Jego poprzednik, czyli lustrzankowy 24-70mm F2.8 A DG OS HSM, zaprezentowany światu w 2017 roku, był bowiem pierwszą Sigmą Global Vision, która nie błysnęła. Nie to, że był nieudanym szkłem, skądże! Po prostu każde wcześniejsze wzbudzało zachwyty (no, może troszkę przesadzam), a ten zoom okazał się zaledwie mniej niż bardzo dobry. Zebrał więc od znawców oraz znafcuf porcję mniej i bardziej sensownych połajanek, ale – co ważniejsze i ciekawsze – przyniósł nam otrzeźwienie. Skoro taki nie ideał uznajemy za wpadkę, to czego my wymagamy od Sigmy? Przecież to firma przez lata klasyfikowana do drugiej ligi producentów szkieł, które złośliwie lub nie nazywaliśmy kundlami. Taka narracja straciła rację bytu właśnie z powodu tamtego „nieudanego” 24-70/2.8. Wraz z nim zrozumieliśmy, że od Sigmy już na stałe żądamy świetnych obiektywów, a ARTy mają plasować się co najmniej na równi z canonowskimi eLkami i innymi Zeissami. Po prostu o żadnej drugiej lidze nie ma już mowy.
Tak przy okazji, to wcześniejszą, równie ważną cezurą była prezentacja 35/1.4 Art, którym Sigma pokazała, że potrafi wyprodukować wzorcowy obiektyw. Była jeszcze trzecia, cezura: moment, w którym zorientowaliśmy się, że Sigma zaczęła wyznaczać trendy i poziomy, a Canon, Nikon i Sony już tylko próbują ją gonić, a w najlepszym wypadku nadążyć za nią.
Dobra, wracam do 24-70mm
F2.8 A DG DN. Myślę, że w Sigmie mieli z tyłu głowy dawną „wpadkę” z
lustrzankowym zoomem, więc chcieli jak najszybciej zaprezentować jego wersję idealną. Stąd szybka premiera, już
jako czwartego pełnoklatkowego obiektywu natywnie
bezlustrowego.
Na zewnątrz obiektywu
Tego „zewnątrz”
jest całkiem sporo. Katalogowo centymetr długości więcej niż w przypadku zooma
lustrzankowego, i aż 16 cm mierzone z osłoną przeciwsłoneczną. Średnice są
identyczne: 88 mm obudowy i 82 mm mocowania filtrów. Ta identyczność nie oddaje
jednak rzeczywistości. Deklarowana w danych technicznych średnica oznacza bowiem
średnicę maksymalną, czyli tę przy mocowaniu osłony przeciwsłonecznej.
Natomiast cała reszta, a więc tubus z pierścieniami wersji DG DN, jest wyraźnie
szczuplejszy. Stąd nie dziwi mniejsza jej masa: niecałe 900 g ważone z osłoną
(katalogowo ok. 830 g) przy ponad kilogramie „poprzednika”. Co nie zmienia
faktu, że w towarzystwie bezlustrowców nowszy obiektyw prezentuje się potężniej
niż starszy z lustrzankami.
Zakres uszczelnień - w normie. |
Gdy kciuk i
duży palec lewej dłoni obejmują pierścień ogniskowych, wolny palec wskazujący
sięga akurat do pierścienia ostrości. A że jego opór jest niewielki, ten jeden
palec spokojnie starcza do obracania nim. Ba, nie tylko starcza, ale taki
sposób obsługi pierścieni okazuje się bardzo wygodny.
Wewnątrz bogato
Soczewek liczbowo niby jest tyle samo co u „poprzednika”, a więc 19. Ba, klasycznych dla Sigmy niskodyspersyjnych SLD jest wręcz mniej, czyli dwie a nie trzy, podobnie asferycznych (3 vs. 4). Jednak, tadam! dołożono sześć (!) superniskodyspersyjnych, „prawie fluorytowych” FLD. A w ramach chwalenia się technologiami i umiejętnościami, jedną soczewkę SLD wykonano jako obustronnie asferyczną.
Jak pewnie się domyślacie, obiektyw produkowany jest w wersjach tylko pod te dwa bagnety, czyli L i FE. O canonowskim RF i nikonowskim Z na razie możemy tylko pomarzyć. I nic nie wskazuje na to, by sytuacja szybko się zmieniła.
Zauważcie, że obiektyw już blisko bagnetu ma na tyle dużą średnicę, że wystając w dół poniżej spodu aparatu może gryźć się z co większymi mocowaniami płytki statywowej. |
W makro tym zoomem raczej nie pogramy. |
Jakość obrazka
Po pierwszym przyjrzeniu się zdjęciom testowym uznałem, że „ogólnie należy być zadowolonym”. Jednak im dłużej wpatrywałem się w wycinki, moje ocena okazywała się coraz surowsza. Najmniej podoba mi się najdłuższa ogniskowa, przy której obrazek w środku kadru mocno kuleje. Nie jakoś tragicznie, ale bez względu na stopień przymknięcia przysłony po prostu brakuje mu szczegółów. I nie jest to kwestia „nieobsługiwania” aż 60 milionów pikseli. Zresizowałem zdjęcia do klasycznych 24 Mpx i nadal nie byłem ukontentowany tym co widzę. Brzegi są tylko troszkę gorsze, a do tego poprawiają się (powoli) przy przymykaniu przysłony, więc ich się nie czepiam. Co mi się bardzo podoba? Środek klatki przy 28-50 mm, który jasno błyszczy już od pełnej dziury. 24 mm to ciut gorzej, ale dla f/4 już jest pięknie. Brzegi dla dołu i środka zooma wyglądają słabo dla otwartej przysłony, choć paradoksalnie najlepiej prezentuje się tu ogniskowa 24 mm. Przymykanie poprawia sytuację raz szybciej, raz wolniej. Czasem maksimum szczegółowości brzegów widać „już” przy f/5.6, czasem dopiero przy f/8. A to jest otwór przysłony znajdujący się dla matrycy 60 Mpx już poza limitem dyfrakcyjnym. Znaczy, przymykanie przysłony nadal pomaga tu bardziej niż dyfrakcja przeszkadza. Nie twierdzę, że takie rzeczy nie powinny się zdarzać w obiektywach tej klasy, niemniej spodziewałem się, że Sigma już przy f/5.6 obraz będzie osiągała maksimum szczegółowości.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla wszystkich ogniskowych. Wycinki poniżej. |
Ogniskowa 24 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 29 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 35 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 50 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 70 mm. Środek kadru na dole, brzeg na górze. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Tu, w przypadku zooma Sigmy i aparatu Sigmy, sprawy mają się inaczej. Ta redukcja po prostu działa bardzo intensywnie, żeby nie powiedzieć brutalnie. Dawkuje ona nieco tylko wyostrzenia, ale wyraźnie podciąga kontrast obrazu – w sumie rzeczywiście poprawa jest spora. I to nie tylko dla przysłon, które tego naprawdę wymagają, czyli f/11-22, ale też dla dużych jej otworów. W sumie tak być nie powinno, ale akurat przy tej parze aparat / obiektyw wcale mi to nie przeszkadza. Szczegółowość co prawda nie rośnie, ale znika nieładne „mydełko”. Obraz nie staje się przy tym zbyt „mocny”, ani przeostrzony, nie nabiera też „cyfrowego” charakteru. W sumie ta korekcja potrafi dość skutecznie „naprawić” wady optyczne obiektywu.
Wycinek z kadru jak wyżej. Górny rząd z wyłączoną, a dolny z włączoną korekcją dyfrakcji. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 70 mm, przysłona f/5.6. Wycinki poniżej. |
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 70 mm, przysłona f/8. Wycinki poniżej. |
Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Aberracje
Obowiązkowa w menu aparatu korekcja poprzecznej aberracji chromatycznej sugeruje, że wada ta może być bardzo intensywna. Okazało się to nieprawdą. Nie to, że jej zupełnie brak, ale nie ma co się jej obawiać. Bo jeśli w ogóle, to pojawia się ona praktycznie wyłącznie w samym dole zakresu ogniskowych. Nie jest tam silna, choć wyraźnie widoczna. Określenia „praktycznie” użyłem jako asekuracji, gdyż złośliwe oko pixel peepera dostrzeże ślady bocznej AC także przy pozostałych ogniskowych. Poza tym pojawia się ona na zdjęciach tylko gdy złośliwie wyłączymy jej korekcję w wywoływarce RAWów. W ten sposób uzyskałem zdjęcie które publikuję poniżej. Wykonałem je przy otwartej przysłonie, gdy wynikające z winietowania ściemnienie naroży uwydatniło boczną AC. Ona przy innych przysłonach ma bardzo zbliżoną intensywność, ale jej realna widoczność mocno zależy od jasności rogów klatki.
Ogniskowa 24 mm, otwarta przysłona. Wycinek poniżej. |
Kilknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 70 mm, otwarta przysłona, minimalna odległość ostrzenia. |
Skoro już powołałem się na Optycznych, to dodam, że nie mam pojęcia skąd oni wytrzasnęli najsilniejszą poprzeczną AC dla najdłuższej, a nie najkrótszej – jak u mnie – ogniskowej. Naprawdę starałem się takową zobaczyć na własnych zdjęciach zrobionych przy 70 mm, ale poza mizernymi śladami nijak mi się nie udało.
Winietowanie
Tu nie spodziewałem się rewelacji, gdyż aktualne deklaracje producenta brzmią jednoznacznie: ten temat przenosimy z działu optycznego do informatycznego. Winietowanie hasa więc sobie w najlepsze, i nawet próby poskromienia go cyfrową korekcją nie zawsze dają satysfakcjonujące rezultaty. Owo „nie zawsze” dotyczy fotografowania przy otwartej przysłonie. Wówczas korekcja niewątpliwie coś tam pomaga, ale do ideału nadal daleko. Żeby była jasność, korekcja winietowania nie jest pełna nie z powodu niedostatecznych starań informatyków. Po prostu idealne rozjaśnianie naroży mogłoby powodować znaczące zaszumienie tych obszarów klatki. Stąd kompromisowe rozwiązanie problemu.
Problemem Sigmy 24-70 DG DN jest nie tyle duża intensywność winietowania, czyli poziom ściemniania rogów kadru, a jego ostrość, czyli szybkie narastanie blisko owych rogów. Z mojego doświadczenia wynikało, że ostrość ta zwyczajowo zanika wraz z wydłużaniem ogniskowej, jednak ten obiektyw chyba o tym nie wie. Stąd dla 24 mm winietowanie jest ostre i silne, a dla zakresu od 28 mm do 70 mm trochę słabsze, ale znacznie ostrzejsze.
Ogniskowa 24 mm. Górny rząd bez korekcji, dolny z korekcją winietowania. |
Ogniskowa 50 mm. Górny rząd bez korekcji, dolny z korekcją winietowania. |
Ogniskowa 24 mm. Korekcja winietowania wyłączona. |
Ogniskowa 70 mm. Korekcja winietowania wyłączona. |
Dystorsja
Patrz jak wyżej, czyli tu także pałeczkę przejęli informatycy. Ta ich grupa miała łatwiej, a w każdym razie nie musiała się obawiać niekorzystnych efektów ubocznych. Obaw nie było, gdyż obraz natywny obraz tworzony przez tego zooma nie jest zbyt mocno zdeformowany, więc i jego rozciąganie nie musiało być silne. Niemniej dystorsja w samym dole zakresu ogniskowych wygląda dość oryginalnie. Jest tak silnie wąsowata, że w sumie trudno ocenić czy zasadniczo jest to beczka, czy poduszka. Nieważne, grunt że da się łatwo prostować – w aparacie lub korekcją w wywoływarce RAWów. Przy 24 mm mamy więc wąsy, które przy wydłużaniu ogniskowej szybko ewoluują w poduszkę. Coraz silniejszą wraz z wydłużaniem ogniskowej, ale nawet dla 70 mm wcale nie bardzo znaczącą i łatwą do usunięcia.
Ogniskowa 24 mm, bez korekcji i z korekcją dystorsji. |
Ogniskowa 70 mm, bez korekcji i z korekcją dystorsji. |
Pod światło
Wiadomo, tu informatycy nic nie pomogą, więc co zepsuli optycy, to pozostanie. Tyle, że pozostało niewiele. Wręcz bardzo niewiele. Jeden, maksymalnie dwa nieduże bliki to maksimum do czego udało mi się zmusić ten obiektyw. A i tak musiałem nieźle się postarać, a przy tym przymykać przysłonę do f/8 lub bardziej. Można by się też dopatrzyć lekkiego spadku kontrastu gdy słońce świeci w obiektyw, ale nie zaliczałbym tego do istotnych problemów. W sumie, z zachowania tej Sigmy jestem bardzo zadowolony.
Ogniskowa 27 mm, przysłona f/8, taki sam czas ekspozycji dla obydwu ujęć. |
Ogniskowa 48 mm, przysłona f/11. Najgorszy efekt, jaki udało mi się uzyskać podczas testu. Nie bez wysiłku. |
Ogniskowa 24 mm, przysłona f/8. |
Nieostrości
Tu jestem zadowolony jeszcze bardziej. Nie to, że obiektyw zachowuje się rewelacyjnie. Ale to zoom, a w tej klasie plastyka nieostrości na poziomie choćby dobrym jest podstawą do pochwał. W przypadku Sigmy widzę poziomy wyższy niż dobry. Na tyle wysoki, że wręcz muszę szukać na zdjęciach wyraźnie negatywnych efektów. I udaje mi się, ale to wcale nie jest proste. Poniżej publikuję kadr z najmniej przyjemnymi efektami odkrytymi w rozostrzonym listowiu. Tylko raz podczas testu coś takiego zdarzyło się zoomowi Sigmy. Trochę częściej podobną nerwowość nieostrości da się zobaczyć tylko w samych rogach kadrów, a w całej klatce słabszą i bardzo rzadko. Niektórzy zauważą też blisko naroży kocie oczy, czyli spłaszczone krążki nieostrych jasnych punktów. To wynik lekkiego „mechanicznego” winietowania, dość wyraźny przy otwartej przysłonie, praktycznie niewidoczny już przy f/4. Swym poziomem plastyki zoom Sigmy bardzo miło mnie zaskoczył. Więcej zdjęć prezentujących plastykę obrazu wrzucam po następnym akapicie.
Ogniskowa 44 mm, otwarta przysłona. Wycinki poniżej. |
Róg klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Środek klatki. Kliknij zdjęcie by obejrzeć je w pełnej rozdzielczości. |
Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8. |
Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8. |
Ogniskowa 24 mm, przysłona f/2.8. |
Ogniskowa 58 mm, przysłona f/2.8. |
Ogniskowa 70 mm, przysłona f/2.8. Korekcja ekspozycji -0,7 EV. |
Ogniskowa 30 mm, przysłona f/5.6. |
Ogniskowa 50 mm, przysłona f/5.6. |
Ogniskowa 24 mm, przysłona f/5.6. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 49 mm, przysł. f/2.8. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 58 mm, przysłona f/8. Włączona korekcja dyfrakcji. Zdjęcie z RAWa, przy wywoływaniu którego lekko ściemniłem światłe obrazu. |
Ogniskowa 70 mm, przysł. f/2.8. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 62 mm, przysłona f/2.8. |
Ogniskowa 62 mm, przysłona f/4. |
Ogniskowa 62 mm, przysłona f/5.6. |
Ogniskowa 62 mm, przysłona f/8. |
Ogniskowa 47 mm, przysłona f/2.8. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 47 mm, przysłona f/5.6. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 65 mm, przysłona f/2.8. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 65 mm, przysłona f/4. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 65 mm, przysłona f/5.6. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Ogniskowa 65 mm, przysłona f/8. Korekcja ekspozycji -1 EV. Włączona korekcja dyfrakcji. |
Podsumowując
No, w sumie nie ma co narzekać, ogólnie Sigma wypadła prawie bardzo dobrze, ale po prawdzie to trochę się na niej zawiodłem. Konkretnie, to na szczegółowości zdjęć przez nią wykonywanych. W tym zakresie działań jej osiągnięcia maksymalne nie budzą moich zastrzeżeń, ale uzyskiwane są przy zbyt silnym, jak na mój gust, przymknięciu przysłony. Chodzi o brzegi kadru i – już całościowo – najdłuższą ogniskową. Drugi minus, taki już wybaczalny, to winietowanie. Wolałbym, by było mniej ostre, choć ogólnie prezentuje ono akceptowalny poziom. Jak na współczesny, jasny zoom, w każdym razie. Reszta konkurencji nie sprawiła temu obiektywowi kłopotów, a jeśli chodzi o plastykę nieostrości, to wypadł on nie tylko wspaniale, ale i znacznie lepiej niż się spodziewałem. Aberracji się nie czepiam, bo nie bardzo mam czego. No dobra, podłużna przy otwartej przysłonie mogłaby być słabsza. Niemniej to i tak wyłącznie problem najdłuższej ogniskowej. Dystorsja teoretycznie istnieje, znaczy można ją zobaczyć na „źle wywołanych” RAWach. Jednak na normalnie wykonywanych zdjęciach nie ma jej.
Wracam do kwestii ze wstępu, czy tym zoomem Sigmie udało się „zatrzeć złe wrażenie” po lustrzankowym 24-70/2.8 Art? Trochę tak, trochę nie. Albo inaczej: miejscami wyraźnie poprawiono jakość produkowanych zdjęć, ale ich szczegółowość czasami odstaje poziomem od reszty cech. Trochę szkoda!
Na pocieszenie mamy cenę. Wygląda to jak za komuny, gdy obowiązywały ceny urzędowe, bo co sklep, to napotykałem identyczne 5390 zł. Nie, to nie jest bardzo tanio, ale sensownie. A wręcz bardzo sensownie, jeśli porównamy tę sumę z ceną jedynego konkurenta (na bagnet FE), czyli Sony FE 24-70 mm f/2.8 GM. Gdy weźmiemy pod uwagę wyłącznie „w pełni legalne” jego egzemplarze, czyli z FV 23% i gwarancją w serwisie Sony, kosztują one ponad 9000 zł! Kosmos, choć analogiczny Nikkor Z też kosztuje 9000 zł, a Canon RF całkiem nieskromne 11000 zł. OK, na Sony niemal ciągle da się trafić jakiś cashback lub promocję, często dwie jednocześnie. Jak dobrze kojarzę, to na początku czerwca nawet trzy dało się jednocześnie ustrzelić. W takich wypadkach cena spada do 8000 zł, ale to nadal bardzo dużo. Tak dużo, że aż mnie korci sprawdzić jakimże cudem techniki jest ten Sony. [w tym momencie przerwałem pisanie artykułu i wykonałem telefon do odpowiedniego działu Sony] Teraz już nic nie musi mnie korcić, za tydzień będę miał w ręku Sony FE 24-70 mm f/2.8 GM i przekonam się co to za ptaszek!
+ cena
+ porządnie skorygowane aberracje
+ nieostrości
Nie podoba mi się:
- poziom szczegółowości obrazu (miejscami)
TEST: Tamron 15-30 mm f/2.8 – superszeroko i ze stabilizacją
TEST: Superzoom wagi ciężkiej, czyli Sony FE 24-240 mm f/3,5-6,3
TEST: Sony FE 12-24 mm f/4. „Lekko to już było”? Nieprawda!
TEST: Wielki Spóźnialski – Sony FE 35 mm f/1.8
TEST… nie, tylko teścik: Sony A7C. Nie każdy znajdzie w nim coś dla siebie.
TEST: Wpadł mi w ręce Zeiss, czyli teścik Distagona FE 35/1,4
Czekam z niecierpliwością naa test Sony 2470 2.8 GM.
OdpowiedzUsuńPrzetestowany!
Usuńhttp://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2021/07/test-sony-fe-24-70-mm-f28-gm-no-to.html#more
Teraz czekam na wersję II.