użyteczne - i większość producentów wydaje się to wiedzieć.